Drukuj
Kategoria: Komentarz polityczny
Odsłony: 2317

Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 

Z dużej chmury mały deszcz - chciałoby się powiedzieć, komentując zmiany w rządzie.  Posłów PiS najbardziej zaskoczył Waszczykowski, bo od lat zarzucali, że po 1989 r. nie dokonano wymiany dyplomatycznych elit, i mieli nadzieję, że po dojściu do władzy zrobią w MSZ porządek. W ich szeptanej propagandzie Waszczykowski to reprezentant „korporacji dyplomatów” i ma słabość do ludzi Sikorskiego. W  kuluarach Sejmu słyszy się, że stosuje sprytną taktykę - znalazł sobie lukę między Prezesem i Premier i jest poza wszelką kontrolą. Waszczykowski twierdzi, że ambasadorów wymienia sprawnie. Aby nie zostać źle zrozumianym, zastrzega się jednak: „znacznej części w sposób naturalny kończy się kadencja”. Wbrew temu co utrzymuje, wszystkie odwołania (z wyjątkiem Arabskiego) są zbieżne z terminem zakończenia ich kadencji. O Schnepfie mówił: kończy swoją czteroletnią kadencję i w normalnym terminie wraca do kraju. Pojawiające się w mediach informacje, że jego odwołanie ma związek ze spotkaniem z Rzeplińskim, gniewnie dementował: „to jakieś nieuprawnione spekulacje”. Wydał nawet w tej sprawie bezprecedensowy, specjalny komunikat. W grudniu 2015 rząd zlikwidował konkursy na stanowiska dyrektorskie w służbie cywilnej i zastąpił je zwykłymi powołaniami. Z takiej możliwości dobrania sobie współpracowników Waszczykowski też nie skorzystał.

Posłowie PiS chcą przyspieszyć zmiany w MSZ. Złożony w Sejmie projekt nowelizacji ustawy o służbie zagranicznej ma przypominać ustawę dezubekizacyjną, zakłada rozwiązania prawne, które pozwolą pozbyć się osób, które pracowały lub miały cokolwiek wspólnego z aparatem państwa przed 1989 r. Prof. Józefa Hrynkiewicz, poseł partii rządzącej i b. dyrektor Krajowej Szkoły Administracji Publicznej przekonuje: „regulacje mają za zadanie dokonać lustracji osób, które po '89 wciąż pracują w służbie zagranicznej (…) wszyscy dobrze pamiętamy, że Krzysztof Skubiszewski nie zrobił porządku w dyplomacji”.


Ani słowa o tym, że porządku nie zrobił też Waszczykowski i że zasługi na tej niwie mieli Geremek i Sikorski. PiS nie dostrzega też trupa we własnej szafie - obecnej elity MSZ, tj. potomków Bermana i Bieruta, którzy w MSZ PRL nie pracowali (z powodu wewnątrzpartyjnych potyczek), a także sknoconej przez Lecha Kaczyńskiego lustracji, która wybroniła funków KPP i ich potomstwo. Podczas ostatniej wizyty w Izraelu premier Szydło naobiecywała Netanyahu bardzo wiele, m.in. sprawne wypłacenie izraelskim obywatelom rent i świadczeń kombatanckich. Kwalifikują się do nich „ofiary sowieckich represji” oraz „urodzeni po wojnie w rodzinie, która została zmuszona do opuszczenia Polski”, czyli funkcjonariusze partyjni, byli pracownicy MSZ, bandyci z UB i KBW, przestępcy uciekający przed wymiarem sprawiedliwości. Czy im też obniżą świadczenia? Na wieść o przygotowywanej ustawie w MSZ rozpoczęły się przetasowania kadrowe, bynajmniej nie spontaniczne. Wyłoniła się lub wyłoniono nową komisję zakładową NSZZ Solidarność, a w jej władzach trójkę absolwentów sowieckich uczelni, w dodatku takich, którzy przyznali się do współpracy z bezpieką, a na jej czele stanął znajomy Waszczykowskiego. A wiedzieć trzeba, że zasiadanie we władzach związkowych daje glejt przed zwolnieniem. Wracając do Schnepfa - gdy Anna Fotyga zdegradowała go ze stanowiska sekretarza stanu i mianowała pełnomocnikiem ministra (co prawda z gabinetem, z sekretarką, z limuzyną i z szoferem), na pytanie dlaczego nie odszedł z MSZ odpowiadał: „chcę by mnie wyrzuciła, bo zostałbym męczennikiem”. Tak się dzieje i tym razem, i w takim spektaklu Waszczykowski świadomie uczestniczy.

Szef dyplomacji potrzebny od zaraz

Czego to ministrowie nie robią, kiedy pojawia się magiczne hasło „rekonstrukcja rządu”. Waszczykowski, dla przykładu, zapuścił brodę à la Geremek i przybrał na wadze. Tym niemniej nieszczęście trwa – jego facjata świadczy o ciężkim rozstroju nerwowym i nie pozostawia wątpliwości, że powinien odpocząć, przestać zajmować się rzeczami, które go przerastają. U dyplomaty nie tylko ważne to, co mówi, ale nie mniej ważne, jak wygląda, bo nieodpowiednim wyglądem narusza powagę urzędu, w którym pracuje. Nawiasem mówiąc, zaniedbana sylwetka to sygnał: ten człowiek nie radzi sobie z sobą, więc nie poradzi sobie z zadaniem państwowym, które ma wykonać. Wyglądem i garderobą góruje, co prawda, nad Sikorski, bo nie ma przetłuszczonych włosów, bo nie razi koszulami w kratę, nie straszy zapuchniętymi oczami i miną wiejskiego łobuza. Ale na usprawiedliwienie Radek miał to, że wciągał obiema dziurkami nosa jakieś prochy.

A propos „czego to ministrowie nie robią” - Waszczykowski wyszperał nagle w archiwum MSZ jakieś dokumenty w sprawie Smoleńska. Tymczasem na bardzo ważnym stanowisku ma u siebie kogoś, kto mógłby na ten temat wiele powiedzieć! Ambasador RP przy NATO Jacek Najder był w dużym stopniu odpowie­dzialny za gigantyczny bałagan po katastrofie w Smoleńsku. Nadzorował z ramienia MSZ grupę kilkunastu konsulów skierowanych do Rosji. Sytuacja Najdera przerosła. Grupa działała bez planu, bez fachowego wsparcia, dostawała sprzeczne polecenia. Nikt (oprócz służb Anodiny) nie wiedział, co się działo na lotnisku w Smoleńsku, co się działo w prosektorium w Moskwie. Nikt nie wiedział nawet, po co zostali tam wysłani. Gdy domagali się wytycznych, Najder „po swojemu”, czyli po wojsko­wemu instruował: „Róbcie tak, żebyście nie dali d…”. Po katastrofie lub dzięki katastrofie otrzymał prestiżowe stanowisko ambasadora RP przy NATO. W jego przypadku prokuratura wojskowa nie wszczęła śledztwa. Wątku odpowiedzialności służbowej nie ba­dała także Służba Wywiadu Wojskowego. Ale, jak mawiał Bismarck, „wojskowa sprawiedliwość jest tym dla sprawiedliwości, czym wojsko­wa muzyka dla muzyki”. Najder jest modelowym przykła­dem, a dla niektórych pewnie i wzorcem, jak i komu „ścieżkę kadrową” precyzyjnie wytyczały WSI: ambasadorem w Kabulu został w czasach Anny Fotygi (i to wówczas, gdy jej kolega w rządzie rozwiązywał WSI), a ambasadorem przy NATO z poręki Sikorskiego (i to wówczas, gdy w gmachu przy Szucha 23 cyrkulowała plotka, że Sikorski wziął pod ochronę kreatury PRL-owskiego wywiadu wojskowego, gdyż sam zawsze łaskawym okiem spogląda na wywiady, zwłaszcza brytyjski). Sikorski, gdy był w MON bardzo lubił generałów trzaskających przed nim kamaszami. W MSZ dobrał sobie do tego Najdera, co prawda tylko pułkownika, ale już wysłużonego, oddanego bez reszty sprawie (i WSI) wiarusa.

W polityce kadrowej MSZ Waszczykowskiego lub, jak kto woli, MSZ Applebaumów obwiązuje bezwzględna zasada: jeśli Gazeta Wyborcza” kogoś sobie upatrzy, to nie ma zmiłuj. Z funkcji podsekretarza stanu odwołano Aleksandra Stępkowskiego. W rozmowie z „Gościem Niedzielnym” Stępkowski zdradził, że jedyną przyczyną był projekt ustawy zakazującej aborcji, zgłoszony przez Instytut Ordo Iuris, którego był szefem, zanim objął stanowisko w MSZ. „Ścisłe kierownictwo PiS uważa, że jest to projekt groźny dla tej partii” - powiedział. Oznacza to ni mniej, ni więcej, że powołanie go do rządu było próbą politycznej korupcji, a gdy okazało się nieskuteczne, zwolniono go. Najmocniejszym wyrazem rozczarowania, że polityczna korupcja się nie udała, była wypowiedź rzeczniczki klubu parlamentarnego PiS dla TVN24: „wszyscy przez działania Ordo Iuris jesteśmy w pewien sposób wciągani w awanturę polityczną”. Jak pisała, niezawodna w takich sytuacjach, „Wyborcza”, profesor Stępkowski  to konserwatywny katolik, jako prezes Ordo Iuris angażował się w ochronę wartości chrześcijańskich na forum Europejskiego Trybunału Praw Człowieka i Komitetu Praw Dziecka ONZ, a jego Instytut znany jest z walki z dopuszczalnością aborcji, genderyzmem, prawami homoseksualistów i zwalcza edukację seksualną w szkołach.

Czy w Watykanie wysłannikiem katolickiej Polski musi być osoba niewierząca w Boga? W 32. rocznicę śmierci ks. Jerzego Popiełuszki, TVP1 wyemitowała film „Posłaniec prawdy”. Jednym ze świadków historii był Janusz Kotański. Niejednego widza wprawiły w osłupienie słowa Kotańskiego, w których wyznał, że jest osobą niewierzącą. Kotański od niedawna jest ambasadorem przy Stolicy Apostolskiej. Bolonia to miasto dla Polski niezwykle ważne, skupia 12-tysięczną Polonię, jest tam największy we Włoszech cmentarz żołnierzy polskich. W trakcie ŚDM Corrado Salustro, od 26 lat konsul honorowy RP wystawił kopię obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. Nie spodobało się to tamtejszym komunistom i poprzez swe kontakty z komunistami w Warszawie doprowadzili, wbrew protestom Polonii, do jego odwołania. Taką decyzję podpisał 15 listopada Waszczykowski.

No i wreszcie ten Marciniak, ambasador w Moskwie. Jeszcze w PRL uzyskał w Instytucie Filozofii UW stopień doktora na podstawie pracy „Przesłanki filozoficzne marksowskiej myśli społecznej”. Jest współautorem, obok Adama Rotfelda, przekłamanego raportu o przekłamanym tytule „Białe plamy - czarne plamy. Sprawy trudne w polsko-rosyjskich stosunkach 1918-2009”. Jego brat Piotr też dyplomata, też z Łodzi i też doradca Waszczykowskiego, to były poseł Unii Pracy z okręgu łódzkiego. Pełnił rozliczne funkcje dyplomatyczne z poręki Cimoszewicza, a w chwili katastrofy w Smoleńsku był radcą ds. politycznych w ambasadzie w Moskwie. A propos dyplomatów z Unii Pracy, nawet Bartoszewski mówił o nich: gorsi od tych z SLD, bo wierzą w Marksa. No i do tego wszystkiego ta arogancja - dla „doRzeczy” wykrzykiwał: „nie mam obowiązku tłumaczenia się z polityki kadrowej (…) mogę sobie dobierać współpracowników według własnej koncepcji”.

Ambasador, bo wierzy w Marksa

Waszczykowski wspiera ludzi nieprzychylnych rządowi. Przykład - spory grant z Funduszu Wyszehradzkiego dostał, za zgodą polskiego MSZ, amerykański think-tank Center for European Policy Analysis, który zajmuje się Europą Wschodnią i ma wizję kontynentu podobną do Sorosa. To kolejny przypadek, jak instytucja rządowi wroga jest przez rząd sponsorowana. CEPA to biznes Radka i Anny Applebaum, funkcjonuje w nim też Balcerowicz. Za ten grant zorganizują forum w Warszawie, jeszcze bardziej wesołe niż poprzednie. Przebojem ubiegłorocznego były prostackie żarciki żony Radka (rozeźlonej, że nie została „pierwszą damą” w Polsce) na temat zdrowia psychicznego Macierewicza. A propos, po wyborze Trumpa pisała: „to koniec NATO, to koniec demokracji”, a Radek spiesząc jej z pomocą zawyrokował w CNN: „poglądy Trumpa są średniowieczne”. A propos, ponieważ Radek, Applebaum i „Wyborcza” to klub waszyngtońskich przyjaciół Clinton, tym bardziej sympatyczny wydaje się nam Trump.

Sikorski jest w swoim żywiole, biega po telewizjach i w poczuciu pełnej bezkarności, z butą i zuchwalstwem poucza, co jest uczciwe, a co hańbi. Osobnik, który zasłynął „dorzynaniem watahy”, który nazywał ministra obrony „świrem” i zamierzał „zaj...bać PiS komisją śledczą” uznał, że jego dobra osobiste zostały naruszone przez... Jarosława Kaczyńskiego. W tekście pozwu lamentuje, że zarzut działania na szkodę własnego kraju, poważnie podważa jego autorytet i dobre imię, na które „pracował ciężko przez całe swoje życie”. A powiedział to autor niezliczonych i zastraszających afer. Przykładem niech będzie usytuowany przy Bramie Brandenburskiej budynek ambasady w Berlinie, nieczynna od kilkunastu lat ruina stercząca w prestiżowym punkcie miasta na nasz wstyd i hańbę, w którą Sikorski utopił dziesiątki milionów złotych. W ciągu 8 lat zamknął 13 ambasad i zlikwidował 18 konsulatów. Przy czym, oczywiście przypadkowo, chodziło o te, których siedziby można było sprzedać. Takie machinacje środowiska polonijne oceniły: Sikorski sprzedałby nawet arrasy wawelskie; złodzieje sprzedali już wszystko w kraju, a teraz zabrali się za ambasady i konsulaty; w Polsce wszystko rozgrabione, to trzeba szukać możliwości „kręcenia lodów” za granicą. Wyborcy, dzięki którym PiS doszło do władzy, mieli dość bezkarności rządzących, w oczach złodziei chcieli zobaczyć strach. Okazję do rozliczenia szubrawego osobnika i skonfiskowania mu Chobielina, Waszczykowski zaprzepaścił. Bączek niestety nie działa – tak podsumował w Sejmie wszystkie afery Sikorskiego. Chodziło o drewniany bączek, który był gadżetem promującym polską prezydencję w UE. A może tajemnica „cackania się” z Radkiem (i jego żoną) tkwi w tym, że to jego kumpel?

Murzyn zrobił swoje, murzyn może odejść

Polacy mieli dość rządów hochsztaplerów. Głosowali na PiS, bo wydawało się, że jest alternatywą dla antypolskiej zbieraniny pustoszącej kraj, i weźmie szubrawców za mordę. Po roku od przejęcia władzy, satysfakcji nie mają zbyt wiele. W MSZ zmiany są pozorowane. W Stolicy Apostolskiej ambasadorem jest ateista; ambasador w Kijowie wymordowanie dwustu tysięcy Polaków nazwał epizodem”,  a ambasador w Waszyngtonie, jeszcze kilka miesięcy temu, ogłosił światu, że Polacy to antysemici. Minister, znany dotychczas wyłącznie z mistrzowskich zagrań dyplomatycznych”, okazał się równie mistrzowski w zagraniach kadrowych - dobrał sobie na zastępcę obywatela amerykańskiego. „Wall Street Journal” nazwał Waszczykowskiego proamerykańskim jastrzębiem. Mimo iż Amerykanów lubimy, nie za bardzo nam to schlebia. Wolelibyśmy w polskim rządzie propolskiego jastrzębia. Błędem fundamentalnym proamerykańskiego jastrzębia” jest brak koncepcji alternatywnych, całkowite oddanie idei jedynego sojusznika, bez pomysłu na cokolwiek innego. Stosunki z Waszyngtonem są ogromnie ważne i należy je starannie pielęgnować, ale bez iluzji, że ambasador USA przydziela nam do pomocy jakiegoś Greya, bo jest dobrym wujkiem. Waszczykowski ze swymi złudzeniami, z niezdolnością rozróżniania iluzji od rzeczywistości, dużo porażek jeszcze poniesie, i prędzej czy później usłyszy: murzyn zrobił swoje, murzyn może odejść. Gdy jesienią 1997 r. pierwszym polskim ambasadorem przy kwaterze NATO w Brukseli został wiceminister w rządzie Cimoszewicza, stary TW, ale i stary fachowiec Andrzej Towpik, szybko dochodzi do konfliktu z jego zastępcą. A był nim Witold Waszczykowski. Donosy Waszczykowskiego do Amerykanów miały jedną treść – Towpik nie jest wiarygodny, bo to PRL-owski dyplomata z czasów Układu Warszawskiego. Cała operacja skończyła się zaskakująco - Amerykanie w poufnym démarche skierowanym do Geremka poprosili o odwołanie z Brukseli... Waszczykowskiego, „bo przeszkadza Towpikowi pracować”. A ponieważ były to czasy, które sekretarz stanu USA opisała: Mieć polską delegację w ONZ to tak jakby mieć drugą delegację amerykań­ską, Geremek polecenie szybko wykonał. Czy nie daje to do myślenia? Czy czegoś nie przypomina? Czy nie będzie poufnego démarche z „prośbą” o odwołanie ministra, „bo przeszkadza pracować Parysowi”? Na koniec pytania: Kiedy przedstawi rzetelny bilans rządów Sikorskiego, i czy pozew Radka wobec Prezesa nie jest do tego dobrą okazją?

 Krzysztof Baliński

 krzysztofbalinski@warszawskagazeta