Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 
Błagam, nie jedźmy tam po to, żeby się nagle okazało, że oklaskiwaliśmy Grzegorza Schetynę, który pod rękę z Adamem Lipińskim wyjdzie na balkon jakiegoś budynku użyteczności publicznej, przedstawi się i zostanie nam zarekomendowany przez stołecznych żurnalistów, jako spod igły nowy krój, nowa moda na nadchodzący sezon polityczny. Bo to nie będzie żadna nowa moda, tylko bardzo stare szaty tego samego cesarza – apeluje reżyser Grzegorz Braun w rozmowie z Euniką Chojecką.

Wyobraźmy sobie, że PiS wygrywa najbliższe wybory i przejmuje władzę w Sejmie i Senacie. Jak Pan widzi szanse na autentyczną zmianę Polski?


10 kwietnia ubiegłego roku wpadłem w obłęd posłanniczy i zacząłem niezwłocznie namawiać na moją skromną skalę do tego, żeby natychmiast tworzyć komitety poparcia Jarosława Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich. Jak wcześniej chętnie dzieliłem się argumentacją, że nigdy w życiu nie oddam już głosu na Lecha Kaczyńskiego, tak od 10 kwietnia zacząłem rozpowiadać, że na pewno zagłosuję na Jarosława Kaczyńskiego, gdybym mógł, to obiema rękami. Tu mój argument był krótki: człowiek, któremu zabili brata, nie sprzeda nas tak tanio, jak to zrobią inni.
Tak było do wyborów prezydenckich, które zostały przegrane na własną prośbę. Cały ten koncept - z udawaniem, że się nie wydarzyło to, co właśnie się zdarzyło, żeby o tym nie mówić w kampanii wyborczej, że nie jesteśmy na wojnie – mnie nie przekonywał. Kwestia polska, że chodzi o istnienie albo nieistnienie państwa polskiego, była tą, o której mogliśmy rozmawiać tylko w kręgu wariatów na terapii zajęciowej, a po 10 kwietnia dotarła do szerszego grona naszych rodaków. Ale dzisiaj minęło już parę miesięcy od wyborów prezydenckich i widzę, że tę wielką mobilizację, która nastąpiła, ludzie otaczający Jarosława Kaczyńskiego zaprzepaścili. Zdecydowali, by całe to pospolite ruszenie zapisać na rachunek bardzo partykularny, podkreślić wspólnym mianownikiem, że to są ludzie PiS-u, że to jest zwycięstwo PiS-u. To się zaczęło zaraz po wyborach prezydenckich. Nawet sam Jarosław Kaczyński oznajmił, że był to wynik PiS-u. Otóż ja oświadczam, że głosowałem nie na żaden PiS, bo nie jestem ani socjalistą z Żoliborza, ani nie jestem żadnym, o zgrozo, demokratą. Głosowałem na państwo polskie i jak mniemam naokoło mnie jest całkiem sporo ludzi, którzy takim duchem ożywieni brali udział w kampanii wyborczej. Dałem się nawet zapisać do komitetu poparcia Jarosława Kaczyńskiego na prezydenta, ale proszę nie robić ze mnie elektoratu PiS-u. Martwi mnie bardzo, że ludzie, którzy otaczają Jarosława Kaczyńskiego, najwyraźniej namówili go do stosowania taktyki, że wszystko, co naokoło, trzeba wygnieść, cały ten trawnik zagrabić, żeby nic nie wyrosło, żeby był tylko PiS. I w związku z tym wróżę Prawu i Sprawiedliwości sukces bardzo umiarkowany. Ale niech ten sukces będzie jak najlepszy, jak największy. Tylko do czego ten sukces otworzy drogę? On otworzy drogę Adamowi Lipińskiemu do tego, żeby w kiblu w hotelu sejmowym z jakąś przyszłą panią Renatą Beger ustalał parytety w telewizji. To dosyć mizerny horyzont dla sprawy polskiej w najbliższej przyszłości. Nie marzę o tym, żeby po raz kolejny dać legitymację politykom, którzy tę legitymację wykorzystują do umawiania się na poziom parytetów z postkomuną albo neokomuną.

Oni nam znowu tę sprawę polską rozmienią na drobne. Lipiński z Kuchcińskim i tak po nazwisku moglibyśmy kontynuować. Niech oni się rozejrzą naokoło i zobaczą, jak wielu jest Polaków, którzy chcą państwa polskiego i może z konieczności na nich głosują.

Scenariusz na 10 kwietnia. Jak Pan widzi tę rocznicę?

Mamy do czynienia z unikatową sytuacją: jak rzadko wiadomo, że coś będzie. Nie wiadomo co, ale wiadomo gdzie. Na Krakowskie Przedmieście przyjdzie dużo ludzi. I to jest okoliczność, której służby nie przeoczyły i nie zaniedbają. Już ułożyły sobie dziesięć scenariuszy ewentualnościowych. Już trwają przeszeregowania, już napisali generałowie list do Marszałka Sejmu Grzegorza Schetyny, żeby ratował GROM, chociaż to wcale nie leży w jego kompetencjach. Oto naruszający zasadę przestrzegania ścieżki służbowej wojskowi funkcjonariusze zapraszają Schetynę do tego, żeby działał poza pragmatyką państwa demokratycznego. Oni go de facto zapraszają, żeby stanął na czele ich zamachu stanu. Już rok temu generałowie Petelicki i Czempiński wzywali Donalda Tuska, żeby zdymisjonował ministra Klicha. I wtedy Petelicki, który przecież jest podwładnym Czempińskiego (nie z żadnego GROM-u, tylko z departamentu I MSW PRL), radził, żeby na jego miejscu postawić Skrzypczaka. Skrzypczak miał nie tylko zostać ministrem, ale jeszcze stanąć na czele komitetu ocalenia czy ratowania porządku publicznego. Pomyślałem sobie: WRON-bis. Czyli to już im rok temu po głowie chodziło. Teraz piszą list do Schetyny.

A kto to jest Schetyna? Proszę zobaczyć, jak on się teraz przepoczwarza: już się zdystansował, już warszawscy dziennikarze udają, że zapomnieli, że to jest twórca układu rządowego, że to człowiek nazywany niegdyś kanclerzem tej partii i tego rządu. On zaraz będzie bezpartyjnym, niezależnym autorytetem, Marszałkiem Sejmu. I już się ruszył, czy został ruszony, Rafał Dutkiewicz. Ten, co to parę lat temu miał być wielką nadzieją Białych na nowego polityka, wraca teraz do gry. Obawiam się, że generałowie i pułkownicy, i kto tam jeszcze, spróbują nam wszystkim wcisnąć kit (który będzie w istocie próbą rekonstrukcji układu wrocławskiego na scenie ogólnopolskiej). I teraz przestrzegam, że Adam Lipiński też jest z Wrocławia, z Dolnego Śląska, a na tym Dolnym Śląsku obowiązuje dziwny pakt o nieagresji. Przez dwadzieścia lat ci panowie funkcjonują w tym samym regionie i nie słyszałem, żeby złe słowo o sobie nawzajem powiedzieli. Co to oznacza? W praktyce to, że Schetyna wspiera Lipińskiego, a Lipiński wspiera Schetynę. Ja jestem prosty reżyser, gawędziarz, malkontent, ale jeżeli całe maszerowanie z pochodniami, palenie zniczy i wielki autentyczny wysiłek narodowy ma zaowocować katapultowaniem układu wrocławskiego do Warszawy i ma być jakiś rząd fachowców z tymi sierotami po Unii Wolności (które przebierają nogami w kancelarii prezydenta Komorowskiego, gdzie się wszystkie ładnie odnalazły), to ja na to nie głosuję.

Scenariusz na 10 kwietnia już jest. Już oficjalnie wezwał redaktor naczelny "Gazety Polskiej", żebyśmy przyjechali do Warszawy. Ale gdyby i nawet nie wzywał, to przecież i tak było pewne jak w banku, że tego dnia w tym miejscu znajdzie się większa liczba Polaków w poszukiwaniu Ojczyzny.

Mam jednak czarne sny związane z tą datą. Jestem przekonany, że ludzie, w których rękach jest nasze życie, są tak bardzo bezwzględni i bez skrupułów, że nie wykluczam, iż zechcą tego dnia zrobić coś strasznego. Bo jeśli uznali, że trzeba nam zabić Prezydenta, to dlaczego nie mieliby dojść do wniosku, że w ramach ostatecznego rozwiązania kwestii polskiej należy jeszcze pozabijać trochę młodych ludzi, którzy się świetnie zapowiadają i Polska, którą by mogli zrobić, całkiem by się fajnie zapowiadała. Aby tę możliwość w zarodku zdusić, może trzeba, żeby ktoś się rozerwał bombą na Krakowskim Przedmieściu. Oczywiście natychmiast potem w hotelu Wiktoria znajdzie się w szafce nocnej w pokoju hotelowym jego paszport z jakiegoś kraju arabskiego i jeszcze Koran na dokładkę. Od razu będą pokazywać we wszystkich telewizjach na świecie twarz tego człowieka albo jego nazwisko. A może na przykład albo panią, albo mnie zaaresztują z jakimś sztucerem z lunetą w rękach, bo strzelaliśmy tego dnia do prezydenta albo premiera. Może tego typu zabieg będzie służył poszczuciu antyfaszystów na faszystów, wedle scenariusza przećwiczonego w ubiegłym roku 11 listopada. Nie wiemy, kogo bezpieka zechce skrzykiwać na Facebooku i za pomocą sms-ów motywować do tego, żeby tam przyszedł. Po co mieliby coś takiego zrobić? Z jednej strony po to, żeby jeszcze trochę Polaków pozabijać, bo to jak widać nigdy nie wychodzi z mody, ale z drugiej strony, żeby przeprowadzić kryzys kontrolowany, żeby przeprowadzić akcje, które dadzą nam, resztkom ludu polskiego, złudzenie, że czegoś dokonaliśmy, że stoczyliśmy tutaj bitwę. A wszystko po to, żeby na fali uniesienia po raz kolejny wypłynął do władzy Grzegorz Schetyna i obóz funkcjonariuszy, którzy kontrolują biografię tego wybitnego polityka od co najmniej ćwierć wieku. Dowodem na to, jak skutecznie ją kontrolują, jest to, że jest niezatapialny. Nawet gdyby Schetyna został sfotografowany ze wszystkimi Zdzichami, Rychami, Zbychami w najbardziej kompromitujących sytuacjach, to i tak potem się okaże, że jest politykiem niezależnym. W dzisiejszym "Uważam Rze" pisze pan Warzecha, dziennikarz stołeczny, że jaki jest, taki jest, ale to polityk na nowe czasy, i czytam ze zgrozą, że to jest pomysł na nowe otwarcie w polskiej polityce - Grzegorz Schetyna! Nie wiem, na co by się miała Polska otworzyć, oddając się w ręce Schetyny? Po raz kolejny zresztą, bo przecież ten człowiek tutaj rządzi. Przypomnijmy, że on był głową tej atrapy państwa przez chwilę, kiedy jako Marszałek Sejmu pełnił obowiązki Prezydenta.

Moje obawy, że marsze z pochodniami, palenie zniczy mogą być składaniem kapitału założycielskiego czy raczej przygotowaniem do nowego skoku na kasę układu wrocławskiego ze Schetyną jako jego centralną postacią, wzmaga fakt, że jednym z głównych rozgrywających ze strony obozu patriotycznego jest polityk z tego samego układu – pan Adam Lipiński, kanclerz Prawa i Sprawiedliwości i prawa ręka, i ucho prawe czy lewe premiera Jarosława Kaczyńskiego.

Grzegorz i Adam cementują razem układ, którego stałym elementem jest to, że obóz patriotyczny pod szyldem Prawa i Sprawiedliwości we Wrocławiu i okolicach nie mówi nic złego ani o Schetynie, ani o Dutkiewiczu, ani o Bogdanie Zdrojewskim, który też jest w Warszawie w gronie czołowych mężów opatrznościowych. Wszyscy piszą o Schetynie, o Dutkiewiczu i o Zdrojewskim tak, jakby to byli normalni politycy. Pan Warzecha wdaje się właśnie w takie rozważania, z których mu wychodzi, że Tusk to już się przeżył, ale proszę, Schetyna jest na nowe czasy. To jest wszystko jakiś post-PRL.

Mam pewną obszerną teorię spiskową na temat pochodzenia układu wrocławskiego. Uważam, że jego korzenie sięgają siedzib sztabów sowieckich, które zlokalizowane były na Dolnym Śląsku. Tam byli dowódcy, a więc tam było także zabezpieczenie sztabów, a zabezpieczenie sztabów to jest bezpieka wojskowa. Bezpieka wojskowa musi mieć swoje własne źródła niezapośredniczone. Niezależnie więc od tego, jakiej agentury sobie nałowiła polska służba bezpieczeństwa i wojskowa bezpieka, to tamte sowieckie służby musiały mieć swoich własnych agentów, których przecież po 1990 czy po 1993 roku nie zostawili sierotami. Oni tutaj zostali i obawiam się, że dobrze się mają. Drugi korzeń układu wrocławskiego sięga ekspozytury STASI w Dreźnie i centrali tej służby w Berlinie. Nasze tzw. ziemie odzyskane najwyraźniej w ramach operacji, którą na nasz użytek nazwano transformacją ustrojową, wróciły pod kuratelę niemiecką. I w związku z tym na zaproszenie Sowietów Niemcy już zawczasu musieli się tam dobrze usadowić i skonstruować bardzo solidne siatki, które w tej chwili dają im pakiet kontrolny do zarządzania tubylczą ludnością, np. na terenie miasteczka Wrocławia i Dolnego Śląska. I teraz z tego Wrocławia i Dolnego Śląska nadzwyczajna liczba utalentowanych ludzi znalazła ścieżkę kariery prowadzącą aż do Warszawy; dla każdego powinno to być zastanawiające. To jest jedna tragedia. Druga jest taka, że daje się na to nabierać obóz patriotyczny. Daje się nabierać na fasadę robioną w telewizji WSI24 i w różnych kolorowych gazetach, do których dołączył już parę lat temu "Tygodnik Powszechny", drukujący np. publicystykę mędrca wrocławskiego Rafała Dutkiewicza.

Moja konstruktywna propozycja na 10 kwietnia? Oczywiście nie mam żadnej konstruktywnej propozycji poza tym, że stąd nie wyjechałem i się nigdzie nie wybieram. W związku z tym, z egoistycznych względów, bardzo potrzebuję państwa polskiego. Chciałbym, żeby Polacy 10 kwietnia i później, bo historia się przecież tego dnia nie skończy, nie poprzestali po raz kolejny na jakiejś namiastce, ale żądali więcej. Żądali prawdziwego, niepodległego państwa, a nie kolejnej wersji post-PRL-u z funkcjonariuszami i agentami, którzy na tyle sprytnie zarządzają tym interesem, że nawet w patriotycznie zorientowanej publicystyce uważa się ich za normalnych polskich polityków, a nie za reprezentantów postsowieckiego układu, w którym są nie tylko niedobrzy Moskale, którzy nam zabili Prezydenta w Smoleńsku, ale też chytre, sprytne Szwaby, które od Wrocławia mocno się zasiedziały. Do tego stopnia się zasiedzieli, że się posunęli za daleko i stąd w ostatnich latach Rosjanie musieli im przypomnieć, gdzie jest ich miejsce, że przecież to nie ma być monopol niemiecki w Warszawie, tylko kondominium z dominującą rolą Moskwy.

W związku z tym, co Pan myśli na temat nowego tygodnika "Uważam Rze" i jego roli?

Przeczytałem pierwszy numer i jest on zupełnie pusty. Kilka pustych stron zadrukowanych tekstami bardzo miłych i wybitnych pod wieloma względami kolegów. Pustką jednak nazywam prowadzenie przez aż dwóch wybitnych dziennikarzy wywiadu z wymienionym wyżej Grzegorzem Schetyną, wywiadu, z którego nic nie wynika poza tym, że Schetyna to jest właśnie taki normalny polityk, z którym normalnie można o normalnych sprawach rozmawiać. Tylko że nikt go nie zapyta o nic o wyższym stopniu trudności. A jest taki szczegół: do niedawna (nie wiem, jak jest teraz) nie widziałem wpisu w karcie obiegowej IPN-u żadnego ze stołecznych dziennikarzy, którzy publikowali na temat Schetyny. W archiwum IPN-u we Wrocławiu zachował się przecież skromny zbiór dokumentów dotyczących tej postaci. Nie wydaje mi się, by np. pan Piotr Zaremba, który kolejny tekst wyprodukował na łamy tego nowego tygodnika na temat Schetyny, zapoznawał się z tymi dokumentami ani jego wybitni koledzy, którzy prowadzili wywiad z Panem Marszałkiem. Nie ma śladu, żeby je czytali, a z tych dokumentów wynika jednoznacznie, że biografia Grzegorza Schetyny od co najmniej ćwierć wieku jest biografią kontrolowaną przez sowieckie służby.

Jeżeli nie jechać na 10 kwietnia do Warszawy i nie uczestniczyć w manifestacjach...

A ja tak powiedziałem?!

Zniechęca Pan, bo może coś się stać.


Nie! O mój Boże! Nigdy by mi nie przyszło do głowy, że to jest zniechęcające! Myślałem, że wszyscy tym bardziej zechcą tam pojechać, jeśli powiemy, że coś ciekawego może się zdarzyć. Bardzo chciałbym wobec tego to sprostować. Nie zniechęcam, ja bardzo zachęcam. To znaczy zachęcam Polaków, żeby się interesowali tym, gdzie się podziało ich państwo. Jeśli tak jak ja mają przekonanie, że to państwo nie tylko jest potrzebne, ale jest możliwe, to zachęcam do angażowania się we wszystkie działania propaństwowe, które są wyrazem dążenia do uczynienia zadość sprawiedliwości. Sprawiedliwość wymaga przede wszystkim wypowiedzenia prawdy na temat zamachu smoleńskiego. Absolutnie nie zgadzam się z ludźmi, którzy z różnych powodów uważają, że badanie sprawy zamachu smoleńskiego i mobilizowanie opinii publicznej w tej kwestii to jakieś nieporozumienie, boczny tor. Nie, to nie jest żaden boczny tor. To jest główny nurt, jakim sprawa polska w tej chwili się posuwa. Niektórzy, nawet bardzo poczciwi ludzie, tłumaczą sobie, że nie ma sensu tej prawdy dociekać, bo gdybyśmy, nie daj Boże, mogli gdzieś czarno na białym przeczytać, kto to zrobił i dlaczego, to czy jesteśmy w stanie wypowiedzieć wojnę np. Rosji czy Niemcom? Nie jesteśmy, więc lepiej nie dociekajmy tej strasznej prawdy. Taką logiką kierują się nawet ludzie, którzy się mają za patriotów. Trzeba powiedzieć, że prawda o zamachu smoleńskim już ujrzała światło dzienne. Każdy, kto chce szukać informacji w tej sprawie, a nie poprzestaje na dezinformacji, mógł się ich doszukać w ciągu całego minionego roku. Sądzę, że prawda o Smoleńsku już jest, być może nigdy więcej tej prawdy nie dostaniemy. Być może nasze pokolenie już się nigdy niczego więcej nie dowie na ten temat. Może żaden rozkaz katyński nie wypłynie za naszego życia. Jakiejś kartki papieru A4, na której byłyby czerwonym ołówkiem podpisy współczesnego Stalina i współczesnego Mołotowa, nie będzie nam dane obejrzeć. Wierzę, że dokumenty na dłuższą metę nie płoną i że gdzieś to się jeszcze znajdzie. Na razie jest zmowa milczenia, bo podżyrowali to kłamstwo o zbrodni (która jest zbrodnią założycielską czy cementującą na nowo stary sojusz niemiecko-sowiecki po naszym trupie) nasi sojusznicy zza Łaby i zza oceanu. I póki oni są żyrantami tego kłamstwa, póki oni respektują neojałtańskie ustalenia, które musiały być poczynione między 10 kwietnia a pogrzebem Prezydenta na Wawelu, to nie jestem przesadnym optymistą, jeśli chodzi o dochodzenie smoleńskie. Ale to nie powinno nikogo zniechęcać do tego, by o prawdę się upominać. Przecież gdyby przed nami całe pokolenia polskich państwowców, patriotów – głównie na emigracji, nie upominały się o prawdę o Katyniu, to nie miałby potrzeby Borys Jelcyn tego dokumentu z szafy w którymś momencie wyciągać.

Wracając do 10 kwietnia tego roku, bezwzględnie gdzieś trzeba być. Może to byłby dobry pomysł, żeby nie być w jednym miejscu? Może trzeba jakoś rozśrodkować siły? Może trzeba, żebyśmy zastosowali zasadę towarzysza Mao? Niech rozkwita tysiąc kwiatów. Może te kwiaty powinny rozkwitnąć nie tylko na tej jednej ścieżce na Krakowskim Przedmieściu. Jest też kilka innych siedzib okupacyjnej biurokracji warszawskiej, pod którymi polscy patrioci mogą się zgromadzić, zobaczyć się, może nawet rozłożyć obozem. Może "kup babci termos" to jest hasło na 10 kwietnia, bo nie wiadomo, jaka będzie pogoda, prawda? Ale błagam, nie jedźmy tam po to, żeby się nagle okazało, że oklaskiwaliśmy Grzegorza Schetynę, który pod rękę z Adamem Lipińskim wyjdzie na balkon jakiegoś budynku użyteczności publicznej, przedstawi się i zostanie nam zarekomendowany przez stołecznych żurnalistów, jako spod igły nowy krój, nowa moda na nadchodzący sezon polityczny. Bo to nie będzie żadna nowa moda, tylko bardzo stare szaty tego samego cesarza.

Chodzi przecież o to, że obóz patriotyczny w ciągu ostatnich dwudziestu lat zżera bieżączka polityczna, rozmienia się na drobne w taktycznych zagrywkach. Jak już jest przy piłce na moment, to się zadrybluje sam na śmierć i potem jeszcze poda piłkę bramkarzowi przeciwnika. I teraz się szykuje po raz kolejny to podanie piłki. A przecież w ciągu ostatnich dwudziestu lat nie została, w tych wiecznych kompromisach z PRL-em, wyartykułowana wizja przyszłości. Nie usłyszeliśmy sami od siebie, co to właściwie ma być państwo polskie, jak już wszystkich zdrajców, sprzedawczyków – postsowieckich i neosowieckich – uda się wysłać na długie wakacje.

W ten sposób pomyślmy po 10 kwietnia, co takiego można zrobić, żeby wreszcie tutaj stworzyć jakieś fakty, do których będzie się można odwołać z dumą. Ostatnich dwadzieścia lat to nie jest żadna dumna pamiątka, to jest dużo wstydu, dużo hańby. Więc niech się to, na miłość boską, nie powtórzy.

Dziękuję bardzo.

Nie zniechęciłem nikogo?

Mam nadzieję, że nie.


autor: z Grzegorzem Braunem rozmawiała Eunika Chojecka