Drukuj
Kategoria: Warto przeczytać
Odsłony: 6192

Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 
Nie każdy wypadek jest wynikiem spisku. Nie znaczy to jednak, że spiski nie istnieją. Gdyby nie było spisku, nie zginąłby ks. Popiełuszko i wiele innych ofiar „nieznanych sprawców”, gdyby nie było spisku, nie byłoby zamachu na papieża, by wymienić tylko te najbardziej spektakularne.

  Tekst i foto ze strony:     http://opinie-publicystyka.netbird.pl/a/43888

fot. sxc.hu
 

Pogoda, przypadek, zaniedbanie czy spisek? Od teorii spiskowych huczy w internecie, nie ma więc sensu powtarzać ich argumentów. Wzbudzają one jedynie śmiech i lekceważenie ze strony rządzących i popierających ich mediów. Głosiciele teorii spiskowych od początku III RP przedstawiani są jako ludzie niezrównoważeni umysłowo, z którymi poważny człowiek nie powinien dyskutować. Podobnie jest obecnie. Czy słusznie?

Doszukiwanie się w każdej tragedii zamachu i spisku jest oczywistą aberracją umysłową. Aberracją jest również wykluczanie możliwości zamachu. Nie każdy wypadek jest wynikiem spisku. Nie znaczy to jednak, że spiski nie istnieją. Gdyby nie było spisku, nie zginąłby ks. Popiełuszko i wiele innych ofiar „nieznanych sprawców”, gdyby nie było spisku, nie byłoby zamachu na papieża, by wymienić tylko te najbardziej spektakularne. Prawda o prowokacji gliwickiej wyszła na jaw dopiero podczas procesu norymberskiego. Do tego czasu żaden poważny człowiek nie traktował poważnie teorii, że Niemcy poprzebierali się za Polaków, jak w jakimś teatrze lub cyrku.

Każdy kraj ma służby specjalne i służby te działają. Nie jest tak, że biorą pieniądze i czekają na wybuch prawdziwej wojny. Przeciwnie, robią co mogą, w tym organizując zamachy, by konwencjonalna wojna nie była potrzebna. Jeśli więc ktoś głosi, że teorie spiskowe to tylko chora wyobraźnia, daje dowód swej niewiedzy i dziecięcej naiwności, czyli po prostu głupoty lub świadomie działa w interesie tychże spiskowców.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że wypowiedzi przedstawicieli rządu i popierających go mediów wyglądają na działanie orkiestry i pudeł rezonansowych opisanych przez Volkoffa. Trudno inaczej zrozumieć przyczyny starań premiera i rządu, by choć cień podejrzenia nie padł na stronę rosyjską.

Zanim jednak komentatorzy tego tekstu oskarżą mnie o spiskową obsesję, proszę o odpowiedź na następujące pytanie: Skoro spiski i zamachy są jedynie wytworem chorych umysłów, dlaczego państwo polskie (i nie tylko polskie) wydaje ciężkie pieniądze na utrzymanie Biura Ochrony Rządu. Skoro nie grożą nam profesjonalnie organizowane zamachy, do ochrony prezydenta i członków rządu przed zdarzającą się natarczywością tłumu wystarczy pary osiłków z byle agencji ochrony. Ich koszt byłby zaniedbywalnie mały w porównaniu z kosztem utrzymania BOR-u. Czyżby nasi (i obcy) decydenci cierpieli na spiskowe urojenia?

Nie twierdzę, że śmierć prezydenta była wynikiem zamachu. Nie mogę jednak zgodzić się na wykluczenie takiej możliwości. Nie mogę zgodzić się, by prowadzący śledztwo z góry odrzucali taki wariant. Gdy w katastrofie ginie prezydent i główni dowódcy wojska, hipoteza zamachu powinna być nie jedną z wielu, lecz pierwszą, jaką sprawdzić muszą prowadzący dochodzenie. Jej pomijanie to efekt właśnie zaślepienia lub manipulacji.

Czy to przypadek, że natychmiast po katastrofie głównymi przyczynami analizowanymi w mediach były brawura pilota lub, podawane z pewnością naocznego świadka, wymuszenie lądowania przez prezydenta. Tak, jakby pilot i prezydent byli idiotami i samobójcami. Mylono współczesną Polskę z Japonią sprzed lat, gdzie samurajowie popełniali seppuku na życzenie cesarza. Zastanawiano się, czy pilot znał rosyjski. Okazało się, że znał. Nikt nie zapytał Rosjan, dlaczego na wieży kontrolnej nie władano angielskim, językiem obowiązującym w lotnictwie. Czy, gdyby Tupolew rozbił się, dajmy na to, w Tajlandii, obciążono by pilota winą za nieznajomość tajskiego? Nie dostaliśmy również odpowiedzi, bo nie zadano takiego pytania, dlaczego nie zamknięto lotniska, skoro warunki uniemożliwiały bezpiecznie lądowanie?

Zamiast zadawać konkretne pytania i analizować najbardziej prawdopodobne hipotezy: zamachu zorganizowanego przez służby rosyjskie, polskie, ewentualnie inne, lub zaniedbań zarządzających lotniskiem czy organizujących podróż prezydenta, propagandowa orkiestra rozpowszechnia egzotyczną teorię, jakoby prezydent lub jego otoczenie skłonili pilotów do popełnienia zbiorowego samobójstwa. Tylko czekać na teorię, że to Maria Kaczyńska sterroryzowała pilotów pilnikiem do paznokci.

Z napływających, od badających katastrofę, szczątkowych informacji, wywnioskować można, że zamach, obok zaniedbania obsługi lotniska, jest bardzo prawdopodobną przyczyną katastrofy. Samolot był sprawny (miał rosyjską gwarancję), pilot nie był nowicjuszem, urządzenia nawigacyjne na lotnisku i jego obsługa działały bez zarzutu, wszystko odbyło się zgodnie z procedurami, tylko samolot wylądował nie tam, gdzie trzeba. Dlaczego? Tego możemy się nigdy nie dowiedzieć.

Za propagandową orkiestrą schował się rząd. Premier zachował się jak zwykle – czekał na wynik sondaży. To stały problem z rządzącymi Polską. Podczas kampanii wyborczej przekonywali Polaków, że historia się skończyła i stawianie sobie wielkich celów i walka o interesy państwa jest anachronizmem a rządzenie to spokojne administrowanie i dbanie o ciepłą wodę w kranie. Tak przekonywali, aż sami w to uwierzyli. Inna rzecz, że z tą ciepłą wodą też bywa różnie.

Historia nie dobiegła jednak końca. Ona dzieje się na naszych oczach a smoleńska masakra tego dowodem. W takich chwilach naród potrzebuje przywódców będących w stanie działać szybko i zdecydowanie w interesie państwa i narodu, nawet wbrew panującym nastrojom. Takimi przywódcami byli Piłsudski, Churchill, de Gaulle, Adenauer, Thatcher, Reagan a w mniejszej skali tak działać usiłowali bracia Kaczyńscy. Premier polskiego rządu, w tej dramatycznej chwili, ograniczył się do wymiany uścisków z premierem Rosji i grzecznego czekania na to, co strona rosyjska zechce przekazać.

Nie wiem, czy to Rosjanie byli sprawcami katastrofy. Wiem natomiast, że bacznie obserwują reakcję polskich władz i jest ona dla nich testem, jak daleko mogą się wobec nas posunąć. A wynik tego testu jest jednoznaczny: Jeśli na terenie niezbyt przyjaznego kraju ginie prezydent i dowództwo armii a polski rząd ogranicza się do organizowania pogrzebów – prawda, że sprawnie i bez zarzutu – i zapewniania o dobrej woli strony rosyjskiej, to znaczy, że z Polską można zrobić wszystko. Jeśli w ręce Rosjan dostają się urządzenia elektroniczne i notatki najważniejszych osób w państwie a rząd cierpliwie czeka aż strona rosyjska odeśle je pocztą – wiem, dyplomatyczną – oczywiście po skopiowaniu zawartych tam danych, nasza wiarygodność wobec sojuszników z NATO spadła poniżej zera.

Dopiero po ponad dwóch tygodniach od katastrofy polski rząd zwrócił się z nieśmiałą prośbą o dopuszczenie do udziału w dochodzeniu. Takie żądanie, a nie prośbę, należało wystosować najpóźniej godzinę po katastrofie. Natychmiast po katastrofie należało zażądać umożliwienia lądowania polskich służb w celu zabezpieczenia miejsca tragedii. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, wszak sytuacja była nadzwyczajna. Gdzie byli wtedy nasi dyplogeniusze? Dlaczego nie zadbano o polskie interesy i nie uzyskano wsparcia sojuszników dla naszych starań oraz pomocy niezależnych ekspertów? Zresztą, pomoc sojuszników nie musiała być potrzebna, bo Rosjanie dobrze wiedzą, że odmowa dopuszczenia Polaków byłaby przyznaniem się do winy.

 

Premier opowiada o konwencji chicagowskiej, zapominając, że istnienie tej konwencji nie przeszkodziło w ubiegłym roku oddać Białorusi dochodzenie w sprawie rozbitego w Polsce samolotu. W tej sytuacji nie można nie zadać pytania: Skoro rząd tak kurczowo trzyma się konwencji chicagowskiej, gdy jest to dla nas niekorzystne i bez problemów odstępuje od niej, gdy korzystają na tym inni, to czyich interesów strzeże polski rząd? A jeśli dodać do tego ujawnienie przez „Rzeczpospolitą” istnienia umowy z Rosją, dającej nam prawo do udziału w wyjaśnianiu przyczyn wypadków lotniczych, a której to umowy rząd premiera Tuska zapomniał / nie znał / zignorował (niepotrzebne skreślić), daje to obraz klasy tego rządu. Rządzenie trzydziestomilionowym krajem różni się nieco od kopania futbolówki z kolegami.

Rząd, ustami swego rzecznika, zapewniał, że wszystkie tego rodzaju naciski byłyby źle odebrane. Jasne! Kto lubi, gdy patrzy mu się na ręce? Nie jest to jednak powód, by rezygnować z obrony swoich interesów. Ta i inne tego typu wypowiedzi pokazują, że ci, którzy kreują się na światłych europejczyków w przeciwieństwie do opozycyjnego ciemnogrodu, kultywują najgorsze kompleksy polskiej prowincji. To właśnie dla zakompleksiałego prowincjusza najważniejszym problemem jest „Co sobie o mnie (o nas) pomyślą?”. Kanclerz Merkel dobrze wie, co pomyślą sobie Polacy i inni po wybudowaniu Centrum Przeciw Wypędzeniom. Uważa jednak, że budowa tego Centrum jest w interesie Niemiec. Chwilowy spadek notowań wśród sąsiadów nie jest w stanie odwieść jej od dbania o interesy państwa niemieckiego. Dla naszych zakompleksionych dyplogeniuszy jest to nie do przeskoczenia. Ich pytanie o to, co o nas pomyślą doprowadza do paraliżu.

Premier zapewniał z kolei, że znacznie gorzej byłoby, gdybyśmy wystąpili z takim żądaniem i nie uzyskali zgody. Zgoda, konsekwencje byłyby poważne – Putin mógłby nie przytulić.

Dwadzieścia lat temu kanclerz Kohl przytulił premiera Mazowieckiego. Polscy zakompleksieni dyplomaci uznali, że, wobec tego, nie wypada naciskać Niemców o zrzeczenie się roszczeń majątkowych i uznanie praw Polaków w Republice Federalnej. Skoro tak przytulał, to pewnie nie planuje nic złego. I nie planował przez kilkanaście lat. A dziś Niemcy mają piękny instrument prawny, by domagać się zwrotu majątków i ignorować istnienie polskiej mniejszości. Po dwudziestu latach historia się powtarza.

Pięćset lat temu Jan Kochanowski pisał:

Cieszy mię ten rym: „Polak mądr po szkodzie”:

Lecz jeśli prawda i z tego nas zbodzie,

Nową przypowieść Polak sobie kupi,

Że i przed szkodą, i po szkodzie głupi.

Minęło pół tysiąca lat i możemy czas przyszły zamienić na przeszły.

Tymczasem propagandowa orkiestra wychwala prace rosyjskiej komisji, uważając, że stojący na jej czele premier Putin to gwarancja obiektywizmu i rzetelności. Wtórujący jej minister Graś mówi o najwyższej transparentności pracy komisji. Cóż, taka wypowiedź dowodzi, że rzecznik rządu nie zna znaczenia słów, jakich używa.

Dotychczasowe działania władz rosyjskich noszą wszelkie znamiona mataczenia. Od pierwszych minut po katastrofie zasypywani byliśmy informacyjnym szumem. Do dziś nie wiemy nawet, kiedy dokładnie wydarzyła się katastrofa. O przeprowadzonej sekcji ofiar dowiedzieliśmy się dopiero po dziesięciu dniach. Prokuratorzy rosyjscy nie zaniedbali jednak dokładnego przesłuchania rodzin ofiar na temat ich powiązań rodzinnych i innych okoliczności, nie mających związku z katastrofą, a cennych dla działań operacyjnych macierzystej firmy premiera Rosji.

Dla każdego, kto ma jakieś pojęcie o historii Rosji ostatnich lat, wiarygodność Putina plasuje się poniżej wiarygodności reklam funduszy emerytalnych i środków na odchudzanie. Mianowany został szefem komisji po to, by zminimalizować ilość odważnych do kwestionowania wyników jej prac. Poza tym daje stuprocentową pewność, że raport komisji odpowiadać będzie interesom Rosji. Dla kagiebisty dążenie do prawdy obiektywnej nie jest funta kłaków warte. Liczy się tylko interes Związku Sowieckiego a teraz Rosji.

I działając w interesie Rosji, nie niepokojeni przez stronę polską, mieli dość czasu, by popracować nad świadkami i dowodami, szczególnie nad nośnikami danych. Z dnia na dzień, przy biernej postawie polskich władz, maleje szansa na ujawnienie prawdziwych przyczyn katastrofy. Trudno oprzeć się wrażeniu, że na ujawnieniu ich nie zależy również polskiemu rządowi. Może to nie Rosjanie winni są katastrofy?

Tego, co spowodowało śmierć prezydenta, pewnie się nie dowiemy i podobnie jak przy katastrofie gibraltarskiej, skazani będziemy na snucie mniej lub bardziej prawdopodobnych domysłów. Jednak oprócz odpowiedzialności bezpośredniego sprawcy, istnieje coś takiego jak odpowiedzialność moralna. A tutaj sprawa jest dość klarowna.

Mieliśmy już w Polsce zabójstwo urzędującego prezydenta. Dziś wiemy dokładnie, że zabił go człowiek niezrównoważony psychicznie, acz kierujący się pobudkami patriotycznymi. Wiemy również dokładnie, że moralną odpowiedzialność ponoszą ci, którzy prowadzili przeciw Gabrielowi Narutowiczowi kampanię nienawiści. Niezrównoważony sprawca uwierzył im, że prezydent Narutowicz to największe nieszczęście, jakie mogło spotkać jego ojczyznę. Analogicznie za śmierć prezydenta Kaczyńskiego moralnie odpowiedzialni są ci, którzy przez ostatnie pięć lat lekceważyli, wyśmiewali, wyszydzali i poniżali głowę państwa.

Jeśli przyczyną katastrofy był zamach, jego sprawcy mogli przypuszczać, że nikt po kartoflu (a raczej kartoflach – Jarosław miał również lecieć) płakać nie będzie i nikt nie będzie specjalnie dociekał przyczyny. W tej ostatniej sprawie nie pomylili się.

Jeśli powodem katastrofy było niedopatrzenie lub zaniedbanie, mogło ono mieć źródło w świadomym lub podświadomym przeświadczeniu, że dla Kaczora starać się nie warto. Stąd to niedbałe przygotowanie wizyty, brak zabezpieczenia lotniska i lotnisk rezerwowych. Przykład szedł z góry, wszyscy dobrze znamy złośliwości rządu okazywane prezydentowi przy sporach o samolot. Minister Klich na swą podróż do Afganistanu wyczarterował Boeinga. Prezydentowi podstawił starego Tupolewa.

Zbigniew Kopczyński

 

Za: http://www.ospn.opole.pl/?p=art&id=343

Nadesłał: "Jacek"