Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 

Andriej Fursow

Cel tego, co dzieje się na Ukrainie, – ostateczne rozwiązanie kwestii rosyjskiej

03.03.2014
- Andriej Iljicz, główne zagadnienie na dziś dla rosyjskiej geopolityki, to Ukraina. Zacznijmy rozmowę od analizy tej sytuacji. Co się tam wydarzyło?

- Sytuację na Ukrainie postawiłbym w jednym szeregu z sytuacją w Syrii. Przy czym jeśli w kwestii syryjskiej w światowej kapitalistycznej elicie były rozbieżności – było wpływowe ugrupowanie, nie pragnące eskalacji konfliktu w Syrii i przekształcenia go w regionalną wojnę, – to w kwestii ukraińskiej Zachód wystąpił jako jedna całość. Przy tym jest jasne, że gospodarczo Ukraina północnoatlantyckim elitom nie jest do niczego potrzebna, oni z powodów geopolitycznych chcą oderwać Ukrainę od Rosji, przekształciwszy ją w antyrosyjski przyczółek.

Kurs na oderwanie Ukrainy od Rosji, to dawny geopolityczny „projekt” Zachodu w ogólności – Niemców, Brytyjczyków, Amerykanów. U nas często cytuje się słowa Zbigniewa Brzezińskiego o tym, że bez przyłączenia Ukrainy Rosji nie pisane jest przywrócić sobie status wielkiego mocarstwa. „Long Zbig” się myli: Rosja i bez Ukrainy może przywrócić sobie ten status, tylko będzie trudniej i zajmie to więcej czasu. Ale najważniejsze w tym, że Brzeziński nie jest oryginalny, on powtarza słowa niemieckiego generała Paula Rohrbacha, który na początku XX wieku przepowiedział: na to, by wyeliminować niebezpieczeństwo ze strony Rosji dla Europy i przede wszystkim dla Niemiec, trzeba całkowicie oderwać Rosję Ukraińską od Rosji Moskiewskiej. Zwrócimy uwagę na to, że dla niemieckiego generała tak Ukraina, jak i Moskowia to Rosja i że mówi on o konieczności doprowadzenia do wewnątrzrosyjskiego rozłamu. W tym planie rozwija idee niemieckich polityków ostatnich trzech dziesięcioleci XIX wieku, w szczególności Bismarcka, którzy nie tylko nastawali na konieczność takiego rozłamu, ale proponowali konkretne środki potrzebne do wykonania tego zadania.

W szczególności, podkreślali konieczność przeciwstawienia Ukrainy Rosji, poszczucia na siebie ich narodów, do czego koniecznie trzeba było wychować wśród samych rosyjskich Ukraińców ludzi ze świadomością zmienioną do takiego stopnia, że zaczną nienawidzić wszystko, co rosyjskie. W ten sposób, mowa była o psychohistorycznej operacji specjalnej, informacyjno-psychologicznej dywersji, której celem jest stworzenie Słowian-rusofobów jak typu psychiczno-kulturowego i siły politycznej. Takich ukraińskich orków na służbie zachodnich Sarumanów. Oni powinni byli oderwać Ukrainę od Rosji i przeciwstawić jej w charakterze „antyrosyjskiej Rusi”, jako „wolną i demokratyczną” alternatywę imperium. Zawarte to wszystko było, w szczególności, w projekcie galicyjskim, nad którym aktywnie pracowały początkowo wywiady Austro-Węgier i kajzerowskich Niemiec, później Trzeciej Rzeszy, w drugiej połowie XX wieku aż do naszych dni – CIA i BND.



Po „rewolucji pomarańczowej” Zachodowi wydawało się, że zadanie będzie wykonane – nie wyszło. Do końca 2013 roku też wydawało się, że zadanie lada chwila zostanie wykonane, że unijne chomąto wisi już na szyi Janukowycza i Ukrainy. Ale swoją rolę odegrało stanowisko Rosji (a możliwe, że i Chin) i Janukowicz, zdecydowawszy zagrać jakąś swoją grę z geszeftem, wierzgnął. W tym momencie Zachód „spisał” na straty, po pierwsze, Janukowicza, po drugie, pokojową, „pomarańczową” drogę oderwania Ukrainy od Rosji, postawiwszy na banderowców, na ukraińskich neonazistów-rusofobów, produkt tej samej operacji psychohistorycznej, którą Niemcy zaczęli przygotowywać półtora wieku wstecz, następnie w czasie II wojny światowej sztafetę podchwycili naziści, utworzywszy dywizję SS „Galizien”, a od lat dziewięćdziesiątych do pracy włączyli się spadkobiercy Trzeciej Rzeszy w tworzeniu nowego światowego porządku (jaka zbieżność terminologii!) – Amerykanie.

W obecnej sytuacji z Ukrainą USA i Unia Europejska wyraźnie i bez skrępowania zademonstrowały hipokryzję i podwójne standardy, i rusofobię. Tylko tą ostatnią można tłumaczyć ich więcej niż „tolerancyjny” stosunek do ukraińskich nazistów, maszerujących ulicami Kijowa, do rozlegających się w mieście esesowskim marszów. Logika prosta: jeśli naziści na Ukrainie (tak jak w krajach bałtyckich) są przeciw Rosji, to niech tam są. Zresztą, dla Amerykanów nie powinno to być niczym niezwykłym: w latach 1945–1946 przy aktywnym poparciu przepełnionego rusofobią Watykanu zrobili wszystko, by, wyprowadziwszy spod ciosu nazistów (w tym bez cienia wątpliwości przestępców wojskowych), przerzucić ich do USA albo Ameryki Łacińskiej i aktywnie wykorzystywać ich przeciw ZSSR. Ukraińskie wydarzenia to poglądowa demonstracja tego, z kim mamy do czynienia.

- A z kim, czy można bardziej zwyczajnie?

- 19–21 lutego w Kijowie dokonał się neonazistowsko-banderowski przewrót, inspirowany przez kolektywny Zachód i, przede wszystkim, USA. Właśnie Amerykanie, wykorzystawszy tępotę i chciwość Janukowycza i jego otoczenia, zmienili sytuację, zatrzymawszy w zarodku antyterrorystyczną operację władz ukraińskich. Gdyby się ona zaczęła, to z Majdanem byłby koniec – on i tak się już cofał. Ale wyszło, jak wyszło. Dały o sobie znać długie lata pracy służb specjalnych USA z ukraińską elitą władzy, przechowującą pieniądze w amerykańskich bankach, SBU, banderowskim podziemiem, które zostało zaktywizowane, a w znacznym stopniu odtworzone. Wiele mówiące jest to, że w ciągu dwóch decydujących dni jako spiker Rady „pracował” ambasador USA, który dyktował warunki władzom „nezależnej”. Chociaż o jakiej „nezależności” może być mowa? Quasipaństwo Ukraina i tak znajdowało się w wielkim stopniu pod zewnętrznym kierownictwem, a tu ono było zademonstrowane otwarcie, cynicznie i brutalnie. Wszystkim pokazano, kto jest w domu gospodarzem, kto kieruje zdarzeniami – w Radzie i na Majdanie, czyja zła wola kieruje neonazistowskimi bandytami. Amerykańsko-banderowski przewrót lutowy może istotnie zmienić sytuację geopolityczną w Europie Wschodniej, Eurazji i na świecie.

- Ale czy w kijowskim proteście nie ma rzeczywistego niezadowolenia z reżimu Janukowycza?

 

- Klan Janukowycza ma, niewątpliwie, charakter mafijno-oligarchiczny. Ale Zachód i prozachodnie siły na Ukrainie tylko wykorzystywały dla swoich celów naturalne niezadowolenie mieszkańców Ukrainy, przede wszystkim Kijowa.

- Jakie są ich cele?

- Program minimum – stworzenie przez Zachód słowiańskiej neonazistowsko-banderowskiej rzeszy – stałej presji na Rosję, prowokowanie jej na różne sposoby, włączając dywersje, a na okoliczność stosownej odpowiedzi – rozpowszechnianie w światowych mediach obrazu „wolnej demokratycznej Ukrainy”, którą uciska starająca się o rekonstrukcję imperium Rosja; krótko mówiąc, maleńka Ukraina jest ofiarą wielkiej Rosji, zgodnie z opracowanym w Jugosławii schematem: «Biedni Albańczycy – ofiary złych Serbów».

Program maksimum jest ten sam, co w latach trzydziestych XX wieku przy tworzeniu niemieckiej nazistowskiej Rzeszy: stworzenie siły, która na wypadek konieczności dla Zachodu weźmie na siebie decydującą część wojny z Rosją i maksymalnie wyczerpie ją, przy tym doznawszy samozagłady. Innymi słowami, ostateczne rozwiązanie kwestii słowiańskiej / rosyjskiej rękami samych Słowian / Rosjan z następującym podziałem Rosji / Północnej Eurazji i przejęciem jej zasobów i terenów. Przy tym trzeba pamiętać: obecne oderwanie Ukrainy od Rosji zostało zaplanowane jako oderwanie-przeciwstawienie w celu wywarcia presji na Rosję albo zadanie jej ciosu przy użyciu sił neonazistowsko-banderowskiego reżimu.

To, oprócz reszty (a „reszta” to: walka w amerykańskiej elicie władzy, sytuacja Obamy po cienkim dla niego roku 2013, problemy amerykańsko-niemieckie, chińskie gry w Europie Wschodniej i tak dalej), odpowiedź USA jest na działania Rosji w 2013 roku. Wydaje się, oni, a przynajmniej administracja i klany, stojące za nią, które muszą ratować twarz przed swoimi panami, przechodzą do aktywnych działań: za dwa lata będą wybory, a nie chce się demokratom opuszczać Białego Domu i Obamie przyjdzie popracować na nowego, teraz już białego prezydenta. Kto to będzie – madame Clinton, która jeszcze w grudniu 2012 roku wściekała się z powodu Związku Celnego i, dopatrując się w nim resowietyzacji przestrzeni poradzieckiej, oświadczała, że USA będą temu wszelkimi sposobami przeciwdziałać, J. Biden albo ktoś jeszcze – to już nieważne. Ważne, że od tego segmentu amerykańskiej elity niczego dobrego oczekiwać Rosji nie wypada, a za to atak jest możliwy.

Ale, jak mówili bohaterowie filmu „Czapajew” o ataku przeciwnika: „Psychiczny? A niech tam, dawaj psychiczny”. Ładnie było na papierze. Historia to dama podstępna, starczy przypomnieć sobie, jak i na czym kończyli ci, którzy dążyli do ostatecznego rozwiązania kwestii rosyjskiej. To nie mówiąc o tym, że jest wschód i południowy wschód Ukrainy.

- Nie przyciemniacie barw?

- Bardzo chciałbym się mylić, żeby się okazało się, że przyciemniam. Jednakże od bardzo dawna studiuję światową walkę o władzę, informacje i złoża, analizuję stawianie celów i działalność północnoatlantyckich elit. Powtórzę, że Rosja nawet w jej obecnym stanie – to jak dotąd jedyna przeszkoda na ich drodze do światowego panowania. Właśnie dlatego  jeden z ostatnich naczelników radzieckiego wywiadu Leonid Szebarszyn zauważył: Zachód od Rosji potrzebuje jednego – żeby jej nie było. Strategicznie, geohistorycznie – nie było. A dla zorganizowania niebytu potrzebny taran – jak kiedyś Hitler. Dlatego nasz pociąg pancerny winien zawsze stać na zapasowym torze: [ten kto] uprzedzony – znaczy uzbrojony. I lepiej przyciemnić barwy i pomylić się, niż dopuścić powtórkę z „22 czerwca 1941 roku”, tym bardziej że północnoatlantyckie elity są przeciwnikiem poważniejszym niż Hitler z jego Trzecią Rzeszą, która okazała się do tego sama przeciw prawie całemu światu. Dzisiaj jeden na jeden z prawie z całym światem jesteśmy my, tym bardziej że FR to nie ZSSR ani podług potencjału gospodarczego, ani – najważniejsze – podług jakości ludzkiego materiału.

- Jak widzicie Ukrainę po upadku reżimu Janukowycza?

- Ruiny. Niczym innym być nie może. Częściowo zniszczona, częściowo uciśniona, częściowo wypędzona rosyjska ludność. Rozwalony przemysł, wykupiona przez Zachód i częściowo przez Chińczyków ziemia. Chociaż dopuszczam, że w dalszym ciągu teoretycznie możliwe wzburzenie i obalenie banderowskiego reżimu. Ale trudno obalić reżim, za którym stoi Zachód. To było możliwe, kiedy na świecie istniał ZSSR – drugie supermocarstwo, które mogło podtrzymać słabych tego świata w ich walce przeciwko silnym, przeciw burżujskiemu podkutemu obcasowi. Bardziej prawdopodobny jest inny wariant: reżim i Zachód postarają się zwrócić społeczną wściekłość dołów na wschodniego sąsiada, uczyniwszy z niego źródło wszystkich nieszczęść, których przyczynami niby są „ucisk rosyjskiego imperium”, „radziecki totalitaryzm” itp. Niestety, gra o Ukrainę została niezdarnie przegrana. Nasi ambasadorowie pracowali z ukraińskimi oligarchami, robiąc swoje geszefty, do końca zapominając o tym, że jest naród, ludność, w tym prorosyjska – dolar mąci rozum, podczas gdy Zachód pracował i z oligarchami, i z najbardziej aktywnymi siłami antyrosyjskimi, warstwami, grupami. Te grupy okazały się być dżokerem, którym Zachód przebił niby prorosyjskich oligarchów i ich protegowanego z kryminalną przeszłością.

Zresztą, powtórzę: Historia to dama perfidna i wszystko może pójść inaczej. Przyszłość nie jest z góry określona, ona staje się w walce, zderzeniu woli i sił, a dlatego zależy i od nas, od naszych działań. Przegrana partii nie jest przegraną meczu, mecz nie jest skończony. Ale żeby go wygrać albo przynajmniej nie przegrać, trzeba bezlitośnie przerobić popełnione przez siebie błędy i zrobić porządki we własnym domu. Przegrana „partii ukraińskiej” jest rezultatem naszych wewnętrznych problemów, wewnętrznych nieporządków.

- Mówi Pan: partia o Ukrainę jest przegrana. A co z rosyjskimi wojskami na Krymie?

- Decyzja rosyjskich władz i przede wszystkim Putina, całkowicie łamie scenariusz rozwoju neonazistowskiego-banderowskiego przewrotu / buntu na Ukrainie, inspirowanego przez Zachód i przede wszystkim USA. W tym planie można powiedzieć, że „twarz” Aleksandra Białego (Prawy Sektor – tłum.) – to odwrotna twarz prezydenta Obamy i w ogóle wszystkich na Zachodzie, którzy podjudzają neonazistów do zagarnięcia władzy. Chwyciwszy władzę w Kijowie, ekstremiści, z miejsca zakazujący posługiwania się językiem rosyjskim, planowali, zebrawszy siły i posiadając poparcie Zachodu, rzucić na kolana rosyjski wschód i południowy wschód. Jednakowoż okazało się, że te regiony mają poparcie – i to poważne, w Rosji. Okazało się, że na drodze do ludobójstwa ludności rosyjskiej przez neonazistów stanął kraj, który wcześniej raz już rozgromił nazizm.

Stłumienie wschodu i południowego wschodu (dokonywałoby się według tego samego schematu, zgodnie z którym poddawano presji Serbów, tylko miejsce działających pod natowską tarczą Albańczyków zajęliby „zapadiency”) jest życiową potrzebą północnoatlantyckiej elity – potrzebna jest jej cała Ukraina, a nie tylko zachodnia jej część. Ta część sama w sobie jest bezsensowna i nadaje się co najwyżej do roli drugiego Kosowa. Dlatego stanowisko Rosji tak rozwścieczyło zachodnią elitę, która, mimo wszystko, chyba nie będzie w stanie zrobić czegoś rzeczywiście poważnego, prócz podkręcania nerwów, prowokacji, świństw itp. Przez to, co mówią Obama i Co., przeziera bezsilna złość. Oni chcieliby, żeby Rosja obojętnie patrzyła, jak będzie się poniewierać Rosjan, jak oni będą budować neonazistowską słowiańską rzeszę na jej zachodniej granicy. Charakterystyczne, że przeważająca masa ludności Rosji aktywnie podtrzymuje decyzję kierownictwa kraju. Przeważająca – za wyjątkiem małej, ale głośnej grupki, właśnie „piątej kolumny”, która natychmiast zaczęła syczeć.

W ogóle obecna sytuacja na Ukrainie i wokół niej szczególnie dobrze ujawnia „piątą kolumnę” – jej podłość i jej intelektualną i fachową nicość. Oto zaczął się wcinać rzeczoznawca z Fundacji Carnegie i zapiszczał, że wszystko to przypomina mu wprowadzenie wojsk w Afganistan. Ale przy czym tu Afganistan? Co, w Afganistanie w przeddzień wprowadzenia radzieckich wojsk wydarzył się nazistowsko-banderowski przewrót i zaczęły się prześladowania Rosjan? Co, w Afganistanie zamieszkiwali obywatele Rosji (wtedy – ZSSR)? Gdzie logika? Ale, widocznie, dla rzeczoznawcy najważniejsza nie jest logika, najważniejsze, żeby amerykańscy szefowie usłyszeli –  ktoś zakrakał na żądanie, całym swoim wronim gardłem. Chociaż na miejscu szefów ja bym takim pracownikom obniżył płace – czy można w tak tępy sposób bronić interesu swoich mocodawców? W lepszym stylu trzeba, staranniej. To w ogóle problem piątej kolumny. Słuchasz ich argumentacji i zachodzisz w głowę: czy oni są tak nieprofesjonalni czy mamy do czynienia z elementarną tępotą? A jeszcze pytanie: Dlaczego dotychczas znajdują się w naszym kraju struktury typu Fundacja Carnegie? Dlaczego swobodnie działa u nas agentura obcego wpływu? Dobrze, że przede wszystkim pracują topornie i kontrproduktywnie , jednakże przecież chodzi o zasady. Ale wrócimy do wspomnianych. Oto popularny piosenkarz radośnie powiadamia, że na Ukrainie nasza armia ugrzęźnie jak w Czechosłowacji. Przygłupie, książki poczytaj, jeśliś się nie oduczył. Radziecka armia przejęła kontrolę nad Czechosłowacją (trzecia armia w Europie po ZSSR i NRD) w ciągu 36 godzin przy minimalnych zgubach – własnych i miejscowej ludności. Tę operację jako modelową studiowano w natowskich sztabach. Obecna kryzysowa sytuacja zdecydowanie wymaga odcięcia „piątej kolumny” od mediów; koniecznie trzeba jest postawić twardą polityczno-prawną przegrodę dla jej działalności. I nie zwracać uwagi na obłudne jęki tych, którzy zalali krwią Jugosławię, Irak, Libię, liczne inne kraje i gotowi są zalać krwią Ukrainę.

W ogóle Zachód im dalej, tym bardziej niepokoi sytuacja w Rosji na przestrzeni poradzieckiej. Mało mają własnych problemów? A może warto, żeby one się pojawiły? Dlaczego Zachód bezkarnie pracuje w naszej strefie? Dlaczego nie mielibyśmy zacząć robić tego, co robił Związek Radziecki, aktywnie pracując w cudzych strefach? Tym bardziej że wrażliwych miejsc jest tam dość. W każdym razie kryzys ukraiński, sprowokowany przez Zachód na tle niezadowolenia ludności z reżimu Janukowicza, to znaczący znak w historii Europy, Eurazji i stosunkach międzynarodowych. Kończy się epoka, która rozpoczęła się w roku 1991 od prowokacji sierpniowego puczu i zdradzieckiego białowieskiego spisku. Zaczyna się jakiś inny czas. Od swojego czasu nie wolno uciec – a i nie należy. Z czasem należy spotykać się twarzą w twarz. I tym bardziej trzeba bronić swoich, bić się, jak powiedziałby Aleksandrę Newski, „za swoich przyjaciół”. W danym przypadku nie tylko „za przyjaciół”, ale i za siebie – za rosyjską obecność w historii.

- Jakie wyzwania w samej Rosji widzi Pan w najbliższych latach?

- Główne wyzwanie dla Rosji to systemowa korupcja państwowo-oligarchicznego ustroju. I usunąć ją można, tylko i wyłącznie, usunąwszy oligarchiczny segment. Ten ustrój to bardzo chwiejna konstrukcja i albo przekształci się w indywidualną dyktaturę z oparciem w masach, albo zwyrodnieje w klikę, juntę z nieuniknionym, jako konsekwencja, rozpadem kraju. Właśnie korupcyjno-oligarchiczna (oligarchiczno-korupcyjna) składowa tworzy problemy wewnętrzne i osłabia państwo, czyniąc je wrażliwym na zagrożenia z zewnątrz. Wrażliwość na zagrożenia z zewnątrz mamy z każdej strony. Na zachodzie to NATO, panowie – elity północnoatlantyckie – widocznie, starają się zamontować na Ukrainie banderowsko-neonazistowski reżim, wymierzony w Rosję. Na południu (Kaukaz, Azja Centralna) to islamscy radykałowie i ich znowu zachodni mocodawcy – ponadnarodowe struktury światowego porozumienia i zarządzania. Te struktury (ich obecna kwatera główna – USA) są głównym przeciwnikiem Rosji, która ze swoją bronią jądrową do dziś stanowi jedyną przeszkodę w ich drodze do pełnego panowania nad światem. Możliwe, że spróbują ostatecznie rozwiązać kwestię rosyjską, sprowokowawszy wewnątrzsłowiańską, wewnątrzrosyjską wojnę. To, myślę, jeden z prawdopodobnych długoterminowych celów tego, co w tych dniach dzieje się na Ukrainie, którą przygotowują do roli antyrosyjskiego przyczółka.

- Czy w rosyjskiej historii można znaleźć paralelę dla obecnego okresu?

- Prowadzenie historycznych analogii to sztuka ryzykowna, historia nigdy nie powtarza się całkowicie. Jak zauważył Hegel, analogie bywają powierzchowne oraz wypełnione treścią. Analogie wypełnione treścią to takie, u podstaw których leży teoria – naturalnie, poważna. Dlatego tu ograniczę się do takich analogii, u których podstaw może leżeć solidna teoria. Rozumie się, samej teorii przedstawiać tu nie będę – na to trzeba dużo czasu i miejsca. Ale krótko wyłożę swój punkt widzenia.

Na planie polityki wewnętrznej FR, której rzeczywistość charakteryzują społeczna polaryzacja, korupcja, krzyczące, bezczelno-demonstracyjne bogactwo z jednej strony i bieda z drugiej, przypomina Rosję lat 1915–16. To – po pierwsze.

Po drugie, pod względem szeregu parametrów FR przypomina ZSSR w tym czasie, kiedy zmierzał do swojego finału, kiedy pewna część nomenklaturowych szczytów władzy i służb specjalnych walczyła o to, żeby zmienić ustrój i w ten sposób ukryć swoją korupcyjną i antypaństwową działalność w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ub. wieku.

Po trzecie, sytuacja obecnej centralnej władzy w FR przypomina mi Cesarstwo Moskiewskie w przeddzień wprowadzenia opryczniny. Szczytom władzy serio grozi pełna oligarchizacja, zamiana jednego głównego zwierzchnika na „zwierzchnika kolektywnego”, który, niewątpliwie, dogada się z Zachodem o poddaniu mu kraju na tych czy innych warunkach (jak dopiero co wydarzyło się to na Ukrainie, polityczna forma – dowolna; na przykład, zamiana republiki prezydenckiej na parlamentarną) z poddaniem Zachodowi osób personifikujących władzę centralną i narodu na dodatek. Iwan Groźny przeciął tendencję do oligarchizacji z pomocą opryczniny, która stała się embrionem samodzierżawia.

Jeszcze pod jednym względem obecna sytuacja w jakiś sposób przypomina lata 1564-1565 i jednocześnie rok 1929. Rzecz w tym co następuje. W Rosji zawsze powstawał stosunkowo niewielki wspólny produkt społeczny; substancji materialnej, czy to rolniczej, czy przemysłowej, zawsze było mało. Na skutek tego zwrotnymi momentami w rosyjskiej historii stawały się te, w których kończone przejadanie spuścizny poprzedniej epoki, poprzedniego systemu i  na porządku dnia stawał wybór, na bazie czego, z oparciem na jakie warstwy wykonać zryw. Do końca obecnego dziesięciolecia, być może, akurat w 2017 roku, w stulecie Października, zostanie przejedzona radziecka spuścizna i kolejny raz przed władzą stanie dokonanie wyboru środków i fundamentu zrywu. W latach 1565 i 1929 został wykonany antyoligarchiczny, ukierunkowany na naród, wybór. Jak będzie teraz – zobaczymy. To jest to, co dotyczy analogii historycznych w kwestiach wewnętrznej polityki i gospodarki.

- A co się tyczy kwestii polityki zagranicznej?

- Co się tyczy analogii dotyczących polityki zagranicznej, obecna sytuacja przypomina mi równocześnie lata przed wojną krymską i II wojną światową. W ostatnim przypadku są to i światowe kryzysy z ciężkimi następstwami i skrajnie trudna sytuacja gospodarcza USA. W końcu lat 1930-tych amerykańskie kapitalistyczne szczyty władzy przed nowym podziałem własności z beneficjentami w postaci klas średnich i niższych mogła uratować tylko wojna światowa. Do końca lat trzydziestych zawalił się rozreklamowany New Deal Franklina Roosevelta – wiernego sługi wielkich amerykańskich plutokratów, którego niektórzy dotychczas uważają za bojownika w walce z nimi, i USA ruszyły na wojnę; ich celem w niej był nie tyle pogrom Niemiec (z nimi przy ich potencjale i tak wszystko było jasne) i Japonii, co naruszenie pozycji głównego rywala – Imperium Brytyjskiego. Dzisiaj liczne najpoważniejsze problemy bardzo ważnego segmentu ponadnarodowych i przede wszystkim amerykańskich szczytów władzy może też rozstrzygnąć tylko wielka wojna.

Dalej. Od 1929 Brytyjczycy (w kooperacji z częścią amerykańskiej elity władzy) doprowadzili do władzy Hitlera, nazistów, stworzyli niemiecką Trzecią Rzeszę, która powinien była zniszczyć ZSSR. Dzisiaj Amerykanie (w kooperacji z częścią brytyjskich i zachodnioeuropejskich elit władzy) próbują stworzyć na Ukrainie słowiański neonazistowską (banderowską) rzeszę, SS – Galizien na obszarze całego kraju, słowiańskie antyrosyjskie państwo, które można rzucić na FR. Albo – program-minimum – z pomocą którego można efektywnie naciskać na FR, dużo efektywniej, niż przy pomocy islamistów. Inna sprawa, że te plany mogą zerwać się, nie zrealizować – i trzeba w tym celu zrobić wszystko, ale to, że one są, we mnie wątpliwości nie budzi.

Analogia z okresem poprzedzającym wojnę krymską polega na tym, co następuje. W latach trzydziestych XIX w. Brytyjczycy uruchomili informacyjno-psychologiczny projekt „rusofobia”. Jego celem było nastroić Europę, europejską opinię publiczną przeciw Rosji, przedstawiwszy nasz kraj – zwycięzcę Napoleona i głównego przeciwnika Albionu w Eurazji – w totalnie negatywnym świetle: Rosja jako koncentracja i źródło wszelkich rodzajów zła – od drobnych do wielkich. Kompania przeciągnęła się prawie ćwierć wieku i odniosła sukces: na początku lat pięćdziesiątych XIX w. na bazie tej kompanii Wielka Brytania stworzyła ogólnoeuropejską koalicję antyrosyjską, która zadała Rosji cios w wojnie krymskiej. Prowadzona na dużą skalę systematyczna kompania antyrosyjska w europejskiej prasie była informacyjnym, „zimnym” przygotowaniem do wojny gorącej i kiedy przekonali wszystkich Europejczyków, że Rosja jest złym krajem, nie zasługującym na pokój i wyrozumiałość, pozostało sprawą techniki sprowokować Rosję do wojny, co też zostało wykonane przy pomocy Turcji.

Jeśli spojrzeć na to, co piszą i pokazują media USA i Zachodniej Europy o Rosji przez ostatnie kilka lat, to z całą oczywistością można powiedzieć: przeciwko Rosji na dużą skalę prowadzona jest systematyczna agresywna wojna informacyjna – właściwie, liczni wysoko postawieni urzędnicy USA nie skrywają ani tego, ani wrogości do Rosji. Informacyjne uderzenia walą się na wszystko – od spraw dużych i poważnych po drobiazgi, których znaczenie rozdmuchuje się do gigantycznych rozmiarów – od stanowiska Rosji w Syrii do opętanych dziewuch z „Pussy Riot”. A po Olimpiadzie wymyślili nawet przyczepić się do złotego medalu łyżwiarki figurowej Adeliny Sotnikowej. Innymi słowami, idzie totalny obstrzał informacyjny, który powinien zachodniego obywatela przekonać: Rosja jest zła, nikczemna, niedemokratyczna, nietolerancyjna, przedstawiająca (ze względu na posiadanie broni jądrowej) sobą zagrożenie dla „wolnego zachodniego świata”. A zatem…

To, co wiem z historii Rosji, Zachodu, stosunków międzynarodowych i wojen informacyjnych, pozwala wyciągnąć jednoznaczny wniosek: dziś, tak jak i w przeddzień wojny krymskiej, przeciw Rosji toczy się taka informacyjna wojna, która w przypadku konieczności powinna będzie usprawiedliwić wymierzenie ciosu w Rosję, wtargnięcie w Rosję. Tylko w charakterze czynnika prowokującego, według wszelkiego prawdopodobieństwa, zakłada się użyć już nie Turcję, a słowiańskie państwo, poszczuwszy na siebie już nie Turków i Rosjan, nie Niemców i Rosjan, a Słowian na Słowian, ukraińskich Rosjan na Rosjan moskiewskich. Wychodzi tak, że analogie i paralele są, niestety, niepocieszające.

- Zatem dlaczego Putin tak pewnie czuł się w zeszłym roku?

- Ogólnie międzynarodowa koniunktura 2013 roku sprzyjała sukcesowi działań Władimira Putina w Syrii i w sprawie Snowdena, a krótkoterminowo po części i w kwestii ukraińskiej. Ale, jeśli zwróciliście uwagę, podkreśliłem: ani w Syrii, ani na Ukrainie nic się nie zakończyło. Asada postarają się w ten czy inny sposób dorżnąć – nie bezpośrednio, to drogą okrężną. No a na Ukrainie – kto ma oczy, ten widzi, co się dzieje. Choć Zachód, a przede wszystkim USA, planował i przygotowywał w ciągu dwóch dziesiątek lat to, co wydarzyło się tam dzisiaj, to „dzisiaj” to odpowiedź Zachodu na względnie pomyślne działania Rosji, a główne na jej niezależne stanowisko w 2013 roku i zwłaszcza za niechęć w kwestii pozwolenia Zachodowi na oderwanie Ukrainy od Rosji. Można powiedzieć, „Empire Strikes back” – „Imperium kontratakuje”.

W ogóle oceniać te czy inne krótkoterminowe wydarzenia jak sukces albo niepowodzenie to sprawa złożona. Francuski historyk Fernand Braudel pisał: „Zdarzenia to pył”, mając na uwadze to, że sens tego albo innego zdarzenia można zrozumieć tylko w średnioterminowej (co najmniej) czasowej i – dodam – w szerszej przestrzennej perspektywie. A jeden z największych historyków XX wieku Brytyjczyk Eric Hobsbawm w ogóle uważał, że fakt trudno rozpatrywać poza kontekstem następnych dwustu lat. To chyba przesada, ale niewątpliwe jest jedno: zrozumienie tego czy innego zdarzenia możliwe jest tylko w szerszym kontekście przyczynowo-skutkowym. Dlatego tak skomplikowanym zadaniem jest analizowanie bieżącej realności – trzeba równocześnie związywać ją z tendencjami przeszłości, zajmując się historyczną kombinatoryką i równocześnie uwzględniać przyszłe tendencje, ściągając tych i inne w moment-wieczność prawdy. Na koniec: to, co w 2013 mogło się wydawać sukcesem, w dłuższej perspektywie historycznej może okazać się porażką albo poważnym problemem – „nie jest nam dane wiedzieć, w co nasze słowo się obróci”, pisał Fiodor Tiutczew). A jeszcze później znów może okazać się sukcesem.

- Jakie jest znaczenie, jaki jest wpływ rządu w systemie politycznym FR? I czym można wyjaśnić sprzeczność pomiędzy polityką Putina z jego apelami do dzierżawności i patriotyzmu z jednej strony i autentyczną polityką liberalną w gospodarce — z drugiej?

- Rzeczywiście, rząd FR na czele z Dmitrijem Miedwiediewem przeprowadza cały ten sam prywatyzacyjno-neoliberalny kurs, co i wcześniej. Większa część gabinetu to zwolennicy liberalnego modelu gospodarki, tego samego, który niszczy gospodarkę FR, a gospodarkę światową wprowadziła w ślepy zaułek i kryzys. Na świecie kryzysem lat 2007–2009, w istocie rzeczy, zakończyła się epoka neoliberalnej kontrrewolucji (1980–2010 r.) i zaczyna nabierać sił kurs antyliberalny, w sprzeczności z którym nieustająco trwa działalność rosyjskich neoliberałów, ich kurs.

Sprzeczność jest założona pomiędzy kursem gospodarczym i specjalizacją w międzynarodowym podziale pracy, z jednej strony, i kursem polityki zagranicznej, który personifikuje Władimir Putin, z drugiej. Kurs obecnego rządu, wbrew jego własnym deklaracjom, konserwuje surowcową specjalizację FR w światowym systemie, a więc – zależność od władców tego systemu, grożącą pełną utratą suwerenności; co więcej, ten kurs (unicestwienie nauki i oświaty pod pozorem ich reformy) pozbawia FR zdolności wytrzymania konkurencji na świecie w przyszłości. Sprzeczność pomiędzy statusem wielkiego mocarstwa albo potężnego mocarstwa regionalnego i surowcową specjalizacją nie może trwać wiecznie, to musi się rozstrzygnąć albo w jedną (utrata wysokiego statusu, a razem z nią znacznej części suwerenności, albo po prostu krach z utrwaleniem zależności i statusu surowcowego), albo w drugą stronę (przejście od specjalizacji surowcowej, niezdolnej dostarczyć realnego i odpowiednio wysokiego statusu, do przodujących rozwiniętych form gospodarki przemysłowej). Wskazana sprzeczność nabrała ostrości w Rosji na początku XX wieku i w ZSSR na rubieży lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych i zgubiła obie struktury władzy w rosyjskiej historii. Analogicznie przedstawia się sprawa i dziś i zagrożenie zagładą / rozpadem FR – to nic z dziedziny nierzeczywistości, tym bardziej że i wewnątrz kraju, i poza nim istnieją siły bardzo tym zainteresowane. Tak że będziemy uważni, czujni i gotowi maksymalnie twardo przeciąć każdą próbę złamania naszej państwowej integralności.

Ponieważ w Rosji władza zawsze była spersonalizowana, czego by nie robił rząd, główna odpowiedzialność zawsze spoczywa na Pierwszej Osobie, jak by się tam ona nazywała – car, sekretarz generalny KPZR czy prezydent; ona odpowiada za wszystko, ją będzie się też rozliczać. Stąd – niezadowolenie znacznej części ludności, która zagłosowała za Putina w 2012 roku. Na rzecz tego działa i spadek wzrostu gospodarczego FR, który nabiera zagrażającego charakteru i – na tle systemowej korupcji i gospodarczego kursu rządu – zwiększa społeczne niezadowolenie z władzy. Niebezpieczeństwo polega tu na tym, że przeciwnicy Rosji (właśnie historycznej Rosji, jak by ona się nazywała, a nie po prostu FR) i ich „piąta kolumna” wewnątrz kraju pod pozorem walki z korupcją, oligarchią i konkretnym reżimem postarają się unicestwić rosyjską państwowość jak taką, żeby na zawsze podciąć skrzydła Rosji. Trzeba dobrze pamiętać, jakimi hasłami obalali ZSSR: walka z przywilejami nomenklatury, o demokrację itp. To, co przyszło po 1991, nie ma nic wspólnego z demokracją, no a przywileje i bogactwo poradzieckiej wierchuszki, która obrabowała ludność kraju, wyrosły tak, że radzieckiej nomenklaturze to nawet nie przyśniłoby się, kiedy bieda, nędza i zagrożenie dla istnienia wielkiej liczby ludzi osiągnęły poziom niewyobrażalny w ZSSR.

Marks i Engels na okoliczność rewolucji europejskiej 1848 roku zauważyli: teraz wiemy, jaką rolę w rewolucjach odgrywa głupota i jak nikczemnicy mogą ją wykorzystywać. Morał: Trzeba pamiętać 1991 rok i nie powtarzać głupoty po raz drugi, nie następować na skórkę od banana, którą usłużnie podsuwają ci, którzy próbują przedstawić siebie jako prawdziwych bojowników z korupcją, złodziejską gospodarką i oligarchami. Ale z jakiegoś powodu właśnie oligarchowie zainteresowani w zachowaniu w Rosji ustroju oligarchicznego, ale w postaci słabej republiki kapitalistycznej typu parlamentarnego, nie zaś ograniczającego oligarchów silnego państwa (niechby i z piętnem w postaci licznych rodów oligarchii), podtrzymują owych „bojowników”.

- Zatem co ma robić Putin, jeśli za wszystkie błędy rządu to on płaci swoim autorytetem?

- Zadanie centralnej władzy w takiej sytuacji – to odwrócić neoliberalny kurs i przystąpić do realizacji antyliberalnych zmian we wszystkich sferach życia społecznego (z obowiązkowym polityczno-prawnym przyduszeniem „piątej kolumny” i odcięciem jej od mediów). W przeciwnym razie wybuch społecznego niezadowolenia, który zostanie wykorzystany przez siły zewnętrzne, jest bardzo prawdopodobny. W tym planie przewrót lutowy 2014 na Ukrainie to „dobra lekcja dla młodzieży” i ostrzeżenie, można powiedzieć – ostatnie. Nie przypadkiem Julia Timoszenko, występując na Majdanie, powiedziała, że wydarzenia w Kijowie to przykład dla narodów wszystkich państw poradzieckich w ich walce z dyktatorami, a syn przestępcy wojennego Romana Szuchewicza, Jurij Szuchewicz, oświadczył wprost: lutowy Majdan jest przedłużeniem zdarzeń 1991 roku, początkiem drugiej antyradzieckiej rewolucji (pierwsza – w latach 1991–1993), która powinna ostatecznie zburzyć marzenie o rekonstrukcji Związku Radzieckiego. Jasne, że cele i zadania takim postaciom stawia się nie na Ukrainie, a poza jej granicami.

- W takim razie: uważa Pan, że każdy pomysł odnośnie decentralizacji i „demoskowizacji” to ukryta propaganda rozpadu Rosji?

- Nie wiem, co takiego „demoskowizacja”, za to z decentralizacją wszystko jasne. Nie przypadkowo wrogowie Rosji starali się i starają osłabić władzę centralną, uczynić ją zdechłą. Albo – inny wariant: proponują przekształcić Rosję w państwo narodowe albo kilka takich państw narodowych. To jeszcze jeden sposób zniszczenia Rosji, stary anglosasko-watykański projekt „uderzymy w Rosję rosyjskim nacjonalizmem”. Nie darmo tak zwanych „rosyjskich nacjonalistów” lubią liberałowie, którzy, jak wiadomo, nie lubią rosyjskiej władzy.

Rosja nigdy nie była (i nie będzie, jeśli pisane jest jej zachować się) państwem narodowym w burżuazyjno-zachodnim sensie słowa – to nie jej format, nie jej rozmiar, nie nią może zostać i nie w tym jest jej istota. Rosja może być tylko imperium albo (w XXI wieku) czymś „imperiopodobnym” (ta forma została opisana przeze  mnie w artykule „Zimny wschodni wiatr” w czasopiśmie „Jednak”, 2011, № 1). Imperskost’ (imperopodobnost’) to dla Rosji nie forma, jak na Zachodzie, a treść.

Ktoś powie: Rosjanie nieśli brzemię imperium, ale byli zwycięzcami, które nie otrzymywały nic, dlatego Rosjanom imperium jakoby nie było do niczego potrzebne albo nawet jakoby szkodliwe. To przewrotna argumentacja, ponieważ Rosjanie poza imperium po prostu nie mają racji bytu, w przypadku jego braku oni wszyscy to łatwa zdobycz drapieżników i obcych. Ale jest w tej argumentacji pewne ratio, popychające do działania: w nowej „imperiopodobnej” formie historycznej Rosji powinno się twardo przestrzegać proporcjonalnej liczebności etnosów, reprezentacji tych etnosów w różnych sferach, szczególnie we władzy, mediach, nauce. Trzeba naprawiać błędy i uchybienia przeszłości. Istnieje realny problem: formowanie Rosjan jako nacji nie jest zakończone, brak nam narodowej (samo)świadomości – tę trzeba aktywnie rozwijać. Przy tym potrzebujemy (samo)świadomości imperialno-narodowej, a nie narodowo-separatystycznej. I ta świadomość, oczywiście, powinna mieć charakter obronny; rozumie się, nie w sensie przejścia w głuchą obronę (najlepszą obroną jest atak), a w sensie wojskowym: ponieważ żyjemy w epoce wojennej i na szali leży los Rosjan (i innych rdzennych narodów Rosji, które bez Rosjan zaginą) jako nacji (niechby i nieuformowanej), kulturowo-historycznego typu (cywilizacji) i typu władzy (forma „imperiopodobna”).

W większości przypadków wszystkie schematy decentralizacji władzy w Rosji są nastawione na rozdzielenie państwa na części. W analogiczny sposób przedstawia się rzecz w neoliberalnych rozmowach o maksymalnym odejściu państwa z gospodarki – oni też pracują na osłabienie i rozpad Rosji.

- Jaką rolę przypisuje Pan Uralowi w przyszłych procesach geopolitycznych?

- Ural to kręgosłup Północnej Eurazji i jednocześnie państwa rosyjskiego, jeden z jego filarów. Ural jest geostrategicznie najważniejszą strefą kontroli rosyjskiego lądu na wschód i południe oraz rosyjskich mórz na Północy, w Arktyce, która stanie się jedną z głównych nagród XXI wieku w światowej walce o władzę i zasoby.

- Jak Pan uważa, jakie ustawy należy przyjąć w najbliższych latach?

- Takich ustaw jest wiele. Nazwę te, które trzeba było przyjąć jeszcze wczoraj:

1. Prawo o rosyjskim narodzie jako państwowotwórczym (powinno wprowadzić porządek zgodny z rzeczywistością: Rosja to wielonarodowy kraj, ale jednonarodowe państwo);

2. Prawo o państwowej ideologii (bez ideologii nie ma sensów, a bez nich niemożliwa jest strategia rozwoju);

3. Prawo o prymacie rosyjskiego prawa i praw rosyjskich nad międzynarodowymi;

4. Prawo o konfiskacie własności winnych korupcji (przede wszystkim urzędników) i członków ich rodzin;

5. Prawo o odpowiedzialności karnej za nawoływanie do naruszenia integralności państwowej FR, separatyzmu i za działania, nakierowane na realizację tych celów.

- Andriej Iljicz, jest Pan historykiem – jak odnosi się Pan do koncepcji nowego podręcznika historii?

- Koncepcja nowego podręcznika historii w tej postaci, o jakiej dyskutowaliśmy w końcu ubiegłego roku na posiedzeniu Klubu Izborskogo (https://www.youtube.com/watch?v=Ufz2bRaIYIs), nie wytrzymuje żadnej krytyki. Pokrótce zauważę, że ta koncepcja to płód działań przede wszystkim ponurych i nijakich urzędników od nauki, którzy z powodu niewielkich zdolności próbowali zrealizować skomplikowane zadanie: wykonać zamówienie głównego naczelnika i jednocześnie nie pokłócić się z „liberalną” (czytaj: „kompradorską”) kliką u władzy i w nauce. Stąd – próba obchodzenia konfliktów, próba tępa i intelektualnie uboga. I, oczywiście, jawne dążenie do odebranie maksimum tego, co jest związane z socjalizmem, nawet socjalistyczna Rewolucja Październikowa zniknęła, jej miejsce zajęła „wielka rosyjska rewolucja 1917 roku”. Ta lutowa stała się przewrotem pałacowym, działalność tymczasowego rządu, rozwalenie kraju – „wielka rewolucja”? I ludzie po prostu skrewili. Do tego jeszcze jest niepojęte, w czym kapitalizm jest lepszy od socjalizmu – dowody na stół!

Autorzy koncepcji za jej metodologiczną podstawę przyjęli społeczną umowę i zasady systemowości i historyzmu. To nazywa się kompletny nonsens. Inteligentnym inaczej nie zakomunikowano dotychczas, że społeczna umowa, w odróżnieniu od zasad systemowości i historyzmu, nie ma żadnego związku z metodologią nauki, ona należy do innego porządku.

No i, wreszcie, cała koncepcja przepojona zachodocentryzmem, europocentryzmem; stale jest forsowana myśl o tym, że historia Rosji to nieodłączna część historii europejskiej. A nie zadławi się „historia europejska” takim kawałkiem, jak Rosja, Północna Eurazja? Po pierwsze, to historia europejska, historia zachodnioeuropejskiego półwyspu jest częścią historii eurazjatyckiej. Po drugie, europejskość nie sprowadza się do Zachodu. Jest Europa Zachodnia, frankofońska, jest i Północno-Wschodnia, rosyjska Europa, obejmująca Eurazję Północną. To doskonale samowystarczalny, splatający się z zachodnim, ale w żadnym razie nie będący jego częścią strumień, typ historycznego, cywilizacyjnego rozwoju. Dla Arnolda Toynbee, brytyjskiego historyka i wywiadowcy było to jasne, a oto dla autorów wspomnianej koncepcji nie za bardzo. Prawdopodobnie, Toynbee to dla nich nie autorytet (zresztą, tak jak Marks i wielu innych), a autorytetem jest jednorazowa wydmuszka, w rodzaju Aleksandra Janowa i reszty durnoty.

Objaśniać rosyjski typ historyczny trzeba poczynając od niego samego, a nie od nakładania nań kaftan europejskich schematów i wyobrażeń. Słuchasz innych akademików i pojawia się myśl: a może trzeba było rozpędzić jeśli nie akademię, to tych pożal się Boże akademików, spośród których część nie wstydzi się nawet poniewierać naszą przeszłość i rozważać pomysły o tym, że terytorium na wschód od Uralu trzeba oddać pod kontrolę „społeczności międzynarodowej”, czytaj: wierchuszki światowej klasy kapitalistycznej.

- W historii Rosji wielką rolę przyznaje Pan Józefowi Stalinowi. A skąd on się wziął? Czy możliwe, że wypłynął ze struktur ponadpaństwowych uzgodnień i zarządzania rosyjskiego pochodzenia?

- Stalin wypłynął, po pierwsze, ze złożonego „równoległoboku sił” międzynarodowego skrajnie lewicowego ruchu (grupa Lenina), rosyjskiego ruchu lewicowego (grupa Fioletowa), rozpaczliwych działań wywiadu i kontrwywiadu Sztabu Generalnego Rosyjskiego imperium, w 1917 roku ratującego Rosję od ustanowienia nad nią anglo-amerykańskiej kontroli i gotowych do współpracy z rosyjsko („imperialnie”) nastawionymi bolszewikami, do których należał Stalin.

Po drugie, pojawienie się Stalina jako figury historycznej uwarunkowane było logiką rozwoju wielkiego systemu „Rosja” i odrzucenia przez nią schematu „rewolucji światowej”, w której na palenisko zamierzała rzucić Rosję międzynarodówka socjalistyczna.

Stalin stworzył „czerwone imperium”, państwo, a nie coś powstałego z mocy struktur ponadpaństwowego zarządzania i uzgodnień rosyjskiego pochodzenia, przy czym stworzył w walce właśnie z zachodnimi ponadnarodowymi strukturami światowego uzgodnienia i zarządzania, wykorzystując ich sprzeczności. Takie struktury są charakterystyczne dla Zachodu epoki kapitalizmu, kapitalizm nie odtwarza się bez takich struktur (ten proces opisany został przeze mnie w pracy „Kapitalizm jako spisek”. Tom I. Lata 1520–1870 // De Conspiratione / O spisku. M.: KMK, 2013). My, Rosjanie, nie mamy w tradycji tworzenia ponadpaństwowych struktur, jesteśmy państwowcami. Inna sprawa, że swoją państwowość powinniśmy tworzyć, wbudowując w nią odporność na oddziaływanie struktur ponadpaństwowych, ich agentur i szykując do zwycięskiej walki z nimi grot z diamentowym pokryciem.

- Jak Pan przypuszcza – jakie informacje posiadał Rudolf Hess, że Anglicy nie mogli udostępnić jej wszystkim?

- Jestem przekonany, że Hess posiadał wybuchowe informacje na temat wydarzeń z lat 1939 i 1941. Myślę, w 1939 Brytyjczycy dali mu gwarancje faktycznego niemieszania się czy fikcyjnej ingerencji (która miała miejsce) na okoliczność napadu Rzeszy na Polskę – podobnie, jak w lipcu 1914 roku przekonali Wilhelma, że zachowają neutralność na wypadek wojny Niemiec i Austro-Węgier z Rosją i Francją i tym samym sprowokowali go.

W maju i czerwcu 1941 roku, sądząc z ogółu pośrednich świadectw, Brytyjczycy przekonali Hessa (a poprzez niego – Hitlera), że, co najmniej, nie będą prowadzić przeciw Rzeszy aktywnych działań wojennych, jeśli Hitler napadnie na ZSSR. W przeciwnym razie Hitler za nic nie ośmieliłby się ogołacać front zachodni i przerzucać wojska na granicę sowiecką.

Straszna tajemnica Brytyjczyków z lat 1939–1941 to tajemnica spiskowców i podżegaczy do wojny. Wszystko logiczne: najpierw doprowadzili Hitlera do władzy, następnie obalili antyhitlerowski spisek niemieckich generałów we wrześniu 1938 roku i wtedy podarowali mu czechosłowacki kompleks przemysłowo-wojskowy. Hess był jednym z ostatnich świadków tych przestępstw. Dlatego nie przypadkowo po deklaracji o tym, że Gorbaczow nie sprzeciwia się uwolnieniu Hessa z więzienia Spandau, ten zadzwonił do syna i powiedział: „Teraz Anglicy mnie zabiją”. I wkrótce potem znaleziono go powieszonego – że niby popełnił samobójstwo. Zabił (powiesił się) człowiek, który sam nie był w stanie nawet się ogolić. Bardziej szczegółowo o Hessie i jego losie w moim opowiadaniu w klipie.

- Twierdzi Pan, że Michaił Gorbaczow rozwalił ZSSR. Jakie są fakty i wasze źródła?

- Nigdy nie mówiłem, że Gorbaczow rozwalił ZSSR sam. Ani jedna nawet wielka figura nie była do tego zdolna, nie mówiąc już o tak drobnej, jak Gorbaczow, – kiepsko wykształcony karierowicz, który znalazł się na szczycie piramidy władzy ZSSR z jednej strony, na mocy logiki jej rozkładu z drugiej – wskutek zbiegu okoliczności, z aktywnością pewnych sił zewnętrznych włącznie. Rzecz nie w Gorbaczowie, a w społecznym bloku sił, których fasadą był Gorbaczow i jego „brygada”. Blok sił to część radzieckiej nomenklatury i służb specjalnych, starających się przekształcić we właścicieli, z jednej strony, oraz część ponadnarodowych struktur światowego uzgodnienia i zarządzania, wyrażających interesy wielkiego kapitału i działających przy pomocy różnych struktur (państwa: USA, Wielkie Brytania, RFN, Izrael i inne; służby specjalne: CIA, MI- 6, Mossad; ponadpaństwowe korporacje) – z drugiej.

„Brygada” Gorbaczowa – jest na to masa świadectw (starczy przejrzeć ustawy, które przyjmowano dla gospodarczej i politycznej przebudowy ZSSR) – rozwaliła gospodarkę, żeby później łatwiej było uzasadnić niezasadność socjalizmu i przejście do innych form własności. Kuratorzy-szefowie ludzi Gorbaczowa po stronie radzieckiej chcieli tylko tego, a nie zniszczenia ZSSR. A ich zachodni współudziałowcy użyli te działania właśnie dla rozgromienia ZSSR i, przechwyciwszy na początku 1989 roku zarządzanie niszczycielskimi procesami, kolejny raz ograli swoich radzieckich „sojuszników” i osiągnęli swe cele. „Sojusznikom” przyszło zmieniać w biegu plan, to znaczy realizować program-minimum, taki „piknik na skraju drogi”, opanowanej przez władców światowej gry. W każdym razie oni dostatecznie szybko zrozumieli sytuację i zaczęli budować swój poradziecki system gospodarczy przez podstawione osoby. Jak na skinienie czarodziejskiej różdżki właśnie w 1989 pojawiają się „biznesy” przyszłych oligarchów-aktywistów „parabankowości” – Berezowskiego, Gusinskiego, Smoleńskiego, Chodorkowskiego.

Ktoś powie: tak, Gorbaczow to dureń, nie wiedział, co robił. Tak, rzeczywiście, Gorbaczow jest niezbyt lotny, ograniczony, próżny, chciwy (w czasie, kiedy był pierwszym sekretarzem Kraju Stawropolskiego miał przezwisko „Misza-konwertyk”), rzeczywiście rozumiał daleko nie wszystko, co robił, – często grali z nim w chowanego. Ale robił on wszystko w jedną stronę. Dureń przecież popełnia błędy, można powiedzieć, we wszystkie strony. A u Gorbaczowa wszystkie „błędy” szły w jednym kierunku i działały na zniszczenie radzieckiego ustroju i KPZR, a w ostatecznym rozrachunku – ZSSR.

Największa zagadka Gorbaczowa wygląda, moim zdaniem, następująco. Jak mógł człowiek, który patrzył w usta Thatcher i Reagana, a potem Bushowi seniorowi, starający się dogodzić im we wszystkim, odważyć się nie posłuchać ich w kwestii niemieckiej? Anglosasi wystarczająco długo i twardo żądali od Gorbaczowa, by nie śmiał jednoczyć Niemiec, a on poszedł naprzeciw Niemcom i tym siłom światowym, które ich popierały. Co takiego Niemcy mieli na Gorbaczowa, że byli w stanie przeważyć jego respekt do Anglosasów i strach jest przed nimi? Że tchórzliwy szakal nagle poprowadził się jak władczy tygrys?

- Czy nastąpi kontynuacja opowiadań o rodzinie królewskiej Wielkiej Brytanii?

- Rodzina królewska Wielkiej Brytanii i i inne rodziny z pierwszych pięciu setek interesują mnie nie same dla siebie, a jako część pewnej całości, Pajęczyny, Matrycy. Dlatego specjalnych badań poświęconych rodzinie Sachsen-Coburg, inaczej Windsor, nie planuję. Zainteresowanych odsyłam do książki l. Picnetta i współautorów (Picnett L., Prince C., Prior S. with Brydom R. War of Windsors: A century of Unconstitutional Monarchy. Edinburgh, 2003).

- Andriej Iljicz, czy sam nie chciałby Pan wziąć udział w „światowym spisku”? W opozycji często tak się zdarza…

- Nie zrozumiałem części pytania, która odnosi się do relacji z opozycją. Nie tylko nie mam związków z opozycją (po pierwsze, ponieważ człowiek ze mnie hardy i traktujący ludzi z góry; po drugie, o ile nasza władza najczęściej przewala większą część tego, za co się bierze, to opozycja przewala absolutnie wszystko – czy warto mieć do czynienia z profesjonalnymi pechowcami?), ale i z polityką w ogólności – mam inne poletko, inne zadania w życiu, inną „linię frontu”. Co się tyczy udziału w „spisku”, to moja odpowiedź jest krótka i, mam nadzieję, jasna: jestem radzieckim oficerem, synem radzieckiego oficera, który złożył podpis na Reichstagu.

 Za: http://www.buldog2.pl/andriej-fursow-cel-tego-co-dzieje-sie-na-ukrainie-ostateczne-rozwiazanie-kwestii-rosyjskiej/

 Redakcja wsercupolska.org nie zawsze zgadza się z wieloma poglądami i tezami, ale publikujemy teksty, które uważamy za ważne lub ciekawe.