Drukuj
Kategoria: Komentarz polityczny
Odsłony: 2391

Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 

Co mówi Donald Trump (a o czym nie mówią nasze media, dywagujące tylko o jego fryzurze)? Otóż, poza tym, że nie wpuszcza na swe mityngi redaktorów „Washington Post”, czyli żony Radka Sikorskiego, rzuca hasło: „America first”, tj. Ameryka przede wszystkim. Politykę zagraniczną Obamy uznaje za katastrofę, gdzie rozum zastąpiła głupota i klęska, jedna po drugiej. Potępiając inwazję na Irak, interwencje w Libii i Syrii zapytuje: czy warte były amerykańskiej krwi i 6 trylionów dolarów? „W pierwszym rzędzie zajmijmy się własnym narodem i własnym krajem. Wychodźmy z tego biznesu”. Trump jest wrogiem globalizmu, który obwinia o likwidację 60 tysięcy amerykańskich fabryk i 5 milionów miejsc pracy oraz monstrualne zadłużenie państwa. I co jeszcze ważniejsze, wydał wojnę banksterom. Ważne, zwłaszcza dla Polaka, są jego poglądy na Rosję.

Zapowiedział szukanie z nią porozumienia, ale z „pozycji siły”; traktowanie jak partnera w międzynarodowym pokerze, a nie „imperium zła”, które trzeba zniszczyć. Zniszczyć chce natomiast wspólnie z Rosją Państwo Islamskie. Występując przed weteranami wojennymi, dużo miejsca poświęcił promowaniu „amerykańskiej dumy”, patriotyzmu w szkołach, szacunku dla flagi i zjednoczeniu Ameryki pod konserwatywnymi wartościami. Nie pozostawia suchej nitki na elicie dyplomatycznej obu partii: „Pozbądźmy się ich i Ameryka znowu będzie wielka”.

A wiedzieć trzeba, że elita ta zaludniona jest przez synów lub wnuków imigrantów-żydowskich uchodźców z Europy. Nawiasem mówiąc, Trump porównał Departament Stanu kierowany w latach 2009-12 przez Clintonową, do „wielkiego kryminalnego przedsiębiorstwa albo prywatnego funduszu hedgingowego, w którym dostęp do szefowej i wszelkie przysługi trzeba było opłacać gotówką”. Nawiasem mówiąc Waszczykowski mógłby to powiedzieć o swoim poprzedniku. Wolał jednak, w czasie audytu rządów PO, skupić się w Sejmie na drewnianym bączku Radka.

Ameryka przede wszystkim

 

Ameryką rządzą na przemian dwa nurty: neokonserwatywny oraz liberalny. Oba łączy internacjonalizm i kosmopolityzm. Przy czym „konserwatyzm” neokonserwatystów sprowadza się do skrajnej postawy proizraelskiej oraz bezprzykładnej agresji i zapalczywości w awanturach na Bliskim Wschodzie. Dochodzą do tego, typowe dla trockizmu inklinacje sekciarskie. Bo wiedzieć trzeba, że określający się tym mianem to politycy żydowskiego i marksistowskiego pochodzenia, którzy dokonali wrogiego przejęcia ruchu konserwatywnego i przez prawdziwych konserwatystów zwani są neotrockistami, bo tak jak Trocki dążą do światowej rewolucji, pod płaszczykiem szerzenia demokracji. Starzy konserwatyści byli niechętni amerykańskiemu zaangażowaniu w świecie, krytykowali „republikanów Rockefellera”, czyli skorumpowaną finansową elitę o lewicowych poglądach, dla których wolny rynek to lichwa, a wolności obywatelskie to sodomia. Nurt ten reprezentuje w toczącej się kampanii wyborczej Hillary Clinton. Postulaty Trumpa to istna antyteza kanonów amerykańskiej polityki zagranicznej, zdefiniowanych przez neokonserwatystów. W te kanony wpisała się administracja Clintona bombardując Jugosławię pod hasłem „interwencji humanitarnej”, a Obama próbował się z nich wykręcić, ale bardzo nieskutecznie. Wszystko zaczęło się od Busha-syna, który porzucił tradycję republikańską Reagana i Nixona na rzecz neokonserwatywnej aberracji. Neokonów, bo tak w skrócie są nazywani, nie interesują tradycyjne wartości. Ich interesuje bezpieczeństwo Izraela, i nie przypadkowo za hasło obrali – „Israel First”, i głównie dlatego odmawiają poparcia Trumpowi.  B. dyrektor CIA Michael Hayden zapowiedział, że będzie głosował na Clintonową, a Trumpa uznał za „nieświadomego agenta Rosji”. Paul Wolfowitz pisze z kolei: „Trump z uznaniem wypowiada się o Saddamie Husajnie, bo „zabijał terrorystów i robił to dobrze”. W Las Vegas spotkało się z Trumpem 50 milionerów wpłacających największe sumy na fundusz wyborczy Republikanów, tacy jak Sheldon Adelson i Chaim Saban. Byli przerażeni, bo Trump powiedział im: nie potrzebuję waszych pieniędzy. A wiedzą, że jeśli komuś pieniądze dają, to go kontrolują.

Ból głowy polskich neokonów

Partie w Polsce powielają układ polityczny USA, licząc na protekcję tego układu. Z jednej strony mamy partię naśladującą nurt neokonserwatywny, z drugiej – nurt internacjonalistycznego liberalizmu. Kopią pierwszego jest PiS. Odbitką drugiego PO i środowisko „Wyborczej”. Ich przywiązanie do amerykańskiego wzorca jest mocne nie tylko ideowo, ale i etnicznie, co przekłada się na brak suwerenności tych partii w polityce zagranicznej. Widmo zwycięstwa Trumpa to sprawa szczególnie poważna dla PiS. Oznacza utratę gruntu pod nogami, bo Trump spadku po neokonach na pewno nie przejmie. Rządząca partia (i Waszczykowski) publicznie o tym nie mówią, chociaż powinni.

Osobliwe głosy pojawiają się za to na łamach „Gazety Polskiej”: sukces Trumpa to zniszczenie wiarygodności finansowej USA; rozbijanie NATO; perspektywa prezydentury „amerykańskiego Leppera”. Trump na działaczy PiS (i Waszczykowskiego) działa jak czerwona płachta na byka, wzbudza w nich, na przemian, potępieńcze tyrady i życzenia rychłej klęski. Jeden z nich pożalił się na Twitterze: „doszliśmy do momentu, gdy odpowiedzialny konserwatysta musi głosować w wyborach na Clintonową”. A tak w ogóle, pojęcie „konserwatysta” z PiS jest nadużyciem, bo niby co on konserwuje? Komunę, żydokomunę? Dla polskich neokonów marzeniem, dla którego są w stanie poświęcić wszystko, są Stany Zjednoczone wstępujące na ścieżkę wojenną z Rosją, a zwycięstwo Trumpa koszmarem, bo trudno będzie wojować z Rosją jedynie w „strategicznym partnerstwie” z lilipucią Litwą i zbankrutowaną Ukrainą, ledwo kamuflującymi zajadłość wobec Polski.

Gdy Trump zrewanżował się Putinowi komplementem za komplement, oburzeniu neokonów (i „Gazety Polskiej”) nie było końca. Dla senatora Johna McCaina, Putin to „bandyta i rzeźnik”. Spójrzmy jednak na sprawę oczami Amerykanów. Dla większości z nich to Putin wspierał USA w Afganistanie, pomógł wynegocjować porozumienie z Iranem i wspólnie zwalcza terrorystów z Al-Kaidy. Konflikt z Ukrainą to nie agresja, lecz przemyślana reakcja na udział USA w obaleniu demokratycznie wybranego rządu w Kijowie. Przyłączenie Krymu, należącego od czasów Katarzyny Wielkiej aż do Chruszczowa do Rosji, to zabezpieczenie bazy morskiej, co jest rutynową praktyką mocarstw (gdy Castro wyrwał się z orbity amerykańskiej, USA też zatrzymały bazę w Guantanamo). Moskwa wspiera rebelię w Donbasie, ale USA bombardowały przez 78 dni maleńką Serbię, by wymusić secesję Kosowa. W czym Putin jest gorszy od Erdogana, czy Xi Jinping? Sojusznikiem USA był autokratyczny szach Iranu, bo takie były wymogi zimnej wojny. Krótko mówiąc - w promocji naszych interesów nie pomagają obelgi pod adresem szefa państwa, które ma arsenał nuklearny równy naszemu i rządzi krajem dwukrotnie większym niż nasz, i o żadnym pokoju w Azji bez niego mowy być nie może – rozumuje Amerykanin.

„Bandyta i rzeźnik” przyjacielem Izraela

Wg senatora McCaina, sojusz USA z Izraelem nie ma granic. A jak sojusznik postrzega „bandytę i rzeźnika”? Gdy Putin w 2005 r. składał wizytę w Jerozolimie, prezydent Mosze Kacaw wychwalał „przyjaciela Izraela”, a Ariel Szaron witał słowami „jesteś wśród braci”. Tylko w ubiegłym roku Benjamin Netanyahu był w Moskwie trzy razy. Podczas głosowania nad rezolucją ONZ ws. „integralności Ukrainy”, Izrael wstrzymał się od głosu. Odmówił też przyłączenia się do sankcji przeciw Rosji. Benjamin, kumpel Władimira, na którego niedawno spadła z nieba manna, tj. 38 miliardów amerykańskiej pomocy, nie chce z senatorem dzielić się sekretem, jak się z Władimirem układać. W kordialnych relacjach z Putinem jest nie tylko Netanjahu. Duża część mieszkańców Izraela ma do Rosji sentyment, mówi po rosyjsku, zachowuje obywatelstwo, podczas wyborów głosuje w rosyjskiej ambasadzie na Putina. GRU i Mosad współpracują na terenie Syrii, a dzięki Izraelowi Putin buduje silną pozycję na Bliskim Wschodzie, i stał się „niezastąpionym sojusznikiem” Izraela w wojnie z terroryzmem. Nie jest to kombinacja polityczna nazbyt złożona, ale i takiej Waszczykowski nie rozumie. I oby na wieść o zwycięstwie Trumpa nie rozpłakał się jak Mogherini na wieść o wyczynach uchodźców w Brukseli Czy w takiej sytuacji gadanie o wzmacnianiu wschodniej flanki NATO ma pokrycie w realiach? Dla USA stosunki polsko-rosyjskie są mało istotne. Na przemian zachęcają nas do sprawiania Rosji kłopotów lub bratania się z nią, nie oferując w zamian nic. Wierzymy bezmyślne, że za wspieranie Ukrainy (i w ogóle każdego, kto robi na złość Moskwie), USA wypowiedzą Rosji wojnę. Czy rebus taki da się rozwiązać? A może nie wychodzić na świrów, powstrzymać się z bezsilną retoryką, przeczekać Putina, sprzedawać Rosji jabłka, nie pchać palcy między drzwi, i tak jak Orban, trzymać w zanadrzu alternatywę?

Turniej filosemitów

O tytuł wzorowego filosemity z Putinem  konkurować trudno, zwłaszcza frazesami o strategicznych relacjach z Izraelem i zapewnieniami o „wspólnych wyzwaniach wobec terroryzmu, jakim razem sprostamy”. W Moskwie walny zjazd tamtejszych rabinów ogłosił „całkowity brak antysemityzmu w Rosji”. Nieco wcześniej Putin zarządził karanie wszelkich publikacji kwestionujących sowieckie spojrzenie na II Wojnę, a w Tel Awiwie wzniesiono pomnik Armii Czerwonej. Tymczasem dla Jad Waszem zamiar penalizacji sformułowań „polskie obozy zagłady” to „ocieranie się o negacje holocaustu”, a wg ADL poglądy antysemickie wyznaje 14 mln Polaków. A wszystko to, mimo chanukowych świec w Kancelarii Prezydenta, mimo izraelskiego dronu nad Warszawą, pilnującego bezpieczeństwa szczytu NATO. Prezes Kaczyński potępiając pod synagogą w Białymstoku „falę antysemityzmu koncentrującego się na atakach na Państwo Izrael”, stwierdził, że państwo to jest przyczółkiem naszej kultury w tamtym świecie. Ale czy częścią tej kultury jest stawianie pomników Armii Czerwonej i nieprzerwana aktywność agend Państwa Izrael ws. restytucji mienia pożydowskiego? I tu nauczka dla naszego rodzimego filosemity - Żydom nie chodzi o to, aby na spotkanie z nimi przyprowadzić żonę o swoisko brzmiącym nazwisku, ale aby przyprowadzić im ministra finansów z czekiem na 65 miliardów. I nauczka druga – Żydzi nie potrzebują w Polsce filosemitów, bo tych mają w nadmiarze. Potrzebują rządu, który sprzeda lasy i wypłaci miliardy.

Trumpa poparł Orban, wprost i mocno. Jego minister, wypowiedź ganiącego nas za faszyzm męża Clintonowej, uznał za „obraźliwą dla Węgier”, a nasz Waszczykowski uznał tylko za „niesprawiedliwą i kłopotliwą”. Nie popisał się też wicepremier  Mateusz Morawiecki, mówiąc o alternatywie wyborczej w USA - „wybór między dżuma i cholerą”. Waszczykowskiego prześladują koszmary. Nie jesteśmy (tak jak on) wielkimi znawcami geopolityki, ale wydaje się, że Trump poradzi sobie z Putinem i będzie dla Polaków lepszy, niż od lat zaangażowana w popieranie  żydowskich roszczeń Clintonowa. I jeszcze jedno - podoba nam się rodzina Trumpa. Nie tylko że nie Murzyni, to na dodatek tacy słowiańscy. Pierwsza żona to Czeszka, a obecna Słowenka. Obie o pięknej słowiańskiej urodzie. A i dzieci niczego sobie, żeby tylko wymienić piękną Ivankę. Co więcej, Trump i jego dzieci wyrażają wielką sympatię dla Polski. Polak, przynajmniej ten żyjący w USA, może czuć się jak w rodzinie, i wyraźmy nadzieję, że Polonia gremialnie zagłosuje na Trumpa.

Amerykański establishment, przerażony perspektywą władzy człowieka spoza Układu, próbuje go ośmieszyć. Ostatnio złapali go na słowach: „najpierw zadbamy o nasz kraj, zanim będziemy się przejmować wszystkimi innymi”, czyli na prosty (i słowiański) rozum na czymś oczywistym, bo dbałość o własny kraj winna być psim obowiązkiem każdego prezydenta. Chciałoby się, aby któryś z polityków w Polsce wygłosił takie słowa, i nie tłumaczył się z nich przed Komisją Wenecką. Linie podziałów politycznych w naszym kraju mają ponadnarodowy lub, jak kto woli, etniczny charakter, i wyścig do Białego Domu to nasza sprawa. W Ameryce ma miejsce bunt, stary porządek odchodzi, wkracza nowe i nie ma odwrotu. Trump mówi - Po pierwsze Ameryka. I dlatego mamy się go bać? W polityce nie istnieje pojęcie „przyjaciel”, ale interes narodowy. Trump dla Polski nic nie zrobi, jeśli nie będzie to interes Ameryki. Wydaje się jednak, że będzie można się z nim dogadać. Szkopuł w tym, że po naszej stronie do rozmów musiałby zasiąść zdeklarowany obrońca interesu narodowego, mający za cel dobro państwa, a nie dobro  „przyczółku naszej kultury w tamtym świecie”. I grzeszą brakiem zmysłu państwowego ci politycy, którzy publicznie Trumpa atakują.

Krzysztof Baliński

Tekst z "Warszawskiej Gazety"




Zobacz jeszcze:

Amerykańska wizja świata

American Dream

Prawdziwi Prezydenci Ameryki