Drukuj
Kategoria: Komentarz polityczny
Odsłony: 1940

Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 

Durne wypowiedzi nie zdarzają się tylko Petru. Kilka tygodni temu Waszczykowski porównał Trybunał Konstytucyjny do irańskich ajatollahów, którzy „orzekają według własnego mniemania, co jest legalne, a co nie”. Być może wypowiedź taka w morzu innych, równie durnych przeszłaby bez echa, gdyby nie to, że w tym samym czasie w Iranie przebywała delegacja polskich przedsiębiorców. Waszczykowski był swego czasu ambasadorem w Teheranie, wie jak takie słowa odczytują Irańczycy i czym to się skończyło - w pierwszych dniach swego tam pobytu, w szerokim gronie dyplomatów rzekł: „nikt z was nie przebije mnie w proizraelskości”. Znany z niekontrolowanego gadulstwa, odpierając zarzuty Putina ws. tarczy antyrakietowej, użył argumentu: ten system ma bronić Europy przed atakiem z Iranu.

Polska dyplomacja potrzebuje nie tylko nowej strategii, ale także kompetentnego ministra, fachowo posługującego się dyplomatycznym instrumentarium. Kiedyś na Bliskim Wschodzie Polska miała silne aktywa, dobre kontakty, miliardowe kontrakty, ale prawie wszystkich się wyzbyła. Dziś ponosi tylko porażki. W miejsce strategii stosunków z tym regionem straszy ministrem z alergią na połowę świata, którego myślenie zdominował obraz Bliskiego Wschodu – siedliska muzułmańskich antysemitów i terrorystów. Iran, a wcześniej Persja to ważny kraj, w ważnym regionie świata. To państwo, które cieszyło się w Polsce szacunkiem, i z którym wiązały nas wspaniałe tradycje współpracy. W czasie II wojny światowej znalazły w nim schronienie tysiące Polaków. Na początku br. USA i UE zniosły sankcje gospodarcze nałożone na Teheran, Iran wraca do międzynarodowej gry, a firmy zachodnie wracają do Iranu, intensywnie zabiegając o kontrakty handlowe.

Także polski biznes uważa, że Iran ma szczególne znaczenie, że może być głównym partnerem w regionie. Polskie spółki zamierzają zainwestować 2 mld dolarów w eksploatację złóż gazu oraz wznowić import irańskiej ropy. Przekonane są, że w niedalekiej przyszłości obroty handlowe sięgną miliard dolarów. W maju gościł w Warszawie szef irańskiej dyplomacji Mohammed Dżawad Zarif. Towarzyszyła mu 60-osobowa delegacja biznesmenów. Większość Polaków uważa, że mamy nieudolnych polityków. To prawda, ale nie do końca. Nieudolność bywa często programowa. Nieudolność takiego Sikorskiego była porażająca, jednakże z punktu widzenia interesów jego mocodawców była niezwykle skuteczna, bo realizował ich interesy. A w tym intelekt ministra nie był potrzebny. Jaki to ma związek z Waszczykowskim? Odpowiedź zostawiamy czytelnikom. I jeszcze jedno - są sytuacje w dyplomacji, w których docenia się mówienie, i są, w których docenia się milczenie.

„Wielkie i poważne państwa odróżniają się od małych i niepoważnych tym, że swoją politykę opierają wyłącznie na interesach, a nie emocjach” - tak interes narodowy definiował Bismarck. Kłania się tu też Lord Palmerston, którego doktryna obowiązuje w Londynie, i to z dobrym skutkiem, do dziś: „Państwa nie mają wiecznych sojuszników, ani wiecznych wrogów; wieczne są tylko ich interesy i obowiązek ich ochrony”. Innymi słowy, w krajach poważnych naczelnym zadaniem dyplomacji jest realizacja interesów własnego państwa. Tymczasem u nas politycy unikają jak ognia dwóch słów - interes narodowy. Zostały one wręcz wyklęte, politykom przez gardło nie przechodzą, brzmią podejrzanie. Przemiany ustrojowe po '89 tworzyły nadzieję, że nowe władze zdefiniują polski interes narodowy i będą myśleć jego kategoriami. Tak się nie stało. Interes narodowy padł ofiarą t, którzy myślenie o interesach Polski zwalczali jako przejaw nacjonalizmu. Taki, dla przykładu, Bartoszewski zdefiniował go tak: „Polska to panna stara, brzydka i bez posagu”, a Polacy to „ciemniacy, którzy pisać i czytać nie potrafią”. I dał tym samym receptę na postępowanie wobec świata: ciemniacy i brzydka panna nie powinni obstawać przy obronie swoich interesów, lecz przymilać się innym. Kanonu polskiego interesu narodowego nie sformułowano nie tylko dlatego, że nie było woli podjęcia takiego wysiłku, ale dlatego, że nie było komu tego zrobić. Dyplomację wzięli bowiem w pacht ludzie wywodzący się z najbardziej antypolskich struktur, pozbawieni poczucia lojalności wobec kraju, których związek z polskością sprowadzał się do miejsca zamieszkania, a nawet gorzej - V kolumna świadomie wchodząca w układ z obcymi na szkodę RP. Skutki tego odczuwamy do dziś: nie potrafimy funkcjonować w świecie w sposób autonomiczny; nie wiemy, co służy nam, a co innym.

Człowiekiem, który wyzwanie takie starał się podjąć (chociaż w sposób nieco nieudolny) był Lech Kaczyński. Ośmielił się nie zgodzić z opinią starego durnia o „pannie starej, brzydkiej”. Ale i on miał na tym polu wpadki. Jego wykładnia interesu narodowego była prosta: Żydzi mają przemożny wpływ na amerykańską politykę i jeśli zainteresujemy ich Polską, to ich interesy staną się interesem USA i uda się wyzwolić kraj z geopolitycznego przekleństwa. Innymi słowy – im więcej Żydów i ich interesów w Polsce, tym więcej Amerykanów i tym większe bezpieczeństwo Polski. Rozumowanie egzotyczne, bo Żydzi układają się bezpośrednio z naszymi sąsiadami, mają w Moskwie i Berlinie silne aktywa i wyrobiony oraz skuteczny nawyk układania się wyłącznie z silniejszymi. Taką filozofię opartą na miłości do jednego państwa, bez względu na polskie interesy, wyartykułował niegdyś w Jerozolimie w przemówieniu do weteranów (czyli dezerterów) armii Andersa: możecie być pewni, że niezależnie od sytuacji będziemy z wami. Tego rodzaju infantylne postawy obecne są i dzisiaj - Polska powinna stać u boku tego czy innego państwa niezależnie od tego, czy jej się to opłaca, czy nie. A co do Żydów, to bierzmy z nich przykład, i kalkulując dyplomatyczne posunięcia, wzorem żydowskiego handełsa pytajmy: Jaki ja mam w tym interes? albo Kto mi popilnuje interesu? 

Scenariusz, w którym Ukraina jest porzucona przez Zachód, a Polska przygląda się temu z rozdziawioną gębę wydawał się koszmarem. Niestety, tak się właśnie dzieje. Z pewnością powiedzieć można – przegrała, i to z kretesem, Polska. Skąd chroniczna polska nieudolność odnalezienia się w międzynarodowej grze? Tam gdzie inni zadają pytanie, co z tego będziemy mieli, my pytamy: kto ma rację. Dziś za Ukrainę, poza Polską, a ściślej mówiąc politykami PiS, nikt nie chce umierać. Nasi” dla Ukraińców są gotowi uczynić wszystko. Zarówno PiS, jak i ostro zwalczająca go opozycja w sprawach Ukrainy przemawiają jednym głosem. Drobne animozje wynikają jedynie w licytowaniu się, kto da więcej.

Nie uderza ich przy tym, że takie same poglądy ma gazeta potomków funków Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy, którzy Polakom krzywd wyrządzili nie mniej niż UPA. Na wszelkie pytania mają tylko jedną odpowiedź: bij Moskala. Oto próbka takiego myślenia: moglibyśmy grać rolę lidera w regionie, gdybyśmy powiedzieli Ukraińcom: Putin oferował wam 20 mld euro, my na razie dajemy 2 czy 3, ale wkrótce uzbieramy więcej. Na całego w tej sprawie poszedł doradca Waszczykowskiego o długim nazwisku i równie długim wąsie. Na zarzut, iż Ukraina nigdy nie zwróci nam 4-miliardowego kredytu, odparł: Powstrzymanie Rosji musi kosztować. Odda, nie odda – warto zainwestować. Poza kredytem, Rosję powstrzymują sankcjami, ale o jednym nie pomyśleli – Niemcy ustawili nas w roli jedynego kraju walczącego o sankcje, których sami nie egzekwują i wychodzimy na świrów. Dla Waszczykowskiego sensem istnienia Polski jest bycie przeciwnikiem Moskwy, a to oznacza to, że Polska nie ma żadnych własnych interesów na Wschodzie, że jej powołaniem jest przysparzanie szkody innym zamiast dobra Polsce oraz dbanie o własne fobie zamiast interesy narodowe.

Powinniśmy wspierać unijne aspiracje Ankary po ukraińskiej lekcji (…) Polska i Turcja mają szereg wspólnych interesów, są zaniepokojone wzrostem ekspansjonizmu rosyjskiego - tyle Waszczykowski. A tyle my: Europa przeżywa głęboki kryzys tożsamości, Bruksela prowadzi aktywną politykę destrukcji państw narodowych i chrześcijaństwa, trendy te pogłębia inwazja muzułmańskich imigrantów, i wprowadzenie do takiego osłabionego organizmu dynamicznej demograficznie i religijnie Turcji oznacza jej zupełny rozkład. Waszczykowski zataił, że na rzecz Turcji nawołuje pod naciskiem Waszyngtonu, co jest postawą satelicką, niegodną ministra suwerennego państwa, nie budującą powagi Polski na arenie międzynarodowej. Waszczykowski i jego doradcy mówią też: „My, Polacy, mamy wobec Turków zobowiązania historyczne i moralne, a nasi przodkowie walczyli u boku Turków przeciw Rosji w wojnie krymskiej”. Ale nie mówią o tym, że Polska broniła chrześcijańskiej Europy przed tureckimi ordami, że Turcja dokonała masowych mordów na chrześcijańskich Ormianach i Grekach i że okupuje połowę chrześcijańskiego Cypru. Nie mówią też, dlaczego by nie przyjąć do UE Afganistanu, który dał łupnia Ruskim, i Arabii Saudyjskiej, która dozbraja Czeczeńców, i Chin za nękanie Ruskich nad Amurem! Z troską pochylają się nad losem krymskich Tatarów, bo ich wrogami są Rosjanie. A nam, jak na złość,  Tatarzy nic tylko kojarzą się z łupieżczymi najazdami, Legnicą i z azjatycką dziczą.

W dwuminutowym wystąpieniu w waszyngtońskim Center for National Interest, Donald Trump rzucił hasło: „America first”, czyli naród amerykański na pierwszym miejscu. Suchej nitki nie zostawił na „manipulującej” przy amerykańskiej polityce zagranicznej elicie dyplomatycznej. Pozbądźmy się ich i Ameryka znowu będzie wielka – zawołał. A wiedzieć trzeba, że owa elita to w większości synowie lub wnuki żydowskich uchodźców z Europy. Nawiązując do Afganistanu, Libii, Iraku i pozostawionych tam zgliszcz, pytał: czy warte były amerykańskiej krwi i bilionów dolarów? Wychodzimy z tego biznesu. W pierwszym rzędzie zajmijmy się własnym państwem. Jakie z tego wnioski? Trumpa w Polsce nie mamy, ale mamy przykazanie Prymasa Tysiąclecia: „każdy naród pracuje przede wszystkim dla siebie, a nieszczęściem jest zajmowanie się całym światem kosztem własnej ojczyzny”. W przeciwieństwie do Trumpa, u naszego męża stanu nie widać pędu do uczenia się świata, widać za to napęd ideologią i inną niebezpieczną rzecz - wiarę w to, co mówi. Jego credo polityczne jest proste: największym zagrożeniem Rosja; jedyną szansą Ameryka.  Wiosną tego roku Waszczykowski pozytywnie odpowiedział na apel Junckera ws. budowy europejskiej armii. Nie zadał sobie jednak pytania, czy Juncker nie przyśle tej armii na pomoc Rzeplińskiemu? Nie zakładamy, że jest to sprzeczne z naszym interesem. Chodzi jedynie o to, że przedsięwzięcie, w które się angażujemy, nie nie jest wynikiem suwerennych procesów myślowych. Inny błąd poznawczy - skupianie się na rozpoznawaniu interesów innych, a nie własnych czyli, powiedzmy to wprost, pilnowanie cudzych interesów kosztem własnych.

Nowy rząd przejął po PO dyplomację w fatalnym stanie. Jak z tego wybrnął? Niestety nie wybrnął, głównie dzięki indolencji ministra spraw zagranicznych. I chyba rację mieli ci, którzy nie wiązali nadziei na podważenie przez niego doktryny Bartoszewskiego. Nie tylko nie zdefiniował nowej strategii, ale i nie ma woli podjęcia takiego wysiłku. Nie dokonał uczciwego bilansu naszych stosunków z głównymi partnerami, bez ukrywania, gdzie i w jaki sposób zostaliśmy wykiwani. Nie ma pomysłu, jak samodzielnie prowadzić polskie sprawy, bez oglądania się na interesy „strategicznych partnerów”. W tym kontekście nie od rzeczy będzie przypomnieć zasadę dyplomacji - unikania nadgorliwości i chciejstwa, tj. przypodobania się sojusznikowi za wszelką cenę, spełniania jego każdego życzenia, zanim jeszcze zostało wypowiedziane. Zanim ze swoimi złudzeniami, z niezdolnością rozróżniania iluzji od rzeczywistości to zrozumie, dużo jeszcze porażek Polska poniesie.

Prawdziwy bilans dyplomacji po '89 jest przygnębiający. Najważniejsze interesy Polski nie zostały zabezpieczone. W NATO i w UE traktują nas jakbyśmy dopiero ubiegali się o członkostwo. Pozycja geopolityczna Polski jest słaba, sojusznicy niepewni, stosunki z sąsiadami chaotyczne, bez własnych celów opartych o przemyślany zespół interesów. Z Rosją trwa wojna podjazdowa, w której nieprzerwanie dostajemy cięgi. Łukaszenko ogrywa nas jak dzieci w piaskownicy. Maleńka Litwa rozmawia z nami jak mocarstwo. Ukraińcy dyktują treść sejmowych uchwał, wyznaczają daty świąt i dobierają sobie polskiego ambasadora. Niemcy ubijają interesy z Rosją ponad naszymi głowami. Amerykańscy przyjaciele prowadzą wspólne gry i układanki z Putinem, i przypominają sobie o naszym istnieniu tylko wtedy, kiedy chcą nam sprzedać broń. Czy warto utożsamiać polski interes narodowy z racją stanu jednego państwa?

Czy nie lepiej
postawić na większą dywersyfikację polityki zagranicznej, blokować alians Niemcy-Rosja, budować system sił w regionie oraz podjąć wyzwanie pełnienia roli lidera tego systemu? A może promować w polityce zagranicznej egoizm, porzucić dogmat „za wolność waszą i naszą” i bronić własnych interesów ponad wszystko? Wydarzenia ostatnich lat pokazały, że dyplomacja wymaga autonomii i podmiotowości, I że podmiotowość trzeba wywalczyć poprzez samodzielne zdefiniowanie interesu narodowego, bo dotychczas robili to inni, i inne niż polskie przyświecały im cele. A to zależy od nas samych i powtórzmy tu za blogerem: Polska nie jest biednym, pustynnym krajem. Polska nie jest nękana przez kataklizmy. Jedynym kataklizmem, jaki gnębi Polskę od lat są głupki przy władzy. Polska polityka zagraniczna – jak niemal każda dziedzina – wymaga odchwaszczenia i repolonizacji, nie tylko kadr, ale i myślenia, pozbycia się krzykaczy, którzy nie stawiają w swych działaniach na pierwszym miejscu słów polski interes narodowy. Różni dyplomatyczni idioci podsuwają nam tezy, że nie ma wolnej Polski bez wolnej Ukrainy i Czeczenii oraz Turcji w Unii, a tymczasem każde dziecko wie, że nie będzie wolnej Polski bez odzyskania i spolszczenia MSZ, a konkretnie bez wymiecenia z niego miotłą, do gołej ziemi ludzi nie myślących po polsku.

KRZYSZTOF BALIŃSKI