Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Naszych sąsiadów nie interesowała powódź w Polsce. Od przewoźników wiozących ciężarówkami do Bogatyni dary niemieccy policjanci żądali międzynarodowych licencji

Opadająca woda odsłania rozmiar zniszczeń na Dolnym Śląsku. Wystarczyły dwa dni ulewnego deszczu, by doszczętnie zostało zrujnowanych kilka miejscowości. Najbardziej ucierpiała Bogatynia, która dziś przedstawia krajobraz jak po wojnie. Ludziom wciąż brakuje prądu, a woda pitna i żywność dostarczana jest z zewnątrz, zresztą nie bez przeszkód ze strony Niemców. Tymczasem szef MSWiA winę za brak zorganizowanej pomocy zrzuca na burmistrza Bogatyni.

W Bogatyni nadal ok. 1,2 tys. mieszkańców pozbawionych jest prądu. Ponad 20 domów nadaje się do rozbiórki, a kolejnych 20 czeka na dodatkowe ekspertyzy. Trwa usuwanie skutków powodzi, ale dokładne straty będą znane dopiero po ustaleniach inspektorów budowlanych, którzy już w niedzielę przystąpili do pracy. Żywność, wodę i środki czystości do Bogatyni, która na skutek uszkodzenia dróg została odcięta od świata, transportowały wczoraj cztery śmigłowce. Drogą lądową można tam było dojechać tylko przez Niemcy od strony Czech. Wczoraj część pomocy adresowanej do Bogatyni utknęła właśnie w Niemczech, gdzie tamtejsi policjanci restrykcyjnie trzymając się przepisów, wymagali od kierowców międzynarodowych licencji. Bez problemu natomiast docierała pomoc wojskowa rozdzielana mieszkańcom w sposób zorganizowany.

Co najmniej jeszcze kilka dni potrwa wypompowywanie wody w Radomierzycach, gdzie fala powodziowa sięgała nawet dwóch metrów. W akcji przydatny był specjalistyczny sprzęt, a zwłaszcza wydajne pompy, które sprowadzono z Małopolski. Trwała tam również akcja szczepień, które mają zapobiec zakażeniom. W Zgorzelcu, gdzie woda zalała nawet 20 proc. powierzchni miasta, sytuacja powoli się stabilizuje, ale do normalnego stanu jeszcze daleko. Potrzebne są środki czystości i sprzęt do usuwania szlamu. Częściowo pod wodą znalazło się m.in. Muzeum Łużyckie.
Usuwanie wszystkich skutków żywiołu potrwa długie tygodnie. Jak poinformował Robert Korzeniowski z Wojewódzkiego Centrum Zarządzania Kryzysowego we Wrocławiu, służby wojewody dolnośląskiego rozpoczęły działania związane z wypłatą zasiłków dla poszkodowanych. Chodzi o zasiłek podstawowy w wysokości 6 tys. zł, 20 tys. zł i 100 tys. zł. - Pomoc zostanie uruchomiona natychmiast po tym, kiedy miejskie i gminne ośrodki pomocy społecznej zwrócą się o uruchomienie tych środków do wojewody. Obowiązują przy tym takie same zasady, jakie zostały przyjęte podczas powodzi w maju i czerwcu - wyjaśnił Korzeniowski. Już wczoraj mieszkańcy Bogatyni zgłaszali się do urzędu miasta, by złożyć wnioski o zapomogę. W kasie urzędu są pieniądze dla 400 osób. Już dzisiaj pierwsi poszkodowani powinni otrzymać pomoc w wysokości do 6 tys. złotych.
Ponad 1,2 tys. odbiorców dotkniętych kataklizmem wciąż było pozbawionych prądu. Z informacji służb energetycznych wynika, że czasowe braki prądu - na skutek odcięcia dróg dojazdowych do zalanych obszarów - mogą potrwać nawet kilka dni.

Miller krytykuje władze samorządowe

Sytuację w Bogatyni podgrzała wypowiedź Jerzego Millera, szefa MSWiA, który winą za zaistniałą sytuację w tym mieście publicznie obarczył burmistrza Andrzeja Grzmielewicza. Burmistrz Bogatyni odpiera zarzuty i przekonuje, że atak nastąpił tylko dlatego, że jest z PiS. - Niektórzy próbują kreować taką a nie inną rzeczywistość i całą odpowiedzialność zrzucić na mnie. Ja się na to stanowczo nie zgadzam. To był dramat, jak oceniają zresztą hydrolodzy, który zdarza się raz na sto lat, i w żaden sposób nie bylibyśmy w stanie przeciwdziałać kataklizmowi, który uderzył z taką wielką siłą - odpowiada Grzmielewicz. Murem za nim stają także mieszkańcy, którzy pozytywnie oceniają prace i zaangażowanie burmistrza, a wypowiedź szefa MSWiA uważają za krzywdzącą. Ich zdaniem, w sytuacji, kiedy żywioł pozbawił wielu ludzi dachu nad głową i zniszczył dorobek całego ich życia, potrzebna jest konkretna pomoc, a nie tworzenie sztucznych konfliktów politycznych.
Dziś rząd ma zająć się projektem zmian w specustawie powodziowej, które mają umożliwić objęcie pomocą także powodzian z Dolnego Śląska.

Z zaporą nie było wcześniej problemów

Przerwanie tamy w Niedowie na rzece Witce spowodowało zalanie niżej położonych terenów w kierunku Bogatyni i Zgorzelca. Fakt ten będzie przedmiotem prac śledczych. Prokuratorzy zbadają, jak przebiegała kontrola zapory. Dokumentacja techniczna jest w dyspozycji właściciela zapory Elektrowni Turów. Jak poinformował wojewoda dolnośląski Rafał Jurkowlaniec, wcześniej nie było jednak sygnałów, które wskazywałyby na jakiekolwiek nieprawidłowości w pracach zapory. - Obiekt ten nie sprawiał dotychczas żadnych problemów. Funkcjonował bez zarzutu, nie było tam żadnych wypadków, o których jako służby ratunkowe na terenie województwa bylibyśmy informowani. To, co się wydarzyło w sobotę, znacząco przekroczyło planowane w projekcie przepływy i obiekt tego nie wytrzymał - mówił Jurkowlaniec.
Na skutek powodzi wydobycie przerwała też Kopalnia Węgla Brunatnego "Turów". Woda dostała się do wyrobisk, skąd trzeba było ewakuować ponad dwieście osób. Uruchamianie pracy kopalni potrwa kilka dni. Została też zakłócona praca Elektrowni Turów, która do systemu energetycznego kraju dostarcza ok. 7 proc. energii. Zapasów węgla powinno wystarczyć na mniej więcej tydzień, ubytki energii uzupełnią natomiast inne elektrownie w regionie. Przy usuwaniu skutków powodzi na Dolnym Śląsku pracują setki strażaków, policjantów i wojsko, ale niezbędna jest każda para rąk. W pomoc ma być również zaangażowanych ponad pięciuset więźniów, na co wyraził wczoraj zgodę minister sprawiedliwości.


Mariusz Kamieniecki

Za: http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100810&typ=po&id=po13.txt