Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 
Wojna na górze denerwuje wszystkich. Nie wiadomo o co chodzi. Pogubienie jest totalne. Prawo jest niejasne. Reguły gry politycznej zmieniają się jak w kalejdoskopie. Wszyscy używają tych samych słów, ale w ustach każdego co innego one oznaczają. Gdzie szukać klucza do zrozumienia istoty obecnych rozgrywek?

Wydaje mi się, że to pogubienie jest celowo zaplanowane. Szary obywatel ma nie wiedzieć o co chodzi. Ma się zmęczyć polityką i przestać myśleć politycznie, przestać się wtrącać w sprawy Państwa. Ma zostawić to zawodowym politykom. Może ich nienawidzieć, byle by  co jakiś czas poszedł do urny wyborczej i zagłosował jak mu podyktują  środki masowego przekazu, bez własnego rozeznania. Dostanie jakiś tam wybór, ale nie będzie rozumiał jego istoty, a wynik i tak będzie bez znaczenia. Niezależnie od tego kto wygra  w istotnych sprawach pozostanie to samo.  Partie ponoć poglądy mają różne, ale czy rzeczywiście? Czy w najważniejszych sprawach dla Państwa i Narodu tak bardzo się różnią.

Wszystkie partie, od skrajnej lewicy do Gazety Polskiej, duże i małe, "idą do Europy", chcą wejścia do NATO, reagują alergicznie na kontakty z Rosją, popierają prywatyzację bez reprywatyzacji, podnoszą podatki i wydatki państwa,  tylko symbolicznie "walczą" z korupcją itd.

Nie znaczy to, że wszyscy politycy mają taki sam program. Tak wcale nie jest. Rzecz jednak w tym, że autentyczne podziały biegną nie pomiędzy partiami ale na poprzek wszystkich partii. Ba, nawet duchowieństwo i episkopat w sprawach politycznych są podzieleni według tego samego kryterium. Jakie to kryterium? Moim zdaniem główny podział to na patriotów i internacjonalistów. Na tych co liczą się ze swoim elektoratem i na tych, którzy liczą się ze swoimi mocodawcami z zagranicy. Na tych co chcą działać w interesie Polski i odróżniają ją od reszty świata i na tych co chcą nas zintegrować z światem i podporządkować programom ogólnoświatowym. Recepty na rozwiązywanie poszczególnych kwestii mogą być różne, w zależności od osadzenia w określonej tradycji politycznej, ale w istotnych sprawach patrioci zawsze się dogadają, bo łączy ich interes Polski i Polaków. Internacjonaliści też się dogadają, bo łączy ich bądź solidarność z siłami niepolskimi, bądź uzależnienie od nich, głównie finansowe. Przy okazji warto zauważyć jakie partie mają pieniądze, prasę, wiele ludzi na etatach, drogie reklamy wyborcze,  itd. Gdy naród jest biedny, partie wyrastające z rodzimej gleby są ubogie. Gdy partia bez szerokiej rzeszy członków jest bogata to znaczy, że korzysta z pomocy sił niepolskich.

Równocześnie warto zauważyć, którzy politycy  z poszczególnych partii mają regularny dostęp do telewizji. Wygląda na to, że te same siły próbują opanować wszystkie orientacje polityczne, a do nagłaśniania w mediach dopuszczają tylko tych ludzi,  nad którymi już panują. Dotyczy to zarówno partii mających silne reprezentacje w Sejmie jak i z opozycji pozaparlamentarnej. Są osoby, które reprezentują choćby mikroskopowe partie czy frakcje w ramach swoich partii, a które prawie co dzień oglądamy w telewizji. Ktoś jest w stanie spowodować, że właśnie te osoby prosi się o wypowiedź w najprzeróżniejszych bieżących sprawach. Ten kto faktycznie rządzi, panuje nad mediami. Zastanówmy się czy są to "internacjonaliści" czy "patrioci"?

            Oczywiście na ten podział nakładają się różne interesy prywatne, grupowe, zawodowe itd. To jest normalne i występuje w każdym systemie. Zarówno patrioci jak i internacjonaliści od czasu do czasu myślą o sobie i swoich partykularnych interesach. To widzimy i to denerwuje. Ale to jest ludzkie. Nikt nie jest od tego wolny. Nie każdy przekracza prawo czy choćby etykę, ale każdemu można zarzucić, że w tej czy innej sprawie działa nie w interesie ogólnym ale partykularnym. W ten sposób można zniszczyć każdego. Trzeba tylko panować nad mediami. Nie dajmy sobie zaciemnić obrazu rzeczywistości rozdmuchiwanymi przykładami prywaty. Raczej patrzmy czyje grzechy są nagłaśniane, a czyje wyciszane.

            Jestem przekonany, że w Polsce media są w ręku internacjonalistów. Czy usłyszeliśmy kiedykolwiek w TV głos przeciwko wchodzeniu do Europy czy do NATO? Czy usłyszeliśmy krytykę uzależnień od Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego? Czy usłyszeliśmy krytykę postawy światowego żydostwa wobec Polski? Czy usłyszeliśmy krytykę Euroregionów? Czy usłyszeliśmy krytykę masonerii i jej przybudówek (klubów Rotary, Lwy, YMCA itd.)? W tych sprawach mamy w TV przedziwną jednomyślność, choć w Narodzie zdecydowanie jej nie ma. Oznacza to, że jesteśmy w obcej niewoli. Do 1989 r. wiedzieliśmy, że jesteśmy niewolnikami. Teraz ogół  tego nie wie i ma pozostać w niewiedzy. Na tym polega główny sens obecnej dezinformacji.

            Do internacjonalistów zaliczam Bronisława Geremka, Jarosława Kaczyńskiego, Aleksandra Kwaśniewskiego,  Aleksandra Małachowskiego,  Andrzeja Olechowskiego, Jana Parysa, prof. Religę, Hanne Suchocką, Prezydenta Wałęsę, a przynajmniej jego otoczenie, które za niego decyduje w ważnych sprawach, i wielu, wielu innych.  W tym kontekście czy może dziwić, że Wałęsa woli na premiera Kwaśniewskiego niż Oleksego, a Oleksego bardziej niż Pawlaka? Czy może dziwić projekt Geremka by stworzyć "rząd ponadpartyjny"? Czy może dziwić, że zwolnionego z funkcji szefa MSZ Andrzeja Olechowskiego nagle namiętnie broni Zbigniew Brzeziński i Jan Nowak-Jeziorański? Przypomnijmy. Olechowski to człowiek Klubu Bilderberg, człowiek rządu światowego. Niech nas nie zmyli jego poparcie dla konkordatu.

            Internacjonalistom nie odpowiadało, że obecna koalicja pod premierostwem Pawlaka spowalniała "wchodzenie do Europy", że zadawała pytania czy to się nam opłaci? Olechowski ma żal do Pawlaka, że próbował uruchamiać dla nas rosyjski rynek zbytu (Gazeta Wyborcza 19.I..95). Internacjonaliści mają też żal, o opóźnianie prywatyzacji. To z PSL "wywodzi się największa opozycja wobec prywatyzacji" - skarży się Leszek Balcerowicz (Dziennik Sieradzki 24-26.XII.94). Gdy Pawlak opóźniał podpisanie Programu Powszechnej Prywatyzacji wywierał nań nacisk "klub" byłych i obecnych ministrów od prywatyzacji z kilku kolejnych rządów, rzekomo różnej proweniencji.

            Zaraz mi ktoś zarzuci, że popieram lewicowy rząd Pawlaka. Nic podobnego! Ja tylko popieram te tendencje, które, niestety w bardzo ograniczonej mierze, sprzeciwiają się uzależnianiu Polski od Zachodu. Szczególnie są one zauważalne w PSL. Stąd konieczne było przetasowanie koalicji, która przecież nie utraciła większości sejmowej. To wcale nie oznacza, że w PSL nie ma internacjonalistów. Są i sporo z nich ostało się w rządzie Oleksego, ale nie ma ich tam na dole u elektoratu, u polskiego katolickiego chłopa.  Pawlak licząc się ze swoim elektoratem hamował proces integracji z Zachodem i dlatego musiał odejść. Z elektoratem liczą się przede wszystkim ci co go mają. Z tych samych powodów rząd Oleksego będzie uważany za niezadowalający w pełni. Oleksy pochodzi ze wsi, a powiązań zagranicznych  chyba za dużo nie ma. Prezydent nie walczył z takim czy innym budżetem, nie walczył z podatkami, nie walczył z lewicą, nie walczył z korupcją. To wszystko były preteksty. Walczył z Pawlakiem z powodu jego wahań w sprawie integracji z Zachodem. Na ile Oleksy będzie się wahał zobaczymy. Na pewno mniej i dlatego został zaakceptowany. Od tego zależeć będą jego stosunki z Prezydentem. W sprawie "resortów prezydenckich" poddał się zupełnie. Rząd ma bardziej prozachodni niż poprzedni.

            Na całą tą walkę oczywiście nakładają się różne interesy partykularne. Prezydent chce reelekcji i dlatego chce być stale widoczny w TV - bo przecież widoczność daje głosy niezdecydowanych (czyli większości), a nie sens tego co się mówi. Olechowski woli pensję przewodniczącego rady nadzorczej banku niż pensję ministra. Posłowie chcą utrzymać się do końca kadencji, a obawiając się, że Prezydent może  rozwiązać Sejm, uchwalają proponowane przez koalicję podatki i budżet, a nawet głosami spoza koalicji odrzucają veto Prezydenta. Dzięki tej samej obawie Sejm trzyma się litery prawa i nie kwestionuje uprawnień Prezydenta odnośnie "resortów prezydenckich" zagwarantowanych kiedyś prezydentowi Jaruzelskiemu. Oskarżani o korupcję posłowie chcą zachować immunitety poselskie jak najdłużej. W obliczu perspektywy, że trzeba będzie prowadzić kampanię wyborczą bez dostępu do biur poselskich, bez służbowych faxów i telefonów, bez diet poselskich i służbowej poczty, posłowie zgodnie uchwalają zmianę konstytucji by kadencję Sejmu przedłużyć do chwili powołania nowego. Te interesy i interesiki są widoczne jak na dłoni. Wiele jest niewidocznych. Ale to nie one stanowią istotę rozgrywki politycznej.

            Istotą jest walka o suwerenność, czy też o podporządkowanie Polski.

            Wspomniałem, że i wśród duchowieństwa też są internacjonaliści. Tu chodzi nie tylko o  synkretystów i nadgorliwych ekumenistów, ani o posłuszeństwo polityczne wobec Watykanu, co się często Kościołowi zarzuca.. Chodzi o tych, którzy chcą zaangażować polityczny autorytet Kościoła po stronie internacjonalistów w rozgrywkach politycznych, którzy chcą by Kościół poparł "wchodzenie do Europy".

            Ludzie Kościoła często są politycznie naiwni. Skoro sami mówią prawdę sądzą według siebie i są zbyt ufni wobec tego co mówią politycy. W Polsce istnieje elektorat katolicki, taki, który ogląda się na polityczne rady Kościoła, elektorat antyaborcyjny. Ten też trzeba politycznie zagospodarować. A więc jest dla nich wymyślona opcja polityczna "pro-katolicka", z obroną życia nienarodzonych i konkordatem. Tymczasem w pozostałych sprawach program polityczny jest ten sam, którego pragną internacjonaliści. To dla tego elektoratu jest Prezydent Wałęsa i konstytucja wg. projektu Solidarności.

            Może narażę się tutaj duchowieństwu, ale nie uważam sprawy konkordatu za sprawę szczególnie ważną. Czy będzie on ratyfikowany czy też nie, nie będzie to miało wpływu na pozycję Kościoła w Polsce. Ona pozostanie silną, również w domenie polityki. A gdy władza będzie chciała wojny z Kościołem, to ją zrobi niezależnie od tego czy będzie konkordat czy też go nie będzie.

            Kościół winien działać na innej płaszczyźnie, duszpasterskiej. W   sprawie aborcji kręgi katolickie popełniły fatalny błąd zwalczając ustawę z 1956 roku. Trzeba było zwalczać kodeks karny z roku 1932, z czasów sanacyjnych. To wtedy wprowadzono dopuszczalność zabijania dzieci w pewnych określonych sytuacjach. W roku 1956 tylko rozszerzono tą dopuszczalność. Skoro zwalczano ustawę z 1956 r. to i ją uchylono. Przepisy z 1932 roku pozostały w mocy. Żywych urodzeń nie przybyło. W majestacie prawa nadal zabija się polskie dzieci. Nie słychać wielkiego ścigania za nielegalne aborcje. Nie ma woli władz walki z aborcją. Środowiska katolickie wyciszyły walkę o życie nienarodzonych. Tymczasem towarzyszący tej wadliwej ustawie wymóg edukacji seksualnej w szkołach jest intensywnie wprowadzany w życie. W tej sprawie jest wola władz. Kościół i środowiska katolickie winny zająć się walką z demoralizacją młodzieży przez szkoły, prasę młodzieżową, programy TV i dyskoteki, walką o pełną ochronę życia nienarodzonych i o promocję normalnej rodziny.

            Nie miejmy złudzeń, że zwolennicy konkordatu lansują program katolicki. Popatrzmy jak głosowali w sprawie przerywania ciąży, jakie wyjątki akceptowali. Popatrzmy jak nas pchają "do Europy".

            Co znaczy wchodzenie do Europy najlepiej ilustruje sprawa walki Kościoła z internacjonalistami w Kairze. Tam chodziło o politykę ludnościową świata. O programy antykoncepcyjne i aborcyjne. Watykan wygrał rozgrywkę z pomocą krajów Ameryki Łacińskiej i Filipin. Częściowo pomogły kraje muzułmańskie. Ale Europa nie pomogła nic. Nawet Włochy i Irlandia, które chciały głosować inaczej, nie mogły, bo nie pozwalała na to umowa z Maastricht. Obowiązywała solidarność Unii Europejskiej (30 Days 9 ,1994). Polska głosowała jak Unia Europejska. Dostosowujemy się! Idziemy do Europy!

            Obudźmy się! Polsce potrzebny jest ruch sprzeciwu wobec międzynarodówek, zarówno socjalistycznych jak i masońskich, ruch sprzeciwu wobec "wchodzenia do Europy". Norwegowie się obronili. Nas też stać na to.

            Jak to zrobić? Nic nie wskóramy, póki rządzi dezinformacja.

            W czasach PRL główne decyzje zapadały na Kremlu. Na tyle na ile się dało władza w Warszawie załatwiała polskie sprawy, ale bez narażania się decydentom zewnętrznym. Na to pozwolić sobie nie mogła. Takie były uwarunkowania zewnętrzne. To wiedzieliśmy wszyscy.

            Teraz jest dokładnie to samo, tylko szeroki ogół tego nie widzi. Zmieniła się zagraniczna siedziba decydentów. Znajdują się oni na Zachodzie, w Banku Światowym i w Brukseli, w lożach i w centralach wywiadowczych. Odbiorcami ich decyzji są ci z naszych polityków, których nazywam internacjonalistami.

            Jak do tego doszło?

            Gdy w ZSRR pojawiła się pierestrojka i Zachód dogadał się z Gorbaczowem, uzależniona od zachodnich sił opozycja działająca w Polsce dostała polecenie dogadać się z PZPR. Porozumienie to nastąpiło w Magdalence i przy Okrągłym Stole. Lewica PZPR i lewica opozycyjna dogadały się. Jeszcze ściśle mówiąc, to lewica PZPR dogadała się ze swoimi dysydentami z roku 1968. Prawica PZPR (moczarowcy, grunwaldowcy) dostała kopniaka. Podobnie prawica  opozycyjna. Z obecnych przy Okrągłym Stole jedynie mec. Siła Nowicki zrozumiał co się dzieje i głośno ostrzegał. Ale był to głos wołającego na puszczy.

            Dzisiaj od Geremka do Kwaśniewskiego jest bardzo blisko. Od Michnika do Urbana także. Kto tego nie widzi, ten nie rozumie tego co się w Polsce dzieje. To porozumienie "okrągło-stołowe" sprawuje władzę! To ono przejęło majątek PRL i stanowi dzisiejszą elitę gospodarczą. Socjaliści stali się biznesmenami! Rządy się zmieniają, ale na tej zasadzie, że faktyczna władza pozostaje w rękach tych samych sił, a my wyborcy dostajemy do opluwania i wymiany ich części dekoracyjne. Przy rządzie Suchockiej to ZChN był dekoracją i zbierał guzy podczas gdy Suchocka i Kuroń byli pod ochroną. Przy rządzie Pawlaka to PSL zbierało guzy, a nie Kwaśniewski czy Cimoszewicz. U Oleksego PSL ma jeszcze mniej do gadania. Będzie dalej pokutował za grzechy obecnego rządu.

            Faktyczna władza to zakulisowe porozumienie internacjonalistów. Nie obali się jej bez porozumienia patriotów. Ono nie musi być zakulisowe, bo nie ma czego ukrywać. Tylko musi do niego dojść!

            Nie dojdzie jednak przy panującej dezinformacji. Próby połączenia centroprawicy (Halla i Łopuszańskiego, Parysa i Łączkowskiego itd.) prowadzą do nikąd. Łączne określanie mianem "komuchow" SLD i PSL działa podobnie. Tylko utrzymuje podziały fikcyjne i uniemożliwia prawdziwe. Prawdziwe i liczące się porozumienie może powstać jedynie na bazie tego co kiedyś nazywało się Chjenopiastem; chadeków, endeków i nielewicowych ludowców.

            Demaskujmy fikcję dzisiejszego życia politycznego w Polsce!

Z nauczania Feliksa Konecznego

Inkulturacja
            Dla Kościoła inkulturacja oznacza wybór z lokalnej tradycji tego co nadaje się do uświęcenia i włączenia  w życie chrześcijańskie oraz odrzucenia tego, co do uświęcenia nie nadaje się. Dla ludności lokalnej często oznacza ona coś wręcz przeciwnego, wybór z nauki Kościoła tego co pasuje, a odrzucenie tego, co jest niewygodne. Na tym tle powstają różne konflikty. Kościół ma doświadczenie wieków i zawsze, jednakowo, ale systematycznie, swoją zdecydowaną postawą przetwarza oblicze ziemi. Jest wychowawcą świata.
            Koneczny zwrócił uwagę na to, że Kościół ewangelizując świat stawia cztery wymagania, dwa natychmiastowe, a dwa rozłożone w czasie. Natychmiastowe to monogamia i wolność doktryny katolickiej od ingerencji władzy cywilnej. Rozłożone w czasie, to likwidacja niewolnictwa i likwidacja msty.

Monogamia

            Z życia świeckiego Kościół sakralizuje jedynie małżeństwo, ale równocześnie dokonuje tym rewolucji w myśleniu. W krajach o tradycji poligamicznej wymóg monogamii to główny problem, z którym boryka się misjonarz. Kto żyje w poligamii, ma z tego tytułu obowiązki. Nieraz dozgonnie jest tylko katechumenem, choć może już dzieci wychować w Chrześcijaństwie. Chrzest otrzyma dopiero wtedy, gdy na tyle wyzwoli się ze swojej sytuacji społecznej i ekonomicznej, by znaleźć się w stanie wolnym lub w małżeństwie monogamicznym. Bardzo trudna to droga, ale upór Kościoła w tej sprawie daje zbawienne owoce, bowiem monogamia wyzwala rodzinę społecznie i ekonomicznie. Przestawia z myślenia gromadnego (rodowego) na personalistyczne (rodzinne). Taką rolę pełni Kościół w krajach Islamu.

            Są kraje trzeciego świata, gdzie lokalna tradycja matrymonialna jest monogamiczna, ale mężczyzna choć wierny swojej połowicy nie uzna jej za żonę w pełni, póki nie urodzi mu dziecka dowodząc tym swojej płodności, albo póki nie urodzi mu syna, co ze względów spadkowych jest uważane za główne zadnie instytucji małżeństwa. W takich krajach ksiądz odmawia pobłogosławienia małżeństwa, póki mężczyzna nie zdecyduje, że pragnie być wierny na zawsze danej kobiecie, że nie stawia warunków, na mocy których mógłby się jej później pozbyć. Skutek jest taki, że bywają chrześcijanie praktykujący w okresie przednarzeczeńskim, potem są w konflikcie z Kościołem aż do momentu urodzenia upragnionego dziecka i dopiero wtedy Kościół błogosławi ich związek, bo traktują go już jako dozgonny. Wtedy wracają do sakramentów. Niektórym wydaje się, że Kościół powinien zmienić swoje zasady, jakoś dostosować praktykę do lokalnej tradycji i trudno im zrozumieć, dlaczego Kościół jest taki uparty w tej sprawie. Oczywiście wszelkie ustępstwa zaraz by się upowszechniły, znalazłyby zwolenników takich małżeństw "na próbę" i w innych miejscach świata. Skończyłaby się zasada nierozerwalności małżeństwa.

            Rozmawiałem kiedyś w Rzymie z anglosaskim misjonarzem, który ubolewał, że Kościół jest tak mało wyrozumiały dla lokalnych tradycji. Nie chce uwzględnić potrzeb duszpasterskich, co powoduje, że ludzie żyją w stanie grzechu. Nie mógł zrozumieć uporu Kościoła. Z żalem konstatował, że prędzej jego owieczki zaakceptują nierozerwalność małżeństwa niż Kościół adaptuje się do lokalnych obyczajów. Był zaskoczony gdy mu zwróciłem uwagę, iż właśnie jego rola  ma polegać na dostosowywaniu owieczek do nauki Kościoła, a nie odwrotnie.

Niezależność doktrynalna

            Gdy nie ma warunków na głoszenie doktryny katolickiej Kościół zejdzie do podziemia, do katakumb, lub nawet w ogóle się usunie, ale nigdy nie pozwoli na ingerencje jakichkolwiek czynników cywilnych w doktrynę. W cywilizacjach gdzie religia jest narzędziem w ręku władzy cywilnej, jak wojsko czy sądownictwo, pojawienie się Kościoła Katolickiego to wyłom w pojęciach o tolerancji. Nie łatwo taki nieustępliwy Kościół zaakceptować. Ale gdy to nastąpi to działa on jak klin wbity w lokalne zasady życia zbiorowego. Uczy bowiem prawdziwej tolerancji, prawdziwej wolności sumienia. Stąd tak wielką wartość ma choćby najmniejsza obecność Kościoła. W wielu krajach Kościół ma znikomą liczbę wiernych, żyje może bardziej dla turystów katolickich niż dla wiernych lokalnych. Ale istnieje, trwa. Swoją obecnością pokazuje innym wyznaniom, że można być od władzy cywilnej niezależnym. Z czasem Kościół wychowuje do łacińskiej zasady prymatu Papieża nad Cesarzem, do tego, że Kościół ma obowiązek pouczać władzę polityczną, a władza cywilna nie ma prawa pouczania Kościoła.

Niewolnictwo

            Niewolnictwa już niewiele jest na świecie, ale są jego inne formy:  dyskryminacja kastowa, szczepowa, rasowa, narodowa, religijna czy po prostu ekonomiczna. Są wyzyskujący i wyzyskiwani. Kościół domaga się godności dla osoby ludzkiej, ale czyni to stopniowo, ewolucyjnie. Natychmiastowe działanie prowadziłoby do upolitycznienia Kościoła, do związania z jakimś ruchem wyzwoleńczym, z jakąś rewolucją. W wielu krajach są naciski na Kościół, by włączył się do walki o sprawiedliwość społeczną, by poparł tych, co o nią walczą zbrojnie. Taką postawę ma wielu księży, a nawet biskupów. Taki sens ma tzw. "teologia wyzwolenia" w Ameryce Łacińskiej. Podobne naciski obserwowano w Południowej Afryce czy Rwandzie. Ale Kościół ma swoje doświadczenie wieków. Broni się przed upolitycznieniem. Nie pozwala duchowieństwu brać stron w konfliktach społecznych. Idzie więc Kościół z Dobrą Nowiną i posługą sakramentalną, zarówno do tych co na wozie jak i do tych co pod wozem, naucza i próbuje doprowadzić do stopniowego zbliżenia skonfliktowanych  społeczności na bazie motywacji moralnych. W kościele panowie i niewolnicy doznają zrównania.          

            W czasach PRL niektórzy mieli pretensje do księży, że w zaciszu zakrystii udzielali ślubów i chrztów partyjnym, że byli kapelanami w wojsku, że rozmawiali z władzami. Ksiądz jednak jest dla wszystkich. Nie było to z korzyścią dla Polski gdy księża zbyt intensywnie angażowali się w bezpośrednią walkę polityczną. Z reguły biskupi musieli studzić zapały co niektórych za bardzo w gorącej wodzie kąpanych kapłanów (Nowak, Zych, Małkowski - by przypomnieć choć kilka nazwisk).

Msta
            Msta, wendeta, to dla wielu ludów obowiązek moralny. Obowiązek pomszczenia skrzywdzonego rodowca. Płyną z tego waśnie rodowe i wojny domowe. Kościół uparcie naucza, że zemsta to grzech, że krzywdy dochodzić należy w sądach cywilnych. Tym samym Kościół staje się politycznym wychowawcą Państwa.  Wiele jest dziś młodych państw na świecie. Nie zawsze rozumieją, w jakim celu posiadają siłę fizyczną. Wielu władcom wydaje się, że wojsko i policja są od tego, by bronić władzy przed obywatelami. W całości traktowane są jak gwardia pałacowa. Tymczasem Kościół wychowuje władzę cywilną do przyjęcia odpowiedzialności za wymiar sprawiedliwości, za obronę obywateli przed samosądami i rozbojem. W młodych krajach nauczając, że zemsta nie jest obowiązkiem moralnym, ale wręcz przeciwnie moralnym złem, Kościół staje się czynnikiem państwotwórczym.

            Kościół funkcjonuje w różnych cywilizacjach wychowując je do cywilizacji miłości, do cywilizacji łacińskiej. Najtrudniejsza jest praca w cywilizacjach sakralnych, np. bramińskiej. Tam, nie tylko małżeństwo ale wszystkie przejawy życia są zsakralizowane. By w pełni nawrócić się trzeba odciąć się nie tylko od obcej religii ale i od rodzimej cywilizacji. Nie można bowiem będąc chrześcijaninem, trwać przy sakralnych praktykach czy pojęciach należących do innej religii. Stąd też tyle problemów z zakresu inkulturacji ma Kościół w Indiach.

            Szkoda, że nauka o cywilizacjach krakowskiego profesora, Feliksa Konecznego, tak mało jest znana po świecie. Przydałaby się Kościołowi. Myślę, że dla wielu biskupów, szczególnie w krajach misyjnych, funkcjonowanie Kościoła i jego rola wychowawcza  w świecie byłaby bardziej zrozumiała gdyby Koneczny był znany.

 

Nowy Światowy Ład

            Modne jest dzisiaj hasło nowego ładu światowego. New World Order. Novus ordo seculorum - wypisane na amerykańskich jednodolarówkach. Do czego ono prowadzi? W gruncie rzeczy do niczego nowego. Zdąża do uniwersalizmu. Do podporządkowania całego świata jednej władzy, do Rządu Światowego, do narzucenia wszystkim jednej ideologii.
            Kościół Katolicki dąży do zdobycia całego świata dla Chrystusa. Niesie Dobrą Nowinę po wszystkie krańce ziemi i pragnie by była jedna owczarnia i jeden Pasterz. Czyni to otwarcie i z podniesionym czołem. Nie ma ambicji politycznych rządzenia światem, ale chce by panowała jedna ideologia, jedna norma etyczna.

            Cesarze rzymscy, Atylla, Cesarze niemieccy, Czyngis chan, Imperium Ottomańskie, Napoleon, bolszewizm, Hitler oto niektóre przykłady prób narzucenia  światu jednolitej władzy siłą. Były to działania zbrodnicze, zaborcze, ale jawne.

            Dziś jesteśmy świadkami próby narzucenia światu jednolitej władzy i ideologii podstępem, z ukrycia.

            W czasie pierwszej wojny światowej w kręgach masońskich powstał pomysł stworzenia Ligi Narodów. W zamierzeniach projektodawców miała ona być wyposażona we władzę wykonawczą w stosunku do zrzeszonych państw, we własne wojsko itd.. Nie było na to jednak zgody. Również ONZ w pierwszym etapie nie posiadała zbyt wiele kompetencji. Ale one stopniowo wzrastają. Pomału zalecenia zamieniają się w dyktat. Posłuszeństwo wymusza się przez sankcje. Misje pokojowe, rozjemcze  zamieniają się w wojskowe, interwencyjne. Różnorodność polityczna zamienia się w polityczną poprawność. Pluralizm ideologiczny zmienia się w ideologiczną normę. Niestety nie jest to norma chrześcijańska, ani nawet wynikająca z prawa naturalnego. Prawa słabych są gwałcone przez dyktat silnych i bogatych.       

            Oto kilka przykładów. Kraje rozwinięte wzbogaciły się najpierw na eksploatacji własnych zasobów naturalnych, które wyniszczyły, a potem na eksploatacji zasobów krajów podbitych (kolonializm, neokolonializm). Dzisiaj broni się biednym wstępu do klubu bogatych zalecając im ograniczenie rozwoju  własnych zasobów naturalnych w imię ochrony środowiska naturalnego, ginących gatunków itd. Na ekologicznym Szczycie Ziemi w Rio   uchwalono coś w rodzaju międzynarodowej policji ekologicznej. Wszystko oczywiście w imię dobra ludzkości, ale na zasadzie, że biedni mają pozostać biednymi, a eksploatacją ich zasobów naturalnych mają się zająć koncerny międzynarodowe, które za bezcen te zasoby wywiozą. Wspaniała Szwajcaria pomału zamienia całą swoją przyrodę w jeden wielki park narodowy, ogranicza eksploatacje swoich lasów, ale nie ogranicza konsumpcji drewna na jednego obywatela. To jest hipokryzja. To konsumowane drewno przywiezione będzie z zagranicy.

            W imię praw człowieka zabrania się sądom stosowania kar chłosty czy śmierci. W szkołach zabrania się kar cielesnych. Ba, nawet rodzicom zabrania się wymierzania dzieciom klapsów. Argumentem zawsze są przykłady ekscesów w tej mierze. Walczy się jednak nie tyle z ekscesami co z zasadą kar cielesnych. W imię "humanizacji więziennictwa" coraz łagodniej traktuje się bandziorów. Natomiast ideologię cielesnej nietykalności próbuje się narzucić całemu światu, wbrew zdrowemu rozsądkowi i doświadczeniu wieków, że nie ma skutecznego wychowania bez perspektywy kar odstraszających.

            Najniebezpieczniejszym działaniem ONZ jest próba narzucenia światu jednolitej ideologii w sprawie rozrodczości. W 1994 w Kairze na konferencji ludnościowej była próba narzucenia obowiązkowej dopuszczalności zabijania dzieci nienarodzonych. Nie udało się. Inicjatywę utrącił Watykan przez skuteczne zmobilizowania kilku krajów muzułmańskich i katolickich (niestety bez Polski).

            Właśnie zakończył się w Kopenhadze ONZ-owski Światowy Szczyt Rozwoju Społecznego (6-12.III.95). Próbowano w dokumentach przygotowawczych mówić o rodzinie "we wszystkich jej formach" pod czym kryła się akceptacja związków homoseksualnych (w Danii zalegalizowanych). Podczas gdy w Kairze próbowano narzucić prawo do "bezpiecznej i legalnej aborcji", tu już  proponowano tylko "bezpieczną aborcję". (Bezpieczna to ona jest tylko dla aborcjonisty, dla matki jest zdrowotnie ryzykowna a dla dziecka zawsze śmiertelna). Dalej próbowano wprowadzić światową zasadę "uprawnienia kobiet" (empowerment of women), co miało wprowadzić idiotyczną zasadę, że w każdym zawodzie ma być zatrudnionych 50% kobiet. Wreszcie proponowano podatek światowy na biednych, którego redystrybucją miałaby się zająć ONZ. To już jawny element rządu światowego. (The Wanderer 2.III.1995). Oczywiście nic z tego nie wyszło. Po doświadczeniu w Kairze nie zdecydowano się na głosowania. Ale świat się pomału oswaja z pewnymi pomysłami. Powracają one na coraz to nowym "szczycie" światowym. Co się raz odrzuci, powróci na następnej konferencji. Co się natomiast raz uchwali jest już obowiązujące na zawsze, np. kontrola ekologiczna uchwalona na Szczycie Ziemi w Rio. To tak jak z głosowaniem w Europie w sprawie Maastricht. Kto uchwalił to na zawsze. Kto odrzucił będzie głosował znowu (Dania, Norwegia), aż uchwali.

            Teraz czeka nas nowy światowy szczyt. Konferencja ONZ na temat Kobiet w Pekinie. Tam wolno mieć tylko jedno dziecko i aborcja jest przymusowa. Dobry teren do przeprowadzenia ideologii Nowego Ładu Światowego. Hasła z Kairu i Kopenhagi powrócą. Amerykańskie (i nie tylko) feministki także.

            Kto i kiedy głośno zadeklaruje sprzeciw wobec tych inicjatyw na rzecz podporządkowania świata jednolitej władzy. Może warto przypomnieć, że uniwersalistyczne zapędy cesarzy Niemieckich zatrzymał opór Polan, którzy woleli przyjąć chrzest z pominięciem Cesarstwa i udowodnili, że można być wiernym Kościołowi bez uległości cesarzowi. Mongołowie dalej jak do Legnicy nie dotarli. Ekspansję Ottomanów zatrzymał Sobieski. Pochód bolszewików na Europę zatrzymał Cud nad Wisłą. Hitlerowi pierwsi Polacy stawili opór. Jarzmo socjalizmu pierwsi zrzucili Polacy. To prawda, że klęska pod Legnicą główne korzyści przyniosła Niemcom., że Odsiecz Wiedeńska ratowała Austrię, że Bitwa Warszawska uratowała całą Europę, że Solidarność wprowadziła NRD do RFN, UE i NATO. Tak już jest, że ten co stawia czoło imperializmowi, nie zawsze sam z tego korzysta. Ale ktoś to zrobić musi.

            Wierzę, że Polska stanie na czele walczących o wolności od Rządu Światowego.


OPOKA W KRAJU     11(32)

Kórnik
Wydawnictwo seryjne, ukazujące się w nieregularnych odstępach czasu
pod redakcją Macieja Giertycha
Adres: ul. Parkowa 19/8, 62-035 Kórnik.

Za: http://opoka.giertych.pl/owk11.htm