Drukuj
Kategoria: Komentarz polityczny
Odsłony: 1543
Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Jarosław Kaczyński to „genialny strateg”, przerastający innych polityków o kilka klas. Wymyślił trzech prezydentów i pięciu premierów. I to jakich! - dodają jego akolici. W 1990, wraz ze swym bratem, doprowadził do wyboru Lecha Wałęsy (wiedząc, że to kapuś), który zaczął wzmacniać „lewą nogę”, stanął tam, gdzie kiedyś stało ZOMO i szybko pozbył się z Belwederu swego sponsora. W 2005 wywindował na piedestał Kazimierza Marcinkiewicza, miernotę o zerowej inteligencji i doświadczeniu, podłej naturze, bez pojęcia o rządzeniu. W tym samym roku ministrem zrobił Radka Sikorskiego, osobnika o szemranej przeszłości. Dziesięć lat później wystrugał z banana Andrzeja Dudę. Kto mu w tym struganiu pomagał? Przy czym osobnik, który uszczęśliwił Polaków owymi mężami stanu niezmiennie przedstawiany jest jako zbawca narodu. Dowodem na geniusz Kaczyńskiego jest także to, że mniej więcej co 10 lat doprowadza na skraj przepaści swój polityczny dorobek. Tak było w 1993, gdy obalając rząd Suchockiej doprowadził potężne niegdyś PC do całkowitego upadku. Tak było w 2007, gdy ogłaszając przedterminowe wybory, oddał u szczytu koniunktury gospodarczej władzę Tuskowi.  

Wyborcy PiS mieli kilka miesięcy radości, kiedy w 2015 Kaczyński wygrała wybory i mógł rządzić samodzielnie. Wkrótce jednak, dobrze ocenianą przez elektorat premier, podmienił na bankstera. Decyzję geniusza Żoliborza owiało wiele domysłów. Kto mu w podjęciu tej decyzji pomógł? Lejb Fogelman, kolega z ogólniaka? A może Jojne Daniels, który tuż przed „rekonstrukcją rządu” wydał kilka szabasowych kolacji z udziałem polityków PiS i zorganizował spotkanie z Kaczyńskim, podsumowane: 'Omawialiśmy szczególną niezaprzeczalną więź między państwem Izrael i Polską'. W dodatku rekonstrukcja” wyglądała jak spełnienie życzeń totalnej opozycji, czego wyrazem była radość „Wyborczej” i TVN.

Korygowanie personalnych „pomyłek” prezesa pod przykryciem „rekonstrukcji rządu”, przedstawiane jest zawsze jako „genialna strategia”, a głosy powątpiewające jako dowód szalonych „teorii spiskowych”. Dziełem przypadku nie było jednak wyrzucenie z rządu rzeczników twardej obrony polskich interesów, i zachowanie stołków przez bywalców szabasowych kolacji. Tłumaczenie było takie: Mateusz Jakub Morawiecki będzie lepiej odbierany na brukselskich salonach. Rychło okazało się, że to złudzenie - Komisja Europejska nie cofnęła się ani o krok, Berlin jasno dał do zrozumienia, że oczekuje od PiS wyłącznie bezwarunkowej kapitulacji. A potem poszło jak z górki - wiedzieli, że wystarczy zmarszczyć brwi, by Polaczki podkulili ogon. Efektem były kolejne rejterady – a to w sprawie nowych wzorów paszportów, z których wycofano Ostrą Bramę i Cmentarz Orląt Lwowskich, a to denowelizacja ustawy o IPN dogadana w siedzibie Mosadu, a to wycofanie się rakiem z postulatu repolonizacji mediów, i wreszcie – „denowelizacja” ustawy o Sądzie Najwyższym. Wycofali nawet sprzeciw wobec relokacji uchodźców - sami, z własnej woli, po cichu, zezwolili na masowe osiedlanie się w Polsce imigrantów – i to bynajmniej nie tylko z Ukrainy.

Złudzeniem okazało się też przekonanie, że na arenie międzynarodowej, ze swym internacjonalistycznym pochodzeniem i „kompatybilnością” z banksterami będzie lepiej bronił Polski. Okazało się, że Morawiecki zna nie tyle unijne elity, co Lejbę Fogelmana i Jojne Danielsa. Nie ma sensu demonizowanie wpływu Żydów na naszą pozycję w świecie, ale każdy przyzna, że coś jest na rzeczy, gdy nikomu wcześniej nieznany sierżant izraelskiej armii, już na drugi dzień po przybyciu nad Wisłę ostentacyjnie afiszuje się z premierem RP i jego ministrami. Sprawę pogarszyło to, że Morawiecki jest źle przyjmowany przez  najwierniejszy elektorat PiS, że spora część członków partii postrzega go jako obcego kulturowo i podejrzewa o skłonność do godzenia się z wrogami, a nie do prowadzenia polityki twardej, godnościowej i konfrontacyjnej.

Co najbardziej uderzało w programowym wystąpieniu premiera rządu? - ogłoszenie zasady nikomu niczego nie będziemy zabierać”. Co w kraju tak rozgrabionym jak Polska oznaczało gwarancję zachowania zagrabionych milionów. Uderzała też nieobecność problemów naprawy państwa i jego instytucji. Przez wiele lat politycy PiS formułowali diagnozę uwiądu instytucji politycznych III RP pod rządami Tuska. Nie bez racji mówili o wadliwych sądach, zdeprawowanych służbach i mediach publicznych, o „wygaszeniu” państwa, o potrzebie odzyskania MSZ. Jarosław Marek Rymkiewicz ostrzegał: To co nas podzieliło to się już nie sklei! - Nie można oddać Polski w ręce złodziei. Wyborca miał zatem prawo sądzić, że głównym przedsięwzięciem nowego rządu będzie dogłębna reforma tego państwa.

'Pragnę zwrócić uwagę wysokiej izby, że wycofywanie się ze słusznych reform w obszarze wymiaru sprawiedliwości, pod naciskiem instytucji unijnych, wyznacza granice naszej suwerenności w bardzo nieciekawym miejscu' – te słowa posłanki Anny Siarkowskiej wygłoszone z sejmowej trybuny podczas dyskusji nad „denowelizacją” ustawy o Sądzie Najwyższym genialnie podsumowuje fiasko rządów PiS. Nie dziwiło zatem, że Kaczyński schodzącej z mównicy pani poseł znacząco pogroził palcem. Nie mówił, że Tusk wszystko podporządkował zdobyciu posady w Brukseli, że był skorumpowany politycznie przez państwo niemieckie, że stał na czele rządu sabotażu państwa. Przed wyborami mówił, że do naszego dyskursu politycznego powinno wrócić pojęcie zdrady narodowej i żądał dla Tuska Trybunału Stanu. Jeszcze wcześniej w Radiu Maryja wskazał jako zaplecze PO siły wywodzące się z KPP, ludzi nie mających poczucia ojczyzny i polskości. Poszedł nawet dalej, wyjaśniając, że ludzie ci byli w przeważającej mierze pochodzenia żydowskiego. Miał też niezłą diagnozę choroby III RP, nazwał ją „układem”. Tymczasem, po przejęciu władzy, zamiast układ demontować zabrał się za demontowanie tych, którzy przejęcie władzy mu umożliwili i wiedzieli, jak ten układ działa. Czyżby uznał, że zamiast walczyć z układem, lepiej się z nim ułożyć lub przejąć nad nim kontrolę?

Jak dzieci uwierzyliśmy w zapewnienia, że po podwójnym wyborczym zwycięstwie w ruch pójdą miotły. Po obietnicach nie ma ani śladu. Są za to pogróżki łotrów, którzy przez lata Polskę niszczyli. Rosati o śmierci „Budynia” pisze: „Pierwsza polityczna zbrodnia po 1989 r.”. Wałęsa grozi: „Będziecie skakać z okien”. Szefowi TVP nie przeszkadza Berman vel Borowski brylujący na ekranach od rana do nocy. A tak w ogóle, czy gdziekolwiek na świecie mogłoby dojść do kombinacji: na czele aparatu propagandy obozu patriotów staje brat szefa propagandy obozu zaprzańców, a za przyzwoleniem, jeśli nie przy pomocy PiS, malowany jest obraz kraju, w którym do władzy dobija się „ekstremistyczna prawica”, po ulicach „tłumnie maszerują faszyści”, a neonaziści świętują urodziny Hitlera. Jakby tego było mało, kardynał Nycz dziękuje Gronkiewicz-Waltz za „Budowanie królestwa bożego na ziemi”, a biskupi nawołują, by nie chodzić do kościoła. Ale to jeszcze nic w porównaniu z wiadomością, że Episkopat opowiedział się po stronie Judasza. Przypomnijmy: W Pruchniku, wzorem nie tylko lat co wieków, wierni urządzili widowisko z okładaniem rózgami Judasza. Protestowali Żydzi, od imprezy odciął się burmistrz Pruchnika, prokurator wszczął energiczne śledztwo, a prymas Polak (nie mylić z prymasem Polaków!)... uznał organizatorów za antysemitów.

Nie mniej żenuje tchórzostwo ministrów – Czaputowicz, zamiast godnie przeciwstawić się ingerencjom unijnych kreatur, bije im pokłony. Przenikliwość takich „geopolitycznych” posunięć najlepiej ilustruje wypowiedź Naczelnika: dowodem na to, że jesteśmy traktowani jako Europa drugiego rzędu jest jakość proszków sprzedawanych w Polsce, które są gorsze niż te w Niemczech. Równie znamienne były słowa spod pomnika Piłsudskiego: „To musi być Polska szukająca sojuszów tam, gdzie jest rzeczywista siła” (na co chciało się zapytać: A jeśli „tam, gdzie jest rzeczywista siła” nie ma polskiego interesu narodowego?). Destabilizacja najbliższego otoczenia UE, coraz silniejszy nacisk „uchodźców”, rysujące się na horyzoncie osłabienie pozycji Niemiec, przekształcenie Unii, a nawet jej rozpad. W takiej sytuacji polityka zagraniczna Polski powinna być odważna, wpływać na bieg wypadków, mieć własne pomysły, szukać nowych sojuszników. Jedna z głównych naszych broni to żądanie reperacji wojennych od Niemiec, a dowód na jej skuteczność – gdy Warszawa publicznie zaczęła temat rozważać, po raz pierwszy od '89 zepchnęła Berlin do defensywy, mocno nadwyrężając niemiecką politykę historyczną, której głównym zadaniem jest poszukiwanie polskich sprawców w „polskich gettach” i „polskich obozach”. Tymczasem w wywiadzie dla „Die Welt” Czaputowicz wygłasza haniebne słowa: 'temat reperacji w relacjach polsko-niemieckich nie istnieje', a „Wyborcza” reaguje: 'Czaputowicz oczarował Niemców'.

Rozwiązaniem, i to jedynym, jest głoszenie wszem i wobec, że Polska nie uznaje uprawnień TSUE – co, nawiasem mówiąc, trzeba było zrobić już na samym starcie poprzez odmowę udziału w postępowaniu przed luksemburskim trybunałem i odmowę przyjęcia Komisji Weneckiej. Tymczasem licząc naiwnie, że uda im się coś utargować, milcząco oddają kawałek po kawałku  naszą suwerenność, czego finałem będzie zakwestionowanie wyboru Dudy. I tu pytania: Czy to nie sam Duda swym wetem do ustaw reformujących sądownictwo oddał pole unijnym kreaturom? Czy nie przypomina to podejścia wobec żydowskich roszczeń majątkowym i wdawania się w utargi na temat wysokości roszczeń? Czy stosunki z Waszyngtonem nie powinny polegać na relacjach z Trumpem, a nie z nowojorskimi Żydami. Czy nie powinni prowadzić je politycy polscy (a nie z Polski), a dewizą działania i kluczem do tych stosunków Polacy w Ameryce? I wreszcie: dlaczego do Kaczyńskiego nie dociera, że urząd MSZ trzeba zorganizować od nowa, i - ma się rozumieć - nie z tymi ludźmi i nie w tym budynku?

Co miał na myśli, wymyślając Andrzeja Dudę? Kto kazał Kaczyńskiemu obsadzić najwyższy urząd osobnikiem tak słabym, tak intelektualnie pustym i tak podatnym na manipulacje? Dlaczego poszedł za radą opozycji: „więcej Andrzeja Dudy, mniej Antoniego Macierewicza”? Dlaczego Duda nie zrobił audytu Kancelarii Prezydenta? Skąd sprzeciw wobec wznowienia śledztwa ws. zabójstwa księdza Jerzego. Dlaczego utajnił Aneks do Raportu z Weryfikacji WSI, pozostawił w Belwederze ludzi poprzedniego układu, a nawet zaangażował do ochrony obiektów prezydenckich tę samą firmę ochroniarską? Dalej posypało się jak z dziurawego wora: fronda przy reformie sądownictwa, odrzucenie ustawy degradacyjnej, obrona szubrawców, którzy rozkradli Polskę. Wszystko na odległość cuchło wojskowymi onucami, ale czy nie miało międzynarodowych, czyli kominternowskich uwarunkowań? Dlaczego, zamiast przyłączyć się do wojny Polaków z żydokomunistyczną hołotą, bredził o „Kraju Polin”, a wszystko przebił diagnozą, że w Polsce „nie ma ani jednego Polaka, który by nie miał domieszki krwi żydowskiej”.

To brzmi jak paradoks: mamy rząd PiS, a prezydenta z UW. Przez 5 lat był działaczem partii Geremka-Kuronia-Balcerowicza i mentalnie oraz towarzysko ciągle tam tkwi. Co skłoniło go do przystąpienia do tak antynarodowej i szkodliwej dla Polski jaczejki, która popierała antypolskie oszczerstwa J.T.Grossa i odpowiedzialna była za złodziejską wyprzedaż fabryk i banków? Dlaczego w swej kancelarii zatrudnił wyłącznie byłych działaczy UW, którzy zwalczali i wyszydzali patriotyzm i marzenia o niepodległości? Przypomnijmy, że jego teść Julian Kornhauser jest zajadłym żydowskim polakożercą, a szwagier Jakub Kornhauser skrajnym lewakiem.

Po rekonstrukcji rządu rychło okazało się, że mamy rząd PiS, a premiera i połowę ministrów z PO, czyli z nieboszczki Unii Wolności. Morawiecki był doradcą Tuska i kandydatem na ministra finansów. Propozycji nie przyjął tylko dlatego, bo odwiódł go od tego człowiek, którego zawsze się słuchał - Lejb Fogelman, w zamian za obietnicę posady w rysującym się na horyzoncie rządzie PiS. Człowiekiem „lewicy laickiej” okazał się Jacek Czaputowicz. Rzecznikiem prasowym rządu została była radna PO. Działaczem UW był wicepremier Gliński. Członkiem poprzedniczki UW - ROAD, czyli ugrupowania skupiającego progeniturę stalinowskiej żydokomuny była marszałek Sejmu. Nie zapomnijmy o Jarosławie Gowinie, który polityczną karierę zrobił u boku Tuska, a wredną polityczną robotę u boku Palikota. Z premedytacją zwodząc niemałą część Polaków podwójną rolą: pobożnego katolika i bogobojnego cadyka. W swym CV ma katolewacki „Znak”, Jerzego Turowicza, abp. Józefa Życińskiego, ks. Józefa Tischnera, ROAD, UD, UW, no i prożydowskie i proukraińskie poglądy. Ewidentną plamą w tym życiorysie jest założenie Wyższej Szkoły Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera w Krakowie, to że do Rady Patronackiej „uczelni” pod przewodnictwem Władysława Bartoszewskiego pozyskał Tadeusza Mazowieckiego, Aleksandra Smolara, Andrzeja Zolla, a w sponsorem finansowym „uczelni” była Fundacja Adenauera. Jako minister w rządzie PiS miał jeszcze większe ambicje – prowadził utajnione przed opinią publiczną negocjacje i zakulisowe kontakty z organizacjami żydowskimi oraz składał obietnice zwrotu pożydowskiego mienia. W trakcie obchodów 100-lecia odzyskania niepodległości, gdy Duda wygłaszał okolicznościowe bzdury o kraju Polin, a Kaczyński pochwalne hymny o Izraelu - cudzie naszych czasów, Gowin bajdurzył o „Rzeczpospolitej – ojczyźnie narodu żydowskiego”, co w świetle tego, że Żydzi w swej większości byli przeciwni niepodległości Polski zakrawało na kpinę.

9 kwietnia nominację na wicepremiera z rąk Dudy przyjęła (w gumowych rękawicach) Jadwiga Emilewicz-Szyler. Ją też Gowin zatrudnił na swojej „uczelni”. Tak jak Gowin, tnależała do PO. Była wiceprezesem utworzonego przez Gowina, z uchodźców z różnych partii, stronnictwa. Z wykształcenia politolog. Z powołania menadżerka kultury. Była dyrektorem Muzeum PRL-u w Nowej Hucie. Wcześniej prowadziła jednoosobową działalność gospodarczą zarejestrowaną jako Koza Nostra Studio. W roku 2019, z poręki Morawieckiego, przejęła nadzór nad ministerstwem cyfryzacji, a do jej resortu zapukali Yossi Ciechanover (ten sam, który w siedzibie Mosadu  dyktował wysłannikom Morawieckiego tekst „wspólnego oświadczenia”) i Rafi Eitan, b. szef Mosadu. Pikanterii sprawie dodaje, że ten ostatni, po przejściu na emeryturę, zajmuje się wyłudzaniem pieniędzy dla „klepiących w Izraelu biedę ofiar Holokaustu”, a w 2011 r. ruszył z projektem HEART, czyli z inwentaryzacją żydowskich roszczeń majątkowych wobec Polski. Menadżerka kultury z entuzjazmem i impetem rzuciła się do podpisywania porozumień z Izraelem, pokrzykując od czasu do czasu na Twitterze: „Polska jest największym sojusznikiem Izraela w Europie”. Dlaczego w czasie, gdy Netanjahu dobijał różnych targów z Putinem, do podpisywania porozumień wyznaczono dyletantów? Głupota, czy działania zamierzone? Ale na tym nie koniec. Niedawno premier menadżerce kultury wręczył antykryzysową tarczę, czyli powierzył resort rozwoju. Krótko mówiąc, próg wytrzymałości Polaków został przesunięty o kolejny szczebel – po podmianie premiera na bankstera, po zrobieniu z rządu bezideowej zbieraniny przybłędów z Unii Wolności, po pomyleniu reindustrializacji Polski z renowacją żydowskiego cmentarza.

22 bm. wiceministrem finansów odpowiedzialnym za budżet i dyscyplinę finansową został 28-letni Piotr Patkowski. Co przy tej nominacji okazało się decydujące? Koledzy z licealnych czasów  zapamiętali, że Piotruś był „wyszczekany”, że popierał bardziej PO niż PiS i że był finalistę olimpiady wiedzy o prawach człowieka. Podczas prawniczych studiów na UMCS w Lublinie spotkał na swojej drodze Pawła Chojeckiego, dziwacznego założyciela i pastora Kościoła Nowego Przymierza, który wspomina wygłoszoną przez Patkowskiego deklarację: „jestem praktykującym, ale niewierzącym”. Krótko mówiąc, pomysłu na Polskę nie mają żadnego. Żadnego planu, żadnej strategii, żadnej wizji. Świat się wali. Larum grają. Na horyzoncie widmo gospodarczej zapaści. Najtęższe umysły świata deliberują, jak kryzys pokonać. A u nas? Antykryzysową tarczą zasłaniają się tchórzliwie: premier po studiach historycznych, minister finansów po technikum, minister rozwoju po Muzeum PRL-u  i młokos po szkolnej olimpiadzie praw człowieka.

W PiS radość z sondaży. Zapowiedź - „Maj będzie nasz”. Tymczasem spór z opozycją to przekomarzanie się przedstawicieli jednej, tylko pozornie skłóconej, partii, czego symbolicznym potwierdzeniem - Rząd PiS, a prezydent i połowa ministrów z Unii Wolności. Duda mówi otwarcie: Polsce nie jest potrzebna rewolucja, ale moja druga kadencja. Wysyła opozycji sygnał: zgódźcie się na mój wybór, a wszystkie wasze świństwa oddzielimy grubą kreską. Kaczyński bredzi o „zakończeniu wojny na polskiej scenie politycznej”, nakazując bratanie się z - jak sam kiedyś powiedział -  siłami wywodzącymi się z KPP, ludźmi nie mającymi poczucia ojczyzny i polskości”. I tak w maju belwederski prezydent obdarzy nas drugą kadencją. I nie ma wątpliwości, co będzie. To będzie państwo nierozliczonych afer, obcych wpływów i terroru dewiantów pod kuratelą TVN.

Krzysztof Baliński