Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 
Po wyborach nie będzie zemsty, ale to nie oznacza abolicji, amnestii, wszystko będzie rozliczone, cała prawda będzie pokazana - tyle Jarosław Kaczyński na spotkaniu z mieszkańcami Rzeszowa. Krzysztof Szczerski, były wiceminister spraw zagranicznych: Nie mam nic przeciwko sprawdzaniu polityków, na tym polega transparencja. Kiedy w 2007 odchodziłem z MSZ, to ludzie pani Pitery sprawdzali każdy mój wydatek, każdą złotówkę. Była w tym szukaniu haków wyjątkowa zaciekłość. Uczciwy audyt i bilans otwarcia wszystkich, bez wyjątku, instytucji państwa jest konieczny. W MSZ objąć powinien przede wszystkim stosunki z UE i z Niemcami, być pełnym bilansem zysków i strat, bez ukrywania, gdzie i jak zostaliśmy oszukani. Powinien być rzetelną i dogłębną oceną „dokonań” poprzednika, bo Sikorski podjął wiele działań o znamionach przestępstwa, bo paktował z wrogami Polski, bo był jednym z tych, którzy Polskę rozkradli, i byłoby w raporcie o czym pisać.

Oto przykład pierwsze z brzegu: utopienie dziesiątków milionów przy budowie ambasady w Berlinie, dziwne transakcje sprzedaży budynków ambasad i konsulatów, kilkadziesiąt tysięcy złotych dla kolegi za przeczytanie własnego tekstu. W przeszłości, a konkretnie w 2005 r. (gdy powstał rząd nieszczęsnego Marcinkiewicza) też obiecano audyt rządów SLD, ale w zamian otrzymywaliśmy świstek papieru. Kilka tygodni temu wyborcy PiS dostali z Kancelarii Prezydenta dokument, szumnie nazywany „Raportem otwarcia”, a zawierał kupę banałów i odkrycie: główna patologia prezydentury Komorowskiego to kradzież sokowirówki (w dodatku, konkluzje owego dokumentu „Gazeta Polska” nazwała „miażdżącymi”). I tu rada dla tworzących raport w MSZ: jeśli nt. Sikorskiego macie tylko tyle do powiedzenia, to lepiej milczcie.

A co mamy dziś? Mafia rządząca MSZ z nieukrywaną radością odnotowuje zanik radykalizmu PiS, twardego języka wobec tych, którzy Polskę rozkradli, brak deklaracji intencji podważenia „dokonań” Sikorskiego. Niepokoi, że większość „umoczonych” z „tego kraju” nie ucieka. Sikorski ciągle siedzi w Chobielinie, a jego, poutykani na placówkach dyplomatycznych, kwatermistrze nie zwrócili się do państw-gospodarzy o azyl polityczny.

PiS doszedł do władzy między innymi, a może przede wszystkim, dlatego że wyborcy mieli dość bezkarności rządzących. Jakie miejsce w programie „dobrych zmian” przypadnie zatem tym, którzy domagali się rozliczenia afer, czyli - żeby jeszcze raz zacytować Prezesa - „pokazania całej prawdy”? Czy minister Waszczykowski dokona oceny rządów Sikorskiego? Jeśli nie, to niech chociaż ujawni, ile kosztowało podatnika zamawianie bezwartościowych ekspertyz w Fundacji Batorego; niech wymusi na pracownikach MSZ zeznania, co w dyplomatycznej poczcie dla Sikorskiego przewozili, jakie dziwne zachcianki szefa zaspakajali, jakie „kadry” maczały w tym palce i jakie „instytucje” rozpięły nad nimi parasol ochronny. A tak w ogóle to niech przy okazji wymusi na nich przeprosiny za Radka.

Minister Grzegorz Schetyna wręczył w imieniu Prezydenta nominacje nowym polskim ambasadorom. Piotr Stachańczyk obejmie placówkę przy Biurze Narodów Zjednoczonych w Genewie – poinformowało MSZ. Jestem przekonany, że pana bogata wiedza oraz dogłębna znajomość problematyki praw człowieka przyczynią się do sukcesu misji Stałego Przedstawiciela RP – mówił Schetyna, wręczając Stachańczykowi nominację. Kim jest Piotr Stachańczyk? - zapytała przy okazji „Wyborcza”. Jest współautorem wszystkich ustaw dotyczących problematyki migracji, repatriacji i obywatelstwa przyjętych od 1997 r. przez Sejm. 26 listopada dostaliśmy wiadomość o dobrej zmianie – Marcinowi Wojciechowskiemu, któremu Schetyna też wręczył nominację, wyjazd na placówkę wstrzymano. Nie wstrzymano natomiast Stachańczyka. I tu sprawę postawmy jasno: Stachańczyk, podobnie jak Wojciechowski, ambasadorem nie powinien być.

U zarania III RP wydawało się, że Polska przypomni sobie o rodakach w Kazachstanie. Stało się inaczej. III RP uznała ich za „niechcianych Polaków”. Zawiodły wszystkie rządy (także te z lat 2005-07). Nie miało znaczenia, kto był u władzy. Była za to stała ekipa w MSW, godni następcy Bieruta i Bermana. To oni stworzyli genialny system repatriacji. Nikt ich nie kontrolował i nikt nie rozliczał. Rządy się zmieniały, nie zmieniała się za to osoba, która repatriacją dowodziła - Piotr Stachańczyk. Do służby doszlusował w 1990 wraz z Sienkiewiczem i Brochwiczem.

Za Geremka dyrektor departamentu konsularnego i Polonii w MSZ, w latach 2001-07 prezes Urzędu ds. Repatriacji i Cudzoziemców, później sekretarz stanu w MSW, dziś „ambasador wszystkich Polaków” (także tych z Kazachstanu?) w Genewie. To on przez lat 20 repatriację blokował. To na jego zdecydowany opór trafiały prośby potomków zesłańców o zgodę na powrót do Ojczyzny. To on wykazał – repatriacji nie będzie. Polska zgodziła się na przyjęcie 2 tysięcy uchodźców z Afryki i oświadczył 20 lipca w Brukseli... Piotr Stachańczyk. A wszystko to w ramach przewrotnego planu ratowania „tego kraju” importem cudzoziemców. Pomysł, by sprowadzić do Polski Polaków ze Wschodu był w tym kontekście zawstydzający, świadczący o zaściankowości, a nawet rasizmie.

Polskim obywatelem łatwiej jest zostać dziś Czeczeńcowi, niż Polakowi z Kazachstanu. Żeby zostać repatriantem trzeba spełnić wiele warunków. Uchodźca nie musi żadnego. Polak z Kazachstanu musi udowodnić swój związek z Polską, musi znać świetnie język polski. Bo jeśli nie, to nieważne, że ojciec zmarł w bydlęcym wagonie, a brat i siostra z głodu w stepowej lepiance, prawa powrotu nie ma. O wiele sprawniej przebiega przyznawanie obywatelstwa Żydom. Liczba „Polaków” w Izraelu rośnie. Tamtejsze media informują, że w kolejkach do polskiego konsulatu zaledwie jedna na 20 osób mówi po polsku. Uprzywilejowani są Ukraińcy. W ściąganiu tych ostatnich do Polski Stachańczykowie są wyjątkowo sprawni. Mamy ich już milion, a Polaków z Kazachstanu 4 tysiące. Miejsce potomków zesłańców w Kazachstanie jest tutaj, w Ojczyźnie.

Oni wszyscy już dawno powinni tu być. Zaniechania w tym względzie to największa hańba rządów III RP. Na pytanie, co trzeba zrobić, żeby ci ludzie wrócili, jest tylko jedna odpowiedź: Przegonić z urzędów ludzi takich jak Stachańczyk, którzy w polskości Polakom w Kazachstanie nie dorastają do pięt. Bo Polska nie potrzebuje żadnej nowej ustawy o repatriacji, potrzebuje polonizacji urzędów, które się tym zajmują, obsadzenie ich ludźmi, którzy myślą po polsku.
Pytanie do nowego ministra: Sikorski, który konsekwentnie osłabiał i niszczył skupiska Polaków na obczyźnie, zarządził, aby w miejsce pojęcia „Polonia” zacząć stosować nowe - „diaspora polska”. Wyjaśnił przy tym: By być częścią „diaspory polskiej” nie trzeba mieć polskich korzeni. Wystarczy mieć sentyment do Polski lub związki rodzinne lub historyczne z ziemiami historycznej Rzeczypospolitej. Szybko też zdradził, skąd ten pomysł: dotychczas stosowane określenie „Polonia” było zbyt „plemienne” i „wyznaniowe” (…) dzisiaj na przykład amerykańscy Żydzi zaczynają się starać o polskie paszporty – wydajemy 25 tysięcy paszportów w USA.

Co z tym zarządzeniem? Nie słyszeliśmy, aby minister Waszczykowski je odwołał lub przynajmniej zrugał? Pytanie drugie: w sierpniu 2012 weszła w życie ustawa o obywatelstwie, którą pisał Stachańczyk. Jasno stwierdza, że nie dotyczy Polaków, którzy znaleźli się poza krajem po zmianie granic. Jej przepisy preferują natomiast nabywanie obywatelstwa przez wszystkich mających związek z przedwojenną Polską, czyli także potomków banderowców.

Będą mogli osiedlić się w Polsce i korzystać z praw, o których nawet pomarzyć nie mogą rodacy z kazachskich stepów. Prawo do polskiego paszportu nabywają automatycznie także ich dzieci, wnukowie i prawnuki, niezależnie od tego, gdzie się urodziły i czy cokolwiek ich z Polską łączy. Pisząc ustawę Stachańczyk nie wpadł na pomysł, by obywatelstwo przywrócić etnicznym Polakom. Na koniec chcielibyśmy zapytać: Czy pod nowymi rządami Polska wreszcie dokona repatriacji Polaków ze Wschodu? Czy ukara urzędników, którzy repatriację sabotowali? Czy skończy ze skandalicznym rozdawaniem obywatelstwa nie-Polakom, a nawet anty-Polakom?

Od 2011 r. funkcję ambasadora RP w Kazachstanie sprawuje Jacek Kluczkowski. To postać wielce charakterystyczna dla korpusu ambasadorów III RP. Członek sitwy „Ordynacka”, czyli dawnych działaczy Socjalistycznego Związku Studentów Polskich. W latach 80. razem z Kwaśniewskim w „ITD” i „Sztandarze Młodych”, a po wyborach prezydenckich dyrektor w Kancelarii Prezydenta, potem szef gabinetu marszałka Sejmu Marka Borowskiego vel Bermana, i szef zespołu doradców premiera Belki. Pod koniec rządów SLD został ambasadorem na Ukrainie (funkcję tę pełnił także podczas rządów PiS). Po 5 latach urzędowania w Kijowie Sikorski przeniósł go do Astany, chyba tylko po to, aby zajął się (na swój sposób) repatriacją. Pytanie do ministra Waszczykowskiego: czy akurat w Kazachstanie ambasadorem powinien być współpracownik Bermanów? I czy to przypadek, że na placówkach z dużymi skupiskami Polaków sytuacja jest najgorsza, a ekipy „polskich” dyplomatów całkowitą porażką? Takich „wysłańców” Rzeczypospolitej nie widziano tam nawet za czasów Geremka.

A propos repatriacji - w PO i u Sikorskiego jednym z głównych kryteriów doboru kadr było: ważne, żeby nie mieli nic wspólnego z PiS. Ale, jak się okazuje, były wyjątki. Do sierpnia br. szefem Instytutu Polskiego w Mińsku była Urszula Doroszewska – b. minister w kancelarii Lecha Kaczyńskiego. Na stanowisko mianował ją Sikorski. Wcześniej, też z poręki Sikorskiego, była ambasadorem w Tbilisi. Obecnie jest doradcą prezydenta Andrzeja Dudy.

Czemu o tym piszemy i czemu w kontekście repatriacji oraz Stachańczyka? A bo gdy pracowała w Kancelarii Lecha Kaczyńskiego troszczyła się wyłącznie o los Tatarów krymskich. Polacy w Kazachstanie, ją (i kancelarię) nie interesowali. Po co ten cały wywód? Bo prawdziwym papierkiem lakmusowym rzeczywistych intencji nowego rządu i nowego ministra będzie podejście do Polaków w Kazachstanie, do Polaków za granicą, jak i w ogóle podejście do wszystkiego co się kryje pod hasłem „chcemy repatrianta, nie imigranta”.

Niektóre szczury z tonącego okrętu uciekły już kilka miesięcy temu, inne włażą na trap. Do tych pierwszych należą byli zastępcy Sikorskiego: Bogusław Winid (ambasador przy ONZ), Jacek Najder (ambasador przy NATO) i Grażyna Bernatowicz (ambasador w Pradze).Wszyscy to część skomplikowanej kupieckiej układanki sięgającej Schnepfa w Waszyngtonie. Innymi słowy dzieci i pociotki KPP-owców i znakomity przykład na ciągłość elit PRL i III RP. Grażyna Bernatowicz-Bierut, bo tak brzmi jej pełne nazwisko (drugiego członu chwilowo - widocznie w oczekiwaniu na lepsze czasy - nie używa) do „czerwonych dynastii” doszlusowała dzięki mężowi Markowi Bierutowi, którego Bolesław był stryjem. Sikorski w 2007 r. jednym z pierwszych posunięć kadrowych zrobił ją wiceministrem. Zatrudnił też w dyplomacji syna inkryminowanej.

Czy do MSZ czasu przełomu tacy nadają się? Nie wydaje się, aby Jarosław Kaczyński, mówiąc o powstaniu „szerszego biało-czerwonego obozu tych wszystkich, którzy chcą dobrej zmiany”, miał na myśli Bernatowicz-Bierut. Zwłaszcza wobec mobilizacji potomków Bieruta, zwierających szyki w obronie „demokracji przed faszyzmem”. Inna sprawa, że nie miał także na myśli (chociaż tu chcielibyśmy się mylić) tych, którzy 11 listopada demonstrowali pod hasłem: „Polska dla Polaków, Polacy dla Polski”. Naśmiewaliśmy się z Sikorskiego i jego tablicy w Chobielinie z napisem „strefa zdekomunizowana”. Naśmiewał się z tego też Witold Waszczykowski. Nie chcemy wykrakać, ale wkrótce Schetyna (a może i Sikorski) będzie wyśmiewał się z niego, krzycząc „precz z komuną”. Bo ambasadorowie od Bieruta, Panie Ministrze, to też komuna i to taka prawdziwa.

Po co ten cały wstęp? Prawdziwym papierkiem lakmusowym rzeczywistych intencji nowej władzy będzie MSZ. Obserwacja tylko jednego ministerstwa da w krótkim czasie odpowiedź na pytanie, czy także w praktyce, a nie tylko werbalnie istnieje plan radykalnych zmian i zamiar obalenia III RP. Podczas wyborów kibicowaliśmy PiS. Wierzyliśmy mocno, że tym razem, gdy dojdzie do władzy nie obdarzy, tak jak w 2005 r., zaufaniem ludzi pokroju Marcinkiewicza, Sikorskiego i Mellera, że szybko dokończy weryfikację WSI, że nie da gangsterom czasu na zacieranie śladów.

Dlatego byliśmy wściekli, gdy pewien przymierzany wówczas do stanowiska ministra europoseł PiS (przez niektórych zwany „eurocymbał Rysiek”) zapowiedział, że rewolucji w dyplomacji nie będzie. A powinna być! I powinna polegać przede wszystkim na wyczyszczeniu MSZ z ludzi Bieruta i Geremka.

Tak, aby ambasadorem Polski w USA nie był założyciel loży B’nai B’rith, ambasadorem w Kanadzie dziennikarz „Wyborczej”, ambasadorem w Genewie pogromca Polaków w Kazachstanie, a ambasadorem w Pradze pociotek Bieruta.

PiS nic nie zagraża, ma w Sejmie komfortową większość, może budować biało-czerwony obóz z Kukizem, może liczyć na szable Ojca Dyrektora. Ataki Michnika i Schulza to bezsilna hucpa i bufonada, mająca jeden cel – zastraszenie, szantaż i... zachowanie przywilejów oraz miejsca przy korycie tyle, ile się da. I właśnie dlatego zmiany trzeba wprowadzać szybko, jak najszybciej, a w MSZ dokonać kadrowego przewrotu.

Nie lawirować, zadawalać się administrowaniem gmachu, nie korzystać z porad Rotfelda i „Wyborczej”, lecz ludzi przyzwoitych, i wyrwać chwast z korzeniami. A ponadto - olewać to towarzystwo, i to w demonstracyjny sposób. I jeszcze na koniec przypomnieć sobie słowa Ojca Dyrektora, gdy niektórym, gdy byli w opozycji, życzył odwagi i wytrwałości: Alleluja i do przodu!

Krzysztof Baliński

(tekst ukazał się w „Warszawskiej Gazecie” 31 grudnia 2015 r.)