Drukuj
Kategoria: Państwo
Odsłony: 1647
Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 
Wprawdzie mamy pełnię lata, czyli tak zwane letnie kanikuły, ale nie oznacza to bynajmniej, że tętno życia politycznego słabnie. Wystąpienie doktora Andrzeja Olechowskiego z Platformy Obywatelskiej i rewelacje generała Gromosława Czempińskiego, który akurat teraz przypomniał sobie, ile to bliskich spotkań III stopnia i operacyjnych rozmów musiał przeprowadzić, żeby ta partia mogła pojawić się na polskiej scenie politycznej, uruchomiło sekwencję wydarzeń, w której – jak mówi Pismo Święte – wyszły na jaw zamysły serc wielu. Przede wszystkim odezwał się prezes koalicyjnego Polskiego Stronnictwa Ludowego Waldemar Pawlak.

Polskie Stronnictwo Ludowe od dawna jest bezideową partią renty władzy, co sprawia, iż jego tak zwana zdolność koalicyjna jest stuprocentowa. No – może 99-procentowa, bo sam słyszałem, jak politycy PSL wykluczali możliwość koalicji z Samoobroną. Ale bo też Samoobrona stanowiła potencjalne zagrożenie dla PSL, którego atutem jest okoliczność, iż od zamierzchłych czasów PRL to właśnie ono, do spółki z komunistami, uczestniczy we wszelkich prowincjonalnych układach, uzależniając od siebie tamtejszych mieszkańców, którzy bez pozwolenia lokalnej sitwy nie mogą nawet kiwnąć palcem w bucie. Terenem działania Samoobrony były te same rewiry, a przedmiotem ambicji – te same posady, więc jest rzeczą oczywistą, że w tym przypadku o żadnej zdolności koalicyjnej ze strony PSL mowy być nie mogło. Jest to jednak wyjątek potwierdzający regułę, więc kiedy w tygodniku Newsweek wicepremier Pawlak powiedział, że „nie będziemy zabiegać o współpracę z PO w obszarach, w których nie jesteśmy mile widziani”, dodając, iż nie wyklucza możliwości przyspieszonych wyborów z uwagi na nieoczekiwane wydarzenia polityczne lub gospodarcze, zahuczało od plotek o „kryzysie”, a przynajmniej „zgrzytaniu” w koalicji. Wicepremier Pawlak ze spokojem robokopa zbył te spekulacje uwagą, że dziennikarze mają szczególną skłonność do wyolbrzymiania spraw.

I słuszna jego racja, bo dopóki PSL może za pośrednictwem ministerstw, jakie obsadza, doić Rzeczpospolitą, o żadnym kryzysie, ani nawet zgrzytaniu w koalicji mowy być nie może. Cóż w takim razie mogła oznaczać cierpka uwaga wicepremiera Pawlaka w „Newsweeku”? Mogła oznaczać tylko przypomnienie premieru Tusku o owej stuprocentowej zdolności koalicyjnej PSL, żeby nie było żadnych obszarów, w których PSL jest przez PO „niemile widziane” – zwłaszcza w obliczu prywatyzacji, jaka jest planowana przez rząd w celu zatkania dziury budżetowej. Z tą prywatyzacją zarówno tubylcze sfery polityczne, jak i cudzoziemscy grandziarze wiążą wielkie nadzieje, bo rzeczywiście w takich sytuacjach za stosunkowo tanie pieniądze można nie tylko wejść do stanu szlacheckiego, ale nawet założyć starą rodzinę. A przy tym – żadnego ryzyka, bo właśnie prezydent podpisał ustawę, przewidującą uruchomienie pomocy państwa dla firm przeżywających trudności związane z kryzysem. Chodzi tylko o wykazanie w papierach, że zysk spadł poniżej ustawowego minimum, więc tylko patrzeć, jak sytuacja gospodarcza spektakularnie się pogorszy. Ale mniejsza z tym, bo wracając do PSL, to dało ono tylko premieru Tusku do zrozumienia, że jeśli otrzyma alternatywną ofertę dojenia u boku, dajmy na to Stronnictwa Demokratycznego, to jest gotowe do rozmów.

Możliwość pojawienia się alternatywy politycznej szalenie rozmarzyła nawet prezesa Jarosława Kaczyńskiego, który byłby wirtuozem politycznej intrygi, gdyby za każdym razem nie potykał się o własne nogi. W wywiadzie dla „Gazety Polskiej” zasugerował, że PO z obawy przed nadszarpnięciem jej wizerunku przez kryzys, zdecyduje się na ucieczkę do przodu w postaci przedterminowych wyborów, zanim nie spadną sondaże – ale przypomniał, że bez zgody PiS o żadnym samorozwiązaniu Sejmu nie może być mowy. Oznacza to, że PiS mogłoby takiej zgody udzielić, gdyby PO... – no właśnie – co? Ano – gdyby PO dogadała się z PiS przynajmniej co do powyborczej koalicji, jeśli już premier Tusk nie mógłby wytrzymać bez zgłoszenia swojej kandydatury w przyszłorocznych wyborach prezydenckich. Bo jeśli nie, to – marzy dalej prezes Jarosław Kaczyński – prezydent zaproponuje „swojego bezpartyjnego kandydata na premiera”, którego poprze nie tylko PiS, ale – w obawie przez ryzykiem utraty alimentów w razie przedterminowych wyborów – również „ludowcy” i SLD. Wprawdzie prezes Kaczyński nie zdradził, któż mógłby być takim „bezpartyjnym” kandydatem, ale nietrudno się domyślić, że najlepszą osobą byłby pan Janusz Kaczmarek. Z jakichś powodów obdarzał go zaufaniem i pan prezydent i pan prezes Kaczyński, który dla niego poświęcił przecież nawet semper fidelis Ludwika Dorna i wreszcie – pan Ryszard Krauze, z czego można wnosić, że również i generał Czempiński, a skoro generał Czempiński, t- i Andrzej Olechowski, a w takiej sytuacji poparcie „ludowców” i SLD jest prawie pewne, zwłaszcza gdyby stanowisko wicepremiera uzyskał pan Konrad Kornatowski. Czy te marzenia prezesa Jarosława Kaczyńskiego się spełnią – to inna sprawa, natomiast potwierdzają one jego deklarację jeszcze z wiosny, że odstępuje od walki z układem i pragnie już tylko leben und leben lassen.

Ale powiedzmy sobie szczerze, wcale nie jest pewne, że PO przestraszy się kryzysu. Popularność PO może spaść nie na skutek kryzysu, tylko na skutek odjęcia tej partii atutów, jakie razwiedka jeszcze przed czterema laty oddała do jej dyspozycji: poparcia agentury w mediach, dostępu do forsy i immunitetu w niezawisłych sądach. I wcale nie jest pewne, że razwiedka da się skusić syrenimi śpiewami prezesa Kaczyńskiego, że nie chce jej już wysadzać w powietrze, a jeszcze mniej prawdopodobne – że te śpiewy zrobią jakieś wrażenie na naszej Katarzynie Wielkiej, czyli pani Anieli. To już prędzej premieru Tusku może się opłacić pokonanie prezydenta Kaczyńskiego w przyszłorocznych wyborach – ale w tym celu musi układać się przecież nie z prezesem Jarosławem Kaczyńskim, tylko z panem doktorem Olechowskim, to chyba jasne? A pan doktor Olechowski zamierza poruszyć Polskę dopiero jesienią, zatem do jesieni żadne decyzje chyba nie zapadną.

W tej sytuacji możemy spokojnie odnotować poprzedzony mszą świętą pogrzeb prof. Leszka Kołakowskiego. Podobnie mszą świętą poprzedzony był pogrzeb „drogiego Bronisława”, obok którego, nawiasem mówiąc, prof. Kołakowski spoczął w Alei Zasłużonych na warszawskich Powązkach. Najwyraźniej mamy do czynienia z narodzinami jakiejś nowej – trudno powiedzieć: świeckiej, czy sakralnej tradycji, zwłaszcza, że zarówno z pośmiertnych wspomnień po „drogim Bronisławie”, jak i profesorze Kołakowskim wyraźnie wynika, że i jeden i drugi obowiązkowo powinien zostać santo subito.

Komentarz  ·  tygodnik „Goniec” (Toronto)  ·  2009-08-02

 Stanisław Michalkiewicz
  www.michalkiewicz.pl


Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).