Drukuj
Kategoria: Komentarz polityczny
Odsłony: 2997

Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 
"Matołom wystarczy wiedzieć, że są "młodzi, wykształceni i z dużych miast". A są, dopóki podążają za autorytetami i nie pytają, dokąd."


"Nic nie wiem o tej wojnie, i nic nie chcę wiedzieć o tej wojnie, wystarcza mi wiedzieć, że wojna jest wielkim złem!" - ta fraza była jedną z najczęściej używanych na niezliczonych wiecach tzw. ruchu antywojennego, niezwykle prężnego na amerykańskich kampusach w latach sześćdziesiątych. Dziś już wiemy - choćby z kwerendy tajnych sowieckich akt, dokonanej w niepowtarzalnym momencie historycznym przez Władimira Bukowskiego - że cały ten hipisowski smród sterowany był z Moskwy.
Jego czołowi aktywiści byli często kadrowymi agentami KGB, przeszkolonymi w manipulowaniu emocjami tłumu, a tzw. intelektualiści, którzy najgłośniej "przeciwko wojnie" gardłowali, kontrolowanymi na różne sposoby przez Kremlin "pożytecznymi idiotami".

Nie przypadkiem jedno z haseł Orwellowskiej partii w "1984" brzmi: "ignorancja to siła". Tak jest, ignorancja jest właśnie podstawą skutecznego powodowania masami. Wystarczy tylko ignorantów dowartościować, przekonać, że im są głupsi, tym właśnie mądrzejsi, że ze swego nieuctwa powinni czerpać poczucie wyższości i dumy.
"Nic o tym nie wiem, i nic o tym nie chcę wiedzieć, wystarczy że wiem, co o tym myśleć" - na przykład, o przeszłości Lecha Wałęsy, o Okrągłym Stole, o historii naszego kraju, o mechanizmach władzy i mediów. Wystarcza mi wiedzieć, że wyznając słuszne poglądy, uświęcone przez autorytety, należę do tych lepszych, mądrzejszych.

"Ta książka jest tak obrzydliwa, że nigdy jej nie wezmę do ręki" - orzekali Władysław Bartoszewski czy Stefan Bratkowski po publikacji biografii Kapuścińskiego, co na zdrowy rozum powinno zostać powszechnie wyśmiane, no bo jakże można się tak autorytatywnie o czymś wypowiadać, podkreślając swą kompletną niekompetencję - a zostało właśnie potraktowane z powagą i zadęciem. Tak, sam oberautorytet, największy z największych, mówi: Nie czytać! I ja też nie czytałem, też jestem mądry!
Cytowane na wstępie zdanie można by spokojnie zadedykować tym kilku tysiącom ogłupionych propagandą ludzi, którzy dali się "Gazecie Wyborczej" spędzić do gwizdania na "Marsz Niepodległości" i wznoszone na nim hasła w rodzaju "Niepodległość - nie na sprzedaż", czy "Bóg-Honor-Ojczyzna". "Nic nie wiem o faszyzmie, i nic nie chcę wiedzieć, wystarczy mi wiedzieć, że faszyzm jest złem!" - oklaski. To skąd wiesz, wyjcu (że się tak wyrażę frazą pana Bartoszewskiego), że wyjesz właśnie na faszyzm, a nie na coś zupełnie innego? Na przykład na patriotyzm? ("Nienawidzę patriotyzmu", powiedziała znanemu dziennikarzowi jego 16-letnia córka, ofiara wychowania w jednej z warszawskich szkół).

Matołom wystarczy wiedzieć, że są "młodzi, wykształceni i z dużych miast". A są, dopóki podążają za autorytetami i nie pytają, dokąd.

Przypomina mi się pewna pani, która uparcie nazywała śp. Lecha Kaczyńskiego endekiem. Uważam to słowo raczej za komplement, ale w tym akurat wypadku niezasłużony, Lech Kaczyński był od tradycji endeckiej jak najdalszy. No jak to, oburzyła się, słysząc, że się myli - endek! Przecież sobie na ścianie Piłsudskiego powiesił!

Nie byłoby może tak śmiesznie, gdyby nie fakt, że ta pani miała doktorat. Oto właśnie kliniczny wzorzec dumnego ze swej ignorancji i pełnego poczucia wyższości matolstwa. Im tam za jedno - patriotyzm czy szowinizm, Dmowski czy Piłsudski, faszyzm czy nazizm, kto siedział w Berezie, a kto do niej wsadzał; wszystko to jeden faszyzm i ONR. Dopóki jesteś za Tuskiem i "Wyborczą", nie jesteś burakiem, i to najważniejsze.
Osobiście uważam, że ONR nie jest tą częścią endeckiej tradycji, którą warto wskrzeszać. Był to skrajny i marginalny nurt (raptem 2 tysiące członków w całej Polsce), powstały z fascynacji włoskim faszyzmem, ale, jak cały polski ruch narodowy, silnie antyniemiecki, a więc z zasady zabezpieczony przed jakąkolwiek fascynacją hitleryzmem. Włoski faszyzm też nie jest wartą dziś reanimowania tradycją, ale, wbrew przekonaniu matołów, miał niewiele wspólnego z niemieckim narodowym socjalizmem, a zwłaszcza wolny był od rasizmu czy antysemityzmu.

Jeśli ktoś zada sobie trud przeczytania np. dzienników Winstona Churchilla z lat trzydziestych, znajdzie tam wiele przejawów zafascynowania faszyzmem i Mussolinim. Polscy radykalni narodowcy nie byli w tym odosobnieni, po kryzysie, który wielu uznało za dowód, iż kapitalizm i wolny rynek to drogi donikąd, w Europie powszechnie traktowano faszyzm, z jego wodzowsko-korporacyjnym zorganizowaniem państwa, jako ciekawą alternatywę i dla leseferyzmu, i dla komunistycznego centralnego planowania.

ONR nie stronił od fizycznej agresji wobec Żydów, to niewątpliwy fakt (choć nie jest prawdą, że głównie ich biciem się zajmował; członkowie ONR bili się głównie z członkami bliźniaczego RNR, jak dziś anarchole ze skinheadami). Ale i sam Jerzy Giedroyć, bożyszcze Adama Michnika i liberalnej inteligencji, patronował wtedy pomysłom uczynienia z Żydów de facto obywateli drugiej kategorii, pozbawienia ich części praw obywatelskich i zmuszenia tym sposobem do emigracji.

Elementarna wiedza o ówczesnych czasach jest taka, że w największym światowym skupisku Żydów, w USA, żyło ich nieco ponad 4 miliony, a w Polsce - ponad 3. A kudy Polsce do USA obszarem, liczbą ludności i bogactwem? Te 3 miliony to nie osoby pochodzenia żydowskiego, tylko Żydzi - chałaciarze, nie znający języka polskiego, nie identyfikujący się z Polską w najmniejszym stopniu, w tym bardzo liczni uciekinierzy z ZSSR, którzy zamieszkali tu dopiero po pierwszej wojnie. To był naprawdę ogromy problem dla biednego, młodego państwa. ONR proponował złe rozwiązanie tego problemu, ale nikt nie proponował dobrego, nawet wspomniani autorzy z kręgu Giedroycia uważali "wyciśnięcie" owych Żydów za granicę w ten czy inny sposób za konieczność.

Zresztą owi chałaciarze budzili irytację i agresję nie tylko wśród narodowców, ale też wśród żydów zasymilowanych, przeważnie wyznających poglądy lewicowo-liberalne. Sam Tuwim szydził ze "świętych parchów z Góry Kalwarii", a Słonimski pisał zjadliwie antyżydowskie pamflety, które w 1968 - jak wspominał towarzysz Rakowski - partyjni przełożeni kazali mu, dla skompromitowania przyszłego pracodawcy Adama Michnika, przypomnieć w "Polityce".
Co tam nieukom o tym wszystkim wiedzieć, czytać książki - a po co? Przebiorą się, jeden z drugim, w oświęcimskie pasiaki, i dumni z siebie ponad pojęcie, że walczą z faszyzmem. To znaczy, z mieczykiem Chrobrego, znakiem, który patronował nie tylko ojcu naszej niepodległości, Dmowskiemu. Ale i Władysławowi Reymontowi, nobliście, i Stanisławowi Grabskiemu, twórcy polskiej waluty, i Eugeniuszowi Kwiatkowskiemu, budowniczemu Gdyni, i Ignacemu Chrzanowskiemu, którego podręcznik literatury staropolskiej, przed wojną gimnazjalny, był jeszcze w moich czasach podstawowym podręcznikiem na pierwszym roku polonistyki, i Władysławowi Konopczyńskiemu, do dziś najważniejszemu historykowi konfederacji barskiej, i... I kogo ta lista obchodzi?

Ostrzegam po dobroci, lepiej tego wszystkiego nie wiedzieć, lepiej nie czytać niczego poza "Wyborczą" i esemesami od kumpli, bo, uchowaj Boże, można zmądrzeć i stać się "burakiem".

Rafał Ziemkiewicz

Za: http://fakty.interia.pl/felietony/ziemkiewicz/

 

Nadesłał: Jacek