Drukuj
Kategoria: Komentarz polityczny
Odsłony: 3774

Ocena użytkowników: 4 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka nieaktywna
 
I. Przemilczany problem

Istnieje temat pomimo swej narzucającej się oczywistości niemal nieobecny w dyskusjach prowadzonych na szeroko pojmowanej prawicy w Polsce. Jest nim współczesne państwo polskie. Taki stan rzeczy może wydawać się zaskakujący, bo przecież grupy zaliczane (przez siebie lub innych) do polskiej prawicy uważają się za środowiska polityczne i we własnym mniemaniu działają na płaszczyźnie politycznej, a podstawową i najważniejszą kategorią polityczną jest państwo: to, co polityczne, odnosi się przede wszystkim do państwa.

Prawica parlamentarna na temat obecnego państwa nie ma do powiedzenia niczego istotnego, ponieważ jedyny problem związany z państwem widzi w tym, jaka partia nim aktualnie rządzi. Jej rzeczywiste postulaty ograniczają się do dokonania zmian partyjnych lub personalnych na wysokich stanowiskach państwowych. Takie wyparcie kategorii państwa przez kategorie partyjne z myślenia klasy politycznej to zresztą charakterystyczny objaw zapaści kultury politycznej w warunkach liberalnej demokracji, który występuje wszędzie tam, gdzie wprowadzono ten szkodliwy ustrój. Gwoli sprawiedliwości należy odnotować, że jednej z parlamentarnych partii zaliczanych do luźno pojętej prawicy udało się wprowadzić do głównego nurtu tzw. debaty publicznej wątek krytyki „słabego państwa”. Z okolic zaplecza intelektualnego tej partii wyszła nawet niedawno książka, stanowiąca próbę naukowego, politologicznego zdefiniowania kryteriów słabości państwa i zastosowania ich do oceny kondycji współczesnego państwa polskiego*. Ugrupowanie, o którym mowa, nie dysponuje jednak skonkretyzowanym programem zamiany państwa słabego w państwo silne, o czym najłatwiej przekonać się, przeglądając jego dokumenty programowe.

Środowiska prawicy pozaparlamentarnej mają lepsze warunki do podjęcia refleksji nad stanem naszego państwa, ponieważ w przeciwieństwie do prawicy parlamentarnej nie są egzystencjalnie uwikłane w bieżące międzypartyjne przepychanki, odgrywane na potrzeby telewizji, które absorbowałyby je całkowicie i wyłącznie. Ale jej nie podejmują. Państwo nie budzi ich rzeczywistego zainteresowania, aczkolwiek z odmiennego powodu, niż w przypadku prawicy parlamentarnej. Mianowicie, ich stosunek do współczesnego państwa polskiego wyraża się z reguły w całkowitym jego odrzuceniu. W swoich wypowiedziach przedstawiciele polskiej prawicy pozaparlamentarnej lubią odnosić się do aktualnego państwa z demonstracyjną pogardą, odmawiają mu jakiejkolwiek wartości, przedstawiają jako siłę obcą, wrogą i złą.

II. Bezkrytyczna krytyka

W wypowiedziach tych pobrzmiewa iście gnostycka wizja dzisiejszego państwa: żyjemy w więzieniu, stworzonym przez kogoś podstępnego i złowrogiego specjalnie po to, by nas w nim usidlić. W obecnym państwie absolutnie wszystko, bez wyjątku, postrzegają ich autorzy jako złe, przeniknięte i kierowane przez esencjonalnie złe siły. Kluczowe, choć nie zawsze wypowiadane wprost, jest tu przekonanie, że w naszym dzisiejszym państwie niczego nie da się naprawić czy ulepszyć, że nie są możliwe żadne zmiany cząstkowe – można jedynie chcieć rozwalić „to wszystko” (choć kiedy zapytamy, jak rozwalić, zapada zakłopotane, niechętne milczenie).

Taka optyka wiąże się z częstą w prawicowych środowiskach, naiwnie rozumianą postawą „antysystemową”. W jej ramach za bezdyskusyjny pewnik przyjmuje się, że we współczesnym państwie polskim wszystko jest złe, całkiem złe, nie może już być gorsze, nadaje się tylko do rozbicia w drobny mak. Założenie to ma przede wszystkim jedną właściwość: jest łatwe. Uwalnia od bardziej skomplikowanych obrazów świata i konieczności zbyt częstego namysłu. Trudniej już wskazać, które konkretnie istniejące dziś rozwiązania (a nie enigmatyczne „wszystko”) są złe i z jakich dokładnie powodów. Najtrudniej wskazać, czym konkretnie należałoby je zastąpić, czyli sformułować program pozytywny. I to nie w formie filozoficznych, czy raczej pseudofilozoficznych ogólników, bo tymi akurat potrafi sypać każdy dyletant, po wcześniejszym przeczytaniu paru „ideowych” książek, żeby mieć skąd zaczerpnąć zestaw odpowiednio brzmiących słów i zwrotów. Członkowie czy sympatycy prawicy pozaparlamentarnej najczęściej nie przechodzą nawet do drugiego etapu. Poprzestają na konstatacji, że we współczesnym państwie polskim wszystko funkcjonuje źle i w złych celach, że ktoś jest temu winien i że trzeba się z nim rozprawić. Ktoś, czyli kto? Otóż winny – mówią – jest system, o którym wiadomo jednak tylko tyle, że jest strasznie zły i że odpowiada za wszystko – bo dokładniej już nikt spośród jego werbalnych przeciwników nie potrafi go opisać, wskazać, z kogo lub czego się składa. „Antysystemowa” opozycja we współczesnym państwie polskim po prostu nie potrafi zidentyfikować wroga – ponieważ nie wie, kto nim jest. Ale nie jest nim nasze państwo i tego też wykazaniu służyć ma niniejszy wywód. Oby nie został on z miejsca zdemaskowany jako dzieło kogoś, kto „sprzedał się systemowi”. Piszący te słowa jest bowiem ciągle dość młody, a jednocześnie sam jest weteranem „antysystemowej” gadaniny.

III. Szarża na koniu na biegunach

Pogląd, że obecne państwo polskie trzeba rozwalić, podziela dziś prawica pozaparlamentarna w całej swej pstrokaciźnie, od środowisk „narodowych” po „wolnościowe”. To buńczuczne tokowanie nie znaczy jednak nic. W ramach eksperymentu myślowego potraktujmy je poważnie. Frazeologia tego rodzaju jest lubiana na przykład w widmowym „ruchu narodowym”. Jakie szanse ów „ruch”, którego najbardziej bojową część stanowią niezdyscyplinowane zbieraniny zadymiarzy stadionowych lub subkulturowych, miałby w realnej konfrontacji z nowoczesnym państwem – nawet takim „słabym państwem”, jak nasze dzisiejsze – dysponującym wojskiem, policją i innymi służbami ochrony państwa, a także różnorodnymi środkami inwigilacji i kontroli? Gadanie o obaleniu złego państwa można włożyć między bajki.

Przyjmijmy jednak, iż rozmaite prawicowe grupy znalazłyby niewiadomy sposób realizacji swoich pogróżek, czy może przechwałek: zdołałyby zdezorganizować i rozbić obecne, złe państwo. Nie stałoby się wówczas tak, że w pozostawionej przez nie próżni „narodowcy”, „wolnościowcy” czy „niepodległościowcy” mogliby rozpocząć budowę postulowanego przez siebie, alternatywnego i lepszego porządku (którego jakiejkolwiek uchwytnej wizji nie umieją z reguły przedstawić). W wytworzoną w Polsce próżnię strategiczną natychmiast wkroczyłyby inne ośrodki siły (zapewne zwłaszcza te usytuowane najbliżej Polski, choć nie jest to jedyna możliwość). Co bardziej „antysystemowi” powiedzieliby może: to by była zmiana na lepsze, bo obecne państwo polskie jest takim samym wrogiem i okupantem, jak państwo obce, ale to drugie przynajmniej nie mogłoby udawać, że rządzi w naszym imieniu i realizuje naszą wolę polityczną. Mieliby wreszcie wymarzonego okupanta, przeciw któremu można walczyć z bronią w ręku jak „żołnierze wyklęci”, a nie jego ersatz w postaci złych policjantów z prewencji na „marszu niepodległości”. Tak oto odradza się mentalność przedrozbiorowych polskich republikanów i obrońców „złotej wolności”, co zwalczali każdą próbę wzmocnienia władzy królewskiej jako dążenie króla do mitycznego absolutum dominium i woleli już raczej nie przeciwdziałać rozbiorom, bo w „tyranie” obcym widzieli mniejsze zło niż w „tyranie” rodzimym. Tylko, że zabawa w „żołnierzy wyklętych” we współczesnym, złym państwie polskim pozostaje właśnie niegroźną (choć może podniecającą wyobraźnię) zabawą – dla trochę większych dzieci. Natomiast zabawa przez tych samych ludzi w „żołnierzy wyklętych” pod prawdziwą obcą okupacją zapewne skończyłaby się szybko i raczej żałośnie.

IV. Anarchonacjonalizm

Nie przez przypadek większość prawicowych środowisk obnoszących się z wrogością do dzisiejszego państwa podaje się za kontynuatorów endeckiej tradycji politycznej lub podkreśla jej rolę jako swego źródła inspiracji. Endecja była elementem anarchicznym w każdym systemie politycznym, w jakim działała. Kontestowała rządy w państwach zaborczych, potem kontestowała większość gabinetów rządowych okresu sejmokracji (1919-1926), a potem kontestowała rządy obozu piłsudczykowskiego (1926-1939). Wychowała swoich w ludzi w przekonaniu o prymacie własnej partii nad państwem, czyli we wrogości do państwa zawsze, kiedy nie rządzi nim ich partia. Była politycznym atawizmem, wypływem sobiepańskiej mentalności z czasów przedrozbiorowych i rozbiorowych – tej samej mentalności, której wypowiedzieli walkę konserwatyści krakowscy, zwani stańczykami. Sam Roman Dmowski w „Myślach nowoczesnego Polaka” wezwał do złamania tej mentalności raz na zawsze, ale endecy nie usłuchali jego wezwania. Reprezentant konkurencyjnego względem endecji nurtu w nacjonalizmie polskim, narodowy syndykalista Kazimierz Zakrzewski, nazywał ruch endecki „anarchonacjonalizmem”.

Anarchiczną mentalność endecką przezwyciężyły tylko te grupy nacjonalistów, które się od endecji odcięły: środowiska narodowo-radykalne. Związek Młodych Narodowców porozumiał się w 1933 r. z piłsudczykami i poparł przebudowę państwa w kierunku autorytarnym. W 1937 r. Tadeusz Gluziński w imieniu ONR-ABC zaproponował sanacji współpracę w zwalczaniu Komunistycznej Partii Polski i jej organizacji satelickich. W tym samym roku Ruch Narodowo-Radykalny włączył się w budowę prorządowego Obozu Zjednoczenia Narodowego. To na nich, nie zaś na endekach, powinni się wzorować współcześni polscy nacjonaliści, gdy idzie o poczucie odpowiedzialności za państwo.

V. Historia, czyli ciągłość

Stosunek środowisk rodzimej prawicy do obecnego państwa wypływa z dwóch źródeł. Po pierwsze, z przekonania, że należy radykalnie zerwać z aktualną postacią państwa polskiego i wszystkim, co się na nią składa, by zacząć od zera (czyli: z niczego) budowę całkowicie nowego państwa, a brak takiego zerwania z PRL po 1989 r. jest przyczyną większości lub wszystkich problemów współczesnej Polski. Po drugie, z braku rozróżnienia pomiędzy obecnym ustrojem i systemem politycznym a substancją państwa.

Pierwsze z tych mniej lub bardziej świadomie przyjętych założeń jest fałszywe. Całkowite zerwania z istniejącymi strukturami nie występują w dziejach państw, ponieważ nie są możliwe. Nowe struktury polityczne nie powstają ex nihilo, w próżni, lecz drogą przekształcenia tego, co istniało do tej pory. Nie da się więc odrzucić wszystkiego. Dobrze pokazuje to doświadczenie historyczne Polski, która w 1918 r. odzyskała status niepodległego państwa po wielu latach politycznego niebytu. Wojsko Polskie budowane było przez kadry wywodzące się z polskich formacji zbrojnych tworzonych wcześniej pod kontrolą zaborców (Legiony Polskie, Polnische Wehrmacht, Polski Korpus Posiłkowy) lub wprost z armii państw zaborczych. Korpus urzędniczy państwa polskiego tworzyli Polacy służący wcześniej w administracji Austro-Węgier i carskiej Rosji.

Drugie założenie także jest fałszywe. Poszczególne ustroje państwa, które zmieniają się w jego historii, nie są tożsame z substancją tego państwa, choć mogą na nią oddziaływać korzystnie bądź niekorzystnie. Obecny ustrój państwa polskiego należy do ustrojów szkodliwych, ponieważ swoimi cechami osłabia stopniowo państwo jako takie – ale państwo polskie nie zawiera się w obecnym ustroju. Pod jego powierzchowną warstwą, w której mieszczą się parlament, prawo wyborcze, przepisy dotyczące partii politycznych itp. rzeczy, da się wyróżnić strukturę trwalszą, którą określić można mianem rdzenia. Rdzeń trwa nawet wtedy, gdy ustroje zmieniają się całkowicie. Rdzeń odpowiada za realizację podstawowych funkcji państwa (stąd wypełniające je organy państwowe są dziś często określane przez politologów mianem instytucji rdzeniowych), więc jego funkcjonowaniem rządzić musi logika ciągłości. Nie da się przeciąć jego działania, po czym uruchamiać go od zera w oparciu o zupełnie nowy materiał na zupełnie nowych zasadach: rozbicie rdzenia musiałoby oznaczać unicestwienie państwa. W polskiej historii szczególnie znamienny wydaje się tu przykład komunistów. W naszych dziejach nikt tak bardzo, jak komuniści, nie dążył do radykalnego zerwania ciągłości z wcześniej istniejącym państwem polskim, przez komunistyczną propagandę oczernianym jako „burżuazyjne”, a w odniesieniu do okresu rządów sanacji jako „faszystowskie”. I nigdy im się to nie udało, nawet w pierwszym okresie dziejów PRL, zwanym stalinowskim. Od samego początku na wszystkich szczeblach aparatu bezpieczeństwa oraz przy dowództwach wojskowych działali sowieccy „doradcy”; poza tym niemałą część etatów dowódczych w Bezpieczeństwie i „odrodzonym” Wojsku Polskim zajęli oficerowie sowieccy (choć niektórzy narodowości polskiej), oddelegowani w tym celu z Armii Czerwonej, „Smiersza” i NKWD. Od końca lat czterdziestych Wojsko Polskie coraz ściślej dostosowywano do wymogów sowieckiej doktryny wojennej. Nasilano kult Stalina. Na tej samej zasadzie polscy oficerowie jeżdżą dziś na studia zagraniczne, stypendia, staże i szkolenia do USA (zamiast do Związku Sowieckiego), a w Warszawie działają biura łącznikowe CIA i FBI (w miejsce sowieckich doradców).

A jednak PRL nie była po prostu wytworem sowietyzacji Polski, na pewno nie w całości. Z formami niesionymi przez obce wpływy sowieckie od początku współistniał w niej komponent tradycji własnych, rodzimych, którego też nigdy nie udało się wykorzenić – być może wbrew początkowym przynajmniej intencjom samych komunistów. W świadomości potocznej do rangi symbolu komunistycznej obcości PRL, przywiezionej na sowieckich tankach, urósł powojenny aparat bezpieczeństwa, „ubecja”. Tymczasem w latach 1945-1947 na kursach dla kadr kierowniczych Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego wykładali oficerowie przedwojennego Oddziału II Sztabu Głównego Wojska Polskiego, którzy powrócili do kraju. Utworzony przez komunistów w 1945 r. kontrwywiad sił morskich (Wydział Informacji Dowództwa Marynarki Wojennej) wzorowany był świadomie na przedwojennym, założonym w 1927 r. Samodzielnym Referacie Informacyjnym Dowództwa Floty. Sformowana po wojnie Nadwiślańska Brygada Ochrony Rządu kontynuowała umundurowanie i tradycje przedwojennej „Ochrony Zamku”**. Oczywiście komuniści starali się odbudowywać instytucje rdzeniowe na nowych, „klasowych” zasadach, ale niejednokrotnie nawet oni musieli ustępować przed oporem rzeczywistości. Eksperyment polegający na obsadzaniu stanowisk w służbie zagranicznej młodymi działaczami komunistycznymi, nierzadko sprowadzanymi na placówki prosto ze wsi, nie przynosił rezultatów, toteż chcąc nie chcąc, nowe władze musiały sięgnąć po przedwojennych dyplomatów zawodowych, takich jak związany z sanacją Henryk Strasburger, przed wojną m.in. komisarz generalny w Wolnym Mieście Gdańsku, po wojnie pierwszy poseł Polski „Ludowej” w Londynie (1945-1947). Do powojennej służby zagranicznej trafiła też grupa przedwojennych konserwatystów: hrabia Piotr Dunin-Borkowski został konsulem generalnym w Rzymie (1947-1949), Ksawery Pruszyński – w 1945 r. radcą w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, a następnie polskim ministrem pełnomocnym w Holandii (1948-1950), Józef Winiewicz – ambasadorem w Waszyngtonie (1947-1955), później zaś na długie lata wiceministrem spraw zagranicznych (1955-1972). Obok dyplomacji i tak zwanych niezbyt ściśle instytucji siłowych, co jeszcze należy do trwałego rdzenia państwa? Oczywiście administracja, a w sensie personalnym – korpus urzędniczy. Jak powiedział Max Weber, biurokracja przetrwa każdą rewolucję. Powojenne polskie Ministerstwo Skarbu mogło w ogóle uruchomić działalność i szereg lat funkcjonowało dzięki powrotowi do służby urzędników przedwojennego aparatu skarbowego.

Warto zaznaczyć, że w historii PRL z upływem czasu poziom sowietyzacji spadał (np. w 1951 r. sowieckich doradców wycofano na szczeblu powiatów, a w 1956 r. – na szczeblu województw), natomiast tradycje rodzime były coraz bardziej afirmowane. Wbrew opinii wielu środowisk prawicowych PRL jest więc częścią polskiej tradycji historycznej i polskich tradycji państwowych. Częścią pod niejednym względem problematyczną, ale to samo można przecież powiedzieć o zżeranej przez anarchię Rzeczypospolitej Obojga Narodów, o Księstwie Warszawskim, o kongresowym Królestwie Polskim czy nawet o Polsce międzywojennej. Historią państw rządzi zasada ciągłości. Postulaty zerwania ciągłości państwowej wygłaszane w roku 1989 czy w latach następnych były nie tylko nie realizowalne, ale i niesłuszne. Tym bardziej absurdalne są postulaty dokończenia dzisiaj tego, co podobno nie udało się w 1989 r. W ostatnim dwudziestoleciu dokonał się natomiast widoczny (choć nie stuprocentowy) odwrót od dziedzictwa historycznego Polski pod wpływem zachłyśnięcia się zachodniactwem – na płaszczyźnie politycznej, ekonomicznej i kulturowej.

VI. O prawicę państwotwórczą

W 1920 r., w obliczu wojny polsko-bolszewickiej, historyk Stanisław Kutrzeba, uważany za krytycznego kontynuatora krakowskiej szkoły historycznej, opublikował broszurę „Trud budowy Polski jako jedności państwowej. Co warte własne państwo?” Sam jej tytuł mógłby posłużyć za motto niniejszych rozważań.

Polski patriota może (a raczej, zdaniem piszącego te słowa, powinien) być przeciwnikiem ustroju i systemu politycznego istniejącego obecnie w Polsce, natomiast nie może być wrogiem państwa jako takiego.

Nasze obecne państwo ma dysfunkcjonalny ustrój polityczny, niedoskonały ustrój ekonomiczny, klasę polityczną na ogół bardzo niskiej jakości i bardzo szkodliwą. Ale po pierwsze – istnieje. Mówiąc jaśniej: lepiej, że istnieje nawet w takiej postaci, niż żeby miało go w ogóle nie być. Po drugie – jest Państwem Polskim, choć w kalekim i schorowanym wcieleniu. Poważnie brane dążenie do jego zniszczenia byłoby nie tylko naiwne, ale i głupie. Kadry prawicy nie mogą być uczone nienawiści do państwa ani szczepić jej swoim podwładnym. Na przesunięciu opozycji względem aktualnego systemu politycznego na pozycje antypaństwowe zależeć może jedynie ośrodkom wrogim Polsce.

Przeciwnicy demoliberalizmu muszą pamiętać, że nasze państwo nie jest jego dzieckiem (ani rodzicem), lecz jego ofiarą. Dzisiejsze państwo polskie jest osłabiane i rozkładane przez organizacje międzynarodowe, ponadnarodowe koncerny i grupy kapitałowe, partie polityczne, gospodarcze lobbies – które pasożytują na nim niczym huby i korniki na pniu drzewa. Należy walczyć o usunięcie szkodników i uzdrowienie pnia, tymczasem członkowie wielu środowisk prawicowych w Polsce krzyczą, by rąbać i obalić pień. Musimy dążyć do naprawy państwa, wskazywać jej kierunki, wysuwać konkretne postulaty i projekty. W odniesieniu do obecnego państwa nie powinniśmy za to negować osiągnięć czy pozytywów, jeśli takie istnieją, ani wycinkowych zmian na lepsze, niezależnie od tego, kto ich dokonuje.

 

Adam Danek             

 

* Artur Wołek, Słabe państwo, wyd. Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2012. Oczywiście kryteria słabości i siły państwa przyjęte przez autora są co najmniej dyskusyjne.

** Oddział Zamkowy – utworzona w 1928 r. jednostka wojskowa odpowiedzialna za ochronę osobistą prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej.

Za: http://xportal.pl/?p=7648