Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 
Polska nie wprowadzała demokracji w Libii, nie leży też nad Morzem Śródziemnym, ale problem z uchodźcami ma. Została zmuszona do przyjęcia dwóch z ponad 40 tysięcy imigrantów Azji i Afryki, których Bruksela rozdziela po całej Europie. Po udawanym przez kilka dni sprzeciwie, ignorując opinię większości Polaków, Ewa Kopacz zgodziła się na ich przyjęcie. Stworzyła tym samym niebezpieczny precedens, który będzie w przyszłości przez Brukselę bezlitośnie wykorzystywany. A wiedzieć trzeba, że do końca roku Komisja Europejska ma opracować stały system rozmieszczania imigrantów w państwach członkowskich. Niektórzy pomyślą: 2 tysiące żaden problem. Nie zdajemy sobie jednak sprawy, że w samej Libii czeka ich milion i że do Europy w ciągu najbliższych 20 lat ma ich dotrzeć 70 mln.

Przy okazji okazało się, że Polska krajem suwerennym nie jest, skoro urzędnicy z Brukseli tak łatwo zmusili ją do wykonania polecenie. Dziś każą przyjąć dwa, jutro 100 tysięcy, a rząd przytaknie. Bezpośrednia przyczyna problemu to rewolucje tzw. arabskiej wiosny z przełomu 2010/11. Wszystkie przeprowadzono wedle jednego schematu, i wszystkie przyniosły chaos, wędrówkę ludów, zmusiły miliony ludzi do opuszczenia swych domostw. U nas opisywano je jako wspaniały obywatelski zryw, porównywalny z buntem stoczniowców na Wybrzeżu.

Wizja wprowadzenia demokracji tak ucieszyła mieszkańców demokratyzowanej Libii, że rozradowane tłumy rzuciły się wpław przez M. Śródziemne i nieomal zalały Włochy. Na nic przy tym nie zdał się dramatyczny apel Kaddafiego: wybierajcie - albo ja, albo fala uchodźców. Libia przez lata funkcjonowała jako strefa buforowa osłaniająca Europę przed masami ludzi ciągnącymi z głębi kontynentu. Wraz z jej upadkiem nic już nie chroni Europy przed zalewem mas ludzkich, a problem migracji nabiera na naszych oczach apokaliptycznych rozmiarów. Przypomnijmy, że w tejże Libii lansował się Radek Sikorski. W październiku 2011 wpadł na parę godzin do Trypolisu w asyście kilkunastu ochroniarzy, wygłosił płomienne przemówienie i zakomunikował, że „załatwił kontrakty”. W międzyczasie pojawili się islamiści, a zamiast kontraktów Radek załatwił imigrantów z Afryki.
Apel o „solidarność w dzieleniu się nielegalnymi imigrantami”, pochodzi od Angeli Merkel. Niemcy z coraz większą stanowczością i natarczywością domagają się „przerzucenia” imigrantów na wschód, głównie do Polski.

Niemieckie gazety piszą: „kraj z którego pochodzi Tusk, w kwestii przyjmowania uchodźców zachowuje się nikczemnie. Nie chce pogodzić się z kwotami”. Lis z „Newsweeka”, też skądinąd szwabski, nie zostawia na polskich ksenofobach suchej nitki: „Polska ponosi współodpowiedzialność za dramat humanitarny, który toczy się na M. Śródziemnym. Chowanie głowy w piasek to nie tylko tchórzostwo, ale i bezduszność”. Nie wiedzieć dlaczego ramię w ramię z Niemcami idą tu Żydzi z Polski. Agnieszka Arnold: „Nie wstydziłam się tak za Polskę od 68 r. Polacy powinni wspierać uchodźców, a w mediach trwa nawalanka, a politycy straszą, że sprowadzamy terrorystów”. Wtóruje jej Artur Domosławski, też z „Wyborczej”.

Wg niego uchodźców przyjmować należy bezwarunkowo, bo jeśli nie to oznacza to tylko, że „Polakom podoba się homogeniczna Polska stworzona przez Józefa Stalina”. Zaraz też w Warszawie przed Pałacem Kultury im. Józefa Stalina demonstrowała grupa kilkuset osób nazywająca siebie „Chlebem i solą”. Rozdawali chorągiewki z hasłem „Polacy witają uchodźców”. W tym samym czasie na Placu Zamkowym trwała skromna kontrmanifestacja narodowców pod hasłem „Chcemy repatrianta, nie imigranta”. Wydawało się, że już wszystko widzieliśmy, ale sytuacja, w której tłum zgodnie woła do imigrantów, aby raczyli się u nas osiedlać, jest kilka razy większy niż marsz sprzeciwu, świadczy o głębokim kryzysie nękającym Polaków. A propos „homogenicznej” Polski, odbierając Polsce Kresy Stalin głosił: będziecie państwem narodowościowo jednolitym! Tyle że poza granicami pozostawił miliony Polaków, a w obecne granice przesiedlił z Kresów i ZSRR ćwierć miliona Żydów, w tym przodków Domosławskiego.
Jeszcze inny argument „za” ma funkcjonariusz propagandy z TVN24: „Domagając się zwiększenia gwarancji bezpieczeństwa dla Polski ze strony NATO czy UE, sami będziemy musieli spłacić tę solidarność zwiększeniem zaangażowania w rozwiązanie sprawy imigrantów”.

Dał zatem do zrozumienia - jeśli nie przyjmiemy w Polsce muzułmanów, inwazję Rosji mamy jak w banku. Na szczęście taką geopolityczną wykładnię bezdyskusyjnie połknęła Kopacz przyjmując „na dobry początek” dwa tysiące uchodźców, i... Rosja nas nie zaatakowała. Dawid Warszawski polskich ksenofobów okłada inną pałą: „To już nie tylko chodzi o obowiązek ratowania innych. Nie chodzi nawet o to, że jeżeli – co niestety możliwe – wojna na Ukrainie rozgorzeje na nowo, będziemy potrzebowali europejskiej solidarności w obliczu napływu setek tysięcy ukraińskich uchodźców”. Jeszcze inny kominternowiec decyzję Kopacz tłumaczył szantażem Brukseli, która miała zagrozić, że w przypadku odmowy przyjęcia uchodźców, zdejmie sankcje z Rosji. Pomijając fakt, że owych sankcji przestrzega wyłącznie Polska, pozostaje zapytać, czy bezpieczeństwo i interesy Polski są mniej istotne od interesów Ukrainy?

Niestety, nie ma za bardzo kogo zapytać. Propagandystom z „Wyborczej” jak dar z nieba spadł dokument Episkopatu dot. uchodźców. Znana z katolickiej gorliwości Katarzyna Kolenda-Zaleska pisze: „prawdziwie chrześcijański, wzywa Polskę, by przyjęła uchodźców z Afryki (…) do stanowiska muszą się teraz odnieść politycy prawicy.

A Paweł Kukiz, który deklaruje, że jest katolikiem, nazwał chęć przyjmowania uchodźców z Afryki skandalem i wietrzył jakieś międzynarodowe spiski mające na celu wynarodowienie Polaków”. A może „Wyborcza” glanuje Kukiza, bo zaśpiewkę: Jak ja was, kurwy, nienawidzę, odniosła do siebie, a nie do uchodźców? W Niemczech mieszka 13 mln imigrantów, z tego większość ma tureckie korzenie, wielu to islamscy ekstremiści. Jak do tego doszło? W 1980 r. w Turcji miał miejsce prawicowy przewrót, co natychmiast potępił socjalistyczny kanclerz Helmut Schmidt. Każdy zbiegły z Turcji uznawany był za bojownika o wolność i demokrację. Rok później niemieckie MSW podało, że na terenie RFN przebywa 56 tys. ekstremistów, w tym około 7 tys. terrorystów poszukiwanych przez policję turecką za zamachy bombowe, akty okrucieństwa, palenie żywcem, sztyletowanie, ćwiartowanie ofiar.

A propos, ilu wśród uchodźców czeczeńskich w Polsce albo tych, którzy się przez Polskę przewinęli jest terrorystów? Już nikt nie chce pamiętać, ale byli tu przyjmowani z nadzwyczajną gościnnością, jako szlachetni bojownicy przeciwstawiający się okrutnemu Putinowi, który tłumił ich słuszne dążenia narodowe, a każdy ostrzegający przed nimi był piętnowany jako rosyjski agent. Gdy w listopadzie 2014 r. toczyła się dyskusja, jak radzić sobie z coraz większym potokiem imigrantów, głos w debacie zabrał Günther Grass. „W sytuacjach awaryjnych uchodźcy powinni być przymusowo dokwaterowywani do mieszkań Niemców” – powiedział w Hamburgu podczas imprezy niemieckiego PEN Clubu. I jeszcze jedno.

Wkrótce trafi do nas kilka tysięcy ludzi, których - żeby nie pouciekali do Niemiec - trzeba będzie trzymać w zamkniętych ośrodkach. A gdy już się z tego zadania dobrze wywiążemy, to Niemcy i tak oskarżą nas o... „polskie obozy”.
Pytanie: Czy Polska ma szansę przetrwać? Ma, jeśli pozostanie krajem Polaków. Może to banał, ale trzeba to podkreślać. Wielu bowiem myśli inaczej. Kosmopolityczni lewacy nie widzą w imigracji źródła zagrożeń, lecz szansę spełnienia ich odwiecznych marzeń, że potop imigrantów w nieodwracalny sposób zlikwiduje narodowe granice.

Dla kominternowców naród, tożsamość narodowa zawsze były podejrzane. Stąd ich niechęć wobec Polaków na Wschodzie; blokowanie powrotu do macierzy dzieci i wnuków polskich zesłańców; odmowa obywatelstwa dla etnicznych Polaków, którzy nie z własnej woli znaleźli się poza granicami RP; wypędzanie (noszące znamiona czystki etnicznej) milionów młodych „na zmywak”. Dziś z otwartymi ramionami witają przybłędów z Azji i Afryki, Ukraińców, Czeczeńców, Tatarów.

W Brukseli rządzą dziś kominternowcy. To ich projekt zakłada stworzenie jednego, tzw. narodu europejskiego na drodze wymieszania, zmiksowania rasowego, religijnego i kulturowego dotychczasowych. Imigranci to doskonały instrument-warzecha do takiego mieszania. Przy tym wyjątkowo perfidny, emocjonalnie terroryzujący, odwołujący się do chrześcijańskiego miłosierdzia. Spróbujmy sobie wyobrazić, co stanie się z Polską, gdyby owa chałastra z Palikotem na czele utworzyła rząd w październiku 2015. W ciągu kilku lat nie rozpoznamy własnego kraju.

Ale to nie wszystko. W międzyczasie dokonano rewolucyjnej zmiany w przyznawaniu uchodźcom obywatelstwa polskiego. Do tej pory decydował prezydent. Według nowej ustawy, to wojewoda będzie „uznawał” obywatelstwo tych, którzy spełniają określone warunki. Jeśli odmówi – uchodźca może się odwołać do sądu. Zmiana jest rewolucyjna: obywatelstwo staje się prawem, którego można dochodzić przed sądem. Praktycznie każdy uchodźca, po 2-3 latach będzie spełniał warunki przewidziane w ustawie i będzie miał do obywatelstwa zagwarantowane prawo. A my wkrótce obudzimy się w kraju, który nie jest nasz! Wędrówka ludów, mieszanie ras nie jest „lewicową utopią”, jak wielu naiwnych mniema. Jest narzędziem niszczenia państw narodowych, degenerowania rdzennych narodów. Jest także przemyślanym narzędziem sprawowania władzy. Niech przykładem będzie Francja.

Tam muzułmańscy imigranci głosują zawsze na swych wrogów, partie proizraelskie, ale... promotorów imigracji, praw mniejszości etnicznych i zwolenników przyznania imigrantom praw wyborczych. Gdy de Gaulle zakazał Danielowi Cohn-Benditowi wjazdu do Francji, uzasadniając to tym, że jest niepożądanym cudzoziemcem - a było to w '68 podczas zakrojonej na szeroką skalę nagonki na generała, który potępił agresję Izraela na kraje arabskie - wywołało to protesty. Demonstranci wznosili okrzyki: „Wszyscy jesteśmy cudzoziemcami”, „Wszyscy jesteśmy niemieckimi Żydami”.

Okrzyki takie wznosili także młodzi Algierczycy. Odległe czasy, ale jakże aktualne. Dziś Cohn-Bendit to eurodeputowany i gorący zwolennik imigrantów. W tym kontekście nietrudno odpowiedzieć na pytanie: z jakich to powodów „Wyborcza” otacza muzułmańskich imigrantów co najmniej taką samą protekcją jak Żydów? I dlaczego tak się jakoś dziwnie składa, że za przyjęciem jak największej liczby uchodźców i przyznaniem im jak najszerszych przywilejów są ci od Michnika i Smolara? Równie dramatyczne konsekwencje może mieć przyjmowanie w Polsce Ukraińców.

Bo trzeba wiedzić, że liczba wewnętrznie przesiedlonych na Ukrainie szacowana jest na ponad milion, a 3 miliony lepszych warunków życia zamierza szukać nie u siebie, tj, w „demokratycznej i wolnej” Ukrainie, lecz w Polsce. I jeśli zgodnie z nową ustawą uzyskają polskie obywatelstwo, to na kogo będą głosować?
Weźmy przypadek USA. Tamtejszy Komintern otworzył na oścież wrota kraju przed masową imigrację niebiałych ras i w ciągu zaledwie kilkudziesięciu lat Ameryka straciła oblicze cywilizacji białego człowieka. Dziś kolorowi stanowią więcej niż połowę ludności. Taka rasowa różnorodność, ma się rozumieć, obowiązuje tylko niektórych, bo w Izraelu, mateczniku animatorów tolerancji i różnorodności, jest nieco inaczej. Nie tak dawno Kneset uchwalił drakońskie prawo antyimigracyjne, w tym surowe kary dla imigrantów i Izraelczyków, którzy im pomagają.

Ich celem jest powstrzymanie napływu Afrykanów, których od 2005 r. przybyło do Izraela przez M. Czerwone i Synaj 50 tysięcy. Ustawa umożliwia przetrzymywanie imigranta w areszcie do trzech lat bez procesu. Każdemu pomagającemu imigrantom, grozi kara od 5 do 15 lat pozbawienia wolności. Za ustawą głosował Netanjahu, który napływ nielegalnych imigrantów nazwał „plagą narodową”, a minister sprawiedliwości w jego rządzie publicznie nawołuje do deportacji imigrantów. Ziomkowie zwolenników ustawy wymyślili natomiast, na potrzeby Europejczyków, „multikulturalizm”, tj. promocję każdej rasy i kultury pod warunkiem, że nie jest kulturą białego człowieka.

Doprowadzili do otwarcia granic Zachodu przed wszelkimi mętami Trzeciego Świata i z szyderczą satysfakcją wciskając bzdury o równości wszystkich ras (oczywiście z wyjątkiem tej „wybranej”). Zygmunt Maurycowicz Bauman poucza: jeśli Europa w ciągu 30 lat nie przyjmie co najmniej 30 milionów imigrantów, stanie w obliczu upadku demograficznego, który spowoduje upadek cywilizacji europejskiej”. Idąc za głosem swego mentora Kwaśniewski w grudniu 2012 r. w Akademii Obrony Narodowej przedstawił swój pomysł na ratowanie Polski: „Europa nie przetrwa, jeśli nie postawi na politykę multikulturowości.

Musimy być coraz bardziej otwarci, musimy się zastanowić, jak stworzyć warunki dla setek tysięcy ludzi gotowych osiedlić się w Polsce i stać się obywatelami Rzeczypospolitej”. W tym miejscu przypomnieć trzeba, że wraz z Mosze Kantorem, szefem Europejskiego Kongresu Żydów założył Europejską Radę ds. Tolerancji, która zobowiązuje rządy państw członkowskich UE do powołania „specjalnych jednostek administracyjnych” dla monitorowania każdej osoby lub organizacji podejrzanej o nietolerancję, tj. tych którzy krytykują multi-kulti, imigrację (i dewiacje seksualne). Polska jest niszczona, demograficznie i kulturowo. Nie tylko obcymi rękami.

Także, jak to określił poeta, przez „wewnętrznego Moskala”. Nie oznacza to, że Baumanom wszystko (tak jak z Polską) idzie gładko. Są między młotem i kowadłem. Z jednej strony mają swój interes w zalaniu Europy przybyszami, a z drugiej boją się, że na sile zyskają głoszący antyimigracyjne hasła. Ich kolejny problem – muzułmanie nie chcą się asymilować! To akurat jest plusem, bo nie udają kogoś innego i wiemy z kim mamy do czynienia.

My zresztą też nie chcemy, aby ci „na zmywaku” się asymilowali. Wreszcie, są w Europie politycy, którzy odważnie się temu sprzeciwiają. Orbán to głos zdrowego rozsądku. Polska potrzebuje takiego. I miejmy nadzieję, że w końcu się doczeka.

Krzysztof Baliński

(artykuł ukazał się w “Warszawskiej Gazecie”)