Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 

Niewykluczone, że Polska, Węgry i Francja pójdą w kierunku systemów mieszanych, łączących nieliberalną demokrację narodową z autorytetem przywódcy państwa. Wtedy słynne „mafie, służby i loże” będą miały powody do niepokoju. Nie mam jednak pewności czy Prawo i Sprawiedliwość zechce iść tą drogą – mówi w rozmowie z PCh24.pl profesor Jacek Bartyzel.

Po zwycięstwie wyborczym Prawa i Sprawiedliwości straszono nas, że Polska stanie się kolejnym po Białorusi europejskim krajem niedemokratycznym i autorytarnym. Wcześniej Europa z podobnych powodów grzmiała na Węgrów idących własną drogą. W pierwszej turze lokalnych wyborów we Francji zwyciężył Front Narodowy. Partia oskarżana o antydemokratyzm odniosła więc sukces w kolebce nowożytnych idei liberalnych i lewicowych. W jakim ustrojowym kierunku, zdaniem Pana Profesora, może pójść Europa? Czy wkrótce na kontynencie zapanują autorytaryzmy, czy tak zwana liberalna demokracja przetrwa?

Należy wziąć pod uwagę kilka rzeczy. Po pierwsze wszystkie te opinie świadczą o niesłychanym prymitywizmie jeśli chodzi o klasyfikację typów ustrojów i reżimów politycznych, o prostej dychotomii „demokracja-autorytaryzm”. Ma ona oczywiście dodatkowy sens nie neutralnie opisowy, tylko wartościujący: demokracja to „imperium dobra”, autorytaryzm to „imperium zła”.

 

 † † †
Po drugie za takim przeciwstawieniem i za takimi ostrzeżeniami kryje się założenie, które wcale nie jest oczywiste i wcale nie ma także żadnej wartości normatywnej prawdy, że jedyna prawdziwa demokracja to demokracja liberalna i że liberalny charakter demokracji jest warunkiem uznania systemu za demokrację. Każdy historyk systemów politycznych i myśli politycznej wie doskonale, że kiedy się obie te doktryny, to jest demokracja i liberalizm, narodziły, były ze sobą w sporze: albo liberalny parlamentaryzm à la XVIII-wieczny angielski, albo demokracja rozumiana jako bezpośredni wyraz woli ludu w rozumieniu roussowskim.

 

Połączenie tych dwóch elementów, jest połączeniem stosunkowo późnym i właściwie zaczyna się ono dopiero gdy intelektualnie przygotował je John Stuart Mill, a od strony ustrojowej - właściwie dopiero w XX wieku Hans Kelsen. Ale jest to połączenie w gruncie rzeczy sztuczne.

 

Carl Schmitt zauważył, że demokratyczne pojęcie i narodu i równości i wspólnoty politycznej opiera się na homogeniczności tej wspólnoty, na przeciwstawieniu „my-oni”. My - lud polski, czy naród polski oraz oni, czyli właśnie obcy, inni. Natomiast liberalne rozumienie równości polega na abstrakcyjnej równości wszystkich ludzi, bez rozróżnienia „my-oni”. Te dwa elementy ze sobą się ścierają, zwłaszcza w takich momentach krytycznych jak choćby dzisiaj, czego przykładem jest kwestia imigrantów.

 

Czyli demokracja nie musi być liberalna?

Nie jest nigdzie napisane, w żadnej konstytucji, łącznie z polską, że demokracja musi być liberalna, że to jest jakby pewien obligujący ustrojowy kazus. Nigdzie tego nie ma. Oczywiście możemy doszukać się wyraźnych inspiracji liberalnych w poszczególnych zapisach konstytucji, niemniej konstytucja nie mówi, że Państwo Polskie jest demokracją liberalną. Używa jako nadrzędnego określenia, że jest demokratycznym państwem prawnym, co jest notabene wewnętrzną sprzecznością. Demokracja to zasada większości, która może być zmienna. Wola większości może się zmienić w ciągu minuty. Natomiast zasady prawa nie są ustalane w drodze głosowania. W każdym razie ci, którzy krzyczą, że musimy bronić konstytucji bo musimy bronić demokracji liberalnej dopuszczają się oszustwa. Nie ma konstytucyjnej zasady, która by się nazywała demokracją liberalną.

 

Jeśli do rozważenia kierunku w którym zmierza Europa weźmiemy trzy przykłady, czyli Węgry Orbana, obecnie Polskę i być może w przyszłości Francję, chociaż ja nie bardzo wierzę, żeby Front Narodowy przełamał ten establishment panujący, ale załóżmy, że przełamie, to - sądząc po przekonaniach, które mają czy to Orban czy PiS czy Front Narodowy - raczej można by się spodziewać ewolucji w kierunku ustroju mieszanego polegającego na połączeniu pewnych elementów nieliberalnej demokracji typu roussowskiego z pewnymi elementami konserwatywnego decyzjonizmu, w którym szef państwa czy szef rządu czerpie bezpośrednio z woli narodu mandat do politycznego decydowania i bycia w sensie schmittiańskim strażnikiem konstytucji. Nie jest on podwykonawcą tego co jakiś Trybunał sobie orzecze, ale to właśnie on kreuje porządek polityczny.

I to wcale nie jest nowość, dlatego, że jeżeli dodamy do tego jeszcze silny element powracania do tożsamości narodowej i do tego spójnego poczucia, że jesteśmy konkretną wspólnotą, francuską, węgierską czy polską, a nie jakimiś abstrakcyjnymi ludźmi w ogóle (jak to postrzega demoliberalizm) to w gruncie rzeczy jest nawrót do tego co było XIX-wiecznym państwem narodowym, w nowych oczywiście warunkach.

 Zapomina się także, że oprócz liberalnej demokracji istnieje również demokracja narodowa czy chrześcijańska.

Właśnie. Narodowa demokracja to jest coś co powstało, czy to w formie monarchicznej czy republikańskiej, w wyniku rozkładu systemów absolutystycznych w XIX wieku. W XIX wieku ustroje polityczne ewoluowały właśnie w kierunku tego co by można nazwać demokracją narodową. Taki proces występował zarówno we Francji w epoce bonapartowskiej, w czasach II Cesarstwa i także w III Republice, przynajmniej w jej pierwszej fazie oraz w bismarkowskiej Rzeszy Niemieckiej. Właściwie prawie we wszystkich państwach.

 

Prawdopodobną alternatywą dla demokracji liberalnej jest system mieszany demokracji narodowej z silnym elementem autorytetu szefa państwa, z wyraźnym zaznaczeniem, że państwo ma przywódcę, państwo ma szefa, a nie - tak jak w kelsenowskiej koncepcji - politycy są właściwie tylko narzędziami bezosobowego prawa.

 

Czy zdaniem Pana Profesora Polska może pójść w takim kierunku?

Jest to prawdopodobne, natomiast to też zależy od tego na ile PiS ma plan i wolę polityczną dokonania rzeczywistej reformy instytucjonalno-ustrojowej czy też ograniczy się do robienia pewnego rodzaju zasłony dymnej. Było to ich specjalnością gdy rządzili poprzednio - było dużo hałasu, ale w zasadzie brak trwałych rezultatów.

Mam wrażenie, że przedstawiany nam w liberalnych mediach spektakl próbuje wtłoczyć w głowy Polaków taki schemat: kto nie jest z lewicy ten jest wrogiem demokracji. Czy takie myślenie ma jakiś sens?

Nie ma jednego wzorca prawicowości. Pojęcia prawicy i lewicy są sytuacyjne. Prawica i lewica są sytuowane względem siebie – gdy nie ma prawicy to nie ma lewicy i vice versa. Ja oczywiście staram się rozróżniać pewne wzorcowe, w arystotelesowskim sensie, postaci, klasyczne, dojrzałe, pełne.

 

W takiej więc klasycznej prawicy, której pierwszą postacią była myśl kontrrewolucyjna, panują oczywiście przekonania antydemokratyczne. Natomiast jako empiryk, badacz myśli politycznej nie mogę nie dostrzegać, że istniały i istnieją takie nurty i postawy prawicowości, które w jakiś fundamentalny sposób antydemokratyczne nie są. Nie ma więc takiego bezwzględnego warunku.

 

Gdyby Pan zapytał, czy kontrrewolucyjny tradycjonalista może być demokratą odpowiedziałbym, że oczywiście nie. Natomiast pojęcie tak polisemiczne jak prawica nie upoważnia do takiego kategorycznego stwierdzenia.

 

Ostatnio jesteśmy świadkami straszenia nas Orbanem, PiSem i Frontem Narodowym. Czynią to osoby uważające, że tylko liberalna demokracja jest dobra. Czy jednak takie zabiegi nie są bardziej śmieszne niż poważne? 

Jeśli chodzi o objawy, to jest rzeczywiście kompletna farsa. Natomiast nie ulega wątpliwości, że inspirują, organizują, koordynują to ciemne siły, którym nie jest dziś do śmiechu, które w warunkach bezosobowej władzy w demokracjach liberalnych czują się najlepiej, bo mogą realizować swoje cele. Posługując się znanym hasłem Grzegorza Brauna: „mafie, służby i loże” są aktualną sytuacją w Polsce naprawdę zaniepokojone.

 

 

Rozmawiał Michał Wałach