Drukuj
Kategoria: Warto przeczytać
Odsłony: 7666

Ocena użytkowników: 2 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 
Roman Dmowski nie schodzi ostatnio z ust polityków. Najpierw Marek Migalski obwieścił, że Jarosław Kaczyński porzucił idee Piłsudskiego na rzecz Romana Dmowskiego. Potem ten sam motyw powtarzało niczym papugi całe grono polityków i dziennikarzy. Oczywiście podtekst był jasny – ewolucja Kaczyńskiego ku Dmowskiemu jest złowieszcza, bo złowieszczy był Dmowski ze swoją ideą narodu etnicznego. 

Fałszów i ignorancji w tych pseudoopiniach jest co niemiara. Ale o Śląsku już pisałem.

Tymczasem nieco z boku wyskoczył z Dmowskim kolejny geniusz nauk historycznych pan Zychowicz w tygodniku „Uważam Rze” (art. „Sikorski – wierny uczeń Dmowskiego, nr 9/2011). Tym razem nie o Śląsk idzie, tylko o Kresy Wschodnie i Rosję. Jak się okazuje, tu też Dmowski jest wszystkiemu winien. Tam, na Śląsku, bo rzekomo nie uznawał śląskości i chciał „narodu etnicznego”. A tu? Posłuchajmy:

 

„Przez nikogo niezauważona minęła właśnie 90. rocznica traktatu ryskiego albo – używając określenia prof. Mariana Zdziechowskiego – „zdrady ryskiej”. Był to jeden z nielicznych przypadków w historii Polski, gdy endecy mieli realny wpływ na polską politykę zagraniczną. Skutki tego eksperymentu były opłakane. Działacze Narodowej Demokracji, którzy kierowali polską delegacją w Rydze, odrzucili „jagiellońskie mrzonki” i wyrzekli się spuścizny wielonarodowej Rzeczypospolitej.

Dokonali wraz z bolszewicką Rosją rozbioru Białorusi i Ukrainy, przyjmując tylko tylu przedstawicieli tych narodów, ilu – jak im się wydawało – uda się „okiełznać” i „zasymilować”. Był to etap na drodze do budowy, wymarzonej przez Romana Dmowskiego, małej, ale za to plemiennej i narodowej „Polski dla Polaków”. To w Rydze pogrzebana została idea budowy potężnej polsko-litewsko-białorusko-ukraińskiej federacji, która mogłaby stać się poważnym graczem w regionie”.

 

Nie wiem, co tu podziwiać – ignorancję historyczną czy naiwność polityczną najwyższej miary. Passus o „wymarzonej przez Romana Dmowskiego, małej, ale za to plemiennej i narodowej „Polski dla Polaków” – jest typowy dla publicystyki rodem z „Gazety Wyborczej”, co może jednak dziwić zważywszy, że „Uważam Rze” stara się uchodzić za pismo prawicowe. Tak naprawdę jednak tygodnik ten nie jest pismem prawicowym, tylko pismem – wedle określenia prof. Bronisława Łagowskiego – „postsolidarności”, z silnymi elementami dziecinnego antykomunizmu rodem z końca lat 80. w wydaniu NZS. Od strony ideowej „postsolidarność” to stop tradycji piłsudczykowskiej, mesjanistycznej i neoromantycznej. Ale to nie usprawiedliwia ignorancji zagłuszanej tupetem i powtarzaniem w kółko kilku oklepanych fałszów na temat przywódcy Narodowej Demokracji.

 

Po pierwsze więc, Dmowski nigdy nie był propagatorem „narodu etnicznego” czy „plemiennego”. Był zwolennikiem narodu wyrastającego z polskiej tradycji i narodu nowoczesnego. Jedynym kryterium przynależności do narodu polskiego było poczucie więzi ze wspólnotą. Przypomnijmy raz jeszcze definicję narodu wedle Dmowskiego: „Jestem [Polakiem] nie dlatego tylko, że mówię po polsku, że inni mówiący tym samym językiem są mi duchowo bliżsi i bardziej dla mnie zrozumiali, że pewne moje osobiste sprawy łączą mnie bliżej z nimi, niż z obcymi, ale także dlatego, że obok sfery życia osobistego, indywidualnego znam zbiorowe życie narodu, którego jestem cząstką, że obok swoich spraw i interesów osobistych znam sprawy narodowe, interesy Polski, jako całości, interesy najwyższe, dla których należy poświęcić to, czego dla osobistych spraw poświęcić nie wolno”.

 

Każdy, kto w swoje świadomości przyjmie te zasady – będzie Polakiem, bez względu na pochodzenie etniczne. Tylko ktoś głupi i uprzedzony może stwierdzić, że jest to „etniczna” definicja. Dodajmy, ze w ND była bardzo duża liczna osób mających niepolskie korzenie – także żydowskie. I to nie tylko w pierwszym okresie działania Ligi Narodowej, ale także w latach 30. XX wieku. A teraz co do wielkości Polski. Pan Zychowicz zdaje się nie wiedzieć (albo udaje nieświadomego), że termin „Wielka Polska” nie jest bynajmniej autorstwa piłsudczyków, tylko właśnie Dmowskiego. Pojawił się on w latach 1918-1919, kiedy po klęsce Niemiec i rewolucji Rosji pojawiła się szansa na budowę takiej Polski. Żeby nie przekonywać na wiarę, zacytuję tylko jeden z fragment źródłowy. Podczas dyskusji na forum Komitetu Narodowego Polskiego na temat programu federacyjnego z udziałem przedstawicieli Piłsudskiego w dniu 2 marca 1919 roku – Dmowski tak argumentował:

 

„Jeżeli mówi się o potrzebie państwa silnego, to nie można wymawiać wyrazu „federacja”. Federacja to jest słabość, a nie siła, zwłaszcza jak się nie ma z kim federować. Bo w jakiekolwiek państwo wkroicie tę Litwę w granicach historycznych, to kto tam będzie rządził tą Litwą, z kim my się będziemy federowali? Przecież nie można sobie wyobrazić kraju w Europie, w którym by panowała większa kasza, z jednej strony, elementu litewskiego, z drugiej – elementu białoruskiego, z trzeciej – pół antypolskiej, pół bolszewickiej anarchii żydowskiej, i, wreszcie, z czwartej – ludności polskiej, opartej przeważnie na większej ziemskiej, która musi tam prędko zniknąć (…) Federacji wymaga przede wszystkim zdolności do kompromisu. Ja śmiało powiadam, że nie ma w Europie ludności dalej stojącej od tej zdolności, jak Litwa i inne narody na wschodzie, czyli, że dążenie do federacji z nimi jest to tworzenie nieładu, rozkładu, anarchii i źródła słabości państwowej”. A Eugeniuszowi Romerowi, który miał wątpliwości, czy Polska nie wchłania za dużo niepolskich terytoriów powiedział: „Tu nie idzie ani o Litwinów, ani o Rusinów, tu idzie o sprawę: duża czy mała Polska”.

 

W świetle tego łatwo każdy zauważy, że Zychowicz zwyczajnie pisze nieprawdę i wprowadza w błąd czytelników. Tzw. linia Dmowskiego rysowała na granicę Polski daleko na wschód, po Berezynę i Dźwinę. Zresztą z tą propozycją graniczną zgadzał się także Piłsudski. Zasadnicza różnica między nimi polegała na tym, że Piłsudski chciał dodatkowo budować między Polską a Rosją jakieś twory państwowe, głównie Ukrainę. Tyle tylko, że ten „wielki plan” nie miał absolutnie jakichkolwiek szans na powodzenie, gdyż – jak słusznie zauważył Dmowski – „nie ma się z kim federować”. No i rzeczywiście, kogo tak naprawdę pozyskał Piłsudski dla tej „wielkiej idei”? Tylko przyciśniętego do muru watażkę Semena Petlurę, którego „wojska” zajmowały się głównie pogromami Żydów i były znienawidzone przez mieszkańców Ukrainy. Zaiste „znakomity” to był partner. Druga przyczyna nierealności planów Piłsudskiego był brak sił po polskiej stronie, żeby go zrealizować. To był plan, który o mały włos nie zakończył się katastrofą w roku 1920. Piłsudski zwyczajnie przekombinował – w 1919 roku, kiedy armia polska, w sojuszu z Denikinem, mogła zlikwidować bolszewizm w zarodku – Piłsudski na zimo wstrzymał ofensywę (uprzejmie informując o tym bolszewików), pozwalając upaść białej Rosji. W ten sposób pośrednio uratował czerwoną Rosję, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Podczas rokowań ryskich wszystkie polskie siły polityczne były za szybkim zawarciem pokoju i podziałem Kresów. A sam Piłsudski też zrozumiał, że „naród polski nie poparł idei jagiellońskiej”.

 

Niech więc pan Zychowicz nie pisze, że to „polityka endecka” sprawiła, że Polska po 20 latach niepodległości upadła i niech nie wmawia, że w latach 30. sanacja realizowała tęże „politykę endecką”. To nie endecja w 1930 roku zorganizowała pacyfikację Galicji Wschodniej i nie endecja zburzyła cerkwie na Chełmszczyźnie (protestował przeciwko temu Jędrzej Giertych). I to nie do endeków strzelali ukraińscy bojówkarze z OUN, ale do „proukraińskiego” Tadeusza Hołówki i sanacyjnego ministra Bronisława Pierackiego.

 

Dzisiaj, jak przekonuje Zychowicz, „politykę endecką” realizuje ponoć Radosław Sikorski. Czytamy:

„W doktrynie Radosława Sikorskiego to właśnie stosunek do Rosji najbardziej przypomina idee Dmowskiego. Podobnie jak przywódca Narodowej Demokracji Sikorski postuluje, aby zerwać z historycznym postrzeganiem Moskwy jako odwiecznego rywala i nieprzyjaciela. I tak jak niegdyś Dmowski rugał piłsudczyków za wypływającą z powstańczej tradycji rusofobię, tak teraz Sikorski ruga za to samo PiS”.

 

Chciałoby się powiedzieć – oby tak było! Wątpię jednak, żeby można było stosować aż tak daleko idące analogie. Jedno jednak jest jasne – na pewno obecna polityka zagraniczna jest na odcinku wschodnim znacznie bardziej realistyczna niż polityka Lecha Kaczyńskiego, która była karykaturą polityki Piłsudskiego z lat 1919-1920. No bo co właściwie osiągnęliśmy? Hołubienie banderowca Juszczenki, zamykanie oczu na wybryki litewskich antypolaków, czy też pozyskanie Gruzji do walki z „imperializmem rosyjskim”? Taka polityka zepchnęła Polskę do grona państw egzotycznych, postrzeganych jako zagrożenie dla stabilizacji europejskiej. Jej zmiana sprawiła, że cała Europa odetchnęła z ulgą. Po co więc podtrzymywać mit tego prometejskiego upiora? I po co przy tej okazji fałszować historię i wycierać sobie gębę Dmowskim?

 

Jan Engelgard

 

Za: http://mercurius.myslpolska.pl

[aw]