Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 
Referendum Erdogana, czyli zapowiedź katastrofy
FOT.REUTERS/Umit Bektas/FORUM

Turcy mieszkający w Niemczech pokazali Berlinowi, co sądzą o jego liberalnej demokracji. Masowo popierając prezydenta Erdogana udowodnili czarno na białym, że projekt budowy wielokulturowego społeczeństwa jest groźnym mirażem. Prawdziwy kataklizm jednak dopiero nadchodzi i swoich korzeni nie ma wcale nad Bosforem.

 Zaskoczenie?

Ponad 63 proc. Turków mieszkających w Niemczech poparło zmiany zaproponowane przez prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana. W ocenie niemieckich polityków i publicystów opowiedzieli się w ten sposób przeciwko wartościom wyznawanym w Berlinie, manifestując swoją niechęć do demokratycznego państwa prawa i fascynację głęboko sprzecznym z zasadami Unii Europejskiej autorytaryzmem. Komentatorzy są na ogół głęboko zdziwieni. Jak to możliwe, że Turcy żyjący w jednym z najbogatszych i najbardziej demokratycznych państw świata są politycznie całkowicie niezintegrowani? Lewica sądzi, że integracji wciąż jest za mało i potrzeba jeszcze głębszego skupienia na europejskich ideałach (w połączeniu z solidnym zastrzykiem gotówki z transferów socjalnych, rzecz jasna). Chadecy, słusznie zresztą, mówią o klęsce projektu integracji, ale przecież jeszcze niespełna dwa lata temu ci sami ludzie poparli politykę Angeli Merkel otwierającą granice dla kolejnych wymagających pilnej integracji przybyszów.

Tymczasem powszechnie dostępne dane na temat tureckiej społeczności żyjącej w RFN od lat nie pozostawiają najmniejszej wątpliwości: integracja jest mitem. 20 proc. Turków w Niemczech nie mówi po niemiecku wcale lub mówi bardzo słabo; 7 proc. Turczynek to kompletne analfabetki. Tylko 15 proc. Turków ma maturę. 30 proc. uważa, że możliwe jest stworzenie państwa opartego o zasady z czasów Mahometa, a co drugi sądzi, że prawo islamskie należy przenosić nad prawo niemieckie. Turcy stworzyli za Odrą równoległe społeczeństwo. Zawierają małżeństwa niemal wyłącznie we własnym kręgu, wśród rodowitych Niemców często nie mają nawet znajomych. 15 proc. nie pracuje, ale żyje ze świadczeń socjalnych. Od lat prawie nic się tu nie zmienia, a młode pokolenia Turków są według własnych deklaracji przywiązane do ojczyzny nad Bosforem dalece silniej, niż ich rodzicie i dziadkowie. Zaskoczony wynikiem referendum może być tylko skrajny utopista lub ślepiec.


 

Weryfikacja

 

Integracja w niemieckim wydaniu została zbudowana na bazie dwóch postaw: arogancji i pięknoduchostwa. Arogancji, bo Niemcy wierzyli, że kilka milionów muzułmańskich Turków sprowadzonych do ich ateistycznego kraju łatwo się zintegruje, to znaczy porzuci własną narodową, islamską kulturę i wtopi się w niemiecką bezkształtną masę; trudno nie zauważyć, że przez tę nadzieję przemawia poczucie wyższości: przybysze z barbarzyńskiego kraju mieliby szybko zaakceptować zdobycze liberalnej niemieckiej demokracji i porzucić swoją turecką i islamską tożsamość, olśnieni wspaniałością nowego świata bez religii, tradycji i poczucia narodowej wspólnoty. Pięknoduchostwa, bo promotorzy multikulturalizmu wierzyli (i wierzą nadal!), że imigranci nie marzą o niczym innym, jak tylko o budowaniu razem z Niemcami wspólnej przyszłości w najdoskonalszym rzekomo systemie politycznym Unii Europejskiej. Rzeczywistość okazała się dla tych postaw bezlitosna. Okazało się, że nie wystarczy zapewnić wszystkim świadczeń socjalnych. Ani niemiecka kultura nie ma dla Turków tak wielkiej siły przyciągania, ani sami przybysze nie mają zamiaru angażować się w liberalne fantazje o wspólnym społeczeństwie, mogąc znakomicie ułożyć sobie życie we własnym kręgu, pielęgnując tradycje i ojczyste obyczaje.

 

Nowi imigranci

 

Setki tysięcy Turków głosując w referendum „za” Erdoganem dało wyraźny sygnał niemieckim politykom i mediom. Byłoby jednak naiwnością sądzić, że Niemcy zrobią z tego sygnału jakikolwiek użytek. Co zresztą miałoby się stać? Mleko się rozlało, kilkumilionowa społeczność turecka jest już faktem i nikt nie wie, jak można byłoby zintegrować ją jeszcze bardziej. Wynik referendum rzeczywiście powinien przerażać, ale wcale nie ze względu na samych Turków. Nad Bosforem fundamentalizm rośnie wprawdzie w siłę, ale młodzi Turcy w RFN wciąż znacznie chętniej sięgają po ideały nacjonalistyczne niż te rodem z propagandy Państwa Islamskiego. Żyją własnym życiem, wyznają islam, ale mimo wszystko nie stanowią większego zagrożenia dla bezpieczeństwa Niemców. Gdyby doszło do regularnego konfliktu Berlina i Ankary okazaliby się pewnie swoistą piątą kolumną, jednak w czasach pokoju i kwitnącej współpracy gospodarczej i militarnej trudno o kłopoty, skoro Turcy nie garną się wcale do szeregów terrorystów.

 

Podstawowe pytanie brzmi raczej: Skoro nie udało się zintegrować Turków, to co będzie z nowymi przybyszami, tymi z krajów arabskich, w ostatnich latach wpuszczanymi do Niemiec setkami tysięcy? Jak będą wyglądały równoległe społeczeństwa, które za kilka lat zaczną tworzyć Syryjczycy, Irakijczycy, Afgańczycy i Pakistańczycy? Oczywista odpowiedź na te pytania faktycznie powinna przerażać każdego polityka, który nie myśli tylko w kategoriach najbliższych wyborów. Widoczna jak na dłoni klęska projektu integracji Turków powinna być dla Niemców ostatnim dzwonkiem ostrzegawczym. Ale nim nie jest i nie będzie. Wkrótce do Republiki Federalnej zaczną szerokim strumieniem napływać nowi islamscy migranci, sprowadzani na mocy prawa łączenia rodzin. Nie zintegrują się, bo nie można się integrować tworząc wielusettysięczną grupę żyjącą w państwie bez żadnych wartości. Skoro ideały demokracji, równości i tolerancji nie pociągają nawet Turków, przybyszy z kraju relatywnie cywilizowanego, posiadającego bogatą historię i mającego źródła swojej państwowości nie tylko w islamie, to jak mogą pociągać masy nowych migrantów? Spoiwem Turków jest ich naród i dają temu wyraz popierając Erdogana. Spoiwem setek tysięcy młodych Arabów może być tylko i wyłącznie islam. Ten kapitał już jest wykorzystywany przez fundamentalistycznych mącicieli, co widać po coraz częstszych zamachach i próbach zamachów.

 

Tej bitwy nie uda się wygrać

 

Bez radykalnej zmiany myślenia o wartościach konstytuujących państwo przyszłość Niemiec rysuje się w czarnych barwach. A takiej zmiany nie będzie, bo system polityczny zbudowany na zaprzeczeniu tradycyjnych wartości religijnych i narodowych musiałby wywrócić się do góry nogami, by dokonać jakiejś rzeczywistej korekty swojego samobójczego kursu. Wymagałoby to choćby szybkiego powrotu do polityki zakorzenionej w chrześcijaństwie. Takiej polityki w dogłębnie zateizowanych Niemczech nie ma już nawet kto prowadzić. Niemcy muszą się ratować, ale zakopawszy chrześcijańskie źródło swojej siły nie bardzo skąd mają zaczerpnąć siły potrzebnej do przetrwania i wygrania cywilizacyjnej konfrontacji z islamskimi przybyszami. Referendum Erdogana pokazało, że imigrantów interesują wyłącznie niemieckie pieniądze, a nie niemiecka kultura. Rozpoczętą na własne życzenie batalię Berlin zaczyna już przegrywać.

 

 

Paweł Chmielewski