Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 
Nasi Umiłowani Przywódcy właśnie wyłażą ze skóry, żeby nas przekonać, iż pragną naszego dobra. Z jednej strony to prawda, bo każdy z nich liczy na posadę, jeśli już nie prezydenta, to dygnitarza drobniejszego płazu, któremu Rzeczpospolita będzie płaciła grube pieniądze, odbierane nam za pośrednictwem urzędów skarbowych, gotowych na każde skinienie oprawców. Przewidział to poeta, pisząc w proroczym natchnieniu, że „nie zrozumie prosty lud nigdy potężnej duszy władcy, dlatego musi świszczeć knut i muszą dręczyć go oprawcy”. Bo władca, całą siłą swojej potężnej duszy pożąda naszego dobra, a skoro ma do pomocy gotowych na każde skinienie oprawców, to jakże tu się dziwić, że tego dobra już tak niewiele nam zostało? Nasi Umiłowani Przywódcy nie biorą tego, ma się rozumieć, pod uwagę, wychodząc z założenia, że „dla ludu eto wsio rawno, czy car, czy chan jest jego katem, bo lud, to swołocz i gawno; batem go! Batem! Batem! Batem!”

Te rusycyzmy, to na okoliczność pojednania z Rosją, do którego, za pośrednictwem Naszych Umiłowanych Przywódców tresuje nas właśnie zimny czekista Putin. Już tam Nasi Umiłowani Przywódcy, te mizerne imitacje Adama Łodzi Ponińskiego, skaczą przed nim z gałęzi na gałąź, gotowi obedrzeć nas wszystkich ze skóry, żeby tylko nie zapoznać się z ruskim batogiem. Z drugiej strony, jakież niby dobro ma dla nas płynąć z tego, że Nasi Umiłowani Przywódcy wszystko nam odbiorą? „Wszystko mu także się odbierze, by mógł własnością gardzić szczerze”? No, to byłby nawet jakiś pozór moralnego uzasadnienia fiskalnego rabunku. Tylko patrzeć, jak Nasi Umiłowani Przywódcy zaczną nam klarować, że lepiej jest „być”, niż „mieć” – i słuszna ich racja, bo cóż człowiekowi po mieniu, jak nie jest pewien dnia, ani godziny? W takiej sytuacji od razu zrozumie, jakie to szczęście, że przynajmniej żywy, zdrowy – i porzuci wszelką myśl o posiadaniu czegokolwiek, bo z tego tylko same zgryzoty i niebezpieczeństwa. Goły złodzieja się nie boi, a cóż może być w życiu ważniejszego, niż poczucie bezpieczeństwa?

Ale ludzie oprócz mienia miewają też dzieci i – chociaż to niewiarygodne – niektórzy jeszcze nie wyzbyli się wobec nich poczucia odpowiedzialności. Dlatego też pod koniec maja odbyła się w Gimnazjum i Liceum im. Św Tomasza z Akwinu w Józefowie pod Warszawą konferencja poświęcona nauczaniu klasycznemu. Jej celem było wykazanie, że edukacja klasyczna stanowi remedium na stan współczesnego systemu oświaty. Edukacja klasyczna nie tylko nawiązuje do siedmiu sztuk wyzwolonych, a więc: gramatyki, logiki i retoryki, czyli umiejętności wyrażania myśli, które stanowiły tzw. trivium – oraz geometrii, arytmetyki, astronomii i muzyki, stanowiących quadrivium – ale przede wszystkim kładzie nacisk na istotę nauczania, którą wyraża samo słowo edukacja, wywodzące się zarówno ze słowa educere, czyli wydobywać i ducere, czyli prowadzić. Skąd wydobywać i dokąd prowadzić? Wydobywać z ignorancji i prowadzić ku poznaniu prawdy. Ale w jaki sposób? Ksiądz John Jenkins, przedstawiając w swoim referacie stan edukacji w Stanach Zjednoczonych oraz próby poprawy sytuacji, zwrócił uwagę na to, że według Arystotelesa edukacja jest nauką o przyczynach.

Tymczasem współczesna edukacja ignoruje zasadę przyczynowości, wskutek czego uczniowie wprawdzie wiele wiedzą, ale niczego, albo prawie niczego nie rozumieją. Jak w takim razie nauczać? Zalety metody sokratycznej, polegającej na pytaniu i udzielaniu odpowiedzi byłyby dobre w przypadku Sokratesa – a więc kogoś, kto sam wie i pragnie swemu uczniowi przekazać prawdę. Metoda ta stawia wysokie wymagania przede wszystkim nauczycielowi. Na przykład nauczyciel fizyki, przygotowując się do zajęć, w trakcie których ma objaśnić uczniom, dajmy na to, teorię Einsteina, powinien zadać sobie samemu pytanie: skąd wiem, że to jest prawda? I dopiero, kiedy sam sobie na to pytanie odpowie, może nie tylko pozwolić uczniom, ale nawet prowokować ich do zadawania pytań. Problem polega jednak na tym, że współczesne programy edukacyjne wcale nie są na ten cel zorientowane. Przeciwnie. Zwróciła na to uwagę pani dr Aldona Ciborowska, w znakomitym referacie „Postmodernizm a edukacja” podkreślając, że postmoderniści kwestionują prawdę jako zgodność sądu z rzeczywistością, utrzymując, że prawdą jest cokolwiek.

Mówiąc między nami, ten cały postmodernizm, to nic innego, jak stara, znajoma, socjalistyczna brednia, z tym, że nie w stylu moskiewskim, tylko zachodnim, według receptury Antoniego Gramsciego. Gramsci uznał, że socjalistyczna rewolucja wymaga zniszczenia „kultury burżuazyjnej”, czyli cywilizacji łacińskiej i obecnie zarówno państwowe programy edukacyjne w Eurokołchozie, jak i cały przemysł rozrywkowy zostały temu właśnie celowi podporządkowane. Celem współczesnej edukacji, zwłaszcza w kierowanym przez narodowych i internacjonalnych socjalistów Eurokołchozie, nie jest ukształtowanie człowieka myślącego, tylko wykształconego kretyna, wytresowanego do rozwiązywania testów i recytowania formułek ułożonych według sławetnego „klucza”. Samodzielne myślenie nie jest oczekiwane, ale bo też po co niewolnicy mają myśleć? Wystarczy, że będą myśleli starsi i mądrzejsi, który przecież z natury rzeczy wiedzą, co jest dla wszystkich dobre.

Jeśli zatem nie chcemy doprowadzić do zerwania cywilizacyjnej ciągłości i utraty poczucia wspólnoty nawet z własnymi dziećmi i wnukami, to za wszelką cenę, podkreślam – za wszelką cenę musimy przeszkodzić naszym okupantom w likwidowaniu władzy rodzicielskiej oraz odebrać im władzę nad bogactwem, jakie wytwarzamy, którą sobie uzurpowali. Konstytucja w art. 48 powiada, że rodzice mają prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. To prawo ani nie wygasa, ani nie ulega zawieszeniu, kiedy dzieci idą do szkoły. Tymczasem w szkole bywają wychowywane wbrew przekonaniom swoich rodziców – bo tak zdecydowała obdarzona przez razwiedkę zewnętrznymi znamionami władzy i posłuszeństwem oprawców banda jakichś idiotów lub łajdaków. Ta sama banda stwarza też sobie pozory legalności dla przywłaszczania sobie lwiej części bogactwa, jakie wytwarzamy. Tymczasem, zgodnie z art. 70 konstytucji, rodzice mają wolność wyboru dla swoich dzieci szkół innych niż publiczne – a skoro tak, to i zachowania dla siebie tej części bogactwa, która jest im odbierana przez Naszych Umiłowanych Przywódców pod pretekstem organizowania edukacji. Jak się okazuje, zasada oddzielnego rozwoju nie była wcale taka głupia, jak nam ją przedstawiano. Dlaczego mielibyśmy przymuszać się do obcowania z idiotami lub łajdakami, skoro w gruncie rzeczy ani nic nas z nimi nie łączy, ani nie chcemy z nimi mieć nic wspólnego?

Felieton  •  tygodnik „Nasza Polska”  •  8 czerwca 2010

Stanisław Michalkiewicz

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Nasza Polska”.

Za: http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=1651