Ocena użytkowników: 3 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 
x. Jan Jenkins FSSPX - Beatyfikacja, która osłabi wiarę
Drodzy organizatorzy, drodzy wierni, drodzy słuchacze,

Niniejsza konferencja porusza bardzo ważny i bardzo aktualny temat, kwestię procesu beatyfikacyjnego Sługi Bożego Jana Pawła II, Karola Wojtyły. Ponieważ to, o czym chcemy mówić, wywołuje nieco kontrowersji, istotne jest, byśmy zanim przystąpimy do osądu, dobrze zrozumieli zasady jakimi będziemy się kierować,. Chciałbym więc poświęcić pierwszą część tej konferencji na sprecyzowanie, co właściwie oznacza beatyfikacja. Ponieważ beatyfikacja dotyczy przewodu prawnego w Kościele, w efekcie którego dana osoba jest ostatecznie kanonizowana czy też wynoszona do chwały ołtarzy, powinniśmy powiedzieć trochę o tym, czym jest świętość i co pociąga za sobą beatyfikacja oraz kanonizacja. Chciałbym więc przedstawić pokrótce, na czym polegały różne zmiany poczynione w przewodzie prawnym, zmiany które stanowią zagrożenie nie tylko dla wartości dekretów, ale nawet samego celu, dla którego przewód ten został ustanowiony. Na koniec odniosę po prostu te zasady do sprawy świętej pamięci papieża Jana Pawła II. Myślę, że dla każdego znającego katolickie znaczenie kanonizacji stanie się oczywiste, że ewentualna beatyfikacja Jana Pawła II byłaby zgorszeniem w prawdziwie teologicznym sensie tego słowa – czymś, co osłabia wiarę, czymś co stwarza dla niewierzących przeszkodę w przyjęciu prawdziwej wiary, a nawet czymś destrukcyjnym dla samego autorytetu Kościoła.
Świętość, kim jest święty?

Co to znaczy: być świętym? Czy też mówiąc bardziej ogólnie: czym jest świętość? Słowo święty brzmi po łacinie Sanctus, po grecku zaś Agios. Oba te słowa etymologicznie oznaczają „odcięcie”, „odłączenie” w sensie, że Bóg jest „odłączony” czy też „odrębny” od świata. Bóg jest całkowicie różny i odrębny od stworzenia, ponieważ jest On jedyną Istotą, która jest swym własnym istnieniem. W prawdziwym sensie, jedynie Bóg jest Święty, ponieważ jest On jedyną Istotą, której naturą jest własne istnienie. Ta świętość, ten majestat, dobroć i doskonałość są właściwe jedynie Jemu.

W drugim i analogicznym sensie, wszystko co należy do Boga lub co jest poświęcone Bogu, jest również święte – na przykład święte szaty liturgiczne używane podczas Mszy, lub święty Ryt Mszy. Bóg w swym nieskończonym miłosierdziu, poprzez swą łaskę, dał również uczestnictwo w swej świętości stworzeniom najbardziej do Niego podobnym, stworzeniom posiadającym rozum i wolną wolę. Poprzez współpracę z Jego łaską również ludzie mogą mieć udział w tej świętości, która jest właściwa Bogu poprzez to, że są do Niego podobni, poprzez swój rozum i wolną wolę. Dlatego ludzie stają się święci przede wszystkim przez święte nauczanie pochodzące od Chrystusa i poprzez Jego łaskę. To łaska i doktryna tworzy to, co w Składzie Apostolskim nazywamy „obcowaniem świętych”, gdy mówimy „wierzę w (…) świętych obcowanie” (Katechizm Gasparriego 171-2).

Katechizm uczy nas, że obcowanie świętych obejmuje wszystkich tych, którzy są święci, czyli „osoby święte” w tym sensie, że są one zjednoczone z Kościołem przez świętość, płynącą z Kościoła, czyli przez sakramenty, łaskę oraz władzę nauczycielską Kościoła. Poprzez jedność w łasce oraz miłości jesteśmy uświęceni i możemy modlić się za siebie nawzajem. W tym sensie święty Paweł zwraca się do wiernych różnych Kościołów jako do „świętych”, na przykład w Liście do Efezjan (Ef 1,1), w Liście do Filipian (Fil 1,1) oraz w Liście do Kolosan (Kol 1,2). Gdy jednak mówimy o świętych w najbardziej właściwym sensie tego słowa, nie mamy na myśli tych, którzy mają jedynie możliwość osiągnięcia świętości, ale tych, którzy już ją wypracowują, czy nawet już ją osiągnęli. Władza urzędu nauczycielskiego Kościoła oraz łaska sakramentalna mają za swój ostateczny cel zbawienie dusz i ich wieczne szczęście. Dlatego normalnie rezerwujemy termin „święty” dla tych, którzy już cieszą się szczęściem wiecznym i nie mogą go utracić. Dusze te znajdowały się w stanie łaski w dniu sądu szczegółowego przed trybunałem Chrystusa i wolne były od wszelkiego grzechu i kary należnej za grzech (Katechizm Gasparriego 585). Dusze te znajdują się w niebie, w posiadaniu Trójjedynego Boga, doskonale szczęśliwe i mogą wstawiać się za nami.

Katechizm uczy nas jeszcze jednej rzeczy, którą należy dobrze zrozumieć, a mianowicie że stan duszy po śmierci zależy od sądu Chrystusa Pana. Sam tylko Bóg zna sumienie i uczynki każdej duszy i tylko On sprawuje nad nimi sąd. Dusza trafia do nieba lub piekła, czy też może na pewien czas do czyśćca, w wyniku wyroku Chrystusa – nieomylnego i Boskiego Sędziego. Sąd ów jest nieodwołalny, ponieważ wypływa z wszechwiedzy i wszechmocy Boga. Jest to bardzo ważne dla zrozumienia prawdziwej natury kanonizacji świętych.

Władza kluczy, władza jaką Zbawiciel przekazał świętemu Piotrowi, mówiąc do niego: „Cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane i w niebiosach; a cokolwiek rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane i w niebiosach” (Mt 16, 19), dotyczy jedynie dusz znajdujących się wciąż in via, na swej drodze ku swemu wiecznemu przeznaczeniu. Innymi słowy, władza wiązania i rozwiązywania z grzechów dotyczy jedynie ludzi żyjących wciąż na ziemi oraz dusz cierpiących w czyśćcu. Nikt, nawet sam Bóg, nie może zmienić stanu tych, którzy znajdują się w niebie lub w piekle.

Kiedy więc mówimy, że papież „kanonizuje świętego” nie oznacza to, że sprawuje on jakiś sąd nad duszą czy też w jakiś sposób zmienia jej wiekuisty status. Sąd nad duszą już został dokonany przez Boga, a jedyna władza, jaką ma papież nad duszami zmarłych, dotyczy spraw doczesnych, polega na darowaniu doczesnych kar należnych za grzechy, które dusza ponosi w czyśćcu, oraz odpuszczaniu ich przez odpusty. Wszelka ziemska cześć, jaką oddajemy świętym w niebie, dotyka jedynie ich akcydentalnej szczęśliwości, nie może zmienić niczego w ich szczęśliwości zasadniczej i wiecznej.

Czym jest kanonizacja?

Co więc oznaczają terminy kanonizacja i beatyfikacja? Beatyfikacja, jak dobrze wiecie, jest częścią przewodu prawnego, prowadzącego do kanonizacji, czy też do uroczystej deklaracji Kościoła, że dana osoba jest świętym. Przyjrzyjmy się trochę historii Kościoła i doktrynie dotyczącej obcowania świętych, by lepiej zrozumieć, co pociąga za sobą ten proces i jakie ma znaczenie.

Jak wiecie z katechizmu, członkowie Kościoła, którzy zjednoczeni są w obcowaniu świętych mogą wstawiać się za siebie wzajemnie przez modlitwy i prośby, a jest to prawdziwe szczególnie w odniesieniu do tych, którzy są blisko Boga i oglądają Go twarzą w twarz. By uczcić świętych, by prosić o ich wstawiennictwo i wysławić ich cnoty przedstawiając ich przykład jako wzór do naśladowania, Kościół w swej liturgii wspomina tych herosów naszej wiary. Od samego początku istnienia Kościoła sami Apostołowie przedstawiani byli jako wzór dla wiernych, wedle słów świętego Pawła: „Bądźcie naśladowcami moimi, jak i ja jestem naśladowcą Chrystusa” (1Kor 4,16). Podobnie ci, którzy dawali świadectwo o Chrystusie własnym życiem, czy męczennicy, byli czczeni publicznie w Kościele, który przedstawiał ich wiernym do naśladowania – samo słowo męczennik oznacza po grecku „świadka”. Jako wzór do naśladowania przedstawiano wiernym również wielu świętobliwych i mądrych ludzi, a komunia z nimi uważana była za gwarancję ortodoksji. Lista tych, którzy prawdziwie oddali swe życie za Zbawiciela tworzy to, co do dziś nazywamy „kanonem świętych”, czego najbardziej chyba starożytnym świadectwem jest communicantes z liturgii Mszy. W istocie samo słowo kanonizacja wywodzi się z faktu, że imiona ich wspominane były podczas kanonu Mszy.

O samego więc początku istnienia Kościoła widzimy, że oddawanie czci ludziom uważanym za świętych, a więc również z ich kanonizacja, pociągały za sobą liczne i poważne konsekwencje. Po pierwsze, oddawana cześć i tytuł im nadawany implikowały, że są oni świętymi, czyli że dusze ich cieszą się w niebie oglądaniem Boga. Po drugie, oznaczało to, że ze względu na swą niebieską chwałę, mogą oni w szczególnie skuteczny sposób wstawiać się za nami. Tę drugą cechę dzielą jednak z ludźmi żyjącymi jeszcze na ziemi oraz duszami w czyśćcu, którzy również mogą się za nas modlić – ponieważ jednak święci znajdują się bliżej Boga, ich modlitwy posiadają większą wartość. Po trzecie, cześć im oddawana implikuje również fakt, że przez ich naśladowanie również i my osiągniemy tę samą chwałę, jaką cieszą się oni. Innymi słowy, powinniśmy uczyć się od nich i ich naśladować. Ten ostatni punkt ma szczególne znaczenie, ponieważ dotyczy urzędu nauczycielskiego Kościoła.

Mając na uwadze te trzy ważne konsekwencje publicznego kultu świętych, Kościół był zawsze bardzo skrupulatny w weryfikowaniu i ustalaniu autentyczności uczynków i słów tych, których zamierzał przedstawić do naśladowania wiernym. W stosunku do tych trzech punktów Kościół musi być szczególnie rygorystyczny. Po pierwsze, musi istnieć moralna pewność, że osoba tak wyróżniona cieszy się chwałą nieba. Po drugie, jako konsekwencja pierwszego punktu, wartość jej wstawiennictwa musi zostać w jakiś sposób dowiedziona. Ten drugi punkt służy zazwyczaj jako dowód, że dana dusza cieszy się oglądaniem Boga, wedle słów Ewangelii: „Wiemy, że Bóg grzeszników nie wysłuchuje” (J 9,31). Po trzecie i najważniejsze, jego życie musi być godne naśladowania.

Od samego początku Kościoła męczennikom oddawano cześć publiczną, a pewność ich zbawienia wywodzono ze słów Chrystusa Pana: „Kto by stracił życie swoje dla mnie, znajdzie je” (Mt 16,25). Również wspaniały przykład ofiarowania swego życia za Zbawiciela upewniał, że byli oni godni naśladowania. Jednak nawet w stosunku do męczenników hierarchia Kościoła zawsze weryfikowała autentyczność ich aktów męczeństwa oraz ich relikwii i nie pozwalała na oddawanie czci liturgicznej wszystkim, którzy umarli za wiarę. Mamy przykład z pism świętego Opata z Mileve, który w czwartym wieku zwracając się do archidiakona Kartaginy gani niejaką Lucyllę za ucałowanie kości człowieka, który ani nie był męczennikiem, ani nie udowodniono jego prawa do tego tytułu (De schism Donat. I, xiv). Cześć ta zarezerwowana była dla męczenników zwanych „vidicanti”, których akty męczeństwa zostały potwierdzone przez biskupa diecezji.

Co do kultu wyznawców wiary, którzy zmarli po życiu pełnym cnót posiadanych w stopniu heroicznym, ich świętość może być osądzana w sposób podobny do przypadku męczenników, ponieważ znosili oni cierpienia i trudy w praktykowaniu cnoty. Jednak praktykowanie cnoty jest ze swej natury czymś bardziej osobistym, indywidualnym i prywatnym, w porównaniu do aktu męczeństwa. Dlatego właśnie w przypadku tym wymagane jest bardziej rygorystyczne badanie obyczajów i życia osoby, która ma być wyniesiona do chwały ołtarzy. Jedynie Bóg zna serce człowieka i jego wieczne przeznaczenie. Właśnie w celu zyskania moralnej pewności w kwestii osiągnięcia przez te osoby chwały nieba, proces kanonizacyjny wymagał dowodu w postaci cudów, jako zewnętrznego znaku, że dana osoba jest naprawdę przyjacielem Boga. Weryfikacja zdziałanych cudów oraz badanie życia kandydatów zostały na przestrzeni wieków skodyfikowane i przybrały postać przewodu kanonizacyjnego.

Zauważmy przy okazji, że proces badania autentyczności męczeństwa, życia wyznawców i stwierdzanie autentyczności cudów, były początkowo prawem i obowiązkiem ordynariuszy diecezji. Nawet dziś proces kanonizacji rozpoczyna się w kurii diecezji, na terenie której kandydat został ochrzczony. Możemy więc stwierdzić, że aprobata kultu liturgicznego oddawanego świętym ani od początku, ani ze swej istoty, nie należy in se do władzy papieża. Ważne jest by zrozumieć, dlaczego z biegiem czasu kanonizacja świętych zastrzeżona została dla Stolicy Apostolskiej i Kurii Rzymskiej.

Ze względu na fakt, że cześć oddawana świętym pociąga za sobą zazwyczaj konsekwencje dla ekonomicznego, politycznego i społecznego życia ludzi, zdarzało się wiele nadużyć, z pobudek bynajmniej nie pobożnych. Niektórzy biskupi posuwali się nawet do zezwalania na oddawanie czci liturgicznej, bez zbadania zasług tych, których pozwalali czcić jako świętych. Ze względu na powszechność tych nadużyć, papieże XI wieku zaczęli ograniczać dodawanie świętych do martyrologium do decyzji soborów powszechnych. Jednak nawet pomimo tych dekretów w bulli Aleksandra III znajdujemy upomnienie biskupa Arnulfiego za zezwolenie na oddawanie czci należnej świętym człowiekowi, który został zabity w stanie upojenia alkoholowego. Papież nakazywał biskupowi „by w przyszłości nie pozwalał na oddawanie mu czci, nawet gdyby za jego wstawiennictwem dokonywane były cuda, nie pozwalam też na oddawanie mu czci jako świętemu bez aprobaty Kościoła Rzymskiego”. Ostatecznie ograniczenia przybrały tak ostrą formę, że w roku 1634 Urban VIII zastrzegł cały proces kanonizacyjny dla samej tylko Stolicy Apostolskiej i ustanowił różne Kongregacje Rzymskie, które miały być za niego odpowiedzialne. Możemy przy okazji zauważyć, że owo zastrzeżenie dla Stolicy Apostolskiej nie było uczynione na mocy urzędu papieskiego jako uniwersalnego nauczyciela wiernych, ale raczej ze względu na jego powszechną jurysdykcję dla ochrony dyscypliny Kościoła. Będzie to miało konsekwencje dla kwestii, czy kanonizacja świętych jest nieomylna i czy stanowi część objawionej doktryny, o czym będziemy mówili za kilka minut.

W naszych nieszczęsnych czasach jesteśmy świadkami nadużyć podobnych do tych, które wywołały gniew Aleksandra III. Radykalny przewrót obejmujący całe życie Kościoła i równoczesny upadek dyscypliny kościelnej po duszpasterskich eksperymentach II Soboru Watykańskiego, nie pozostały bez katastrofalnego skutku dla integralności procesu kanonizacyjnego. Pomiędzy wieloma nadużyciami jakich byliśmy świadkami, znajduje się masowa kanonizacja świętych, których liczba przekracza liczbę wszystkich osób wyniesionych na ołtarze w przeciągu ostatnich 300 lat. Nadużycia takie są oczywiście bezpośrednią konsekwencją modyfikacji samego procesu kanonizacyjnego. By ukazać rozmiar tych zmian, ograniczę się do procesu beatyfikacyjnego, jako że jest on ściślej związany z tematem tej konferencji, zarysuję jednak zakres zmian, zwłaszcza w tym co dotyczy skrupulatności oraz pewności, które szczególnie ucierpiały wyniku tych modyfikacji.

Czym jest kanonizacja?

Co więc oznaczają terminy kanonizacja i beatyfikacja? Beatyfikacja, jak dobrze wiecie, jest częścią przewodu prawnego, prowadzącego do kanonizacji, czy też do uroczystej deklaracji Kościoła, że dana osoba jest świętym. Przyjrzyjmy się trochę historii Kościoła i doktrynie dotyczącej obcowania świętych, by lepiej zrozumieć, co pociąga za sobą ten proces i jakie ma znaczenie.

Jak wiecie z katechizmu, członkowie Kościoła, którzy zjednoczeni są w obcowaniu świętych mogą wstawiać się za siebie wzajemnie przez modlitwy i prośby, a jest to prawdziwe szczególnie w odniesieniu do tych, którzy są blisko Boga i oglądają Go twarzą w twarz. By uczcić świętych, by prosić o ich wstawiennictwo i wysławić ich cnoty przedstawiając ich przykład jako wzór do naśladowania, Kościół w swej liturgii wspomina tych herosów naszej wiary. Od samego początku istnienia Kościoła sami Apostołowie przedstawiani byli jako wzór dla wiernych, wedle słów świętego Pawła: „Bądźcie naśladowcami moimi, jak i ja jestem naśladowcą Chrystusa” (1Kor 4,16). Podobnie ci, którzy dawali świadectwo o Chrystusie własnym życiem, czy męczennicy, byli czczeni publicznie w Kościele, który przedstawiał ich wiernym do naśladowania – samo słowo męczennik oznacza po grecku „świadka”. Jako wzór do naśladowania przedstawiano wiernym również wielu świętobliwych i mądrych ludzi, a komunia z nimi uważana była za gwarancję ortodoksji. Lista tych, którzy prawdziwie oddali swe życie za Zbawiciela tworzy to, co do dziś nazywamy „kanonem świętych”, czego najbardziej chyba starożytnym świadectwem jest communicantes z liturgii Mszy. W istocie samo słowo kanonizacja wywodzi się z faktu, że imiona ich wspominane były podczas kanonu Mszy.

O samego więc początku istnienia Kościoła widzimy, że oddawanie czci ludziom uważanym za świętych, a więc również z ich kanonizacja, pociągały za sobą liczne i poważne konsekwencje. Po pierwsze, oddawana cześć i tytuł im nadawany implikowały, że są oni świętymi, czyli że dusze ich cieszą się w niebie oglądaniem Boga. Po drugie, oznaczało to, że ze względu na swą niebieską chwałę, mogą oni w szczególnie skuteczny sposób wstawiać się za nami. Tę drugą cechę dzielą jednak z ludźmi żyjącymi jeszcze na ziemi oraz duszami w czyśćcu, którzy również mogą się za nas modlić – ponieważ jednak święci znajdują się bliżej Boga, ich modlitwy posiadają większą wartość. Po trzecie, cześć im oddawana implikuje również fakt, że przez ich naśladowanie również i my osiągniemy tę samą chwałę, jaką cieszą się oni. Innymi słowy, powinniśmy uczyć się od nich i ich naśladować. Ten ostatni punkt ma szczególne znaczenie, ponieważ dotyczy urzędu nauczycielskiego Kościoła.

Mając na uwadze te trzy ważne konsekwencje publicznego kultu świętych, Kościół był zawsze bardzo skrupulatny w weryfikowaniu i ustalaniu autentyczności uczynków i słów tych, których zamierzał przedstawić do naśladowania wiernym. W stosunku do tych trzech punktów Kościół musi być szczególnie rygorystyczny. Po pierwsze, musi istnieć moralna pewność, że osoba tak wyróżniona cieszy się chwałą nieba. Po drugie, jako konsekwencja pierwszego punktu, wartość jej wstawiennictwa musi zostać w jakiś sposób dowiedziona. Ten drugi punkt służy zazwyczaj jako dowód, że dana dusza cieszy się oglądaniem Boga, wedle słów Ewangelii: „Wiemy, że Bóg grzeszników nie wysłuchuje” (J 9,31). Po trzecie i najważniejsze, jego życie musi być godne naśladowania.

Od samego początku Kościoła męczennikom oddawano cześć publiczną, a pewność ich zbawienia wywodzono ze słów Chrystusa Pana: „Kto by stracił życie swoje dla mnie, znajdzie je” (Mt 16,25). Również wspaniały przykład ofiarowania swego życia za Zbawiciela upewniał, że byli oni godni naśladowania. Jednak nawet w stosunku do męczenników hierarchia Kościoła zawsze weryfikowała autentyczność ich aktów męczeństwa oraz ich relikwii i nie pozwalała na oddawanie czci liturgicznej wszystkim, którzy umarli za wiarę. Mamy przykład z pism świętego Opata z Mileve, który w czwartym wieku zwracając się do archidiakona Kartaginy gani niejaką Lucyllę za ucałowanie kości człowieka, który ani nie był męczennikiem, ani nie udowodniono jego prawa do tego tytułu (De schism Donat. I, xiv). Cześć ta zarezerwowana była dla męczenników zwanych „vidicanti”, których akty męczeństwa zostały potwierdzone przez biskupa diecezji.

Co do kultu wyznawców wiary, którzy zmarli po życiu pełnym cnót posiadanych w stopniu heroicznym, ich świętość może być osądzana w sposób podobny do przypadku męczenników, ponieważ znosili oni cierpienia i trudy w praktykowaniu cnoty. Jednak praktykowanie cnoty jest ze swej natury czymś bardziej osobistym, indywidualnym i prywatnym, w porównaniu do aktu męczeństwa. Dlatego właśnie w przypadku tym wymagane jest bardziej rygorystyczne badanie obyczajów i życia osoby, która ma być wyniesiona do chwały ołtarzy. Jedynie Bóg zna serce człowieka i jego wieczne przeznaczenie. Właśnie w celu zyskania moralnej pewności w kwestii osiągnięcia przez te osoby chwały nieba, proces kanonizacyjny wymagał dowodu w postaci cudów, jako zewnętrznego znaku, że dana osoba jest naprawdę przyjacielem Boga. Weryfikacja zdziałanych cudów oraz badanie życia kandydatów zostały na przestrzeni wieków skodyfikowane i przybrały postać przewodu kanonizacyjnego.

Zauważmy przy okazji, że proces badania autentyczności męczeństwa, życia wyznawców i stwierdzanie autentyczności cudów, były początkowo prawem i obowiązkiem ordynariuszy diecezji. Nawet dziś proces kanonizacji rozpoczyna się w kurii diecezji, na terenie której kandydat został ochrzczony. Możemy więc stwierdzić, że aprobata kultu liturgicznego oddawanego świętym ani od początku, ani ze swej istoty, nie należy in se do władzy papieża. Ważne jest by zrozumieć, dlaczego z biegiem czasu kanonizacja świętych zastrzeżona została dla Stolicy Apostolskiej i Kurii Rzymskiej.

Ze względu na fakt, że cześć oddawana świętym pociąga za sobą zazwyczaj konsekwencje dla ekonomicznego, politycznego i społecznego życia ludzi, zdarzało się wiele nadużyć, z pobudek bynajmniej nie pobożnych. Niektórzy biskupi posuwali się nawet do zezwalania na oddawanie czci liturgicznej, bez zbadania zasług tych, których pozwalali czcić jako świętych. Ze względu na powszechność tych nadużyć, papieże XI wieku zaczęli ograniczać dodawanie świętych do martyrologium do decyzji soborów powszechnych. Jednak nawet pomimo tych dekretów w bulli Aleksandra III znajdujemy upomnienie biskupa Arnulfiego za zezwolenie na oddawanie czci należnej świętym człowiekowi, który został zabity w stanie upojenia alkoholowego. Papież nakazywał biskupowi „by w przyszłości nie pozwalał na oddawanie mu czci, nawet gdyby za jego wstawiennictwem dokonywane były cuda, nie pozwalam też na oddawanie mu czci jako świętemu bez aprobaty Kościoła Rzymskiego”. Ostatecznie ograniczenia przybrały tak ostrą formę, że w roku 1634 Urban VIII zastrzegł cały proces kanonizacyjny dla samej tylko Stolicy Apostolskiej i ustanowił różne Kongregacje Rzymskie, które miały być za niego odpowiedzialne. Możemy przy okazji zauważyć, że owo zastrzeżenie dla Stolicy Apostolskiej nie było uczynione na mocy urzędu papieskiego jako uniwersalnego nauczyciela wiernych, ale raczej ze względu na jego powszechną jurysdykcję dla ochrony dyscypliny Kościoła. Będzie to miało konsekwencje dla kwestii, czy kanonizacja świętych jest nieomylna i czy stanowi część objawionej doktryny, o czym będziemy mówili za kilka minut.

W naszych nieszczęsnych czasach jesteśmy świadkami nadużyć podobnych do tych, które wywołały gniew Aleksandra III. Radykalny przewrót obejmujący całe życie Kościoła i równoczesny upadek dyscypliny kościelnej po duszpasterskich eksperymentach II Soboru Watykańskiego, nie pozostały bez katastrofalnego skutku dla integralności procesu kanonizacyjnego. Pomiędzy wieloma nadużyciami jakich byliśmy świadkami, znajduje się masowa kanonizacja świętych, których liczba przekracza liczbę wszystkich osób wyniesionych na ołtarze w przeciągu ostatnich 300 lat. Nadużycia takie są oczywiście bezpośrednią konsekwencją modyfikacji samego procesu kanonizacyjnego. By ukazać rozmiar tych zmian, ograniczę się do procesu beatyfikacyjnego, jako że jest on ściślej związany z tematem tej konferencji, zarysuję jednak zakres zmian, zwłaszcza w tym co dotyczy skrupulatności oraz pewności, które szczególnie ucierpiały wyniku tych modyfikacji.

Zmiany w przewodzie kanonizacyjnym

Procedura beatyfikacji wyznawców została skodyfikowana przez papieża Urbana VIII i choć przeszła od tego czasu kilka modyfikacji, w zasadniczej części pozostawała niezmieniona aż do roku 1983, gdy Jan Paweł II zmienił Kodeks Prawa Kanonicznego dostosowując go do ducha II Soboru Watykańskiego. Łatwiej będzie nam omówić najpierw tradycyjny przewód beatyfikacyjny, gdyż jego nowa forma powstała raczej w wyniku usunięcia z niego różnych elementów składowych, niż dodania nowych. W przewodzie sprzed zmian z roku 1983 istniały zasadniczo trzy komisje powołane do badania sprawy kandydata do beatyfikacji. Po pierwsze istniała komisja informacyjna, badająca opinię świętości i domniemane cuda zdziałane za wstawiennictwem kandydata. Badanie to wzorowane było w dużej mierze na świeckim procesie prawnym, jednak zamiast starać się wykazać winę podsądnego, starano się ustalić jego cnoty. Dlatego też każda osoba, która znała kandydata, mogła być powołana na świadka, dowody były zbierane i spisywane z zachowanie tych samych form prawnych, co w procesie świeckim, pod przysięgą i w obecności potwierdzających wiarygodność zeznań świadków. W tradycyjnym przewodzie beatyfikacyjnym to pierwsze badanie mogło trwać kilka dekad, a nawet kilka wieków, gdyż jak możecie sobie wyobrazić zebranie dowodów z waszego własnego życia, z terenu każdej diecezji, na obszarze której coś uczyniliście czy powiedzieliście, w ścisłej formie prawnej, wymagałoby wielkiego nakładu pracy.

Proces był długi i drobiazgowy, ponieważ wielką wagę przywiązywano do uzyskania moralnej pewności w kwestii zasług kandydata. Podobnie jak w procesie cywilnym, by skazać podsądnego, rozwiane być muszą wszystkie wątpliwości odnośnie do jego winy, tak również by wynieść danego kandydata do chwały ołtarzy należy rozwiać wszelkie uzasadnione wątpliwości w kwestii świętości jego życia. Obecny przewód bardzo uprościł tę procedurę, co jednak bardziej jeszcze niepokojące, nacisk kładziony jest teraz nie tyle na obiektywne życie i uczynki kandydata, co na „jego opinię świętości w oczach ludu Bożego”. Redukuje to obiektywne badanie do rangi spisu subiektywnych wrażeń ludzi o kandydacie. Za chwilę przejdziemy do bardziej jeszcze drastycznych zmian, rodzących poważne wątpliwości w kwestii samej ważności nowego przewodu beatyfikacyjnego.

W przypadku większości świętych formalnie kanonizowanych przez Kościół, ów proces badania życia kandydatów mógł trwać niemal tyle, co ich ziemski żywot, z tego prostego powodu, że wezwanie świadków i gromadzenie dokumentów, tłumaczenie ich na włoski, a następnie przedstawianie ich do zbadania komisji historyków i innych ekspertów zabierało wiele czasu. Tym, czego z całą pewnością zaniedbano w obecnym procesie beatyfikacyjnym Jana Pawła II, jest właśnie prawdziwa ocena jego życia. W przypadku człowieka, który żył tak długo, który podróżował po tak wielu krajach, byłoby czymś naturalnym, by jego proces trwał nieco dłużej niż beatyfikacje innych kandydatów. Dlatego nawoływanie do natychmiastowej beatyfikacji jest nie tylko nierealistyczne, ale nawet podaje w wątpliwość, czy jego życie zostało rzeczywiście poddane rzetelnej ocenie.

Jedyną z części procesu beatyfikacyjnego było tradycyjnie uwierzytelnienie relikwii czy szczątków ciała kandydata. Była to zazwyczaj jedna z ostatnich części procesu, ponieważ by usprawiedliwić ekshumację potrzebne były poważne nadzieje na pomyślne zakończenie procesu. Dobrym przykładem uprzedniej surowości przepisów Kościoła w kwestii kanonizacji świętych jest casus księdza Skargi. Nigdy nie kwestionowano świętobliwości jego życia, a jego nauka i pisma są wzorowe pod względem prawowierności. Jego przewód beatyfikacyjny przebiegał bez przeszkód, jednak podczas ekshumacji ciała odkryto, że został on pochowany żywcem. Wewnątrz trumny znajdowały się świadczące o tym ślady, również stan w jakim znajdowały się jego ręce wskazywał na to, że walczył by uwolnić się z trumny w ostatnich chwilach życia. Dlatego, po zbadaniu tych dowodów, proces beatyfikacyjny został zamknięty i uznano, że niemożliwym jest uznanie kandydata za świętego z tego prostego powodu, że fakt pogrzebania żywcem byłby zgorszeniem dla wiernych, mógłby również nasuwać wątpliwości w kwestii jego cnoty w ostatnich chwilach życia. To wystarczyło, by pozbawić Piotra Skargę, wybitnego i prawdziwie świętobliwego człowieka, tytułu świętego. Oczywiście nie sugeruje to w żaden sposób jego wiecznego przeznaczenia i możemy modlić się do niego, nie możemy jednak odprawiać Mszy ku jego czci. Podobny wypadek miał miejsce w procesie kanonizacyjnym Tomasza a Kempis, autora czytanej przez katolików całego świata i zaaprobowanej przez Kościół książki „Naśladowanie Chrystusa”, a którego cnót nikt nie kwestionował. Jednak z powodu wątpliwości dotyczących jego pochówku, nigdy nie zostanie on beatyfikowany ani kanonizowany.

Drobiazgowemu badaniu życia kandydata na ołtarze towarzyszyło też rygorystyczne badanie autentyczności domniemanych cudów zdziałanych za jego wstawiennictwem. Benedykt XIV w swym wspaniałym dziele „De Beatificatione et Canonizatione Sanctorum” podaje całą listę procedur, których należało przestrzegać, odpowiednio do danego rodzaju cudu. Na przykład w przypadku cudownego uzdrowienia konieczne było ustalenie, czy przypadłość ta była rzeczywiście nieuleczalna jakimikolwiek naturalnymi środkami oraz że uzdrowienie było stabilne – innymi słowy, że nie było to jedynie chwilowe polepszenie, ale prawdziwe ozdrowienie, cud – a nie jedynie przemijający efekt zastosowania jakiś naturalnych środków. Trzymać się przy tym należało tych samych zasad prawnych, konieczne było przesłuchanie świadków, lekarzy oraz teologów, którzy badali każdy najdrobniejszy szczegół, mogący podawać w wątpliwość nadprzyrodzony charakter ozdrowienia. Tradycyjny przewód beatyfikacyjny miał opinię bardzo surowego w tej kwestii, gdyż stwierdzenie czy kandydat ma moc wstawiania się za żywymi miało fundamentalne znaczenie dla potwierdzenia faktu jego zbawienia. Jak widzieliśmy przed chwilą, zwłaszcza w przypadku kanonizacji wyznawców, jedyną prawdziwą gwarancją tego, że cieszą się oni chwałą nieba, może być jakiś cud zdziałany za ich wstawiennictwem przez Boga. Bez takiego zewnętrznego kryterium nie byłoby moralnej pewności co do mocy wstawienniczej kandydata, a więc i możliwości zobowiązywania całego Kościoła do okazywania mu czci jako świętemu. Jak zobaczymy, w obecnym przewodzie zabezpieczenia nie są przestrzegane, więcej – są wręcz ignorowane, zwłaszcza w procesie beatyfikacyjnym Jana Pawła II.

Przykładowo w przewodzie beatyfikacyjnym Jana Pawła II przedstawiono jedynie jeden cud zdziałany rzekomo za jego wstawiennictwem. Ten domniemamy cud dotyczy przypadku francuskiej zakonnicy, s. Marie Simon-Pierre, która twierdzi, że została w roku 2005 uleczona z choroby Parkinsona przez ś.p. papieża. W kwestii tego rzekomego cudu brak jest pewności i dowodów, które pozwoliłyby w ogóle uznać to zdarzenie za cud wedle starożytnych procedur kanonizacyjnych. Po pierwsze nie jest pewne, że rzeczywiście kobieta ta cierpiała na chorobę Parkinsona i w istocie wielu lekarzy zakwestionowało tę diagnozę. Po drugie – samo napisanie na kawałku papieru imienia papieża nie musi konieczne oznaczać prośby o wstawiennictwo, a choć może być interpretowane w taki sposób, nie przypomina w niczym podobnych form pobożności zalecanych przez Kościół – takich jak nowenna czy cześć oddawana relikwiom, które zazwyczaj towarzyszą cudownym ozdrowieniom za wstawiennictwem świętych. Po trzecie i najważniejsze, ozdrowienie nie było stabilne – chora powróciła do poprzedniego stanu zaledwie w 5 lat po domniemanym cudzie. Już sam tylko ten fakt dyskwalifikuje to wydarzenie jako cud, należy uznać to raczej za chwilowe osłabienie objawów choroby, zwłaszcza że miało to miejsce w tak krótkim przedziale czasu.

Równolegle z pracami komisji badającej życie kandydata, dochodzenie prowadziła tradycyjnie również komisja teologiczna, badając zwłaszcza jego pisma, starając upewnić się, czy były one doktrynalnie poprawne. Ponieważ kandydat miał być wyniesiony do chwały ołtarzy nie tylko poprzez swe cnotliwe życie, ale również przez to, co mówił i pisał, bardzo ważne jest, by wypowiadane przez niego treści odpowiadały prawdzie i nie narażały wiernych na popadnięcie w błędy. W przypadku niektórych świętych prace tej komisji były stosunkowo krótkie, ponieważ nie napisali oni zbyt wiele. W przypadku innych, jak święty Robert Bellarmine, proces zajął 300 lat – zmarł w roku 1621, a kanonizowany został przez Piusa XI w roku 1923.

Jeśli weźmiemy pod uwagę wielką liczbę pism pozostawionych przez Jana Pawła II oraz fakt, że jako papież był on publicznie odpowiedzialny za nauczanie wiary, naturalnym byłoby oczekiwanie nadzwyczaj drobiazgowego i rygorystycznego badania jego dzieł. Jednak w jego przypadku nie tylko nie przestrzega się tej zasady, ale nawet niektóre z jego pism w ogóle nie zostały przedstawione komisji do analizy. Stawia to pod znakiem zapytania troskę postulatora o ochronę wiary katolickiej.

W ten sposób dochodzimy do najważniejszych zmian wprowadzonych w roku 1983 w przewodzie kanonizacyjnym. Zlikwidowane zostały dwie inne komisje pracujące równocześnie w trakcie przewodu beatyfikacyjnego. Pierwsza z nich zajmowała się tym, co nazywane było process de non cultu, miała za zadanie dowieść, że przestrzegane były dekrety Urbana VIII dotyczące zakazu publicznego kultu Sługi Bożego przed jego beatyfikacją. Potwierdzenie przestrzegania tych dekretów było absolutnie konieczne, by proces beatyfikacyjny mógł przebiegać spokojnie i bez nacisków czy presji politycznych. Jedną z kar za nie przestrzeganie tych norm było po prostu wstrzymanie procesu, co często oznaczało zakończenie sprawy, gdyż niezwykle trudno było wznowić od początku całe postępowanie.

Dziś, po usunięciu z procedur tych zabezpieczeń, możemy na własne oczy dostrzec, przed jakimi zagrożeniami miały nas one chronić. Jesteśmy już w Polsce świadkami budowania kościołów ku czci Jana Pawła II, a nawet oddawania mu publicznego kultu w Wielki Piątek, jak to miało miejsce w bieżącym roku w Kul. Zewsząd słyszymy deklaracje o jego świętości przed wydaniem ostatecznej decyzji przez Rzym, ponadto przewód znajduje się nieustannie pod presją, by doprowadzić do beatyfikacji w określonym czasie. Przybiera to formę takiego szaleństwa, że można niekiedy zadawać sobie pytanie, czy Jan Paweł II nie zastąpił przypadkiem Jezusa Chrystusa jako obiekt kultu religijnego. Wszystko to sprzeciwia się wprost zarządzeniom Kościoła i jeszcze niedawno byłoby wystarczającym powodem do wstrzymania każdego procesu beatyfikacyjnego.

Najważniejszą jednak, i najbardziej dalekosiężną jeśli chodzi o konsekwencje, była zmiana polegająca na likwidacji urzędu Promotora Wiary. Był to bardzo ważny urząd, do którego obowiązków należało upewnienie się, że w stosunku do kandydatów nie można podnieść żadnych zastrzeżeń, które mogłyby stać się powodem zgorszenia dla wiernych. Piastujący tę funkcję dostojnik znany był powszechnie jako „adwokat diabła”, ponieważ jego praca przypominała starania diabła w momencie sądu szczegółowego nad duszą: musiał przedstawić wobec postulatora oraz Kurii Rzymskiej wszelkie możliwe zastrzeżenia, wątpliwości, dostrzeżone błędy i generalnie wszystko, co kandydat mógł uczynić złego w swym życiu, a co mogłoby wpłynąć na deklarację o jego świętości. Jak widzicie, jego funkcja była w pewnym sensie najważniejsza, ponieważ gwarantowała, że Kościół nie wyniesie do chwały ołtarzy osoby tego niegodnej. A jednak reforma z roku 1983 zlikwidowała ten urząd całkowicie. W skutek tego kroku, wskutek likwidacji tego urzędu, stoimy dziś wobec uzasadnionych wątpliwości, czy obecny proces beatyfikacyjny może zapewnić, że beatyfikowani kandydaci są rzeczywiście godni tego tytułu. Właśnie brak tej funkcji oraz elementu krytyki w procesie beatyfikacyjnym stał się powodem wielkiej ilości beatyfikacji dokonanych przez poprzedniego papieża, przybrało to takie rozmiary, że odpowiedzialna za to kongregacja rzymska nazywana była „fabryką świętych” – uzyskanie tytułu świętego stało się jedynie kwestią pokrycia kosztów przydługiego procesu prawnego, a nie stwierdzenia rzeczywistej świętobliwości, która mogłaby być przedstawiana wiernym do naśladowania.

Jak na ironię to właśnie niezwykle wielka liczba kanonizacji dokonanych przez Jana Pawła II mogłaby być jednym z najsilniejszych argumentów przeciwko jego własnej beatyfikacji, gdyż implikuje poważne zaniedbania przez niego obowiązków zbadania, czy kandydaci na ołtarze są rzeczywiście godni tego zaszczytu.

Ponieważ kanonizacja i beatyfikacja dotyczą powszechnego dobra Kościoła, czyli publicznego przykładu przedstawianego do naśladowania oraz nauczania zawartego w liturgii, oraz ze względu na brak jakiegokolwiek oficjalnego Promotora Fidei, obowiązkiem hierarchii a nawet wiernych posiadających odpowiednią wiedzę, jest zgłaszanie zastrzeżeń w stosunku do kandydatów na ołtarze. Dlatego Bractwo Św. Piusa X wielokrotnie powiadamiało władze w Rzymie o poważnych zastrzeżeniach, jakie należy wysunąć przeciwko niegodnym kandydatom do świętości. Jest to prawdziwe również w odniesieniu do Jana Pawła II, w którego przypadku nawet pobieżny rzut oka na jego uczynki i słowa dowodzi istnienia nieprzezwyciężalnych przeszkód dla jego beatyfikacji.

Co do publicznego nauczania Jana Pawła II, istnieją znaczące zarzuty co do jego ortodoksji, zostały one nawet przedstawione w licznych książkach. Na szczególną uwagę zasługuje tu seria książek Johannesa Dörmanna zatytułowana “Teologia Jana Pawła II”, będąca analizą głównych encyklik tego papieża. Szczególnie poważnym zarzutem jest na przykład pośrednie i konsekwentne negowanie grzechu pierworodnego (Redemptor hominis 13) i przypisywanie wartości zbawczej religiom niechrześcijańskim (RH 12). Odejście od Tradycji Kościoła jest w jego przypadku tak poważne, że w zupełnie uzasadniony sposób można mówić, że stworzył on swą własną teologię, różną od teologii Kościoła oraz Tradycji.

Zwróćmy uwagę, że zastrzeżenia te dotyczą jego publicznego nauczania, i można je z łatwością i szybko zweryfikować, dotyczą one faktów, które są powszechnie znane. Nie chodzi tu o żadne insynuacje, domysły czy fakty z jego prywatnego życia, ani o jego osobiste poglądy. Zastrzeżenia te, dotyczące nauczania przez niego fundamentalnych dogmatów wiary, są tym poważniejsze, że jego głównym obowiązkiem jako najwyższego pasterza Kościoła było nauczanie zdrowej doktryny. Przewód kanonizacyjny dotyczy przede wszystkim kwestii, czy kandydat wypełniał swe obowiązki stanu w stopniu heroicznym, ponieważ jest to najlepszy dowód i kryterium świętości. Widzieliśmy w życiu Jana Pawła II liczne przykłady nie tylko zaniedbywania obrony interesów Kościoła, ale nawet konkretnych działań szkodliwych dla wiary katolickiej. Przedstawmy w tym miejscu kilka przykładów. 14 maja 1999 r. Jan Paweł II przyjął w Watykanie delegację muzułmanów z Iraku, którzy ofiarowali mu Koran, księgę uważaną przez nich za świętą. Podczas tego spotkania papież pocałował otrzymaną księgę, wedle słów katolickiego patriarchy Babilonu – na znak szacunku. Tymczasem Koran zjadliwe atakuje Bóstwo Chrystusa Pana oraz niemal całą doktrynę chrześcijańską, dlatego całowanie go przez Wikariusza Chrystusa jest, niezależnie od okoliczności, absolutnie nie do przyjęcia. Wprowadza się w ten sposób w błąd muzułmanów, utwierdzając ich w przekonaniu, że słusznie czynią, przestrzegając nakazów Koranu, a równocześnie gorszy się katolików. Nie wolno także zapominać o niezliczonych przykładach chrześcijan, którzy na przestrzeni wieków woleli cierpieć męczeństwo, niż okazać najmniejszy przejaw szacunku fałszywym naukom islamu. Można również przytoczyć wiele fragmentów publicznych wystąpień Jana Pawła II, w których wychwala on islam, posuwając się nawet do nazwania św. Jana Chrzciciela „patronem islamu”.

Sprzeczne z pierwszym przykazaniem Dekalogu zachowania zmarłego papieża nie należały niestety do rzadkości, a zebrane razem, stanowią bardzo poważną przeszkodę dla jego kanonizacji. Można by przytoczyć liczne jego gesty ekumeniczne, nie tylko dwuznaczne, ale częstokroć wręcz gorszące. Na przykład w maju 1982 r. wspólnie z anglikańskim „arcybiskupem” Runcie’em papież modlił się publicznie w anglikańskiej katedrze w Canterbury, pośrednio uznając w ten sposób prawomocność schizmy anglikańskiej. Uznał także milcząco sukcesję apostolską anglikanów, udzielając wspólnego błogosławieństwa z osobą, której święcenia Leon XIII w bulli Apostolicae curae (1896) ogłosił jako „całkowicie nieważne i nie posiadające żadnego znaczenia”.

Najbardziej gorszącym spektaklem, wprost sprzeciwiającym się pierwszemu przykazaniu Dekalogu, było spotkanie międzyreligijne, zainicjowane i zorganizowane po raz pierwszy przez Jana Pawła II w Asyżu 27 października 1986 r. Podczas tego spotkania przedstawiciele najróżniejszych religii z całego świata wspólnie modlili się o pokój. Reprezentanci buddystów umieścili nawet podczas swych obrzędów posążek Buddy na katolickim ołtarzu przy milczącej aprobacie papieża. Podobne zgromadzenia zostały otwarcie potępione choćby przez Piusa XI w encyklice Mortalium animos (1928), lecz oczywiście sprzeciwiają się niezmiennemu i powszechnemu nauczaniu Kościoła od czasów apostolskich: „Ale co poganie ofiarują, czartom ofiarują, a nie Bogu. Nie chcę zaś, żebyście byli wspólnikami czartów” (1 Kor 10, 20).

Niezależnie od osobistych zalet moralnych zmarłego papieża, a także – jak można przypuszczać – jego subiektywnie dobrych intencji, postępowanie takie jest obiektywnie sprzeczne z pierwszym przykazaniem Dekalogu, które głosi: „Nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną”. Beatyfikacja Jana Pawła II oznaczałaby ostateczną, autorytatywną aprobatę takich zachowań; co gorsza, zachęcałaby do ich naśladowania. Prowadziłoby to do ośmieszenia samego procesu kanonizacyjnego, a pośrednio również do podkopania autorytetu papiestwa. Oficjalna aprobata praktyk potępianych w przeszłości przez papieży podałaby w wątpliwość nieomylność Magisterium Kościoła i wiarygodność procesu kanonizacyjnego, co w konsekwencji musiałoby prowadzić do dalszego osłabienia wiary.

Podsumowując – ewentualna beatyfikacja Jana Pawła II będzie oznaczała wielkie osłabienie wiarygodności Kościoła, obiektywne zgorszenie dla wiernych oraz utwierdzenie niekatolików w ich błędach.

Za: http://rzymskikatolik.blox.pl/2010/04/x-Jan-Jenkins-FSSPX-Beatyfikacja-ktora-oslabi-1.html