Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

A Polska… A gdzie tam Polsce do Kambodży… – admin (Marucha przyp. red. WSP)




Zdaje się, że kolejny kraj urywa się Amerykanom ze smyczy.






Niespełna dwa lata temu, nagradzany częściej od Wałęsy, utytułowany bardziej niż Tusk i zachwalany w sposób nieosiągalny dla Dudy – kambodżański przywódca, Hun Sen nagle ogłosił, że może i było miło, ale już wystarczy bycia „prymusem Zachodu”, nie ma też co oglądać się za bardzo na mocno nadopiekuńczy w swoim czasie Wietnam – i czas poszukać sojuszników lepiej zabezpieczających khmerskie interesy [1].

Zanim Amerykanie i reszta glob-finansjery (traktującej dotąd Kambodżę gorzej niż król Leopold swoje Kongo) pozbierali szczęki ze szklanych podłóg – zmiana zdążyła się utrwalić, a khmerski Jednooki Lis rozbroił wszystkie po podrzucane mu w okresie „liberalizacji” i „demokratyzacji” łajnobomby „społeczeństwa otwartego”.

Zapoczątkowany latem 2016 r. zwrot trwa bowiem w najlepsze do dzisiaj.

„Chińscy liderzy szanują mnie i traktują mnie jak równego sobie„, podkreślił (oczywiście na swój ulubiony sposób, tj. przez osobiście zarządzany profil na FB) Hun Sen w lutym 2018 r., otwierając wybudowany za 57 milionów dolarów (z Chin) most w prowincji Stung Trang i już wprost posunął się do złośliwości wobec Zachodu:

„Pozwólcie, że zapytam tych z was, którzy oskarżają mnie o nadmierne zbliżenie z Chinami: Co nam ofiarowaliście, poza wyzwiskami, karami i groźbami nałożenia sankcji?”.

Jednooki Lis wie co pisze, w końcu po momencie konsternacji kambodżańskim manewrem – zwłaszcza ze strony Stanów Zjednoczonych brzmią równo głosy oburzenia na „khmerską niewdzięczność”.

Jeszcze w lutym Donald Trump zapowiedział zakończenie „pomocy USA dla Kambodży”, a media zachodnie, z NYT uderzają w znany ton, udostępniając co chwilę łamy „kambodżańskim opozycjonistom” biadającym nad „staczaniem się kraju na powrót do totalitaryzmu”. A w tym samym czasie Chiny np. prezentują Phnom Penh 100 tankowców z uzbrojoną ochroną.

Hun Sen doskonale wie, że może nic nie rozbić z zachodnich wypominków, zawczasu rozbroiwszy wszelkie hodowane w okresie odwilży z Zachodem ośrodki „społeczeństwa otwartego” i tym podobne jaczejki, oczywiście upozorowane na „demokratyczną opozycję”.

We wrześniu 2017 r. do aresztu trafił Kem Sokha, lider Kambodżańskiej Narodowej Partii Ocalenia, ugrupowanie zostało zdelegalizowane, a jego działaczom zakazano dalszej aktywności politycznej. Zachód podniósł rytualny krzyk, nieco jednak początkowo półgębkiem, nie chcąc narazić się na realną kontrakcję Phnom Penh, choćby przeciwko… zachodnim inwestycjom w kraju.

Mechanizm infiltracji i skorumpowania Khmerów okazał się bronią obosieczną! Lis rozumiał bowiem świetnie, że nawet pro-zachodnia polityka nie zabezpieczy jego pozycji, a dalsza liberalizacja – zaprowadzi go tam, gdzie Husajna i Kadafiego, i gdzie miał trafić Asad. A na to kambodżański przywódca okazuje się po prostu za sprytny. W końcu wyspecjalizował się w trudnej sztuce przeżycia – i wygrywania. Przede wszystkim – wygrywania dla siebie i swojego kraju geopolitycznych konieczności. I w tym właśnie okazał się być mądrzejszy od swych dawnych towarzyszy, a późniejszych śmiertelnych wrogów, Czerwonych Khmerów.

Żeby choćby pomyśleć o urwaniu się Zachodowi – Kambodża musiała zdobyć ku temu pewne podstawy, jednocześnie zresztą mogące stanowić zagrożenie dla procesu emancypacji, systemu władza, a nawet całej tkanki społecznej (co znamy przecież z doświadczeniem środkowoeuropejskich).

Khmerom udało się osiągnąć w zeszłym (2017 r.) roku wzrost gospodarczy o 6,9 procent. Dla porównania, o ile w 2005 r. ponad połowa mieszkańców kraju żyła poniżej progu nędzy – o tyle obecnie jest to mniej niż 14 proc. Inaczej jednak niż 17. kwietnia 1975 r. (kiedy to do Phnom Penh, jednego wielkiego amerykańskiego kompradorskiego burdelu wchodziły oddziały Angkar Loe [2]) dysproporcje socjalne, acz istniejące i rosnące – nie wiążą się z tak ostrą dychotomią, wykluczającą koegzystencję.

Jasne, jak wszędzie – względy wzrost poziomu życia przynosi za sobą wzrost potrzeb konsumpcyjnych, co starał się i nadal próbuje wykorzystywać Zachód, podsuwając znane zwłaszcza w naszej części świata pozornie łatwe wzorce. Sięgnięcie po kapitał chiński ma ułatwić ucieczkę z pułapki zachodniego kapitalizmu.

I chociaż ortodoksyjni krytycy Hun Sena podnoszą, że to faktycznie tylko zmiana kierunku, którym system ten wlewa się do Kambodży (w końcu chińscy inwestorzy budują tam m.in…. kasyna) – to z punktu widzenia Phnom Penh kluczowe jest jednak zachowanie kontroli narodowej nad całym procesem – czy mowa jest o rewolucji, czy jej ideologicznym zaprzeczeniu. A to z kolei może służyć większej korzyści, także dla Polski – zbliżeniu do utrwalenia wielobiegunowego ładu światowego. Bo tym razem Khmerzy nie atakują już amerykańskiego „słoneczka narodów” samymi motykami.

[1] http://chart.neon24.pl/post/133058,wietnam-juz-nie-jest-bossem-dla-kambodzy
[2] O czym szerzej: http://geopolityka.org/komentarze/konrad-rekas-komunizm-po-prostu-konsekwentny

Konrad Rękas
http://prawica.net

 

Za: https://marucha.wordpress.com/2018/04/22/niewdzieczna-kambodza/#more-69965