Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 
„Mamusia przekaże obowiązku synkowi” - tak poseł Klubu Kukiz 15. pan Jakubiak, skomentował deklarację przewodniczącego PO Grzegorza Schetyny, że kandydatem nie tylko PO, ale i całej „zjednoczonej opozycji” na prezydenta Warszawy będzie pan Rafał Trzaskowski. Pan Rafał Trzaskowski tak naprawdę nie jest „synkiem” Hanny Gronkiewicz-Waltz, tylko muzyka Andrzeja Trzaskowskiego, o którym Wojciech Młynarski śpiewał w jednej ze swoich piosenek: „Gdy marny los dorwie kogoś biednego, niechaj ktoś taki co w piersiach tchu pędzi Radiową Orkiestrę pod dyrekcja Andrzeja Trzaskowskiego, by na pociechę zagrała mu Słodkie Tango Retro, serc niewieścich wstrząs, co damskim korrrkom i męskim getrom tak posuwisty nadaje pląs”. Pewnie dlatego w kampanii wyborczej w okręgu warszawskim do Parlamentu Europejskiego wspierali go inny muzycy: pan Karolak, pani Dudziak i pan Turnau, ale nie Główny Teolog „Gazety Wyborczej”, tylko muzyk („na ulicach cichosza, nie ma Mickiewicza i nie ma Miłosza”). Skoro pan Rafał Trzaskowski mając tak potężne wsparcie przedstawicieli środowisk muzycznych nie startował w konkurencji „Voice of Poland”, tylko jako deputowany do Parlamentu Europejskiego, to wzbudza we mnie podejrzenia, że może nie mieć nawet pierwszego stopnia muzykalności, to znaczy – nie rozróżnia, kiedy grają, a kiedy nie. Toteż po szczęśliwym uzyskaniu mandatu europosła, zaczął piąć się do wyższych grządek (a tu do wyższych pnę się grządek w mej firmie „Trwoga&Żołądek”) w Sejmie, dzięki czemu został nawet wiceministrem spraw zagranicznych przy Grzegorzu Schetynie, który odziedziczył je po księciu-małżonku, czyli Radosławie Sikorskim, co to z niejednego komina wygartywał.


Dlaczego tedy poseł Jakubiak, który przecież coś tam o panu Rafale Trzaskowskim musi wiedzieć, uważa panią prezydent Hannę Gronkiewicz-Waltz za jego „mamusię”? Wiadomo, że pani Hanna w czasach minionych, jako uczestniczka Ruchu Odnowy w Duchu Świętym przeżywała rozmaite ekstazy, ale pan Rafał ma rodziców naturalnych, znaczy się - biologicznych i jeśli nawet swoich wystąpieniach demonstruje z pewna ostentacją poczucie wyższości, to z Duchem Świętym nie musi to mieć nic wspólnego. Takie poczucie wyższości bowiem demonstrowały również inne osobistości, po których zostały w IPN rozmaite zapisy. O panu Rafale Trzaskowskim takich zapisów w IPN być nie może, bo nie wychodzą one poza sławna transformację ustrojową, która – jak to zauważyła pani Joanna Szczepkowska – dokonała się 4 czerwca 1989 roku, kiedy to pan Rafał miał zaledwie 17 lat – ale przecież życie trwało dalej i – jak to w życiu – również i potem błyskotliwe kariery musiały mieć jakieś solidne podstawy.

Mniejsza zresztą o to, bo ważniejsza jest okoliczność, że pan Grzegorz Schetyna oglosił kandydaturę pana Trzaskowskiego bez konsultacji z innymi funkcjonariuszami zjednoczonej opozycji. Czym wytłumaczyć ten pospiech? Jak wiadomo, jest on wskazany jedynie w dwóch przypadkach: przy biegunce i przy łapaniu pcheł. Ani jeden ani drugi przypadek tu chyba nie zachodzi, więc zgodnie z moja ulubiona teorią spiskową podejrzewam, że do tego kroku musiała popchnąć pana Grzegorza Schetynę ta sama ręka, która z banana wystrugała go na człowieka, a nawet – na ministra spraw zagranicznych, przy którym kręcił się właśnie pan Trzaskowski. Jeśli więc pan Jakubiak wie coś czego my nie wiemy, to jesteśmy już blisko uchwycenia czarnej nitki, która poprzez panią Hannę Gronkiewicz- Waltz poprzez pana Rafała Trzaskowskiego, może prowadzić do środowiska, które rozpinało parasol ochronny nad reprywatyzacyjnymi aferzystami w Warszawie. Nie ma bowiem takiej możliwości, by była ona w ogóle możliwa na taka skalę i przez tyle lat bez takiego ochronnego parasola. Pani Hanna Gronkiewicz-Waltz, co to przeżywała jeden po drugim orgazmy z samym Duchem Świętym, świetnie się nadawała na fasadę takiego procederu – no ale za fasadą musieli być czynni inni szatani, między którymi już rozmawiano o konkretach. Jeśli tak rzeczywiście było, to nic dziwnego, że w takim ekspresowym tempie Grzegorz Schetyna objawił zdumionej publiczności kandydaturę pana Trzaskowskiego. Jeśli stare kiejkuty akurat w nim sobie upodobały, jeśli uznały, że dzięki tupetowi da sobie radę z czerezwyczajką ministra Jakiego i już jako prezydent „małego żydowskiego miasteczka na niemieckim pograniczu”, jak Stanisław Cat-Mackiewicz nazywał Warszawę, pozaciera wszelkie ślady prowadzące do dysponentów ochronnego parasola. W takiej sytuacji żadne uprzednie konsultacje z panem Petru nie były potrzebne, bo panu Ryszardowi ktoś starszy i mądrzejszy wytłumaczy to wszystko później; „wiecie, rozumiecie, Petru”, a pan Ryszard punkt po punkcie przedstawi to pulchnej pani Lubnauer, a jak będzie jeszcze miała jakieś wątpliwości, to wyciągnie z tego pierwiastek kwadratowy, odejmie od tego roczną produkcję parasoli, uzyskując w ten sposób argument nie do odparcia, również na nieubłaganym gruncie matematycznym.

Tymczasem w naszym nieszczęśliwym kraju stan anarchii pogłębia się dosłownie z dnia na dzień, za sprawą niezawisłych sędziów, których niemiecka BND, za pośrednictwem starych kiejkutów wysuwa do pierwszego szeregu walki o praworządność w tutejszym bantustanie. Dzięki książce „Resortowe togi” możemy poznać rodzinne parantele wybitnych jurysprudensów – tych ubecko-prawniczych dynastii - i na tej podstawie można wyrobić sobie graniczący z pewnością pogląd, iż środowiskiem sędziowskim ręcznie sterują stare kiejkuty, przed którymi ci wszyscy niezawiśli sędziowie nie tylko stawają na zadnich nogach, ale – jeśli sytuacja tego wymaga - nawet skaczą z gałęzi na gałąź. Otóż minister sprawiedliwości mianował 265 asesorów sądowych, ale Krajowa Rada Sądownictwa (sami się wybieramy, sami się popieramy, sami się oceniamy i sami się uniewinniamy) zablokowała ich powołania – bo sędziowie mianowani są przez prezydenta – ale na wniosek Krajowej Rady Sądownictwa – ponieważ nie dostarczono Krajowej Radzie... badań psychologicznych! To teraz stare kiejkuty robią takie sztuki, tacy z nich psychologowie? Kiedy w 1971 roku poszedłem na rozmowę z prezesem Sądu Wojewódzkiego w sławnym już wtedy z niezawisłości sędziowskiej Gdańsku, by prosić o możliwość odbycia pozaetatowej aplikacji sądowej, jedyne pytanie, jakie mi ów dygnitarz zadał brzmiało, czy należę do PZPR. Kiedy odparłem, że nie, popatrzył na mnie tak wymownie, że bez konsultacji z psychologiem zrozumiałem, iż do żadnej aplikacji nie zostanę dopuszczony. Ciekawe, czy pan sędzia Żurek – przewodniczący Krajowej Radzie Sądownictwa – sam wymyślił te „badania psychologiczne”, czy też – o ile stare kiejkuty stosują jeszcze takie procedury wobec tak wysokich dygnitarzy – podsunął mu go oficer prowadzący – ale w gruncie rzeczy ważniejsze jest przecież coś innego – że dzięki tej obstrukcji, będącej krokiem na drodze pogłębiania stanu anarchii w naszym i tak już przecież dostatecznie nieszczęśliwym kraju – grono przebierańców, którzy objęli w niezawisłych sądach posady po partyjnych lub ubeckich „mamusiach”, no i jeszcze bardziej zasłużonych „tatusiach”, przynajmniej na jakiś czas uchroni się przed kuracją przeczyszczającą – bo kto to widział, żeby do niezawisłych sadów dopuszczać młodzież o niepewnym pochodzeniu, ani nawet nie przefiltrowaną przez „psychologów” ze Starych Kiejkutów, co to ostrogi zdobywali jeszcze w Kujbyszewie? Dopiero na tym tle widać cel inicjatywy pana prezydenta Dudy, tej wydmuszki pana prezesa Jarosława Kaczyńskiego, który po 45-minutowej rozmowie z Nasza Złotą Panią z Berlina ogłosił zamiar zawetowania, a potem zawetował dwie ustawy „sądowe”, w następstwie czego wszystko zostało i chyba nadal na jakiś czas zostanie po staremu.

Dlatego właśnie trzeba raz na zawsze zrezygnować z konstytucyjnej zasady nieusuwalności sędziów. Mianowani byliby – ale tylko na 5-letnie kadencje, powiązana z kadencją prezydenta – i co 5 lat musieliby poddać się procedurze wyborczej. Sędzia musiałby podać do publicznej wiadomości przynajmniej dwie informacje o osobie – ile wydanych przez niego wyroków uchylonych zostało w II instancji i jak długo średnio trwało rozpoznawanie sprawy od otwarcia przewodu sądowego do wyroku. Gdyby nie uzyskał w swoim okręgu (sędziowie rejonowi wybierani byliby w swoim rejonie, okręgowi – w okręgu, a sędziowie Sądu najwyższego – w skali kraju) przynajmniej bezwzględnej większości oddanych głosów (50 procent plus jeden głos), to wylatywaliby z sądownictwa bez żadnego odwołania. To może kozacki numer, ale widać, że inaczej nie przetniemy pępowiny, przez którą ubecka trucizna z PRL sączy się i zatruwa atmosferę społeczną, moralną i polityczną naszego i tak przecież wystarczająco nieszczęśliwego kraju.

Stanisław Michalkiewicz

Komentarz • tygodnik „Goniec” (Toronto) • 5 listopada 2017

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).


Za: http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=4064