Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 
Tomasz Urbaś

 I bardzo fajnie jest

Polska gospodarka jest ewenementem. Dzięki pewnej ręce sterników bezpiecznie płynie po wzburzonym morzu światowego kryzysu. Produkt Krajowy Brutto rośnie. Produkcja rośnie. Sprzedaż detaliczna rośnie. Bezrobocie… No tak bezrobocie jakoś też rośnie i nie zamierza spadać po osiągnięciu dołka w 2008 r. Zgrzyt.

Zgrzyta oficjalna propaganda. Nastroje Polaków są coraz gorsze. Boimy się kryzysu, zwiększamy oszczędności w bankach, ograniczamy jeżeli tylko możemy kredyty, ostrożniej kupujemy i inwestujemy. Zaczyna dominować przeświadczenie, że coś jest nie tak. Jedne z niższych w Europie wynagrodzeń. Ciężka praca, której jakby efektów w portfelach nie widać. Drożyzna. Wielka zagraniczna pomoc z Brukseli, która jakoś nie specjalnie czyni życie lżejszym. Coraz częstsze praktyki zwalania pracowników i zatrudniania nowych za pensje w okolicach płacy minimalnej. Coraz częstsze zatory płatnicze i upadłości. Jakby coś wysysało owoce naszej pracy. Tylko wrażenie?

Sztorm

Alibi władz Polski na cięższe czasy jest światowy kryzys. Istotnie robi się nieciekawie, gorzej niż w 2008 r.

Wówczas było jeszcze miejsce na sztuczki z zerowaniem stóp procentowych banków centralnych, czy przejmowaniem prywatnych długów bankowych hochsztaplerów przez budżety państwowe kosztem wzrostu zadłużenia publicznego. Dzisiaj stopy są już w okolicach zera, a długi publiczne kraj za krajem stają się długami śmieciowymi.

Wówczas kryzys dotknął Stany Zjednoczone i Europę, ale gospodarki wschodzące w tym zwłaszcza Chiny były budzącą nadzieję lokomotywą wzrostu. Dzisiaj, długi pogrążają Europę, a po wyborach prezydenckich w Stanach przypomną sobie o swoje górze zobowiązań publicznych Amerykanie. A Chiny? Hamują, i są coraz śmielej oskarżane o fałszowanie rachunków narodowych (w tym PKB).

Wówczas świat był opleciony pajęczą siecią wzajemnych zobowiązań banków i państw powstałą po światowej liberalizacji przepływów kapitału. Dzisiaj ta sieć jest jeszcze gęstsza, a jej kolejne części rozsadzają poszczególne gospodarki narodowe wywołując reakcję łańcuchową. Od Grecji przez Hiszpanię, po Włochy, Francję i aż strach pomyśleć… Niemcy i Stany Zjednoczone.

Kryzys ulega synchronizacji w skali całego świata.

Konsumenci na świecie coraz ostrożniej kupują. Oszczędzają, zmniejszają na ile mogą swoje zadłużenie. Przedsiębiorcy dostrzegając gasnącą sprzedaż zmniejszają inwestycje. Zadłużone państwa tną swoje wydatki. Zadłużone i upadające korporacje na czele z bankami drenują lokalne z ich punktu widzenia rynki (np. Polskę) z kapitału, aby ratować płynność.

Spadek obrotów handlu zagranicznego, odpływ kapitału (zwłaszcza z sektora bankowego) zaszkodzą polskiej gospodarce. Ale czy tylko to?

Na Costa del Sol

Gospodarka słonecznej Hiszpanii przeżywa konwulsje pękającej bańki na rynku nieruchomości. Ceny nieruchomości w Hiszpanii wzrosły od 2000 do 2008 r. 2,5-3 razy napędzane coraz łatwiej dostępnymi kredytami hipotecznymi.

Ceny nowych mieszkań w Hiszpanii (euro)

Ceny nowych mieszkań w Hiszpanii (euro)

Źródło: http://en.wikipedia.org/wiki/Spanish_property_bubble

To szybko nakręcało koniunkturę. Upadek jest jeszcze szybszy.

Polska, wsi spokojna, wsi wesoła. Do czasu. Tajemnicą poliszynela jest, że koniunktura w Polsce w latach 2005-2007 była napędzana m.in. naszą polską, własną, swojską bańką na rynku nieruchomości. Maczali w tym łapki solidarnie wszyscy rządzący od 2005 r. politycy. Dlatego cicho sza. Nie informujcie szeroko o raportach NBP potwierdzających ok. 2-3 krotny wzrost cen nieruchomości od 2005 do 2007 r. napędzany, a jakże eksplozją kredytów hipotecznych, zwłaszcza walutowych.

Ceny nowych mieszkań w Polsce (złoty)

Ceny nowych mieszkań w Polsce (złoty)

Źródło: http://www.nbp.gov.pl/publikacje/rynek_nieruchomosci/ceny_mieszkan_03_2012.pdf

Nie denerwujcie przyjaciół informacjami, że bankierzy i politycy pompując bańkę dali zarobić deweloperom, których zysk sięgał do ok. … 50 % ceny mieszkania. Dolce vita.

Jak bańkę wyhodowali, to w końcu pęknie. Stawiamy tezę, że Rada Polityki Pieniężnej z premedytacją prowadzi politykę wysokich cen (utrzymywanie inflacji znacznie powyżej oficjalnego celu inflacyjnego 2,5 %). Tak jak solidarnie napompowali bańkę, tak solidarnie już ją przekuwają. Większa inflacja powoduje szybszy realny spadek cen nieruchomości, nawet jeżeli nominalne ceny spadają jeszcze (zaczynają mnożyć się ostrzeżenia o krachu nominalnych cen na rynku nieruchomości!) relatywnie powoli. Wzrost ogólnego poziomu cen (CPI) zjadł do 2011 r. już ok. 20 % wartości nieruchomości w cenach 2006 r.

Średnia ważona cena mieszkań oraz deflowana CPI (Q32006=100)

Średnia ważona cena mieszkań oraz deflowana CPI (Q32006=100)

Źródło: http://www.nbp.gov.pl/publikacje/rynek_nieruchomosci/ceny_mieszkan_03_2012.pdf

Mimo to potencjał spadkowy rynku nadal jest solidny - ok. 1/3 obecnych cen.

Rozpuszczenie inflacji to faza przygotowawcza do wielkiego wstrząsu. Koszt operacji realnego spadku wartości nieruchomości ponosi całe społeczeństwo, a zwłaszcza oszczędzający w bankach ciułacze (podatek inflacyjny). Tak jak zawsze…

Chcecie wiedzieć jak rozkręcają inflację? Zaciśnijcie zęby i pięści. Obieramy kurs do Grecji.

Nad Morzem Egejskim

Wprowadzenie w Grecji euro zlikwidowało ryzyko kursowe i ułatwiło penetrację gospodarki przez zagraniczny kapitał.  Korzystał z tego nie tylko sektor prywatny, ale również publiczny. Politycy dobrodzieje rozkręcali wydatki co owocowało wzrostem deficytu budżetowego oraz długu publicznego. Greckie obligacje państwowe bardzo chętnie kupowały m.in. banki niemieckie i francuskie. I to mimo narastających wątpliwości o prawdziwość greckich statystyk m.in. PKB, deficytu publicznego i długu publicznego. Część pożyczonych środków została wykorzystana nieefektywnie, a wręcz zdefraudowana. Koniunktura rozkręcona rządowym stymulowaniem wydatków załamała się pod naporem stopniowo ujawnianej góry długu oraz kryzysowego spadku PKB.

Gdy w 2007 r. polska bańka na rynku nieruchomości dorastała do rozmiarów hiszpańskiej (pod względem stopnia wzrostu cen) przed polskimi politykami stanęło pytanie – jakich kolejnych magicznych sztuczek użyć, aby sprawić wrażenie skuteczności polityki gospodarczej.

Eldoradem oczywiście stały się środki z Komisji Europejskiej. Jeszcze w 2007 r. wynosiły ok. 7,5 mld zł, aby w 2011 r. osiągnąć ok. 50,7 mld zł. Dochody z Unii muszą być uzupełnianie środkami własnymi. Wydatki budżetowe rosną, oszczędności politycy nie chcą szukać. Wzrost deficytu budżetowego tymczasowo napędza koniunkturę jak w Grecji, ale i powoduje wzrost długu publicznego oficjalnie już ocierającego się o progi ostrożnościowe.

Inwestycje rządowe, zamówienia publiczne, przetargi, ustawki, „zwyczajowe” prowizje, przepierka czarnej kasy dla partii na kampanie wyborcze, żyć nie umierać. To klasyka dla maluczkich. Prawdziwy interes jest skrywany w księgach Narodowego Banku Polskiego.

Tajemnica rachunku w NBP

Fundusze z Unii Europejskiej Komisja Europejska przelewa na rachunek bankowy rządu prowadzony w NBP. Z Brukseli trafia do Polski euro. Na rachunku w NBP następuje ich przewalutowanie na złotego, który rząd wydaje zgodnie z ustawą budżetową. Co dzieje się jednak z euro?

Rząd mógłby wykorzystać te środki na import inwestycyjny (np. maszyny, surowce do budowy dróg, elektrownie, nowoczesne technologie) zakupując walutę w NBP i płacąc nią za granicą. Finansowemu strumieniowi pomocy odpowiadałby wówczas strumień importowanych towarów. Polacy realnie bogaciliby się.

NBP mógłby skierować uzyskane euro na rynek walutowy. Kurs złotego umocniłby się. Import byłby tańszy (np. ceny gazu, ropy i benzyny). Raty kredytów walutowych byłyby niższe. Polacy poczuliby realny wzrost zamożności, kupowaliby więcej w tym towarów produkowanych w kraju i dotychczas eksportowanych oraz tańszych importowanych.

Ale ani rząd nie wykorzystał euro z Brukseli na import inwestycyjny, ani NBP nie skierowało tych funduszy na rynek walutowy.

Trąba powietrzna

NBP wykorzystał środki z Komisji Europejskiej na zakupy. I to jakie! Bank centralny kupił za nie obligacje państwowe, głównie amerykańskie i niemieckie. Może polskie? Skądże, ma konstytucyjny zakaz (nota bene amerykański bank centralny FED jest zapchany papierami rządu federalnego Stanów Zjednoczonych po uszy). Genialna inwestycja Polaków… w świecie ogarniętym rozprzestrzeniającym się kryzysem zadłużeniowym.

W grudniu 2005 r. oficjalne aktywa rezerwowe NBP (głównie omawiane obligacje zagraniczne) miały wartość 114 mld zł (27 mld dolarów). W grudniu 2011 r. urosły aż do 334 mld zł (98 mld dolarów).

Oficjalne aktywa rezerwowe NBP (mld zł)

Oficjalne aktywa rezerwowe NBP (mld zł)

Źródło: http://www.nbp.gov.pl/statystyka/dwn/rez98_2012.xls

Policzcie „zwyczajowe” prowizje od ponad 71 mld dolarów za decyzje podjęte zaledwie w ciągu kilku lat, aby pożyczać je trapionych kryzysem i ratujących środkami publicznymi swoje banki rządom amerykańskiemu i niemieckiemu. Doceńcie wysiłek ambasadorów tych państw w Warszawie, aby Polacy natychmiast grzecznie oddawali otrzymaną walutę. Rozejrzyjcie się za prezesami banków i dyplomatami na wieczorach wyborczych partii politycznych.

Genialny mechanizm. Trąbią o wielkiej pomocy, o funduszach strukturalnych, europejskiej solidarności. Milczą, że za tą kasę kupują i spekulują zagranicznymi obligacjami. Pomocowe euro wciąga wielka trąba powietrzna i wypluwa z powrotem na zachodzie. Niemcy dali. Niemcy wzięli.

Zaraz, zaraz to za co wybudowaliśmy drogi, oczyszczalnie ścieków itp.?

Biednemu wiatr w oczy

Inwestycje oficjalnie finansowane z środków unijnych, faktycznie są finansowane z środków złotowych postawionych do dyspozycji rządu polskiego w zamian za euro. Pamiętacie, to w nowomowie określane jest jako przewalutowanie. Ale jednocześnie za euro NBP kupuje obligacje zagraniczne (dla ciekawych w swoich aktywach NBP ma w praktyce tylko papiery zagraniczne). Proces w którym, bank centralny jednocześnie zwiększa swoje aktywa (dawno, dawno temu było to np. złoto) a jednocześnie udostępnia złotego na rachunku np. rządu polskiego (pozycja pasywów-zobowiązania w bilansie NBP) to kreacja pieniądza.

Inwestycje rzekomo finansowane z pomocy unijnej są w Polsce w rzeczywistości finansowane przez drukowanie złotego przez NBP. My sami je sobie finansujemy! Nie może być inaczej skoro euro jest defraudowane tam skąd przyszło, wraca na zachód w celu zakupu papierów skarbowych zadłużonych zachodnich rządów (nawet nie wraca, pozostaje w tamtejszych bankach jako zapis w komputerach zmieniając tylko dysponenta). Na tablicach stojących np. przy nowych drogach piszą, że to Unia sfinansowała, a nie piszą że odebrano nam tę kasą w zamian za ich obligacje…

Tu znajduje się odpowiedź na pytanie, dlaczego czujemy że Polakom jest ciężko żyć. Polacy podjęli gigantyczny wysiłek inwestycyjny, który sami finansują i to w najbardziej ukryty sposób - emisją narodowej waluty. To przyczyna wysokich cen. To przyczyna wysokiej inflacji. Nie ma darmowych obiadów.

Czy możemy emitować pieniądz narodowy sami? Bez posiłkowania się opisanymi machinacjami? Oczywiście, inaczej robi to np. amerykańska Rezerwa Federalna. Ale to temat na inną opowieść („Wady i potrzeby naszych systemów bankowych”).

Potop

Skala defraudacji funduszy unijnych jest tak ogromna, że NBP przeprowadza skrywaną przed opinią publiczną operację ściągania nadmiaru gotówki w uzasadnionym strachu przed eksplozją inflacji. Dokonuje tego oferując bankom komercyjnym bony pieniężne. Jeszcze na koniec 2007 r. było ich 15,7 mld zł, a na koniec 2011 r. NBP ściągnął aż 93,4 mld zł. Swoją tytaniczną pracę NBP raportował m.in. tak:

„W drugiej połowie 2009 r. nastąpił niespotykany wcześniej wzrost płynności sektora bankowego spowodowany skupem przez NBP walut obcych ze środków pochodzących z budżetu Unii Europejskiej oraz skupem walut obcych z rachunku walutowego Ministerstwa Finansów prowadzonego w NBP (łączny skup walut obcych przez NBP w 2009 r. wyniósł 47.144 mln zł, powodując odpowiednie zwiększenie poziomu środków złotowych dostępnych bankom).”

„Absorbując nadwyżkę płynności NBP emitował 7-dniowe bony pieniężne w ramach podstawowych operacji otwartego rynku.”

„Dysponentem środków unijnych, utrzymywanych na rachunkach w NBP, jest Ministerstwo Finansów. Fundusze te są przeznaczone na programy i projekty związane z rozwojem regionalnym w celu wyrównywania różnic gospodarczych pomiędzy poszczególnymi krajami wchodzącymi w skład Unii Europejskiej. Rachunki, na które Komisja Europejska (KE) przekazuje środki pomocowe są prowadzone w euro. Większość środków jest wykorzystywana przez końcowego beneficjenta w złotych, po ich wcześniejszym przewalutowaniu na walutę krajową w NBP.

W 2009 r., podobnie jak w latach poprzednich, w banku centralnym na złote w całości były wymieniane środki w ramach Wspólnej Polityki Rolnej (WPR), a fundusze strukturalne w ponad 95%. W przypadku Funduszu Spójności 99% środków było przekazywane z NBP w walucie obcej. Oznacza to, że w dalszym etapie były one zamieniane na złote w bankach komercyjnych lub płatności w ramach poszczególnych projektów odbywały się w euro. Należy jednak podkreślić, że środki w ramach WPR i fundusze strukturalne stanowią zdecydowaną większość środków pozyskiwanych z budżetu UE.”

Przypatrzmy się strumieniom kasy.

NBP skupując euro emituje złotego na rachunek bankowy rządu. Świeżo drukowana kasa wpływa zatem do systemu gospodarczego wprost przez rząd. Klasyczny interwencjonizm typu keynesowskiego. Rząd rozdzielając pieniądze (niby w trybie przetargów) decyduje jako dobrodziej jakim przedsiębiorcom ma wieść się lepiej.

NBP ściąga potop wyemitowanej kasy emitując bony pieniężne. Bony kupują banki komercyjne. Innymi słowy z kasy drenowane są banki udzielające kredytów ludności i przedsiębiorcom. Tak zasusza się konkurencję wybrańców polityków.

Jaki mamy efekt netto? Dobrze się wiedzie tylko tym, którzy podpięli się pod cycki rządowe. Pozostali zmuszeni (!) są zwijać, sprzedawać lub likwidować interesy. Aby żyło się lepiej.

Grzmi

Mądrość Polaków jest ogromna. Świetnie wyczuwają, że coś jest nie tak. Jest ciężko i będzie jeszcze ciężej bo:

  1. pęka spekulacyjna bańka na polskim rynku nieruchomości podobnie jak w Hiszpanii,
  2. gospodarka została przegrzana sztucznym stymulowaniem popytu jak w Grecji,
  3. ponosząc ciężar wysokich cen i inflacji sami finansujemy olbrzymie inwestycje infrastrukturalne, które rzekomo finansuje Unia Europejska,
  4. pomoc unijna jest defraudowana na zakup obligacji zachodnich, głównie amerykańskich i niemieckich,
  5. przedsiębiorców odciętych od kontraktów rządowych omijają zastrzyki nowych emisji złotego.

To jest to o czym się nie mówi, roztaczając wizje zielonej wyspy na wzburzonym sztormem morzu.

Rejs dobiegł końca. Sztorm, sztormem, ale na morzach zaczynają pohukiwać działa…

 

______________________________________

Artykuł jest pisemną formą referatu wygłoszonego w dniu 19 czerwca 2012 r. w Warszawskiej Szkole Zarządzanie-Szkole Wyższej w ramach konwersatorium „O lepszą Polskę”.

Autor, specjalista finansów i bankowości, jest jednym z kilku ekonomistów, którzy ostrzegali o grożącej drugiej fali kryzysu, która uderzy w Polskę. Swoje przewidywania publikuje od trzech lat w formie bloga, zapewniając każdemu możliwość weryfikacji sądów.

Autor konsultuje praktyków życia gospodarczego w sprawach kryzysu postrzeganego jako zagrożenie, ale i szansa. Uczestniczy w spotkaniach publicznych i niepublicznych.

Poprawiony (czwartek, 19 lipca 2012 13:33)

 

Za:  http://www.ruchwig.pl/index.php/pl/program/analizy/99-polska-na-kursie-do-hiszpanii-i-grecji