Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 
PISAĆ o Jędrzeju Giertychu to tak jakby malować nie kolorami, ale cyframi. Słowa nie oddają niektórych treści gdy chcemy przedstawić coś, co nie pasuje do utartych stereotypów. A On absolutnie do żadnych nie pasował.

Już w latach konspiracji gimnazjalnej my, młodzi narodowcy, wiedzieliśmy, że Jędrzej Giertych to unikat. Jego wrogowie widzieli w nim fanatyka, Don Kichota, zapaleńca którego trzeba zwalczać, ale nie wiadomo jak. Polityczni zwolennicy uważali za potencjalnego kandydata na przywódcę, ale nie dającego się zmierzyć, rozeznać. Z Jego poglądami, wypowiadanymi zawsze mocno i bezkompromisowo można było się zgadzać, ale wiadomo było, że wielu nie potrafi się podpisywać pod jego stylem: otwartym i bojowym. Był bez wątpienia uczniem Romana Dmowskiego, jego zapalonym, przekonanym stronnikiem. Był też człowiekiem niezachwianej Wiary, „rycerzem chrześcijańskim”. Był umysłowo daleko ponad poziom przeciętności. Był człowiekiem walki: życie rozumiał jako walkę o Prawdę i Dobro. Nie uznawał kompromisów i nie lękał się możliwości przegranej. To wszystko jednało mu zwolenników albo wątpiących. Swoim stylem dzielił tych co go znali. Ale tego nie chciał dostrzegać, ani brać pod uwagę. Był „nieprawdopodobny”. A przy tym niespożyty i niezmordowany. Był jak pocisk wystrzelony w określonym kierunku i do jednego celu, którego nic nie zepchnie z jego toru.

Pisać tak o młodym człowieku jest może łatwo. Ale Jędrzej nigdy nie przestawał być młodym. Zachował na zawsze mocne i słabe strony młodości. Słabe też, bo nikt nie jest wolny od kruchości człowieczej. Dla klasycznego autora mógłby być bohaterem jakiegoś eposu, w rodzaju Odysa lub Tezeusza. Można by sądzić, że dramat dziejów Polski czynił go takim: nie widział innych dróg, jak tylko nawet najtrudniejsze, ale - polskie. Krytyk literacki oczywiście widziałby w takiej postaci sztuczny twór, sienkiewiczowski, romantyczny, nieprawdopodobny. Ale On był taki. Jego obroną było to, że polskość jest właśnie też nieprawdopodobna i sienkiewiczowska. I też ma swoje słabości i siły.

Nie jest moją rolą opisywać tu Jego życie, tak niezwykłe jak on sam. W zamęcie dziejowym byłem też rzucony na podobne drogi i spotykałem Go na wspólnych torach działania. Nie byłem ani za, ani przeciw niemu, zgadzałem się w niejednym, miałem zastrzeżenia w tym czy owym, życzyłem Mu tylko dobrze i dzieliłem Jego dążenia i nadzieje. Wiedziałem, czemu nie mógł stać się przywódcą, którym być pragnął: był „błędnym rycerzem” zawsze w szrankach, ale nie... w szeregu. Ta samotność była słabością, ograniczeniem. Umieć współdziałać to warunek także przywództwa. U nas, Polaków, najtrudniejszy talent. SPOTKAŁEM Go w Londynie już na emigracji. Sprowadził Rodzinę z Kraju i zapewnił dom i egzystencję ciężką, wyczerpującą pracą. Takich jak On nie popierano, sami musieli walczyć o byt. Nie wahał się ani nie żałował. Był członkiem Stronnictwa Narodowego jak ja i to nas natychmiast łączyło. Ja poszedłem na studia, On działał politycznie.

Gdy po studiach włączyłem się w czynną pracę w SN, spotykałem Go w różnych okazjach i widziałem, że ma swój program, to, w co wierzy. Widziałem też, że jest nieustępliwy i uparty. Albo przekona wszystkich i będzie przywódcą albo przegra. Przegrał, chociaż miał wiele racji. Ale wiele to za mało w demokracji. Zwycięzca, Tadeusz Bielecki, nie umiał tej sytuacji rozwiązać polubownie i politycznie. W tym konflikcie usunął Jędrzeja Giertycha ze Stronnictwa. Może po prostu nie umiał współżyć z taką indywidualnością jak Jędrzej. Ale stała się wielka szkoda.

Nie będę opisywać natury tych sporów. Giertych nie zaprzestał działalności poza Stronnictwem, bardzo intensywnej i ofiarnej. Doceniałem ją, ale nie uważałem za politycznie skuteczną w istniejących warunkach. Ani, zresztą, nie byłem bezkrytyczny dla linii Bieleckiego. Gdy po śmierci Bieleckiego nowy prezes Stronnictwa Narodowego, Antoni Dargas postawił wniosek o przywrócenie Jędrzejowi członkostwa, głosowałem, jak zresztą cały Centralny Wydział Wykonawczy na Wielką Brytanię - za tym wnioskiem. I sam poszedłem odwiedzić Jędrzeja Giertycha i o tym Go powiadomić. Już wtedy współpraca w organizacji jakoś się układała. Ale Jędrzej nadal chodził swoimi drogami, zawsze trochę na boku. I nic dziwnego. To co robił, mógł robić tylko sam lub we współpracy z podobnymi samotnikami. Organizacja miała swoją linię i zadania a ten rodzaj pracy wymagał innych zalet. Ale pozostawał lojalny i współdziałał czynnie.

Owocem Jego pracy była działalność wydawnicza, polityczna i historyczna. Bez przesady można ją nazwać olbrzymią, tak ilościowo jak i jakościowo. Dorobek jej będzie dla następnych pokoleń źródłem informacji i ocen o wielkiej wartości.

Przeciwnicy przemilczają lub bagatelizują i krytykują Jego prace. Spory polityczne z przeszłości międzywojennej nie wygasły i orientacje są przeciwne. Nawet neutralni krytycy zarzucają mu metodę subiektywną, uprzedzenie. Jego styl jest polemiczny a nie „kliniczny”, suchy. To, co pisze ma charakter polityczny o określonej orientacji. Niemniej jego argumentacja jest silna i oparta na starannie sprawdzonym materiale faktograficznym. Góruje nad opracowaniami przeciwnymi i przekonuje skrupulatnie konsekwentnym rozumowaniem. To czyni Go o całą klasę poważniejszym autorem.

Wiek i zdrowie odsuwały Go od spraw czynnej polityki, chociaż jak najbardziej pragnął w niej brać udział - w Kraju. Do końca, nawet po zaniedbanym przez szpital leczeniu, intensywnie pracował pisząc, wspomagany przez ofiarną Żonę, przepisującą na komputerze jego rękopisy. Zachowywał jasność umysłu i ten sam co zawsze zapał. Do końca „nie zszedł ze stanowiska”.

TO NIE PANEGIRYK. Nie chcę jednak wchodzić w treść różnych kontrowersji w jakich jego opinie mogły budzić sprzeciwy. Nikt nie jest idealnie nieomylny. Jego uparte, silne przekonania były względem utrudniającym beznamiętną dyskusję i mogły powodować uprzedzenia i niechęci wzajemne. Mam jednak dowody i świadectwa, że tak nie było. Potrafił zdobywać się na bezstronność nawet tam, gdzie inni po nim tego się nie spodziewali.

Jeżeli czytelnik będzie pod wrażeniem, że te wspomnienia są stronnicze, zbyt życzliwe, nie będę się dziwił. Postać opisywana jest tak „niekonwencjonalna”, że może wydawać się nierealna. Życie jednak przynosi nie tylko to, co zwykłe i znane. Nawet jednak o zwykłych ludziach wspomnienia mamy często życzliwe. A czasem zdarza się, że umiemy tylko z trudem oddać świadectwo niezwykłości i zasługi. Historia takie przypadki zbiera i przekazuje w przyszłość. Oto jeden z nich.

Zastrzegł, by na pogrzebie nie było przemówień politycznych. Odchodził w ciszy, która była głośniejsza od mowy. A żegnali Go liczni świadkowie Jego życia dla Polski.



Leszek Roman Jasieńczyk - Krajewski
Za: „Wszechpolak” nr 104