Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

„Rozeznanie” i "zamknięte serca" - Krystian Kratiuk

Czy synod zatwierdził Komunię Świętą dla rozwodników? Czy też przeciwnie – potwierdził świętość i nierozerwalności małżeństwa? Odpowiedź jest zatrważająca – nie wiemy! Wszystko wskazuje na to, że triumfuje wizja „Kościoła zdecentralizowanego” – biskupów podejmujących decyzje w swych diecezjach, bez jasnej doktryny. Jedna sprawa pozostaje jednak jasna – synod biskupów nie ma żadnej władzy prawodawczej. Aby jego ustalenia weszły w życie, musi je swym nauczaniem potwierdzić papież.

Wielu ojców synodalnych po opublikowaniu końcowego dokumentu ma „wątpliwości interpretacyjne”, co potwierdził arcybiskup Henryk Hoser. Sam metropolita warszawsko-praski potwierdził jednak pośrednio, że podczas obrad toczyła się swoista wojna między purpuratami – użył bowiem słów: „wracamy z tarczą”. Wyraził jednak również nadzieję, że papież wyjaśni niektóre nieścisłości dokumentu.

Jakie to niejasności? Autorzy dokumentu piszą o konieczności „rozeznawania” przez Kościół konkretnych sytuacji rodzinnych jego członków – to żadna nowość, ale słowa Jana Pawła II z „Familiaris consortio”. W dokumencie przygotowanym po tegorocznym synodzie czytamy także, że „osoby ochrzczone, które się rozwiodły i ponowie zawarły związek cywilny powinny być bardziej włączane we wspólnoty chrześcijańskie na różne możliwe sposoby, unikając wszelkich okazji do zgorszenia” – doprawdy trudno wyrokować, czym mogą być owe okazje do zgorszenia. Czy na przykład kardynał Schoenborn, popierający zasiadanie w radach parafialnych osób żyjących w homo-związkach, nie uzna, że udzielenie Komunii Świętej rozwodnikom nikogo nie zgorszy? Co w sytuacji, gdy w innych krajach – chociażby w Polsce – biskupi uznają, że to jednak sytuacja gorsząca, łamiąca wszak Boże przykazanie? Czyż nie staniemy się świadkami powstania swoistych Kościołów lokalnych, z własną interpretacją doktryny?


Dla porządku należy jednak przyznać, że w dokumencie końcowym synodu nie ma mowy wprost o rozwiązaniach postulowanych przez niemieckojęzycznych biskupów. Ale sam dokument napisany jest typowym dla współczesnego Kościoła obłym, niejasnym i rozwodnionym językiem, który każdy może zinterpretować na swój własny sposób. Oto przykładowy fragment dotyczący rozwodników żyjących w nowych związkach: „powinni zadać sobie pytanie, w jaki sposób zachowywały się wobec swoich dzieci, gdy związek małżeński przeżywał kryzys; czy były próby pojednania; jak wygląda sytuacja opuszczonego partnera; jakie konsekwencje ma nowa relacja na pozostałą rodzinę i wspólnotę wiernych; jaki przykład daje ona ludziom młody, którzy przygotowują się do małżeństwa. Szczera refleksja może umocnić zaufanie w miłosierdzie Boże, które nikomu nie jest odmawiane”. Niebezpieczeństwo dowolności interpretacji jest tutaj aż nadto widoczne. 

 

Samo słowo „rozeznanie” w trzech punktach synodalnego dokumentu dotyczących rozwodników pada aż pięciokrotnie! To raz jeszcze uświadamia nam, że to od decyzji już nawet nie poszczególnych episkopatów, ordynariuszy ale konkretnych księży może zależeć ocena sytuacji dotyczącej takich osób. W tym kontekście brak wyjaśnienia jakie normy stosować wobec nich przy udzielaniu świętych sakramentów jest wręcz porażająca. Czyżby Rzym na naszych oczach miał zrezygnować z funkcji strażnika doktryny? Bez ostatecznego słowa papieża trudno odpowiedzieć i na to pytanie – w omawianym dokumencie kilkukrotnie padają wszak słowa podkreślające niezmienność nauki Kościoła o nierozerwalności małżeństwa sakramentalnego. Świadczy to nie tylko o zamęcie komunikacyjnym, ale także o absurdalności przyjętej metody akceptacji dokumentu – nad każdym jego punktem głosowano osobno, co umożliwiło uznanie wszystkich punktów na znanej z parlamentów zasadzie – my poprzemy was, wy poprzecie nas.

Ostateczną decyzję w sprawie kościelnego nauczania podejmuje papież. Choćby i sto procent biskupów głosowało na jakimkolwiek synodzie za „legalizacją” herezji, to do Ojca Świętego należy ostatnie słowo – tylko on ma prawo nauczać współtworząc i rozwijając kościelne magisterium. Dlatego z tak wielką nadzieją oczekiwano słów papieża Franciszka na Mszy Świętej kończącej synod. W trakcie homilii nie padły jednak żadne słowa wprost odnoszące się do problemu synodalnego konfliktu.

Papież wygłosił jednak inne przemówienie – kończąc obrady synodu. Tą ważną mowę Franciszek wygłosił w obecności biskupów broniących nauczania Pana Jezusa o nierozerwalności małżeństwa,  oraz w obecności postępowych biskupów, od miesięcy domagających się dopuszczenia rozwodników żyjących w nowych związkach. Ci ostatni mieli usta pełne pięknych słów o otwarciu i miłosierdziu, ale wspominając o swych wewnątrzkościelnych oponentach nazywali ich ludźmi bez serca, zimnymi i zamkniętymi na ludzkie dramaty. Nie może więc dziwić, że czytając przemówienie papieża, już teraz oczekując jego posynodalnej adhortacji, ze szczególną uwagą skupiamy się na tych oto słowach:

 

„Co oznacza dla Kościoła zakończenie synodu o rodzinie? (…) Oznacza, że świadczono wobec wszystkich, że Ewangelia pozostaje dla Kościoła żywym źródłem wiecznej nowości, przeciw każdemu, kto chce ją “zdoktrynizować” w martwe kamienie do rzucania w innych. Oznacza również, że obnażono zamknięte serca, które często ukrywają się nawet za nauczaniem kościoła, albo za dobrymi intencjami, aby zasiąść na katedrze Mojżesza i sądzić, czasami z poczuciem wyższości i z powierzchownością, trudne przypadki i rodziny zranione.

Oznacza, że stwierdzono, że Kościół jest Kościołem ubogich w duchu i grzeszników poszukujących przebaczenia, a nie tylko sprawiedliwych i świętych, więcej: sprawiedliwych i świętych, kiedy czują się ubogimi i grzesznikami. Znaczy, że usiłowano otworzyć horyzonty dla przezwyciężenia każdej hermeneutyki konspiracyjnej czy zamkniętej wizji, aby bronić i szerzyć wolność dzieci Bożych, aby przekazywać piękno chrześcijańskiej Nowiny, czasami pokrytej rdzą archaicznego języka albo po prostu niezrozumiałej”.

 

Słowa te wydają się wskazywać, po której stronie sporu lokują się przekonania papieża. Ale nie możemy tego przesądzać – musimy poczekać na jego adhortację. Nie ustając w modlitwach o światło Ducha Świętego dla niego.

 

 Krystian Kratiuk

 


Za: http://www.pch24.pl/rozeznanie-i--zamkniete-serca-,38972,i.html


Bardziej krytycznie!

Synod biskupów poświęcony zniszczeniu rodziny zakończony

W soborowej sekcie zakończył się tzw. „Synod biskupów poświęcony rodzinie”. Pierwsza rzecz, która rzuca się w oczy, to brak jednej i tej samej wiary wśród hierarchów posoborowego kościoła. Prawdziwy Kościół katolicki posiada cechę jedności, która polega na tym, że Kościół:

„Ma być jeden, jednością wewnętrzną t. j. niepodzielny w sobie. Jedność tę stanowią: jedność wiary, jedność społeczności i jedność rządu. Jedność wiary polega na tym, że wszyscy członkowie Kościoła w jedne i te same prawdy wierzą czy to wyraźnie (explicite) czy niewyraźnie (implicite). Jedność wiary, jako cecha, musi być zewnętrznie ujawniona przez jedno i to samo wyznanie”. (Ks. Sieniatycki, Apologetyka czyli dogmatyka fundamentalna, Krakow 1932, s. 321).

Obrady Synodu pokazały nam, iż w soborowej sekcie jedności wiary, co do prawd już przez Kościół zdefiniowanych, nie ma. Część tzw. „liberalnych biskupów” wierzy w co innego niż tzw. „biskupi konserwatywni”. I tak „biskupi konserwatywni” wierzą, iż cudzołóstwo jest grzechem ciężkim, liberalni zaś wyznają, iż nie jest. Jedni wierzą, iż osoba żyjąca w grzechu ciężkim (rozwodnik w nowym związku) może przystępować do sakramentu ołtarza, inni wierzą, że nie może. W Internecie w związku z tym pojawiły się opinie, iż ci „liberalni biskupi”, głównie z Niemiec i Europy zachodniej, znajdują się w herezji formalnej i do kościoła soborowego już nie należą. Jednak decydujący głos w tej materii ma papież, a tak się składa, iż aktualny przebieraniec zainstalowany przez żydów w Watykanie wyznaje herezję Piotra Iurieu z 1686, który twierdził, iż:

„Jedność wiary w Kościele Chrystusowym jest potrzebna, ale tylko co do prawd fundamentalnych. Kościół, jako jeden, według niego, obejmuje wszystkie sekty, które przyjmują fundamentalne prawdy wiary, choćby w nich poza tym panowały jak najróżnorodniejsze przeciwieństwa w wierzeniu”. (Ks. Sieniatycki, Apologetyka czyli dogmatyka fundamentalna, Krakow 1932).

Tego rodzaju pojęcie jedności wiary sprzeciwia się słowom Chrystusa, który każe wiernym wierzyć we wszystko, cokolwiek im objawił i do wierzenia przez Apostołów i ich następców podał oraz sprzeciwia się samemu pojęciu wiary objawionej, która domaga się uznania za prawdę wszystkiego, co Bóg objawił, a Kościół Chrystusów do wierzenia podaje.

To, że ta błędna wykładnia jedności Kościoła jest obowiązującą w soborowej sekcie podszywającej się pod Kościół katolicki wie każdy, kto na bieżąco śledzi poczynania i wypowiedzi antypapieża Bergoglio:

„Bolesne jest, że istnieją podziały, że są chrześcijanie podzieleni, podzieliliśmy się między sobą. Jednak wszyscy mamy coś wspólnego: wszyscy wierzymy w Pana Jezusa Chrystusa, wszyscy wierzymy w Ojca, Syna i Ducha Świętego, a wreszcie wszyscy idziemy razem, jesteśmy w drodze. Pomagajmy sobie nawzajem! Jeden myśli tak, drugi inaczej, ale we wszystkich wspólnotach są dobrzy teolodzy. Niech oni dyskutują, niech szukają prawdy teologicznej, bo to jest obowiązkiem, ale my idźmy razem, modląc się za siebie nawzajem i pełniąc dzieła miłosierdzia. To nazywa się ekumenizmem duchowym: iść drogą życia wszyscy razem w naszej wierze w Pana Jezusa Chrystusa”. (Katecheza wygłoszona podczas audiencji generalnej 08.10.2014).

Stąd widzimy, iż o żadnej herezji i ekskomunice mowy być nie może, gdyż w takim ujęciu nauki o jedności wiary, o ile „wierzy się w Jezusa”, chociażby przy tym wyznawało się największe błędy przeciwne doktrynie katolickiej, do kościoła należy się zawsze i odpaść od niego jest wręcz rzeczą niemożliwą. Dlatego też na koniec tzw. Synodu Bergoglio powiedział:

„Pierwszym obowiązkiem Kościoła nie jest szafować wyroki skazujące czy anatemy, ale głosić miłosierdzie Boga, wzywać do nawrócenia i prowadzić wszystkich ludzi do zbawienia Pańskiego”.

Ponieważ, jak relacjonują media, końcowy dokument jest kompromisem pomiędzy postępowcami (z Bergoglio hej! do przodu) a konserwatystami (stoimy przy tobie Janie Pawle II) nie mogło w nim zabraknąć grubego kalibru herezji. Poniżej jego fragment:

„84. Osoby ochrzczone, które się rozwiodły i ponowie zawarły związek cywilny powinny być bardziej włączane we wspólnoty chrześcijańskie na różne możliwe sposoby, unikając wszelkich okazji do zgorszenia. Kluczem duszpasterskiego towarzyszeniu im jest logika integracji, aby nie tylko wiedzieli, że należą do Ciała Chrystusa, którym jest Kościół, ale mogli mieć tego radosne i owocne doświadczenie. Są ochrzczeni, są braćmi i siostrami, Duch Święty rozlewa w nich dary i charyzmaty, dla dobra wszystkich. Ich udział może być wyrażony w różnych posługach kościelnych: trzeba zatem rozpoznać, które z różnych form wykluczenia obecnie praktykowanych w obrębie liturgii, duszpasterstwa, edukacji oraz w dziedzinie instytucjonalnej można przezwyciężyć. Nie powinni oni nie tylko czuć się ekskomunikowanymi, ale mogą żyć i rozwijać się jako żywe członki Kościoła, odczuwając, że jest on matką, która ich zawsze przyjmuje, troszczy się o nich z miłością i wspiera ich w pielgrzymce życia i Ewangelii. Ta integracja jest też potrzebna ze względu na troskę i chrześcijańskie wychowanie ich dzieci, które muszą być uznane za najważniejsze. Dla wspólnoty chrześcijańskiej, troska o te osoby nie jest osłabieniem swej wiary i świadectwa o nierozerwalności małżeństwa: przeciwnie w tej trosce Kościół wyraża właśnie swoją miłość”.

Dokument Synodu zatem stwierdza, iż osoby rozwiedzione w prawodawstwie cywilnym (Kościół nie uznaje rozwodów), de facto żyjące w grzechu ciężkim cudzołóstwa, są żywymi członkami Kościoła. Przeczy to nauce Kościoła o usprawiedliwieniu i łasce uświęcającej, zgodnie z którą, warunkiem usprawiedliwienia i otrzymania łaski uświęcającej jest odpuszczenie grzechów, warunkiem zaś odpuszczenia grzechów jest sakrament pokuty, którego ważność uzależniona jest od żalu za grzechy, skruchy i mocnego postanowienia poprawy. Aby więc osoba rozwiedziona cywilnie, żyjąca w nowym związku czyli w cudzołóstwie, mogła otrzymać odpuszczenie grzechów, usprawiedliwienie i łaskę uświęcającą i tym samym stać się „żywym członkiem Kościoła”, warunkiem koniecznym jest aby w nowym związku nie żyła i albo wróciła do swojego rzeczywistego małżonka/małżonki albo żyła samotnie w czystości. Innymi słowy warunkiem usprawiedliwienia jest aby grzesznik przestał grzeszyć, za grzech swój żałował i nawrócił się ze swojej drogi.

Przez łaskę poświęcającą stajemy się członkami żywymi ciała Chrystusowego. Atoli jest to widoczne, iż żywy członek może czerpać wiele dóbr i skarbów z bogactw głowy, jakie nie są dostępne dla członka umarłego, albo na pół tylko żywego. (…) Sami tylko sprawiedliwi mają przystęp do sakramentów żywych, przez które Chrystus zasług swoich nam udziela i jeszcze bardziej łaskę w nas powiększa, aniżeli tego moglibyśmy dopiąć zasługami naszymi. Sakramenty bowiem, a szczególniej najświętszy sakrament ołtarza są potokami, którymi nieustannie bez naszego trudu i mozołu płyną strumienie z niezmierzonego skarbu zasług Chrystusowych tak, iż potrzebujemy tylko z pobożnością zbliżyć się i stamtąd zaczerpnąć, a bogactwo łaski w duszy naszej stanie się większe i zupełniejsze. (…) Atoli, mój Chrześcijaninie, wszystkie skarby i bogactwa są stracone i zamknięte dla ciebie, jeżeli nie posiadasz łaski poświęcającej”. (Dr M. J. Scheeben, O. E. Nieremberg SI, Uwielbienia łaski Bożej, Tarnow, 1891).

Synod jednak naucza przeciwnie. Wg posoborowego kościoła cudzołożnik żyjący w nowym związku jest żywym członkiem Kościoła, czyli, grzesznik żyjący w grzechu ciężkim jest równocześnie usprawiedliwiony i posiada łaskę uświęcającą. Być może ktoś zapyta: W jaki sposób dokonuje się to usprawiedliwienie? Ano dzięki miłosierdziu Bożemu! Wszak jak naucza Synod:

„Dla wspólnoty chrześcijańskiej, troska o te osoby nie jest osłabieniem swej wiary i świadectwa o nierozerwalności małżeństwa: przeciwnie w tej trosce Kościół wyraża właśnie swoją miłość”.

Oczywiście, ta „miłość Kościoła” nie jest niczym innym niż wyrażoną przez Kościół „miłością Boga”, o czym daje świadectwo antypapież Bergoglio:

„Doświadczenie Synodu pozwoliło nam lepiej zrozumieć, że prawdziwymi obrońcami doktryny nie są ci, którzy bronią litery, ale ducha; nie idei, ale człowieka; nie formuł, ale darmowości miłości Boga i jego wybaczenia. To w żaden sposób nie oznacza obniżenia ważności formuł, prawa i przykazań Bożych, ale wyniesienie wielkości prawdziwego Boga, który nie odnosi się do nas według naszych zasług, ani według naszych czynów, ale wyłącznie według nieskończonej szczodrości swego Miłosierdzia”.

Ta fałszywa nauka posoborowego kościoła i jego najwyższego pasterza wypływa wprost z nauczania Lutra. Zdaniem Lutra istotą wiary jest ufność, za pomocą której ktoś ufa, że zostają mu przypisane zasługi Chrystusa. Mówiąc w wielkim skrócie, usprawiedliwienie u Lutra nie polega na tym, że grzechy po ich przebaczeniu zostają odpuszczone i ich nie ma, lecz na tym, że Pan Bóg je swoim miłosierdziem jak płaszczem przykrywa i w ten sposób ich nie liczy, chociaż faktycznie nadal istnieją. Ponieważ wg Lutra grzechy nie są wymazane, lecz jedynie zakryte, toteż grzesznik aż do godziny śmierci i sądu szczegółowego nie wie, czy został usprawiedliwiony i zbawiony czy też został nieusprawiedliwiony i potępiony. Dlatego jest on „równocześnie sprawiedliwym i grzesznikiem”. Stąd jedynym możliwym podejściem człowieka jest ufność w Boże miłosierdzie. Sam Luter mawiał: pecca fortiter, sed crede fortius – „grzesz mocno, ale wierz mocniej”. Wierz oczywiście w Miłosierdzie boże.

I dokładnie tego rodzaju ujęcie wiary jako ufność w Miłosierdzie boże zostało potępione jako heretyckie na Szóstej Sesji Soboru Trydenckiego (1545-1563):

„Jeśli ktoś twierdzi, że wiara usprawiedliwiająca jest tylko ufnością w miłosierdzie Boga, który odpuszcza grzechy ze względu na Chrystusa, albo że ta ufność jest jedynym źródłem usprawiedliwienia niech będzie wykluczony ze społeczności wiernych”. (DH 1562, BF VII. 88).

I dokładnie tego rodzaju ujęcie wiary jako ufności w Miłosierdzie boże wyznaje soborowa sekta antychrysta podszywająca się pod Kościół katolicki. Nie może zatem dziwić nazwanie osób żyjących w grzechu ciężkim „żywymi członkami Kościoła”. W konsekwencji tego, skoro cudzołożnik pozostający w grzechu ciężkim jest równocześnie usprawiedliwiony, nic nie stoi na przeszkodzie, aby takie osoby otrzymały przystęp do żywych sakramentów. I chociaż Synod nie mówi wprost „o komunii dla rozwodników” to rację mają liberalne media twierdząc, iż dla tego typu tzw. praktyki duszpasterskiej „uchylono drzwi w duchu miłosierdzia”. Każdy wierny soborowego kościoła powinien zastanowić się dokąd te drzwi prowadzą, i czy chcę się tam znaleźć… na całą wieczność.

Apokalipsa św. Jana 18, 1-4.

A potem widział drugiego Anioła zstępującego z nieba, mającego moc wielką: i oświeciła się ziemia od chwały jego.

I zakrzyknął w mocy, mówiąc: Upadła, upadła Babilonia wielka i stała się mieszkaniem czartów i strażą wszego ducha nieczystego i strażą wszelkiego ptactwa nieczystego i przemierzłego.

Bo z wina gniewu porubstwa jej piły wszystkie narody, a królowie ziemie wszeteczeństwo z nią płodzili, i kupcy ziemscy z mocy rozkoszy jej bogatymi się stali.

I słyszałem drugi głos z nieba mówiący: Wyjdźcie z niej, ludu mój, abyście nie byli uczestnikami grzechów jej, a żebyście nie odnieśli plagi jej.

Autor: Szymon Klucznik
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Za: https://katolikintegralny.wordpress.com/2015/10/25/synod-biskupow-poswiecony-zniszczeniu-rodziny-zakonczony/



Redakcja wsercupolska.org nie zawsze zgadza się z wieloma poglądami i tezami, ale publikujemy teksty, które uważamy za ważne lub ciekawe.