Drukuj
Kategoria: Komentarz polityczny
Odsłony: 1670
Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 
Meandry polityki w wykonaniu warszawskiej dyplomacji trudno rozszyfrować, chociaż widoczny jest jej nowy wektor - stosunki z Azjatami. Po zbudowaniu strategicznych sojuszów z Izraelem i z Ukrainą, przyszła kolej na Turcję. Minister spraw zagranicznych zadeklarował:  Chcielibyśmy Turcję widzieć w niedalekiej przyszłości, jako członka UE. W wywiadzie dla tureckich mediów głosił: „Polskę i Turcję łączy przyjaźń, która nie ma odpowiednika w historii politycznej […] będziemy robić, co tylko w naszej mocy, aby przywrócić stabilność na Bliskim Wschodzie,  wspólnie z naszym przyjacielem przez wieki, Turcją”. Jednym słowem: Jan III Sobieski Turków pogonił, a Witold Waszczykowski zaprosił, no i mamy „Polak, Turek dwa bratanki”. Zintensyfikował też zabiegi w Brukseli dla zniesienia wiz dla Turków, tj. dla usunięcia ostatniej zapory oddzielającej Polskę od „przyjaciela przez wieki” i nasłanych przez niego „przyjaciół-uchodźców”. W ślad za głupawymi oświadczeniami poszły głupawe analizy: „Polska i Turcja mają wspólne interesy w kwestii bezpieczeństwa narodowego, są państwami, które są zaniepokojone wzrostem ekspansjonizmu rosyjskiego i próbami odbudowy pozycji Rosji na całym postsowieckim obszarze. Stąd współpraca obronna i militarna obu państw jest jak najbardziej wskazana”. W analizach zabrakło najważniejszego: czy nie prowadzi to w prostej linii do kolejnego miliona imigrantów w Europie, i czy poważne państwo może składać deklaracje rujnujące jego powagę na arenie międzynarodowej.
Turków zapraszali też inni. Też w tym stylu, też niezdarnie i też mocarstwowo. Ewa Kopacz zapowiedziała: „Warszawa będzie ambasadorem Turcji w UE”. Dorzuciła też argument: nasze relacje handlowe sięgają XV wieku, kiedy to sułtan zagwarantował swobody handlowe polskim kupcom.  To przykład tureckiej przyjaźni i zaufania, z której polscy przedsiębiorcy korzystali przez wieki - rzekł Grzegorz Schetyna, co przypomniało jota w jotę przymilanie się polskich dyplomatów na użytek Arabów: „Najstarszy znany opis państwa Mieszka I pochodzi spod pióra arabskiego kupca Ibrahima Ben Jakuba”. Tymczasem nie był to ani Arab, ani kupiec, ale żydowski handlarz niewolnikami. Podobne podejście do Turcji praktykowały wszystkie rządzące ekipy. Gdy w 2004 r. wzniesiono przy kościele św. Mikołaja w Krakowie pierwszy kamienny krzyż ormiański upamiętniający rzeź Ormian, protestował nie tylko ambasador Turcji, ale i wiceminister w rządzie SLD, Jan Truszczyński.
Turcja, jaką znamy, to nie Stambuł i okolice. To Anatolia, która w toczącym się od lat procesie anatolizuje Stambuł islamską ortodoksją, do lamusa odsyłając laickość państwa. I mówienie o europeizacji Turcji to bajdurzenie i tureckie kazanie. Ostrzeżeniem może być sytuacja u naszego sąsiada. W wyborach do tureckiego parlamentu niemieccy Turcy poparli partię Erdogana. I nic w tym dziwnego - większość pochodzi z Anatolii, tak jak turecki prezydent i wielu z nich to islamscy ekstremiści. Jak do tego doszło? W styczniu 1980 r. w Ankarze miał miejsce pucz wojskowy, co natychmiast potępił kanclerz Helmut Schmidt, i każdego przybysza z Turcji uznawał za uchodźcę politycznego oraz bojownika o wolność i demokrację. Rok później niemieckie MSW podliczyło: na terenie RFN przebywa 56 tysięcy ekstremistów, w tym 7 tysięcy poszukiwanych przez policję turecką za zamachy bombowe, palenie żywcem, sztyletowanie, ćwiartowanie ofiar. Drugi problem Berlina to szantaż zalania Niemiec imigrantami, jeśli nie zniosą Turkom wiz.
Erdogan jest wychowankiem Millî Görüş - islamistycznego ruchu powiązanego z Bractwem Muzułmańskim, według którego Turcy to dzieci wilków stepowych Azji Środkowej, rasa wyższa powołana do rządzenia światem, której duszą jest islam. Na zwołanym 13 grudnia 2017 r. w Stambule szczycie Islamskiej Organizacji Współpracy Erdogan podniósł sprawę „odzyskania islamskich terytoriów okupowanych”, w tym Karabachu i Krymu. Komunikat szczytu potępił „agresję Armenii przeciw Azerbejdżanowi”. Wyraził też „zaniepokojenie sytuacją Tatarów Krymskich”. O Palestynie, nie wspomniał ani słowem, co dowodzi, że chodziło o przesłanie: głównym wrogiem islamu jest Rosja, a nie Izrael. Zwykle zresztą na szczytach muzułmańskich Palestynie poświęca się kilka ogólników i temat zamiata pod dywan.
Szczyt ujawnił plany tureckiej ekspansji na „miękkie podbrzusze” Rosji. Wyszedł też na jaw plan użycia Turcji, jako narzędzia do ekspansji islamu w całej Azji. Krym reprezentował Mustafa Dżemilew, a właściwie Mustafa Abdulcemil Cemiloglu (bo tak brzmi jego prawdziwe nazwisko), który ogłosił tworzenie międzynarodowej brygady muzułmańskiej do walki z separatystami rosyjskimi. Najłatwiejszym celem tureckiej infiltracji są Tatarzy Krymscy, największa wspólnota muzułmańska w Rosji. Istnieje coraz więcej dowodów na ich związki z radykalnym islamem, a także przerzutem dżihadystów do Syrii, gdzie walczą u boku Państwa Islamskiego pod opieką tureckiego wywiadu MIT - tego samego, który logistycznie wspiera przemieszczanie się tzw. uchodźców z Azji na Bałkany. Potwierdził to król Jordanii, który był uczestnikiem szczytu: Erdogan nastawia się na radykalnych islamistów; wierzy, że problemy regionu można rozwiązać metodami radykalnego islamu; elementem tureckiej polityki jest kierowanie terrorystów do Europy. Znamienne, że razu jednego, doradca Erdogana groził: „w Rosji żyje 25 milionów muzułmanów, którzy rozczłonkują ją od wewnątrz”. I jeszcze jedno – w lipcu 2016 Radosław Sikorski ogłosił, że Mustafa Dżemilew został pierwszym laureatem Nagrody Solidarności w wysokości 1 miliona euro.
Armenia nie graniczy z Polską. Nie żyje tam żadna polska mniejszość. A jednak Polska powinna postrzegać to państwo w odmienny sposób. To kraj chrześcijański, a Ormianie to ludzie o losach równie tragicznych, co Polacy. Tak, jak Polacy mieli swój holokaust. W 1915 r. na wschodzie Imperium Osmańskim doszło do ludobójstwa. Śmierć z rąk Turków znalazło 1,5 miliona Ormian, a 100 tysięcy chrześcijanek zostało wcielonych do haremów. Poza Ormianami zginęli Grecy, aramejscy i asyryjscy wyznawcy Chrystusa oraz niemało katolików. Doraźne interesy nakazują jednak udawać, że nic się nie stało. Po co wypominać Turkom zamęczonych na śmierć i chrześcijanki wcielone do haremów, skoro Erdogan broni Polski przed Putinem. I jeszcze jedno - Turcy, by usprawiedliwić masakrę, oskarżyli ormiańskich przywódców o spiskowanie z Rosjanami.
Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski w wywiadzie dla tygodnika „Sieci” mówił o sytuacji Armenii, która walczy z Azerbejdżanem. Duchowny mówił też o stosunku państwa ormiańskiego do Rosji. Armenia nie jest prorosyjska. Związek Ormian z Rosją polega nie na sympatii, ale na konieczności wybrania mniejszego zła. Zwracał też uwagę na to, co jest największym zagrożeniem dla Armenii. Dla Ormian największym zagrożeniem jest świat muzułmański, czyli Turcja i Azerbejdżan. Do opinii duchownego odniósł się Witold Waszczykowski: Nie! Fundamentalizm muzułmański prowadzi do terroryzmu, ale nie zagrozi suwerenności Europie. Imperializm rosyjski to zagrożenie suwerenności całych państw. À propos, gdy powiadomiono Metternicha o śmierci ambasadora Turcji w Wiedniu, zapytał: A co on chciał przez to powiedzieć? Co zatem, nawołując do sojuszu z islamską Turcją, chciał powiedzieć Waszczykowski? I czyją suwerenność miał na myśli? Azerbejdżanu, Turcji? I jeszcze jedno - jeśli polityk nie ma nic mądrego do powiedzenia, to powinien milczeć.
Waszczykowskiemu wtórował Przemysław Żurawski vel Grajewski. Wg niego emocjonalne spojrzenie na konflikt azersko-ormiański tworzy fałszywy obraz „chrześcijańskiego narodu zagrożonego eksterminacją ze strony wojującego islamu, któremu to narodowi należy się nasza solidarność”, a interesy Polski są odmienne niż te wynikające z tego sloganu. Wg wąsatego (jak Turek) profesora, wnioskami dla Polski powinny być: Polska i Turcja jako państwa członkowskie NATO znajdują się w sojuszu wojskowym; Armenia jest sojusznikiem Rosji wrogiej Polsce i dokonującej agresji na sąsiadów; Polska w żadnym wypadku nie ma interesu w popieraniu sojusznika Rosji; rywalizacja rosyjsko-turecka na Kaukazie leży w interesie Polski, zużywa bowiem zasoby Rosji i zawraca Turcję z powrotem ku Zachodowi. Nasz strateg wpadł kilka lat temu w euforię, gdy Turcja zestrzeliła ruski samolot: „To najbardziej znaczące wydarzenie w relacjach Rosja-NATO od czasu zakończenia zimnej wojny. Po raz pierwszy, jeden z członków Paktu zastosował środek skuteczny i adekwatny do zachowań agresora”. Grajewskiemu (członkowi Rady Politycznej PiS, a nawet kandydatowi na ministra), tak jak małemu Przemkowi wszystko kojarzyło się z dupą, wszystko kojarzy się z Rosją. Zafiksowany na Putinie, Putinem tłumaczy wszystko, i działa wedle prostego schematu: Wróg mego wroga jest moim przyjacielem. A wszystko w imię mrzonek, na których opiera się polityka wschodnia Żurawskiego, gdzie Armenia niepoddająca się Rosji, ale też niemająca zamiaru z Rosją walczyć, jest wrogiem Polski.
Tymczasem wybory w 2018 r. odsunęły od władzy w Armenii lojalny wobec Kremla klan i wprowadziły nieufność między Moskwą a Erywaniem. Rosja dotąd nie okazała żadnego wsparcia Armenii. Co więcej - szantażuje Ormian za ich zbytnią niezależność oraz rosnącą niechęć do Rosji. Tym niemniej wciśnięta między Azerbejdżan i Turcję, z pamięcią o tureckim ludobójstwie, skazana jest na Rosję, bez względu na to, kto rządzi w Erywaniu i jak zachowa się Moskwa. Innej, bowiem siły zdolnej do pomocy Ormianom nie ma i nie będzie. Tymczasem Turcja aktywnie wspiera Azerbejdżan. Do walki z Ormianami przerzuca dżihadystów z Syrii. I jeszcze jedno – Czy do Grajewskiego nie dotarło, że pro armeńskie wspólne oświadczenie wystosowały USA i UE, że Francja zdecydowanie potępiła Turcję, że 60 kongresmenów wezwało do zawieszenia wszelkiej pomocy dla Azerbejdżanu? I to mimo tego, iż Azerbejdżan ma dla USA dużą wartość strategiczną oraz doskonałe stosunki z Izraelem.
„Turcja jest z tego samego kręgu kulturowego, co Polska”- obwieścił Zbigniew Girzyński, czym nas okrutnie zaskoczył, bo zawsze myśleliśmy, że azjatycka Turcja to cywilizacja turańska, a Polska to (dogorywająca, co prawda, ale jednak) cywilizacja łacińska. Wygląda więc na to, że ustami europosła (skądinąd doktora historii) prezes PiS dał przyzwolenie na przyjęcie Turcji na łono Europy. Tymczasem - jak wiadomo od czasu rzezi Ormian i od czasu Feliksa Konecznego - mieszanie cywilizacji jest niebezpieczne. Podobną gonitwę myśli widać w podejściu naszych polityków do Majdanu - wschód Ukrainy to Azja, a jej zachodnia część to Europa. Tymczasem banderowcy to Azjaci, a sojusz z oligarchami ukraińskimi to sojusz z Azjatami. Ręce Azjatów widać także w próbach osaczania Rosji, poprzez napuszczanie na nią Turków i Tatarów. Znamienne też, że w awangardzie zwalczających Rosję byli Chazarowie. A czy w podejściu Chazarów do polskich spraw nie widać starcia cywilizacji? Nawiasem mówiąc - islamski ekstremizm wspierany przez Turcję wychodzi naprzeciw potrzebom państwa chazarskiego w Palestynie, bo przysparza sojuszników w walce ze „wspólnym zagrożeniem w obronie cywilizacji judeochrześcijańskiej”.
Ormianie są na Kaukazie „od zawsze”. Turcy i Azerowie przybyli tam w XI wieku i zajęli większą część historycznej Armenii. Prawdą jest też, że obecne granice Armenii wyznaczył (tak jak Polsce) Stalin. Nie od rzeczy byłoby także pamiętać o 650 latach związków Polski z tym krajem, o obecności Ormian w Polsce, ich roli w naszej historii, i to że (tak jak Polacy) są chrześcijanami. À propos - w trakcie demonstracji polskich Ormian tłum skandował: „Armenia to krzyż, Armenia to chrześcijaństwo”.
Czy w konflikcie ormiańsko-azerskim nie chodzi o starcie cywilizacji? Czy stosunek Polski do wojujących stron nie powinien być podyktowany wspólnotą cywilizacyjną i sprawiedliwością dziejową? Czy nie powinniśmy patrzeć na konflikt przez pryzmat interesów chrześcijan prześladowanych przez ekspansywny islam? Dlaczego nie dostrzegamy, że Putin angażując się w Syrii przeciw Erdoganowi, zapobiegł eksterminacji syryjskich chrześcijan? Wyznawców Chrystusa giną tysiące. Wraz z nimi giną ostatnie ślady chrześcijaństwa na Lewancie. Tymczasem PiS ślepo popiera państwo, która pobudza islamski ekstremizm. Weźmy na ten przykład cytowanego Witolda W., który zanim jeszcze został ministrem, uzasadniając w „Naszym Dzienniku” konieczność zaangażowania Polski przeciwko Syrii po stronie Turcji, nie wydukał słowa na temat eksterminacji wyznawców Chrystusa. PiS traktuje wyborców katolickich instrumentalnie - dla uzasadnienia swoich proizraelskich postaw szafuje fałszywym, nigdy nieistniejącym pojęciem cywilizacji judeochrześcijańskiej. Feliks Koneczny, którego teoriami cywilizacyjnymi PiS podpiera się w odniesieniu do Rosji, wyraźnie przeciwstawiał cywilizację łacińską cywilizacji turańskiej i żydowskiej. W ataku na Rosję działacze PiS są, więc łacinnikami, a przy uzasadnianiu miłości do Izraela (czy Turcji) - judeochrześcijanami. I jeszcze jedno – gdyby doszło do „starcia cywilizacji” i budowy koalicji antyterrorystycznej, kluczowym sojusznikiem Trumpa będzie Rosja. I jeszcze jedno - Kim byli i są ambasadorowie Rzeczypospolitej w Ankarze? Skąd pęd judeochrześcijan z korporacji Geremka do Turcji?
Wbrew pokrętnym analizom wąsatego profesora, stosunki turecko-rosyjskie odznaczają się daleko posuniętym pragmatyzmem i są w całkiem dobrym stanie. Taki schemat myślenia zawodzi też przy ocenie relacji Rosja-Izrael. I w obu przypadkach trzeba przestrzegać zasadę – stosunki z innymi państwami poddawać nieprzerwanie testom wiarygodności. Nie ma i nie będzie osi Moskwa-Ankara, bo oba kraje dzieli zbyt wiele, w tym historia, ale są interesy Gazpromu i rakiety S-400, a dla Erdogana współpraca z Rosją zwiększa pole dyplomatycznego manewru w stosunkach z Zachodem. Przy czym Rosja ma lepsze karty – ma po swojej stronie NATO, Grecję, Cypr i Francję( skonfliktowaną z Erdoganem na froncie libijskim). Ma też inny atut - jest kluczowym uczestnikiem wojny z Państwem Islamskim.
Jesienią 2014, Polska po raz kolejny zaistniała nad Bosforem - świat zamarł z wrażenia słysząc gen. Stanisława Kozieja głoszącego lub trąbiącego z Ruskiej Budy o gotowości naszej armii do zaangażowanie w obronę Turcji przed kilkoma ruskimi samolotami (bombardującymi pozycje islamistów w Syrii). Cytowany już Waszczykowski rzekł: „Podziwiamy ogromne zasługi, jakie Turcja ma obecnie w zapewnianiu schronienia milionom syryjskich uchodźców. Razem z UE i NATO dokładamy starań, aby zapewnić pokój na Bliskim Wschodzie. Będziemy robić, co tylko w naszej mocy, aby przywrócić stabilność w regionie,  wspólnie z naszym przyjacielem przez wieki, Turcją”. Tymczasem, wsłuchujący się w zawodzenie muezzinów Erdogan, zezwolił islamskim rebeliantom na przenikanie z Turcji na terytorium Syrii. Gdy terroryści z Państwa Islamskiego zdobyli Mosul, nie wyraził zgody, aby amerykańskie samoloty bombardowały ich pozycje z tureckich lotnisk. Gdy Amerykanie wspierali walczących z dżihadystami Kurdów, samoloty tureckie bombardowały pozycje kurdyjskie.
Czasy, kiedy Turcja była ważnym sojusznikiem Zachodu minęły, bo nie ma już Układu Warszawskiego. Zimnym prysznicem dla Grajewskiego powinno być też to, że Turcja nie zgadza się na rozmieszczenie siły morskiej USA na Morzu Czarnym, że nie uważa Moskwy za zagrożenie, że kupiła rosyjski system obrony przeciwlotniczej (i zmusiła Pentagon do przeniesienia ukradkiem amerykańskich głowic jądrowych z tureckich baz do Rumunii), że współpracuje z Szanghajską Organizacją Współpracy, że w jej obozie władzy panują antyamerykańskie nastroje, że podsyła islamistów na Synaj i do Libii. Krótko mówiąc, traci stopniowo wartość sojuszniczą dla NATO. Dziś wszystkie granice Turcji z sąsiadami są w ogniu. Gdzie nie spojrzeć tam Turcja. I wcale nie jest wykluczone, że usuną Erdogana, zanim nie doprowadzi do katastrofy w całym regionie.
Punkt krytyczny został przekroczony. Głupota sięgnęła zenitu. 17 i 18 marca Bruksela przyjęła plan, którego celem jest rozwiązania problemu napływu imigrantów przez granicę turecką. Europejskie eunuchy podpisały akt kapitulacji, wypłaciły Turcji 6 miliardów euro haraczu, przekazały Turkom obietnicę zniesienia wiz, czyli zniesienie kontroli ruchu między obozowiskami Państwa Islamskiego a Brukselą. I jeszcze jedno - do okupu dla Turków 71 milionów dorzucił nasz Morawiecki.
Dlaczego rząd RP jest największych zwolennikiem członkostwa Turcji w Unii? Może to skutek obcowania z myślą „jestem za, a nawet przeciw”? A może skutek błyskotliwych analiz w formule „Ch.., dupa i kamieni kupa”? Turcja w UE pogłębi kryzys tożsamości i kulturową dekadencję Europy. Wprowadzenie do tak osłabionego organizmu dynamicznej demograficznie i religijnie Turcji oznacza jego zupełny rozkład i to, że partia Erdogana będzie najsilniejszą partią w Parlamencie Europejskim. Afera z Turcją dowodzi, że w Polsce nie odbywa się żadna debata nt. strategii polityki zagranicznej, a zamiast debaty mamy kazania (tureckie) o „strategicznych” sojuszach oraz szantaż moralny stygmatyzujący jakiekolwiek alternatywne spojrzenie. À propos – twórca doktryny o „kupie kamieni”, której zawdzięczamy sojusz z Turcją założył Ośrodek Studiów Wschodnich, który analizuje całodobowo Wschód, tak abyśmy mogli zrozumieć różnice pomiędzy dobrymi oligarchami na Ukrainie i złymi oligarchami w Rosji.
„Nie” dla członkostwa Turcji w UE, nie oznacza „nie” dla Turcji. W wielu aspektach jest dla Polski dobrym wzorcem: jak prowadzić wielowektorową politykę zagraniczną i jak budować własną tożsamość. I tu châpeau bas dla Erdogana, który góruje nad naszymi dyplomatami o lata świetlne. Przykład Turcji pokazuje też, że wrogowie naszych sojuszników nie zawsze muszą być naszymi wrogami, a ich przyjaciele nie zawsze naszymi przyjaciółmi oraz że przy dobieraniu sobie przyjaciół można obejść się bez pomocy wrogów.
Scenariusz, w którym Polska nie uzyskuje niczego wydawał się koszmarnym snem. A tak się stało ws. Ukrainy. Zostaliśmy na lodzie, Polska przegrała i to z kretesem. W podejściu do Ukrainy nasi dyplomaci mają tylko jedną formułę: bij Moskala! Kreślą scenariusze, według których Rosja jest światowym mocarstwem, wrogiem cywilizowanego świata, Putin ante portas, lada moment jego dywizje wedrą się do Braniewa i po kilku godzinach na warszawskiej Pradze załopoczą ruskie flagi z sierpem i młotem. „Moglibyśmy grać rolę lidera w regionie, gdybyśmy powiedzieli Ukraińcom: Putin oferował wam 20 mld euro, my na razie dajemy 2 czy 3, ale wkrótce uzbieramy więcej” - to słowa Waszczykowskiego. Na całego poszedł też Żurawski vel Grajewski. Na zarzut, iż Ukraina nigdy nie zwróci nam kilkumiliardowego kredytu, a pieniądze trafią do kieszeni oligarchów, odparł: „Powstrzymanie Rosji musi kosztować. Odda, nie odda – warto zainwestować”. Na pomocy nie skończył. Zaroiło się od dziarskich wezwań do zwalczania Rosji. Profesor z długim nazwiskiem i z długim wąsem proponował „stworzyć przeciw Rosji koalicję z Turcją, której Rosja zaszła za skórę w kwestii syryjskiej”. „Proste narzędzia jak zamknięcie wszystkich cieśnin czarnomorskich i bałtyckich dla rosyjskich statków”. „Ułatwiliby też sytuację Czeczeni i Tatarzy, a może Syberia głośniej domagałaby się autonomii (...) przypuszczalnie już wejście w granice Ukrainy pierwszych uzbrojonych międzynarodowych ochotników skłoniłoby zbrodniarza Putina do rozmów”.
Czy istnieje jakakolwiek polska polityka zagraniczna? Takie pytanie warto postawić, gdy nasi dyplomaci mówią o Turcji. To polityka na poziomie „chłopców w piaskownicy”, chaotyczne miotanie się od ściany do ściany, dziwactwa, idiotyzmy, bełkot, puste zaklęcia w stylu „Przywracamy stabilność w regionie, wspólnie z naszym przyjacielem przez wieki, Turcją”. Jeśli zastanowimy się jednak nad tym, którą stronę Polska w konflikcie armeńsko-tureckim wybierze - to odpowiedź jest prosta. Trzeba tylko wyszukać, gdzie w tej układance jest Izrael. Reszta ułoży się sama.
       Krzysztof Baliński