Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Na krzyżu się nie skończy. Dzisiaj radykalni są obrońcy krzyża, jutro radykałami zostaną ci, którzy w ogóle będą chcieli się czegoś dowiedzieć o przyczynach katastrofy, pojutrze zaś ci, którzy nie zgodzą się obarczać winą za tragedię Lecha Kaczyńskiego. 

Utkwiły mi w głowie wstrząsające sceny z pierwszej połowy lat osiemdziesiątych - moi rówieśnicy przywozili do kościoła św. Stanisława Kostki w Warszawie krzyże, które na polecenie władz usuwano ze szkół. Władza była gotowa użyć całej swojej siły, by nie dopuścić do "klerykalizacji miejsc publicznych". Wtedy też powstała wzruszająca piosenka ze słowami "nie zdejmę Krzyża z mojej ściany, nie wyrwę Krzyża z mojego serca".
Krzyż w szkołach potraktowano podobnie jak kazania ks. Jerzego Popiełuszki: "nadużycie wolności sumienia". Stawianie krzyży uważano za przejaw działalności politycznej. W pewnym sensie komuniści mieli rację: Krzyż był wtedy nie tylko znakiem religijnym, ale i symbolem niezgody na kłamstwo i wołaniem o wolność. Nie wolno było sprzeciwiać się kłamstwu i nie wolno było domagać się wolności.

Krzyż pod Pałacem Prezydenckim służy tysiącom ludzi jako miejsce refleksji religijnej, ale przede wszystkim przypomina o poległych w Smoleńsku. Jest znakiem sprzeciwu wobec kłamstwa. Należy do tych wszystkich, którzy chcą pamiętać. Bronisław Komorowski może umówić się z kilkoma duchownymi i zdezorientowanymi władzami harcerskimi, że krzyż zniknie. Tylko nikt nie zabierze stamtąd tego, co ten krzyż, osadziło: ludzkich łez, pragnienia prawdy i pamięci. Tego samego dnia, kiedy zabiorą krzyż, przyjdę tam wieczorem z kwiatami i ustawię następny. Chyba że władze będą miały ochotę wysłać policję. To już zresztą kiedyś było.
Gdyby Komorowski był mądry, sam by pilnował tego krzyża i jak najszybciej pomógł wybudować pomnik ofiar Smoleńska. Pan Bóg mu jednak tej refleksji poskąpił. A może chodzi też o to, że trudniej będzie rozmywać śledztwo, kiedy ciągle coś będzie przypominać o tamtej tragedii?
Wiele osób namawia Jarosława Kaczyńskiego, by nie eksponował tak bardzo sprawy Smoleńska i, broń Boże, nie dopominał się o krzyż, bo przegra kolejne wybory. Jak rozumiem taktyka tych, którzy mu doradzili, by nie zajmował się katastrofą, przyniosła sukces?

Na krzyżu się nie skończy. To tylko test. Już podnoszą się głosy, by zabrać ciała pary prezydenckiej z Wawelu. Posuną się tak daleko, jak im na to pozwolimy. Dzisiaj radykalni są obrońcy krzyża, jutro radykałami zostaną ci, którzy w ogóle będą chcieli się czegoś dowiedzieć o przyczynach katastrofy, pojutrze zaś ci, którzy nie zgodzą się obarczać winą za tragedię Lecha Kaczyńskiego. Nauczką powinno być to, jak potraktowano obietnicę postawienia pod Pałacem trwałego znaku pamięci. Formalnie przedstawiciele kurii i władz harcerskich, którym to obiecano, padli ofiarą oszustwa. To jest zresztą ich problem. Ja mam inny - chcę żyć w kraju, w którym nie trzeba się tłumaczyć, że pamiętam o poległych przyjaciołach i tragicznie zmarłym prezydencie. To, co nam się dzisiaj serwuje, jest nienormalne i niemoralne. Nie wierzę, że Polacy mogą coś takiego na dłuższą metę zaakceptować.


Być może przychodzi dla nas czas próby - będziemy musieli coś dać z siebie.

Po czterech latach od akcji wyrzucania krzyży ze szkół wróciły tam razem z nauką religii. Podobnie będzie pod Pałacem Prezydenckim. Trzeba jednak odrobinę cierpliwości.

Pamiętam Marię i Lecha Kaczyńskich witających gości w tym Pałacu. Myślę, że ciągle tam na nas czekają. Swój krzyż już ponieśli.

 

 

Tomasz Sakiewicz, "Gazeta Polska"

Za: http://niezalezna.pl/article/show/id/37041