Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 
Dyskurs publiczny jest zdominowany przez te środowiska, które są źle, a nawet wrogo nastawione do rodziny w jej tradycyjnym, funkcjonującym przez stulecia modelu

Z Ireneuszem Jabłońskim, ekspertem ekonomicznym i członkiem zarządu Centrum im. Adama Smitha, rozmawia Mariusz Bober

Zespół ds. Rodziny Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu Polski zaapelował do premiera Donalda Tuska, by politykę prorodzinną uczynił jednym z priorytetów polskiej prezydencji w Unii Europejskiej. Tak uczyniły Węgry, które obecnie przewodniczą UE. Rząd Donalda Tuska będzie zabiegał o polepszenie sytuacji rodzin w Unii?
- Problem rozpadu tradycyjnej rodziny, a w konsekwencji obserwowana już katastrofa demograficzna, to jedno z najpoważniejszych zagrożeń cywilizacyjnych całej Europy, w tym oczywiście również Polski. Niemniej, pół roku prezydencji to zbyt krótki okres, aby doprowadzić do konkretnych decyzji politycznych. Tym bardziej że ze względu na rozbudowany aparat biurokratyczny przyjęte procedury w UE oraz sposób jej funkcjonowania, m.in. wymagana jest zgoda wszystkich państw członkowskich w najważniejszych sprawach, decyzje są podejmowane i wprowadzane wręcz całymi latami. Nasz rząd, korzystając z przewodnictwa, mógłby natomiast wprowadzić temat polityki prorodzinnej do tzw. unijnej agendy, aby stał się on przedmiotem poważnej debaty. Polska mogłaby też zaproponować spójne i kompleksowe rozwiązania jako nasz autorski pomysł. Ale żeby było to możliwe, to poza wolą polityczną trzeba by jednak taki projekt wcześniej przygotować.

Można byłoby też podjąć próbę wywołania refleksji nad pilną potrzebą wprowadzenia zmian w polityce społecznej i lansowanym obecnie wzorcu kulturowym, tak aby instytucje unijne przynajmniej nie promowały tych zachowań i środowisk, które odpowiadają za rozbicie rodziny i dewastowanie jej obecności w świadomości publicznej.

Rząd musiałby więc zacząć wreszcie prowadzić realną politykę prorodzinną, bo na razie narzuca tylko "użłobkowienie" dzieci.
- Ani obecny rząd, ani jego poprzednicy - niestety - nie wypracowali spójnego i wielowymiarowego programu wzmocnienia czy wręcz odbudowy właściwej pozycji instytucji rodziny, a przede wszystkim zachęt dla młodych kobiet, aby chciały rodzić i wychowywać dzieci, czerpiąc równocześnie z tego autentyczną radość. Opracowanie takiego kompleksowego programu jest cały czas przed nami. Powinien on zostać przygotowany przez organizacje społeczne, które następnie będą musiały wynegocjować z rządem wprowadzenie go w życie. Oczywiście wdrożenie takiego całościowego programu zmuszałoby władze do podjęcia konkretnych działań natury legislacyjnej, a także szeregu ważkich decyzji w ramach polityki społecznej i ekonomicznej. Opracowanie i wdrożenie takiego wielowymiarowego programu powinno stać się wręcz priorytetem narodowym. Dlatego nie powinien być on traktowany w kategoriach doraźnej, bieżącej polityki.

Należy rozpocząć od zmiany postrzegania przez społeczeństwo macierzyństwa i promowania rodziny?
- W tym celu potrzebna jest współpraca organizacji pozarządowych i społecznych. Polityka ekonomiczna, w tym fiskalna rządu, może jedynie wspierać te działania. Należałoby najpierw zmienić dotychczasową propagandę, że młode kobiety powinny skupić się przede wszystkim na robieniu kariery i zaspokajaniu własnych potrzeb, które są często już wręcz na granicy hedonizmu, zamiast cieszyć się małżeństwem, a tym bardziej macierzyństwem. Takie bowiem myślenie popycha społeczeństwo w kierunku skrajnego egoizmu, skutki czego możemy obserwować od wielu lat na zachodzie Europy. Prowadzi to również do osłabienia więzi społecznych i ma konsekwencje także dla poszczególnych jednostek, coraz bardziej podatnych na depresję. Bo to samotność jest dzisiaj główną "chorobą" społeczeństw bogatych państw Zachodu. Procesy te prowadzą wręcz do wymierania narodów. Dlatego potrzebna jest zmiana promowanych systemów wartości, a w konsekwencji postaw ludzkich. Można tego dokonać na różne sposoby - od zaangażowania się w promowanie nowego spojrzenia na rodzinę w procesach edukacyjnych, po wykorzystanie treści zarówno tzw. kultury wysokiej, jak i popkultury. Dzisiaj bowiem dyskurs publiczny jest zdominowany przez te środowiska, które są źle, a nawet wrogo nastawione do rodziny w jej tradycyjnym, funkcjonującym przez stulecia modelu.

Z wielu badań wynika, że młodych ludzi powstrzymują przed zakładaniem rodzin głównie problemy ekonomiczne - słabe perspektywy na stabilną pracę i zakup mieszkania...
- To są bardzo subiektywne odczucia, że dzisiaj młodych małżeństw nie stać na posiadanie dzieci. Problem kryzysu rodziny i wynikający z tego kryzys demograficzny wcale nie wynika z trudności ekonomicznych. Te bowiem można wyeliminować kilkoma zapisami w ustawach lub zmianami w budżecie państwa. Nasze problemy demograficzne biorą się przede wszystkim z powodów kulturowych, a wręcz cywilizacyjnych. Bowiem obecnie jesteśmy nieporównywalnie bardziej zamożni niż pokolenie naszych dziadków czy pradziadków, dzięki któremu mieliśmy największy boom demograficzny w naszej historii; na przełomie lat 40. i 50. XX w. rodziło się 600-800 tys. dzieci rocznie, mimo że Polska liczyła ok. 28,5 mln mieszkańców. A przecież tamte warunki socjalne i ekonomiczne mają się nijak do obecnych. Dzisiejsi młodzi zapewne subiektywnie odczuwają po prostu, że nie stać ich na wszystko, co chcieliby posiadać. Dlatego potrzebne są długotrwałe i systematyczne działania na rzecz przywrócenia świadomości radości z posiadania i wychowywania dzieci.

Zamiast mówić o polityce prorodzinnej, co należałoby zrobić, żeby rodzina otrzymała efektywne wsparcie?
- Wszystko zależy od tego, o jaką politykę chodzi. Są dostępne dane, z których wynika np., że mało skuteczna jest pomoc dla rodzin w formie różnego rodzaju powszechnych dotacji, bo dużą część kosztów pochłania państwowa biurokracja. Po drugie, trafiają one często do osób, które nie potrzebują takiego wsparcia, więc pieniądze te są po prostu marnowane. Dlatego najlepszą możliwą "pomocą" jest danie szans na dobre zarobki młodym ludziom, ale także tym w średnim czy starszym wieku. Aby zaś zwiększyć szansę np. na zakup mieszkania przez młode małżeństwa, należy zmienić podstawy systemu ekonomicznego w Polsce, a przede wszystkim system podatkowy, oraz wprowadzić na rynek blisko milion mieszkań będących dzisiaj w dyspozycji (swoistej zamrażarce) biurokracji państwowej i samorządowej. Głównym celem zmiany systemu podatkowego powinno być uwolnienie pracy od obciążeń podatkowych, także uiszczanych w formie tzw. składek ubezpieczeniowych. Dziś stanowią one nominalnie 80 proc., a netto - po odliczeniu różnych ulg - ponad 60 proc. wynagrodzenia netto pracowników. To jest główna przyczyna tego, że realne płace w Polsce są relatywnie na niskim poziomie, pomimo że jednocześnie pracodawcy ponoszą bardzo wysokie koszty pracy. Dlatego najlepszym wyjściem jest całościowa reforma systemu podatkowego. Wprowadzanie różnych ulg jest nieefektywne, generuje nadużycia i jest zarówno nieopłacalne dla państwa, jak i nieskuteczne dla społeczeństwa. Na reformie systemu i zmniejszeniu pozapłacowych kosztów pracy zyskają nie tylko młodzi ludzie, ale wszyscy pracownicy, bo zwiększą się ich realne dochody.

Jak taka całościowa reforma miałaby wyglądać?
- Centrum im. Adama Smitha przygotowało projekt odpowiednich zmian podatkowych już w 2004 roku. Istotą jego jest przeniesienie obciążeń podatkowych z pracy na rzecz podatków pośrednich i ryczałtowych. Obniżenie kosztów pracy, przede wszystkim przez likwidację podatku PIT, tzw. składki na ZUS i sześciu pozostałych "składek", uczyniłoby nasz rynek pracy bardziej wydajnym i elastycznym. Pozwoliłoby na zalegalizowanie znacznej części szarej strefy, zatrudnienie i wchłonięcie większej części z dzisiejszych bezrobotnych. Drugi element to uwolnienie rynku mieszkań, a szerzej - nieruchomości. Obecna cena metra kwadratowego mieszkania wynika z tego, że jest ograniczona podaż mieszkań. Uwolnienie polegałoby na tym, by uprościć prawo budowlane, które bardzo utrudnia budowę nowych lokali, bo wydłuża okres załatwiania samych formalności do ok. roku. Kolejny, jeszcze ważniejszy element, to nakaz dla samorządów, by sprzedały wszystkie mieszkania, które są w dyspozycji zasobów komunalnych, poza mieszkaniami socjalnymi. To jedynie mieszkania socjalne powinny stać się "buforem bezpieczeństwa" dla tych mniej zamożnych, którym nie powiodło się w życiu. Dla przykładu podam, że miasto Łódź ma ok. 70 tys. mieszkań komunalnych, Warszawa zapewne jeszcze więcej, a Wrocław niewiele mniej. Zamknięcie tego rynku, tzn. sytuacja, w której osoby o niskich dochodach nie mają możliwości ani zakupu, ani wynajęcia mieszkań, bo zwykle urzędnicy miejscy źle nimi administrują, sprawia, że dostępne na rynku oferty komercyjne są droższe, niż mogłyby być, właśnie ze względu na niską podaż.

A jak ma się proponowane cięcie składek na ubezpieczenia społeczne do sytuacji finansowej ZUS?
- Wprowadzenie zmian, o których mówię, zwiększy dynamikę tworzenia produktu krajowego brutto, a jednocześnie bazę [liczbę osób legalnie pracujących - przyp. red.] do opodatkowania. Tym samym dochody budżetu państwa wzrosną, a nie zmaleją. Dzięki temu zwiększą się również środki na wypłatę rent i emerytur, utożsamianych obecnie z ZUS. Po pierwsze, zmniejszy się szara strefa, aktywność gospodarcza dużej części osób zostanie dobrowolnie opodatkowana. Dzisiaj, w większości przypadków, ludzie zatrudniani są "na czarno", nie dlatego że pracodawcy chcą oszukiwać państwo, ale dlatego że koszty pracy są tak duże, że wielu przedsiębiorców nie utrzymałoby się, chcąc opłacać wszystkie podatki. Ponadto pracując i wytwarzając więcej dóbr, stworzymy większy dochód, który da większe wpływy podatkowe. W ten sam sposób w handlu więcej zarabia się na niższych marżach przy wyższych obrotach niż na dużej marży przy niskim poziomie sprzedaży. Według naszych wyliczeń, przychody państwa wzrosłyby już w drugim roku po wejściu w życie takiego systemu.

W krótkiej perspektywie na sytuacji rodzin bardziej zaciążą podwyżki podatku VAT, zwłaszcza na artykuły dziecięce (z 8 do 23 proc.). Można było zapewnić budżetowi dochody na zasypanie dziury budżetowej bez uderzania w rodziny?
- Rozwiązaniem także tego problemu byłaby zaproponowana przez nasze Centrum reforma systemu podatkowego. Zarówno podnoszenie, jak i obniżanie VAT na jakąś wąską grupę produktów ma niewielkie znaczenie z punktu widzenia przychodów budżetu państwa, jak i budżetów rodzinnych. Naszym zdaniem, powinna obowiązywać jedna stawka VAT, aby ograniczyć możliwości manipulowania różnicami w opodatkowaniu różnych towarów i wyeliminować nadużycia. Natomiast pomoc powinna trafiać punktowo do rzeczywiście potrzebujących, ustalonych na podstawie analizy sytuacji ekonomicznej, do konkretnej rodziny czy osoby, a nie poprzez wyższe lub niższe podatki. Wówczas przekazywana przez państwo pomoc trafiałaby do tych, którzy rzeczywiście jej potrzebują. Ponadto rodzaj i zakres takiej pomocy powinien służyć wyjściu z trudnej sytuacji danej osoby czy rodziny, a nie utrwalaniu jej. Dlatego w miejsce dzisiejszych ulg, dopłat i dotacji dla wszystkich powinien być wprowadzony możliwie prosty i jednorodny system podatkowy, wraz z osłonowym systemem wsparcia dla tych, którzy w danym momencie tego potrzebują. Wówczas pomoc adresowana do stosunkowo niewielkiej grupy polskich rodzin, bo wbrew powszechnemu narzekaniu większości Polaków żyje się znacznie lepiej niż kilka czy kilkanaście lat temu, powinna mieć realny wymiar, a nie symboliczny, np. 100-200 zł na osobę na miesiąc, jak to często jest dzisiaj. Takie rozwiązanie byłoby znacznie tańsze w skali państwa i o wiele bardziej skuteczne w odbiorze przez potrzebujących.

Dziękuję za rozmowę.

Za: Nasz Dziennik, Sobota-Niedziela, 12-13 marca 2011, Nr 59 (3990)