Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 
MSZ odzyskany, ale opustoszały”. Tyle 3 listopada „Wyborcza” o gmachu na Szucha 23. Nie wiadomo, kto zostanie szefem MSZ. Wiadomo jednak, że na najwyższych szczeblach w kierownictwie spotka niewielu współpracowników poprzedników (…) trzech bliskich współpracowników Sikorskiego wyjeżdża na ambasadorów. Inni już wyjechali - pisze dalej. Bogusław Winid jest ambasadorem w USA, Jacek Najder reprezentuje Polskę przy NATO, a Grażyna Bernatowicz jest ambasadorem w Pradze. Także obecne kierownictwo w dużej części wybiera się na placówki.

Henryka Mościcka-Dendys jedzie do Kopenhagi, rzecznik resortu Marcin Wojciechowski do Kijowa, Leszek Soczewica objął placówkę w Bratysławie. To były generał uważany za osobę bliską Sikorskiemu – dodaje. Większość wyższych urzędników MSZ raczej nie przejmuje się ewentualną zmianą władzy. Np. wiceminister Konrad Pawlik, świetny specjalista od Wschodu, uważany jest za urzędnika idealnie apartyjnego. Gazeta przypomina też (i chyba nie przypadkiem), że w 2006 r., gdy ze stanowiska ministra zrezygnował Stefan Meller i zastąpiła go Anna Fotyga, Jarosław Kaczyński mówił o „odzyskaniu MSZ”. Nie przypomina natomiast, że opublikowała uspokajający materiał, że nieważne, kto jest ministrem, bo ministerstwem tak czy owak kieruje ekipa skompletowana przez prof. Geremka! Tyle fakt prasowy. A w gmachu – nowy minister dobrał sobie na zastępców Konrada Pawlika i Katarzynę Kacperczyk (Konrad Szymański i Jan Dziedziczak to ludzie premier Szydło).

Konrad Pawlik, podsekretarz stanu ds. polityki wschodniej, urzędnik idealnie apartyjny, jak go określiła „Wyborcza”, jest synem funkcjonariusza WSI. Szkoły pokończył w Moskwie, gdzie ojciec był na służbie. W dzień po katastrofie smoleńskiej wydelegowany do Moskwy z przydziałem: opiekun i tłumacz Kopacz. I tłumaczył. Głównie rozmowy bezradnej Kopacz z gangsterami i oszustami z KGB, z którymi przekopywała lotnisko na metr w głąb, którzy zadeptywali resztki ciał ofiar, którzy bezczeszcili zwłoki i fałszowali protokoły sekcji zwłok. Kopacz usługi Pawlika i biegłość w rosyjskim oceniła bardzo wysoko. I chyba nie przypadkiem, gdy zostaje premierem, Pawlik zostaje wiceministrem. † † †
Przypomnieć tylko trzeba, że ówczesna minister zdrowia była najwyższym przedstawicielem polskich władz, gdy zapadała najważniejsza decyzja oddania śledztwa w ręce Rosjan. Witold Waszczykowski Pawlika „na okoliczność” śledztwa smoleńskiego nie przesłuchał. Zrobił za to swoim zastępcą, i to do spraw stosunków z Rosją. A propos, beneficjent ostatniego ruchu kadrowego Schetyny, Marcin Wojciechowski, po katastrofie w Smoleńsku nie omieszkał stanąć w obronie Kopacz (i rosyjskich służb), i też na tym dobrze wyszedł - został rzecznikiem MSZ. W warunkach ekstremalnego stresu zrobili co mogli. Fatalny błąd mógł być popełniony na poziomie pielęgniarza czy żołnierza asystującego w sekcjach. Po co więc od razu oskarżać państwo? Mówić o tradycyjnym „ruskim bardaku”? - zapytywał na łamach „Wyborczej”.

O polski bardak pod nadzorem Kopacz nie zapytywał.
Katarzyna Kacperczyk, podsekretarz stanu ds. polityki ekonomicznej. Skuteczność polityki zagranicznej polega głównie na promowaniu interesów gospodarczych kraju. W ciągu ostatniego ćwierćwiecza w tej roli MSZ poniósł całkowitą klęskę, a pieniądze na utrzymanie tego stanowiska wyrzucono w błoto. Uderza kontrast do działalności obcych ambasad w Warszawie, które agresywnie i skutecznie promują biznes swoich krajów.

Tajemnica awansu K. wydaje się tkwić w N. Jorku, gdzie stażowała i poznała stażującego u amerykańskich trockistów Radka. Pokrewieństwa etnicznego z żoną Sikorskiego także pominąć nie można. A przypomnieć trzeba, że Radek miał duże zacięcie do biznesu (inni mówili, że do geszeftów). Współpracował „biznesowo” z ludźmi związanymi z mafią czeczeńską i z rosyjskimi służbami. W tle jego biznesowych kontaktów pojawił się Kaukaz, pola naftowe, Krauze i pracujący dla Krauzego b. prezes PGNiG, równocześnie członek spółki zarządzającej majątkiem rosyjskim w Polsce. Pojawił się także handel szmaragdami z gen. Ahmedem Shah Masudem, i płk Aleksander Makowski ze swoją operacją ZEN w Afganistanie, mistyfikacją mającą na celu naciągnięcie skarbu państwa i rozliczenia w szmaragdach.

Nawiasem mówiąc, w powiązanym z jednym z partnerów biznesowych Sikorskiego banku pracował Jacek Najder, b. wiceminister, a obecnie ambasador przy NATO. W tle tych powiązań pojawiają się nazwiska oligarchów z największych afer gospodarczych III RP. Biznesmenów z listy płac Krauzego Sikorski zatrudnił w MSZ. Prokom Investments SA, to spółka, której prezesem jest syn generała Dukaczewskiego, w której pracował protegowany Radka, Bartosz Jałowiecki (zanim nie dostał w prowizji ambasady w Luksemburgu). Ambasador w Pretorii Anna Raduchowska-Brochwicz jest żoną Wojciecha, bardzo mocno, choć nie fizycznie, obecnego w MSZ. On także zasiadał we władzach spółek Krauzego. L. Dorn (któremu swego czasu Brochwicz wytoczył proces za nazwaniem „uosobieniem patologii służb specjalnych”) zapytał premiera Donalda: Czy jak na pański gust nie za dużo pułkownika Brochwicza w pańskim gabinecie? W odniesieniu do Radka przekładało się to na zapytanie: czy nie za dużo Krauzego w MSZ-cie?

To był urząd (i rząd) „Wyborczej”. Sikorski zatrudnił w nim (czyli u siebie) połowę składu redakcji gazety. Czym jest „Wyborcza” dla rządu PiS nie trzeba wyjaśniać. Tego, że gotowa jest donieść (szczególnie obcym gazetom) wszystko, czym można Polskę opluć, nie trzeba udowadniać. Ambasadorem RP w Kanadzie został b. redaktor gazety, Marcin Bosacki, tylko dlatego, że ostro krytykował politykę zagraniczną PiS, gdy w 2006 r. partia odebrała gazecie MSZ. Rzecznikiem MSZ został Marcin Wojciechowski, tylko dlatego, że pisał o „polskich obozach” i ładnie gadał o Putinie dla ruskiej telewizji. O tym, że obaj nie mieli żadnych dyplomatycznych kwalifikacji, nawet nie warto pisać.

Chociaż trzeba będzie coś napisać o owej dziwnej symbiozie redakcji „Wyborczej” z PO w tak ważnym i newralgicznym ministerstwie. Za czasów Sikorskiego (i Schetyny) MSZ poddany był dyktatowi „Wyborczej”, a podstawowym kryterium kadrowego doboru była zgodność, czyli nowocześnie mówiąc, kompatybilność z „normami Michnika”. MSZ powinien stać się sprawnym polskim urzędem, realizującym polską rację stanu. Pytanie, czy da się go takim zrobić ludźmi i z ludźmi „Wyborczej”? Jeśli nowy minister nie przegoni na zbity pysk owego towarzystwa, jeśli za słowami nie pójdą czyny, to jego buńczuczne oświadczenia znaczyć będą tyle co kiwanie palcem w bucie. Rząd PiS, lub raczej - o czym zapominamy – rząd Zjednoczonej Prawicy nie powinien „zadawać” się z gazetą i zwracać uwagi na jej zaczepki. Bo zamysł gazety jest prosty: brutalnie zastraszać i szantażować; tworzyć konflikty wokół każdej, najmniej znaczącej decyzji kadrowej; zmuszać do nieprzerwanego tłumaczenia i tracenia czasu na udowadnianie europejskości.

Ze stuprocentową pewnością zakładać można, że najwięcej histerii generowanej będzie wokół odwoływania amabasadorów. Ostatnio „Wyborcza” wymyśliła nowy sposób szantażowania PiS: jeśli przeciwstawia się Brukseli, to wchodzi w sojusz z Putinem (mści się tutaj oskarżanie niegdyś przez polityków PiS i „Gazetę Polską” każdego, kto sprzeciwiał się sojuszowi z banderowcami, o bycie agentem Moskwy).

Jeśli dodamy, że znaczące osoby ustępującego układu, Sikorski (i Applebaum), Smolar, Michnik mają rozległe koneksje w lewicowych mediach Zachodu, to droga PiS na europejskie salony nie może być usłana różami. A tak w ogóle, to Prezes powinien zabronić swoim ministrom udzielania wywiadów „Wyborczej”, a nawet jej czytania. W latach 2005-07 czytali, polecenia kadrowe „Wyborczej” wykonywali i... przegrali.

Prawica myli się zakładając, że przeciwnik jest niezwykle przebiegły, wyrachowany i skuteczny, że wszystko co robi przemyśla dogłębnie. Nic bardziej mylącego. Funkcjonariusze gazety to ludzie tchórzliwi (aż po granice histerii), a i z inteligencją często u nich na bakier. Naprawdę są przekonani, że grozi im kadrowy pogrom (chyba że wiedzą o nowym ministrze coś, czego my nie wiemy?).
Szybkie i gruntowne zmiany w „odzyskanym” urzędzie są możliwe tylko w pierwszych tygodniach. Z upływem czasu przychodzą coraz trudniej. Szefa otorbia urzędnicze otoczenie, coraz trudniej jest mu zwalniać ludzi, z którymi ma do czynienia na co dzień i którzy robią wszystko, aby mu się przypodobać. Pouczające jest tu doświadczenie z lat 2005-07, gdy próba nieudanego kompromisu z nieudaną korporacją Geremka przyniosła nieudane administrowanie MSZ. Ówczesna porażka na niwie „odzyskiwania MSZ” to efekt niepełnego przejęcia gmachu, przymilania się do zastanych po Geremku ludzi, krótko mówiąc okazywania słabości. Nowy minister, jeśli będzie zwlekał z rozbiciem zastanej patologii i próbował pozyskać lub przewerbować przeciwników, da odczuć, że mają do czynienia z mięczakiem i sromotnie przegra. Weźmy za przykład udany eksperyment: Prezes nie dał się zastraszyć, oddał MON człowiekowi, przeciwko któremu przez lata trwała nagonka, i... wygrał. Reforma kadrowa MSZ, instytucji totalnie niesprawnej, zdominowanej przez ludzi o ponurej przeszłości, żerwisku obcych służb, ma wymiar czyszczenia stajni Augiasza, przewrotu na miarę weryfikacji WSI.

A propos sierot po Sikorskim. Niepokojącą tendencją w jego polityce personalnej była militaryzacja dyplomacji. Konsekwentnie tworzył (i utworzył) korpus dyplomatów w mundurach, biorąc przykład z gen. Jaruzelskiego, który także hurtowo wysyłał na placówki emerytowanych generałów. Na ambasadorów dobrał sobie kilkunastu wysokich rangą wojskowych, powiązanych z rozwiązanym WSI lub raczej z jakoby rozwiązanym WSI. Bo trzeba wiedzieć, że Sikorski ukrył w gmachu na Szucha wielu pułkowników, że tu WSI jest czynnikiem sprawczym, kierowniczym, zarządzającym, że tu odbyły się różne gry operacyjne WSI, i że tu weryfikację WSI trzeba dokończyć.

Czy polską rację stanu można realizować bez zmian w MSZ? Dla każdego, kto choćby pobieżnie śledził „sukcesy” polskiej dyplomacji w ostatnich latach jasne jest, że kosmetyczne zmiany nie pomogą. Nie było ministerstwa bardziej zdeprowanego niż to zarządzane przez Sikorskiego. MSZ trzeba odzyskać, zbudować od nowa i, tak jak banki, zrepolonizować. Rewolucja polegać powinna na wyczyszczeniu go z pupilków Geremka, pułkowników WSI i redaktorów „Wyborczej”. Nie o zemstę tu chodzi, ale naprawę instytucji i rozliczenie winnych. Przyszłość Polski jest w znacznym stopniu uwarunkowana geopolitycznie i MSZ jest bardzo ważny, nie mniej ważny od MON, a nawet Ministerstwa Finansów. Ważne jest, aby działali w nim ludzie, którzy potrafią przekonać do naszych racji, umiejętnie i twardo negocjować, na naciski stanowczo reagować. Klęska PO to jedno z najlepszych wydarzeń w historii Polski.

Z upadku Sikorskiego i innych ponurych postaci polskiej dyplomacji szczerze należy się cieszyć, a nowemu ministrowi kibicować. Jeśli chce wygrać, musi działać szybko, nie dać gangsterom czasu na zacieranie śladów. Za receptę na bolączki ponurego gmachu musi jednak obrać hasło: Mniej Michnika, więcej Macierewicza.

Przez wiele lat politycy PiS i związane z nimi media mówili o uwiądzie instytucji III RP, o zdeprawowanym systemie mediów, sądów, służb specjalnych i MSZ. Stworzyli nawet tezę o „wygaszaniu” państwa. Wyborca miał zatem prawo oczekiwać, że po objęciu rządów głównym przedsięwzięciem Zjednoczonej Prawicy (która do władzy doszła, bo Polacy mieli dość bezkarności rządzących) będzie dogłębny audyt i dogłębna reforma „wygaszonej” instytucji.

Tymczasem pierwsza, czyli symbolicznie najważniejsza nominacja ambasadorska objęła panią związaną z nowym ministrem bynajmniej nie relacjami służbowymi. Pierwsza, czyli symbolicznie najważniejsza decyzja o odwołaniu z placówki objęła konsul w Londynie. Tylko dlatego, że nowemu ministrowi kojarzyła się z gońcem wręczającym mu pismo Sikorskiego o zwolnieniu z pracy. Potwierdzeniem, że ma plan radykalnych zmian na pewno nie była krzykliwa zapowiedź zwolnienia wszystkich wychowanków MGIMO, i równoczesne mianowanie na kluczowe stanowisko absolwenta sławetnej moskiewskiej Akademii Dyplomatycznej (czyli mega-MGIMO).

A wydawało się, że symbolicznie najważniejsze powinno było być odwołanie agentów V kolumny, Schnepfa i tych z dziadkami w KPP. Wszystko to, mówiąc łagodnie, nie stanowi klucza do reformy MSZ. Nie świadczy też o intencjach głębokiej naprawy urzędu. A jeśli już o czymś świadczy, to o małostkowości. Nowy minister musi zrozumieć przyczyny wcześniejszych porażek PiS. I musi zacząć od siebie. Bo cel jest znacznie poważniejszy niż rewanż na urzędniczce kadr.
Przeglądanie listy nazwisk dyrektorów MSZ nasuwa smutną refleksję - Waszczykowski nie lubi Macierewicza i robi mu na złość. Ścisłe kierownictwo to trzy osoby organizacyjnie związane z b. WSI i trzy latorośle funkcjonariuszy tej (ulubionej przez ministra obrony) instytucji. W tym pani, która zasłynęła z handlu wizami w konsulacie na Wschodzie, i sekretnymi relacjami z długoletnim dyrektorem generalnym MSZ, reprezentującym dziś rząd (PiS?) w Pekinie.

W tym pani, która kolaborowała z ministrem WC (zresztą największą antypolską gnidą, jaka przez gmach na Szucha się przewinęła). Refleksja druga: zamysł Prezesa - „montowanie biało-czerwonej drużyny”, Waszczykowski pojął nieco opacznie. Montuje ją z tymi, którzy zwierają szyki przeciwko biało-czerwonej „w obronie demokracji przed faszyzmem”. Na koniec powiedziałbym tak:

Panie ministrze Waszczykowski, nie wiem jakie pan ma zamiary, ale gdyby chciał pan stworzyć od nowa prawdziwie polski urząd, to nie z tymi ludźmi i nie w tym ponurym gmachu.

Krzysztof Baliński
(tekst ukazał się w „Warszawskiej Gazecie” 18 grudnia 2015 r.)