Drukuj
Kategoria: Pamięć Walka i Męczeństwo
Odsłony: 11746

Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 

Cytowane już na naszym portalu pismo „W sieci” (przemianowane w międzyczasie na tygodnik) postanowiło uczynić przewodnim motywem swojego nr 2 (6) 2013 (14-20 stycznia 2013) bezkrytyczny, ślepy kult powstania styczniowego, wyniesionego do rangi jednej z największych i najczcigodniejszych narodowych pamiątek, a nawet wręcz świętości. To zresztą żadna niespodzianka.

Już sam wygląd jego strony tytułowej, a zwłaszcza widniejące na niej powstańcze hasło, dają reprezentatywny przedsmak tego, co czytelnik znajdzie w poświęconych temu zbożnemu dziełu artykułach. Owo, wypisane wielkim, jaskrawymi literami, hasło brzmi następująco : Powstańcy styczniowi to prawdziwi niezniszczalni. Cóż, znając mniej więcej los, jaki spotkał większość czynnych uczestników powstania styczniowego, i odnosząc to hasło li tylko wyłącznie do nich jako do konkretnych osób, można by je chyba wyłącznie potraktować jako swego rodzaju szyderczą kpinę.

Jednak uważna lektura zawartości wnętrza gazety uzmysławia, że jego sens należy rozumieć zupełnie inaczej – powstańcy styczniowi o tyle są niezniszczalni, że są niejako żyzną glebą, na której mogły wyrosnąć kolejne pokolenia Polaków, nie godzących się psychicznie i moralnie na życie w niewoli. To właśnie bowiem ich heroiczna, bohaterska, choć skazana z góry na druzgocącą klęskę, walka była główną inspiracją dla niepodległościowych wysiłków potomnych. Są niezniszczalni w tym sensie, że wyrażane przez nich dążenia, ideały, pryncypia itd. znajdowały w każdym następnym polskim pokoleniu sowich wiernych i bezkompromisowych kontynuatorów. Gdyby zatem nie oni i ich całopalna ofiara, to nie byłoby ani odbudowy niepodległego państwa po pierwszej wojnie światowej, ani kolejnych polskich zrywów wolnościowych, ani w końcu solidarnościowej rewolucji, która przyniosła wreszcie w końcu Polsce ową „wolność”. To jest wykładnia dziejów Polski epoki nowożytnej autorstwa tak wielkiej powagi naukowej, na jaką kreowany jest powszechnie krakowski historyk i „sowietolog”, prof. Andrzej Nowak, zawarta w jego artykule pt. „Powstanie styczniowe to nie wynik „,,kompleksu antyrosyjskiego””, to kolejna reakcja ludzi, którzy zachowali honor i osobistą godność. Reakcja na zniewolenie” (s. 14-17). Ten przydługi tytuł mówi sam za siebie.

Najpierw jednak krótkie odniesienie do treści „wstępniaka” traktującego o tym samym temacie, spisanego piórem samego redaktora naczelnego „WS”, p. Jacka Karnowskiego. Zrobimy to w bardzo prostej i czytelnej konwencji: określona, konkretna teza Autora i natychmiastowa odpowiedź. A więc, zaczynamy!


P. Karnowski pisze zatem: „W opowieści o powstaniu styczniowym pojawia się wątek szczególnie wzruszający – to przypomnienie, jak bardzo czcili bohaterów 1863 r. twórcy II Rzeczypospolitej, w tym Józef Piłsudski. Marszałek polskie wady znał i łajał, a mimo to powstańcom salutował. Wychowany w micie 1863 r. rozumiał, że nawet nieudane zrywy przekazywały kolejnym pokoleniom zadanie odzyskania państwa…”.

Odpowiedź: Człowiek, który sam nie uważał się w sensie ścisłym i nie czuł się u szczytu swych politycznych powodzeń Polakiem (bo przecież w innym razie nie zwracał by się tak do posłów w Sejmie, jak i do swoich podwładnych słowami „Wy, Polacy”); który konsekwentnie traktował Polskę nie jako cel ostateczny swoich politycznych dążeń i ambicji, ale raczej jako środek do ich osiągnięcia; który uważał, że to nie on powinien jej bezinteresownie służyć, ale, wprost przeciwnie, ona jemu; człowiek, którego można w świetle licznych źródeł historycznych uznać co najwyżej za polskojęzycznego Litwina względnie tzw. „patriotę Rzeczypospolitej” – taki człowiek nie może być dla autentycznych, współczesnych polskich patriotów żadnym miarodajnym autorytetem w tym względzie, tym bardziej zaś historyczną wyrocznią. Owszem, zgadza się – Piłsudski był tak rozmiłowany w powstaniu styczniowym, że starał się za wszelką cenę w pewnym sensie skopiować je wraz ze swoją „kadrówką” na początku sierpnia 1914 r.. Na wielkie szczęście Polski ta próba jednak mu się nie powiodła, za co do dnia dzisiejszego powinniśmy składać Panu Bogu gorące dzięki. Nota bene powinien je składać, i to na kolanach, także i wspomniany wyżej prof. Nowak – albowiem gdyby tamta próba samobójczej antyrosyjskiej rebelii na pruskie zamówienie była się powiodła, żadnej prawdziwie niepodległej Polski byśmy zapewne już na oczy nigdy nie oglądali. Tym samym także i on nie miałby obecnie możliwości głosić swoich błyskotliwych teorii. Co zaś się tyczy znajomości polskich wad, to, nie negując ich istnienia, wielka szkoda, że tenże „Marszałek” nie znał i nie starał się wykorzenić bodaj jeszcze większych wad własnych. Gdyby się na to zdobył, Polska mogłaby zapewne uniknąć wielu dziejowych nieszczęść i katastrof. Zamykając kwestię, przywołam pewne wydarzenie historyczne. Otóż, gdy dręczony moralnie i haniebnie poniżany (kto zna dość dobrze polską historię, wie co konkretnie mam tu myśli) podczas bezprawnego uwięzienia w twierdzy brzeskiej Wincenty Witos usłyszał jako swoiste uzasadnienie tych niegodziwych praktyk od maltretującego go oficera-piłsudczyka słowa: „,,Co, chamie, chciałeś „,,Marszałka”” krytykować”, odpowiedział z miejsca: „Polska jest większa niż Wasz „,,Marszałek””. Tą samą odpowiedź także i niżej podpisany dedykuje p. Karnowskiemu i całemu szanownemu gronu redakcyjnemu „WS”.

Dalej p. Karnowski peroruje: „(…)Dziś wielu wmawia nam, że tamta walka była bez sensu, że lepiej było siedzieć cicho. Pół biedy, gdy wierzą butnie, że oni zadbaliby lepiej o Polskę niż nasi przodkowie. Gorzej, gdy służy to jako wymówka dla współczesnej lekkomyślności czy wręcz wyprzedaży suwerenności…”.

Odpowiedź: A kto twierdzi, że jedyną alternatywą dla samobójczych zrywów w rodzaju: „poszli nasi w bój bez broni” było siedzenie cicho, z podkulonym ogonem, a nie twórcza praca dla Polski na innych polach i z wykorzystaniem innych dostępnych w danej chwili narzędzi, tak jak to dyktowały elementarne wymogi położenia międzynarodowego i rozumu politycznego. Jeśli zaś idzie o wyprzedaż suwerenności, to trzeba p. redaktorowi, i w ogóle całości pp. „niepodległościowców”, kolejny raz przypomnieć, że tak gloryfikowany przez nich Lech Kaczyński odegrał w tej wyprzedaży suwerenności wcale niebagatelną rolę. Darujmy więc sobie całą tą hipokryzję.

Wreszcie ostatnia teza p. Karnowskiego, chyba najważniejsza z całości tej mętnej pisaniny: „(…)Odrzucenie polskiej tradycji romantycznej nie sprawi, że pojawią się tu, jak wielu naiwnie wierzy, zimnokrwiści endecy. Nie, pojawią się cyniczni, wyprani z tożsamości tubylcy…”.

Odpowiedź: Łatwo wywnioskować z tego wyznania-przepowiedni, że pojawienie się owych wstrętnych, zimnokrwistych „endeków”, to dla p. Karnowskiego i towarzyszy jego propagandowej batalii najgorszy z dręczących ich czarnych snów. I że ma ona właśnie na celu zapobieżenie temu wielkiemu nieszczęściu. Ale p. Karnowski wypada w tej prorockiej roli naprawdę słabo. Pragnę go więc z związku z powyższym uprzejmie zawiadomić, że tego typu „endecy” już istnieją i, co więcej, rosną w liczbę. I że ta „endeckość” wcale nie wyraża się w jakimś totalnym odrzucaniu i odcinaniu się od narodowych tradycji, także tej romantycznej. Chodzi raczej o wystrzeganie się dalszego popełniania tych wszystkich starych, rujnujących Polskę błędów.

„Mądrości” p. Karnowskiego to jednak tylko drobny przyczynek w stosunku do twórczych odkryć p. prof. Nowaka, pomieszczonych w wspomnianym artykule. Zaiste, trudno znaleźć przykład bardziej rozbudowanego zbioru powtarzanych w kółko różnego rodzaju pseudopatriotycznych frazesów, jaskrawych historycznych fałszów, półprawd i celowych niedomówień w wydaniu osoby z tak wysokim naukowym cenzusem. Nasuwa się mimowolnie wrażenie, że autor zamierza się rozmyślnie licytować na tym polu ze śp. Józefem Szaniawskim i przejąć od niego pałeczkę głównego antyrosyjskiego propagandysty kraju.

Nie mam tu niestety, z różnych względów, możliwości przeprowadzenia dogłębnej polemiki z całością poglądów p. Nowaka na temat powstania styczniowego. Obiecuję jednak podjąć się tego wyzwania w niedalekiej przyszłości. Tymczasem proponuję zainteresowanemu szczególnie tym tematem czytelnikowi lekturę tekstu autorstwa p. J. Matusiewicza pt. „Hekatomba powstania styczniowego – kto o niej pamięta, kto o niej wie?, zamieszczonego w nr 1-2-3 NPW 2012. Jest on łatwo dostępny w postaci elektronicznej na stronie internetowej npw.pl (jej wizytówka znajduje się naszym portalu) i ujmuje zagadnienie z całkiem innej, w istocie wprost przeciwstawnej perspektywy, niż to czyni p. Nowak. Warto kupić rzeczony numer „WS”, czy to w formie papierowej, w kiosku czy salonie prasowym (jest powszechnie dostępny), czy w postaci elektronicznej, zapoznać się zawartą w obydwu tekstach argumentacją, dobrze je przemyśleć, i w końcu samemu wyciągnąć wnioski.

W tym miejscu i czasie czuję się tylko zobowiązany wskazać na najbardziej kardynalne absurdy, przekłamania i manipulacje p. Nowaka.

Prof. Nowak dowodzi więc np.: „(…)Po co było to powstanie? (…)Po co je czcić? Właściwie chyba tylko tyle pamiętamy dziś o roku 1863: to poczucie, że było bez sensu, że to jeszcze jeden, niezrozumiały w najlepszym razie, zryw polskiego szaleństwa. Tyle przypomina nam stale ta sama, powtarzana od lat nuta: polskość to nienormalność, a jej esencją jest tradycja powstańcza, tradycja przegranych insurekcji, martyrologii, tradycja najpełniej ucieleśniona w powstaniu 1863 r….”.

Nietrudno zrozumieć, że ma być to miażdżąca rozprawa ze znienawidzonymi politycznymi „realistami”, których nie lubić p. Nowak ma skądinąd prawo. Jednak dokonywanie prostej zbitki słynnego Tuskowego powiedzenia, wyrosłego na całkowicie innym podłożu, z krytycznym stosunkiem do owej powstańczej tradycji jest chwytem nie tylko nieuczciwym, ale – trzeba to powiedzieć otwarcie – wprost chamskim. Gdyby przyjąć taką perspektywę, to i sam Dmowski – przecież zadeklarowany krytyk XIX-wiecznych antyrosyjskich powstań, musiałby wyjść na narodowego nihilistę, a już na pewno nie spełniłby kryteriów „prawdziwego patrioty” w rozumieniu Autora.

Kolejna wymagająca bezwzględnego sprostowania rzecz. Autor pisze, że absolutny priorytet i konieczność walki z zaborcą rosyjskim wynikały z tego prostego faktu, że od 1815 r. w jego władaniu znalazło się aż ponad 80 proc. całego terytorium Rzeczypospolitej w jej granicach z 1772 r. To prawda, takie są fakty. Autor pomija jednak w tym miejscu całkowitym milczeniem inny, niemniej istotny fakt. Mianowicie przytłaczająca większość (ponad 80 proc.) rdzennych Polaków wyznania katolickiego zamieszkiwała w tym czasie obszar kongresówki, czyli ziemie pod panowaniem rosyjskim położone na zachód od Bugu, oraz zaborów pruskiego i austriackiego. W dodatku te właśnie ziemie są właściwą kolebką państwa polskiego. Owszem, Ziemie Wschodnie były cenne, ale owa kolebka jeszcze cenniejsza. Polska pozbawiona dostępu do morza i trwale okrojona o ziemie znajdujące się na najwyższym poziomie rozwoju gospodarczego i cywilizacyjnego oraz posiadające najbardziej świadomą narodowo i rozwinięta kulturalnie ludność nie mogła stać w żadnym wypadku rzeczywiście niepodległym państwem. Wydaje mi się, że samo to spostrzeżenie poddaje w co najmniej wielką wątpliwość tezę p. Nowaka . Jest oczywiście całkowicie jasne, że wygłasza on ją z perspektywy zwolennika i wielbiciela Rzeczypospolitej pojmowanej nie jako państwo Narodu Polskiego, ale jako twór w istocie wielonarodowy o pewnym ogólnym polskim zabarwieniu. Tego rodzaju wizja była jednak po większej części anachronizmem już w realiach XIX wieku. Tym większym anachronizmem i niedorzecznością jest ona dzisiaj, co rodzi sytuację doprawdy kuriozalną – jej głosiciele uzurpują sobie miano i godność jedynie prawdziwych polskich „patriotów”, nie chcąc przy tym rzeczywiście narodowej Polski.

Dalej autor staje wprost na głowie, by wykazać, że powstanie styczniowe musiało wybuchnąć, że było jak najbardziej uzasadnione, potrzebne, i w sumie dla sprawy polskiej korzystne. Ale naga prawda jest całkiem inna – zdecydowana większość mieszkańców ówczesnej kongresówki wcale tego powstania nie chciała. Ba, przeciwny był mu nawet sam Traugutt, który jako doświadczony wojskowy doskonale wiedział, jaki będzie jego finał. Przystąpił on do powstania dopiero wówczas, gdy stało się ono już nieodwracalnym faktem. Obejmując zaś powstańczą dyktaturę, miał na myśli zaś nie tyle walkę o zwycięstwo – bo było ono już absolutnie nieosiągalne, ale zapobieżenie niebezpieczeństwu ześlizgnięcia się działań powstańczych w jakąś bezładną terrorystyczną ruchawkę, i uratowanie tym samym polskiego honoru. Cel ten osiągnął kosztem swej męczeńskiej śmierci na szubienicy. Nie przeszkadza to jednak zupełnie Autorowi robić z niego zadeklarowanego wyznawcy ideologii powstańczej, w oparciu o wyrwane z kontekstu historycznego cytaty fragmentów jego więziennych zeznań.

W rzeczywistości powstanie styczniowe było potrzebne następującym czynnikom: powiązanym z zachodnimi ośrodkami węglarsko-rewolucyjnymi młodocianym „czerwonym”; było tak samo potrzebne najbardziej reakcyjnych kręgom carskiej administracji i wojska (głównie potężnej kamaryli niemieckiej w Rosji), było jeszcze bardziej potrzebne bismarckowskim Prusom, i było potrzebne wreszcie nowobogackim żydowskim neofitom, skupionym wokół największego warszawskiego bankiera Leopolda Kronenberga.

Oczywiście motywacje kierujące tymi wszystkimi czynnikami były nieco, a nawet po części całkiem odmienne, ale wszystkie na wybuchu powstania i potem krwawym jego stłumieniu faktycznie bardzo zyskały. Oczywiście za wyjątkiem krajowych „czerwonych”, a szczególnie samej Polski, której ci (zresztą do spółki z „białymi”), jak to celnie spuentował potem Dmowski, nie tylko zadali cios w plecy, ale potem kazali sobie jeszcze dziękować. Całą resztę czytelnik doczyta w polecanym artykule.

Największym wszakże kuriozum zaprezentowanym przez p. prof. Nowaka w omawianym tu (właściwie poddanym surowej krytyce) artykule jest sama jego puenta: „To jest istota polskości: 225 lat walki o wolność. Od konfederacji dzikowskiej 1734 r. do strajków „Solidarności” 1988 r. W samym centrum tej długiej, podtrzymującej polskość tradycji, jest powstanie styczniowe…”. Przesłanie proste: kto wyrzeka się lub próbuję zaprzestać walki z Rosją bez względu na wszystkie konsekwencje i uwarunkowania przestaje być z miejsca Polakiem. Ta walka tkwi bowiem rzekomo w samej istocie tej wyabstrahowanej polskości, jest jej jakąś immanentną, konieczną cechą.

Do tej kwestii powrócę niebawem. Na razie powiem tylko jedno – kręgi „prawdziwych patriotów” muszą być chyba rzeczywiście coraz bardziej zdesperowane i poirytowane niewystarczającą skutecznością swojej zmasowanej propagandy, skoro idą już na takie chwyty!

Andrzej Turek

Dodane: 18.01.2012 r.

Za:  http://piastpolski.pl/readarticle.php?article_id=110