Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Piotr Zychowicz, Pakt Piłsudski - Lenin, czyli jak Polacy uratowali bolszewizm i zmarnowali szansę na budowę imperium. Wyd. Rebis, 2015

Rozdz.. I

Potężna armia inwazyjna marszałka Michaiła Tuchaczewskiego zo­stała rozniesiona w puch. Bolszewicy w popłochu uciekali na wschód. Drogę ich odwrotu znaczyły końskie i ludzkie trupy, porzucony sprzęt wojskowy i rozbite furmanki. Wiatr rozwiewał po polach banknoty z rozbitych kas pułkowych i propagandowe ulotki zapowiadające ry­chły podbój świata.

Pierwsze lanie czerwoni dostali 15 sierpnia 1920 roku na przed­polach Warszawy. Cios ostateczny armia Rzeczypospolitej zadała im w wielkiej bitwie nad Niemnem. Wojska Józefa Piłsudskiego doścignęły uciekającego nieprzyjaciela i z marszu, z pełnym impetem uderzyły na sowieckie dywizje. Był 28 sierpnia 1920 roku. Cały front Armii Czer­wonej poszedł ostatecznie w rozsypkę.

Na Kremlu wybuchła panika. Reżim bolszewicki został bowiem wzięty w nieubłaganie zaciskają­ce się kleszcze. Z zachodu nacierali Polacy, a na froncie południowym pod biało -niebiesko-czerwonymi sztandarami do przodu szła biała ar­mia rosyjskiego generała Piotra Wrangla zwanego Czarnym Baronem. W tej rozpaczliwej dla rewolucji sytuacji Włodzimierz Lenin wystąpił wobec Warszawy z ofertą zawarcia natychmiastowego zawieszenia broni.

 

Naczelnik Państwa Józef Piłsudski stanął przed dylematem. Mógł podpisać rozejm i pozwolić, aby wojna polsko-bolszewicka zakończyła się bez rozstrzygnięcia. Albo wykorzystać do końca zwycięstwo pod Warszawą. Czyli pójść na Moskwę, aby w kolebce urwać łeb czerwonej bestii. Po krótkim wahaniu wybrał drugie rozwiązanie. Rozkaz był krót­ki: „Do ataku!". Polskie wojska ruszyły z kopyta, rozbijając grupki so­wieckich maruderów, które ocalały z pogromu armii Tuchaczewskiego.

Tempo polskiej ofensywy było zawrotne. 5 września wyzwolona zo­stała Lida, 8 września Mińsk, a 12 września Orsza i Mohylew. Wkracza­jące oddziały wszędzie były entuzjastycznie witane przez miejscowych Polaków. 15 września polskie wojska stanęły w Bramie Smoleńskiej, osiągając przedrozbiorową granicę Rzeczpospolitej z 1772 roku. Naród ogarnęła euforia, spełniały się najśmielsze marzenia pokoleń Polaków. W kościołach Poznania, Warszawy, Wilna, Lwowa, Mińska i Kijowa bito w dzwony.

Po krótkim odpoczynku i podciągnięciu odwodów Józef Piłsudski wydał rozkaz, który przeszedł do historii jako "dyrektywa moskiew­ska". Nakazywał on podjęcie marszu na bolszewicką stolicę. Naczelnik Państwa wszedł na szlak, którym w 1610 roku podążał hetman Stani­sław Żółkiewski i jego husaria. Cofnął wskazówki zegara do czasów największej świetności oręża i politycznej potęgi Rzeczypospolitej.

Smoleńsk padł po krótkim oblężeniu. Załoga miasta wyrżnęła swo­ich komisarzy politycznych i przeszła na stronę Polaków. Na ulice, aby powitać wyzwolicieli, wyległy wiwatujące dumy, pod kopyta ułańskich koni sypały się naręcza kwiatów. Na budynkach pojawiły się obok sie­bie flagi biało-czerwone i rosyjskie trójkolorowe. Zerwane z masztów czerwone szmaty walały się w rynsztokach. .

Marszałek Piłsudski, który triumfalnie wjechał do miasta, wydał uroczystą odezwę do narodu rosyjskiego:

 

Bracia Moskale!

Wojska Rzeczypospolitej Polskiej na rozkaz mój ruszyły naprzód, wstę­pując głęboko na ziemie Rosji. Ludności ziem tych czynię wiadomem, że wojska polskie usuną bolszewików z terenów przez naród rosyjski zamiesz­kanych. Usuną naszego wspólnego wroga, który niósł wam gwałt, rozbój i grabieże. Wojska polskie pozostaną w Rosji przez czas potrzebny po to, by władzę na ziemiach tych mógł objąć prawy rząd rosyjski.

Z chwilą, gdy rząd narodowy Rosji powoła do życia władze państwo­we zdolne uchronić kraj ten przed nawrotem azjatyckiego bolszewizmu, a wolny naród sam o losach swoich stanowić będzie mocen - żołnierz polski powróci w granice Rzeczypospolitej Polskiej, spełniwszy szczytne zadanie walki o wolność ludów.

Razem z wojskami polskiemi wracają na ziemie rosyjskie szeregi wa­lecznych jej synów pod wodzą premiera Borisa Sawinkowa i generała Borisa Piermikina. Szeregi, które w Rzeczypospolitej Polskiej znalazły schronienie i pomoc w najcięższych dniach próby dla ludu rosyjskiego.

Wierzę, że naród rosyjski wytęży wszystkie siły, by z pomocą Rzeczy­pospolitej Polskiej wywalczyć wolność własną i zapewnić żyznym ziemiom swej ojczyzny szczęście i dobrobyt, któremi cieszyć się będzie po powrocie do pracy i pokoju.

 

  Józef Piłsudski

  Wódz Naczelny Wojsk Polskich

20 września 1920 r., kwatera główna w Smoleńsku

 

Do Smoleńska u boku Polaków wkroczyła wspomniana przez Na­czelnika Państwa rosyjska 3. Armia. Była to stworzona w Polsce antybol­szewicka formacja zbrojna. W Smoleńsku proklamowano zaś powstanie nowego, demokratycznego rządu Rosji, na czele którego stanął przybyły z Warszawy przywódca eserowców Boris Sawinkow.

Choć na początku kampanii armia Piermikina liczyła zaledwie 20 ty­sięcy bagnetów i szabel, z każdym dniem ofensywy powiększała swoje stany. Na jej stronę przechodziły całe oddziały Armii Czerwonej, maso­wo garnęli się do niej nowi rekruci. Polacy i ich rosyjscy sojusznicy nie marnowali bowiem czasu. 4 października wyzwolili Wiaźmę, a 10 paź­dziernika Możajsk. Dzień później stanęli na przedpolach Moskwy.

Aż do tego miejsca Polacy i Rosjanie niemal nie natrafili na opór. Armia Czerwona po klęskach pod Warszawą i nad Niemnem była w sta­nie rozkładu. Morale padło, dowódcy stracili głowę, żołnierze nie mieli  broni, amunicji, a nawet butów i mundurów. Duża część jednostek Ar­mii Czerwonej zaangażowana była na Syberii i w innych częściach kraju ogarniętych pożogą gwałtownych chłopskich i kozackich powstań. Na Kaukazie do walki zerwali się Gruzini, Azerowie i Ormianie.

Krytyczna dla bolszewików sytuacja wytworzyła się również na Rusi. Wojska polskiego Frontu Południowego i walcząca u ich boku armia atamana Symona Petlury wyzwoliły Kijów i przekroczyły Dniepr. Na­stępnie w rejonie Czerkasów połączyły się z kontrrewolucyjną armią Wrangla. Po krótkim przegrupowaniu potężne polsko-rosyjsko-ukraiń­skie siły zaczęły nacierać w kierunku Moskwy. Wątły reżim bolszewi­cki zaczął trzeszczeć w szwach.

 

Towarzysze! - krzyczał histerycznie Lenin na wielkim wiecu zwołanym w Moskwie. - Nasza święta sprawa, sprawa światowej rewolucji proleta­riatu, znalazła się w śmiertelnym niebezpieczeństwie! Ważą się losy ko­munizmu! Ważą się losy klasy robotniczej! Polscy imperialiści zbliżają się do naszej stolicy. Wszystkie siły do obrony Moskwy! Wszystkie siły dla frontu zachodniego! Zwycięstwo albo śmierć!

 

Bolszewicy przeprowadzili totalną mobilizację. Wyciągnęli z biur działaczy partyjnych, urzędników, a nawet czekistów. A z fabryk za­ufanych robotników. Rozdali im karabiny i utworzyli naprędce sztur­mowe formacje, które miały opanować panikę szerzącą się w szeregach Armii Czerwonej.

Większość posiłków, które Lew Trocki próbował ściągnąć z odle­głych części Rosji, utknęła po drodze. Drogi i linie kolejowe zosta­ły zablokowane przez chłopskich rebeliantów - "zielonych" - którzy na wieść o postępach polskiej ofensywy zdwoili siły w walce ze zniena­widzonym reżimem. Bolszewikom we znaki dawała się również ope­rująca na wschodniej Rusi armia anarchistycznego watażki Nestora Machny.

Ludność Rosji nie ukrywała wrogiego stosunku do czerwonych. Kraj ogarnęła fala strajków, głodni ludzie wychodzili na ulice. Rozpo­częły się ataki na pojedynczych żołnierzy i akty sabotażu. Zapłonęły komitety partyjne i siedziby Czeki. Tłumy rozbijały więzienia i łagry. Rosjanie mieli dość krwawego terroru i nędzy, które zafundował im Lenin.

Wszystko to utrudniało Sowietom przygotowania do rozstrzygającej bitwy o Moskwę. Dowodzący wojskami inwazyjnymi Józef Piłsudski ściągał tymczasem posiłki i dokonywał przegrupowania. U boku Po­laków znalazły się liczne formacje sojusznicze: rosyjska armia generała Piermikina, brygada Kozaków dońskich Aleksandra Salnikowa, dywizja Kozaków kubańskich esauła Wadima Jakowlewa i złożona z antykomu­nistycznych idealistów wielonarodowa armia legendarnego zagończyka generała Stanisława Bułak-Bałachowicza.

Polacy dysponowali nowoczesnym uzbrojeniem pochodzącym ze świeżych amerykańskich i francuskich dostaw. Morale stało wysoko. Wojsko Polskie było uskrzydlone zawrotnymi sukcesami ostatnich ty­godni. Żołnierze zdawali sobie sprawę, że biorą udział w wydarzeniach, które dla ich państwa i narodu mają charakter epokowy. Chodziło bowiem nie tylko o wygranie kampanii. Gra toczyła się o wykucie imperium.

 

Żołnierze! - napisał Józef Piłsudski w odezwie do wojska - Wybiła dzie­jowa godzina. Jesteście spadkobiercami dzielnych rycerzy Rzeczypospo­litej Obojga Narodów, którzy trzy wieki temu, rozbiwszy hufce Moskali, zatknęli polską chorągiew na kremlowskich wieżach. Tak jak oni wtedy, tak i wy teraz piszecie historię. Cała Rzeczpospolita patrzy na was z po­dziwem i nadzieją. Śmierć bolszewickiej zarazie! Niech żyje wielka Polska!

 

Do wielkiej bitwy - którą Edgar Vincent D'Abernon nazwał póź­niej trzecią najważniejszą batalią w dziejach świata - doszło 6 listopada 1920 roku. Gdy Polacy ruszyli do natarcia, przywitał ich grad pocisków artyleryjskich i gęsty ogień kulomiotów. W pierwszej sowieckiej linii stanęły elitarne jednostki fanatycznych komunistów. Wiedzieli bowiem, że gra toczy się nie tylko o przetrwanie rewolucji, ale również o ich życie. Jasne było, że po okrucieństwach, jakich dokonywali w Polsce, pardonu nikt im dawać nie będzie.

Polaków ten zdecydowany opór zaskoczył. Ich natarcie straciło im­pet, aż w końcu ugrzęzło. Był to przełomowy moment bitwy, kiedy wydawało się, że czerwoni zdołają się obronić. Wówczas jednak doszło do wydarzenia, które złośliwa opozycyjna prasa warszawska nazwała później "Cudem pod Moskwą". Otóż kawaleria generała Bułak-Bała­chowicza pod osłoną nocy przekradła się między sowieckimi dywizjami i teraz jak grom z jasnego nieba spadła na bolszewickie tyły.

Malowniczy wschodni jeźdźcy jakby żywcem wyjęci z kart Trylogii Sienkiewicza z groźnym okrzykiem bojowym zaczęli rąbać szablami przerażonych bolszewików. Ten nagły atak wywołał panikę, która szyb­ko ogarnęła całe sowieckie linie. Dywizja za dywizją czerwonoarmiści zaczęli rzucać broń i rozbiegać się na wszystkie strony.

Widząc, co się dzieje, polskie dowództwo rzuciło piechotę do fron­talnego natarcia. Polacy wdarli się między nieprzyjacielskie pozycje. Komunistyczne oddziały złożone z Łotyszy, Węgrów, czekistów i człon­ków partii bolszewickiej zostały wycięte w pień. A następnie polscy wyzwoliciele na karkach niedobitków wpadli na ulice czerwonej stolicy.

W mieście rozegrały się sceny mrożące krew w żyłach. Zdobywcy, wsparci przez tłumy moskwian, polowali na komunistów. Doszło do linczów na bolszewickich katach, których wywlekano z komitetów par­tyjnych i mieszkań. Załoga Łubianki została rozerwana na strzępy przez rozwścieczonych bliskich ofiar czerwonego terroru. Po ulicach walały się porzucone dokumenty, legitymacje partyjne i mundury. Komuniści starali się wmieszać w tłum i ocalić życie.

Zgromadzeni na Kremlu członkowie Rady Komisarzy Ludowych do końca nie zdawali sobie sprawy z katastrofy. Dowiedzieli się o niej, dopiero gdy przez okno sali plenarnej wpadł pocisk artyleryjski. Ko­misarze z wrzaskiem pospadali z krzeseł, posypały się na nich ostre jak brzytwa odłamki szkła i kawałki cegieł.

Tak oto swoje przybycie zaanonsował oddział zagończyków z Wiel­kiego Księstwa Litewskiego dowodzony przez rotmistrza Jerzego Dąmb­rowskiego "Łupaszkę". To jego żołnierze podtoczyli na plac Czerwony zdobyczne działo i oddali strzał w stronę Kremla. Oni też wysiekli ochronę budynku i wdarli się do środka.

Włodzimierz Lenin próbował - w przebraniu kobiety - wymknąć się tylnym wyjściem. Drogę zagrodził mu młody ułan, który dojrzawszy wąsy i brodę pod babską chustą, wzniósł ramię do ciosu. Słońce błys­nęło na klindze szabli. Polak celował w szyję, chcąc zrąbać czerep, ale nie trafił. Cios poszedł w powietrze. Lenin, zanim dosięgła go szabla, padł bowiem trupem. Jak ustalili później w trakcie sekcji zwłok wybitni rosyjscy lekarze, ze strachu dostał silnego ataku serca.

Tym młodym kawalerzystą był litewski ziemianin Józef Mackiewicz. Wówczas osiemnastoletni ochotnik, a w przyszłości najwybitniejszy polski prozaik. Kilka miesięcy po zdobyciu Moskwy w rodzinnym Wilnie Józef Piłsudski za ten bohaterski czyn udekorował go krzyżem Virtuti Militari.

Lwa Trockiego Polacy znaleźli ukrytego w kremlowskiej latrynie. Wywleczony za uszy na plac Czerwony został - ku uciesze gawiedzi ­powieszony na najbliższym drzewie. Obok niego zawisnęli inni komu­niści: Nikołaj Bucharin, Gieorgij Cziczerin i Karol Radek. Ten sam los spotkał zdrajców Feliksa Dzierżyńskiego, Juliana Marchlewskiego, Józefa Unszlichta i Feliksa Kona, członków Polskiego Komitetu Re­wolucyjnego, który w imieniu Kremla miał rządzić ujarzmioną Polską. Z całego tego towarzystwa jedynie "Krwawy Feliks" przyjął śmierć z godnością i nie błagał o litość.

Na wieść o upadku Moskwy kapitulowały dywizje Armii Czerwonej walczące na południu przeciwko Polakom, Ukraińcom i armii Wran­gla. Komisarz polityczny tego frontu, Józef Stalin, włożył sobie w usta niemiecki pistolet Walther i nacisnął spust. Kula przeszła przez kark, druzgocząc kręgi szyjne. Gdy do sowieckiej kwatery wdarli się polscy żołnierze, zobaczyli sowieckiego dygnitarza leżącego na ziemi z dziurą w tyle czaszki. Pistolet jeszcze dymił.

To był koniec komunizmu. Ludobójczego systemu, który przez trzy lata zgładził setki tysięcy ludzi. Była to więc choroba gwałtowna, ale ­na szczęście dla Rosji, Polski i całego świata - krótka.

Nad Kremlem tymczasem pierwszy raz od 1612 roku załopotał pol­ski sztandar. A wkrótce na placu Czerwonym Józef Piłsudski, premier Boris Sawinkow i generał Piotr Wrangel przyjmowali wielką polsko­ -rosyjską defiladę zwycięstwa nad bolszewikami. Tłumy mieszkańców miasta wiwatowały na widok ułanów w rogatywkach jadących strzemię w strzemię z kirasjerami z moskiewskiego pułku lejbgwardii.

Obietnica Józefa Piłsudskiego o szybkim opuszczeniu przez Woj­sko Polskie terenu Rosji niestety nie została dotrzymana. Ale nikt o to do Polaków nie miał pretensji. Mimo pokonania bolszewików sytuacja Rosji - która została ogłoszona republiką parlamentarną - była bowiem krytyczna. Nowe władze nie były zdolne zapanować nad licznymi bun­tami i powstaniami.

Opór nowej władzy stawiała bolszewicka partyzantka, "zieloni" oraz plemiona Dalekiego Wschodu. Gospodarka spustoszonego przez woj­nę domową kraju była w stanie katastrofalnym. Co gorsza lewicowy premier Sawinkow ustawicznie darł koty z prawicowym prezydentem Wranglem. Sami Rosjanie poprosili więc Polaków, aby zostali i pomogli im w posprzątaniu bałaganu, który pozostał po bolszewikach.

Słaba, uzależniona od Polski Rosja podpisała z Rzecząpospolitą trak­tat o ostatecznym przebiegu granic. Wrangel, choć nie był zachwycony takim obrotem spraw, nie miał wyboru i musiał uznać utworzone przez Józefa Piłsudskiego imperium. W jego skład weszły Polska, Ukraina, Wielkie Księstwo Litewskie, Łotwa i Estonia. Kraje te zostały połączo­ne więzami federacji. Finlandia, Rumunia, Gruzja, Armenia i Azerbej­dżan stały się zaś częścią polskiej strefy wpływów. Ów potężny blok rozciągał się na olbrzymiej przestrzeni między Zatoką Fińską a Mo­rzem Kaspijskim.

Federacja Piłsudskiego stanowiła barierę przeciwko rewizjonistycz­nym apetytom Rosji i Niemiec. Uznawszy fakty dokonane, Wielka Brytania, Stany Zjednoczone i Francja porzuciły swoją rosyjską so­juszniczkę i zawarły z Polską umowę o sojuszu wojskowym i wymianie handlowej. Tak oto Rzeczpospolita wróciła na swoje miejsce, które na sto pięćdziesiąt lat odebrała jej Rosja. Było to miejsce hegemona Europy Wschodniej. Choć od opisywanych wydarzeń minęło dziewięćdziesiąt pięć lat, nie zmieniło się to do dziś.

 

Warszawa szybko zdetronizowała Paryż i stała się kulturalną stolicą Europy. Powstały w niej wspaniałe sale koncertowe, muzea i galerie.

Z całego kontynentu do polskiej stolicy zjeżdżali poszukujący szczęścia i szczodrych mecenasów artyści. Do tej ostatniej roli idealnie nadawali się bajecznie bogaci magnaci Litwy i Rusi, których włości rozciąga­ły się na szerokich przestrzeniach wschodu. Jednym z nich był książę Janusz Radziwiłł.

Pewnego razu, 1 września 1939 roku, książę siedział w salonie swo­jego warszawskiego pałacu, popijał kawę i stawiał porannego pasjansa. Przyjemną chwilę przerwał mu kamerdyner, który zaanonsował przy­bycie ubogiego zagranicznego malarza. Książę raczył przyjąć gościa, przybył on bowiem z polecenia jednego z radziwiłłowskich przyjaciół.

Interesant przedstawiał sobą żałosny widok. Stanął przed księciem w wymiętym pocerowanym garniturze i dziurawych butach. Mówił łamaną polszczyzną, był wyraźnie zdenerwowany i speszony. Jego głos przechodził momentami w skrzek, zdecydowanie zbyt mocno gesty­kulował. Malarz spoglądał na arystokratę pokornym, psim wzrokiem.

Pod pachą miał teczkę ze swoimi pracami. Obrazy były słabe i nie spodobały się wyraźnie znudzonemu księciu. Kierowany litością kupił jednak dwa za pięćdziesiąt złotych. Kazał malarza nakarmić w kuch­ni i wypuścić czarnymi schodami. Wzruszony artysta na pożegnanie długo czapkował arystokracie.

Jeszcze tego samego dnia książę Radziwiłł spotkał się na raucie w Polskim Towarzystwie Kolonialnym (Polska kupiła akurat od Wiel­kiej Brytanii Ugandę) ze swoim przyjacielem.

         - No i jakże ci się spodobał ten nasz niemiecki malarz? – spytał przyjaciel. - Prawda, że pocieszny?

- Mówiąc szczerze, mój drogi, jakoś nie przypadł mi do gustu - od­parł książę Janusz Radziwiłł, zastanawiając się nad dobraniem właściwej sałatki do śledzia. - Ale to, zdaje się, nie jest Niemiec, tylko Austriak.

         - Czy to nie wszystko jedno?

         - Rzeczywiście, wszystko jedno. Straszny jednak z niego gaduła. I antysemita.

Za: http://dakowski.pl//index.php?option=com_content&task=view&id=16391&Itemid=80