Ocena użytkowników: 4 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka nieaktywna
 
Męczennik czasów komunizmu
O prześladowaniu przez żydokomunę biskupa kieleckiego ks. Czesława Kaczmarka
Marzena Michalczyk, Nasz Dziennik, 14.09.2002

"Dajcie człowieka, a paragraf się znajdzie"
Funkcjonariusze UB wyprowadzili biskupa kieleckiego ks. Czesława Kaczmarka z jego domu po zmroku, 21 stycznia 1951 r. Przez ponad dwa i pół roku Episkopat Polski ani kuria kielecka nie wiedzieli, co się z nim dzieje.
Śledztwo
Oślepiając ks. biskupa Czesława Kaczmarka skierowaną prosto w oczy żarówką, przesłuchiwali go po 30-40 godzin kolejni, zmieniający się ubecy.
Wyczerpany brakiem snu i pożywienia, bez możliwości korzystania z toalety, ks. biskup Czesław przestawał panować nad odruchami fizjologicznymi. Drwiono wtedy z niego: "Ekscelencja nie potrafi się zachować", i karano karcerem.
Podczas zimy przetrzymywano ordynariusza kieleckiego w samej koszuli, przy otwartym oknie. Wycieńczony organizm z trudem walczył ze skutkami wielostopniowych mrozów.
Było i tak, że zanurzony po szyję w ekskrementach musiał odpowiadać na pytania śledczych.

Później napisał: "...cierpiałem głód, wyniszczający tak dalece, iż zachorowałem na szkorbut, utraciłem 19 zębów w więzieniu i doznałem ogólnego rozstroju całego organizmu tak, iż byłem bliski śmierci".

Trwające 2 lata i 8 miesięcy śledztwo nie było tylko brutalnym wydobywaniem informacji, ale metodycznie przygotowanym okrucieństwem, do którego wprzęgnięto także osiągnięcia nauk medycznych, zwłaszcza patofizjologii układu nerwowego. Więźnia doprowadzano do stanu przedagonalnego, w którym przestawał kontrolować siebie.
Jak pisze ks. prof. Jan Śledzianowski, powołując się na dr. Williama Sargenta, NKWD i UB wykorzystywały badania rosyjskiego uczonego Pawłowa.
Przesłuchujący wywoływali u więźnia stan napięcia, który nieustannie przedłużali. Powodowało to zmęczenie mózgu i układu nerwowego. Księdza biskupa Czesława w czasie długotrwałego śledztwa ciągle straszono śmiercią i wmawiano mu, że stawiany przez niego upór szkodzi jego współpracownikom.

Długotrwałe nocne przesłuchania doprowadzały więźnia do przemęczenia i osłabienia zdolności oceny rzeczywistości. Po dwóch, trzech nocach słabł wzrok i słuch, a po czterech pojawiały się halucynacje.
Aby pogłębić proces psychicznego zmęczenia ks. biskupa, poddawano go działaniu niespodziewanie zmieniających się sytuacji. Brutalnego śledczego zastępował sympatyczny przesłuchujący, okazujący współczucie. Potem prowadzenie śledztwa przejmował inny, znów bezwzględny funkcjonariusz. Atakowano więźnia seriami krańcowo różniących się zachowań, co powodowało przeciążenie systemu nerwowego i uniemożliwiało dostosowywanie się do szybko i drastycznie zmieniających się warunków.

Ważnym elementem "prania mózgu" było pozbawienie aresztowanego oparcia w jego dotychczasowym środowisku. Czyniono to przez kompletną izolację ks. bp. Kaczmarka od bliskich i znajomych. Jak wspomina jego kierowca pan Leon Dziedzic, już samo aresztowanie i rewizja trwające 10 godzin były czasem całkowitej separacji. Nie pozwolono ordynariuszowi kieleckiemu na żadne kontakty. Nie mógł nawet pożegnać się z mieszkającą z nim matką. W czasie pobytu w więzieniu mokotowskim w Warszawie nie wyrażano zgody na widzenia, otrzymywanie listów ani paczek. Aby pogłębić poczucie osamotnienia, wmawiano ks. biskupowi, że wszyscy się go wyrzekli - "brzydzą się wami jako zdrajcą".

O śmierci matki, która po aresztowaniu syna dostała ataku serca, dowiedział się ks. biskup Kaczmarek dopiero po 17 miesiącach.

 Wyczerpany fizycznie i psychicznie więzień był podatny na wszelkie sugestie. Na tym etapie zobojętnienia i niezdolności odróżnienia tego, co ważne, od tego, co mało istotne, do oskarżonego posłano adwokata Józefa Maślanko, który nakłaniał go do przyznania się "do winy". Obrońca nalegał: "Tu trzeba głowę ratować!", "Ma ksiądz biskup do wyboru: śmierć lub przyznanie się do tego, czego żądają w śledztwie".
Pod wpływem wspomnianych metod przesłuchania reakcje emocjonalne więźnia stawały się wreszcie odwrotnie proporcjonalne do bodźców. Coraz bardziej zmniejszała się zdolność oceny sytuacji. Na tym etapie śledztwa chodziło o to, aby pozbawić skazańca własnej woli, a jednocześnie nie doprowadzić do choroby psychicznej lub śmierci.
"...dopiero po długiej walce i oporze wydobyto od niego - niemal już na łożu śmierci - przyznanie się do niepopełnionych win" - mówił po latach adwokat Wacław Bitner, który prowadził sprawę rehabilitacji księdza biskupa Czesława.

Dodajmy jeszcze, że duchownemu aplikowano zastrzyki, które wprowadzały go w obłęd i bezmyślność. "Nie byłem zdolny do myślenia. Co chcieli, robili ze mną" - wyznał potem.
Sami więźniowie nazywali mokotowskie więzienie "pałacem cudów". W nim to bezwzględni funkcjonariusze UB, instruowani i nadzorowani przez swoich kolegów z ZSRS: Skulbaszewskiego i Wozniesienskiego, łamali psychikę i wolę najbardziej niezłomnych.
Sprawdzało się znane skądinąd powiedzenie sowieckich sędziów śledczych: "dajcie człowieka, a paragraf się znajdzie".

Duszpasterz

Księdza biskupa Czesława Kaczmarka (urodzonego w 1895 r.) bardzo cenili wierni nie tylko w Polsce, ale i we Francji, gdzie jako młody kapłan studiował nauki społeczne, ekonomiczne i polityczne. Równocześnie pracował tam jako duszpasterz Polonii francuskiej. Emigracja polska była też tematem jego doktoratu. Pochlebnie pisała o księdzu Kaczmarku prasa. Za swoją pracę był ceniony przez polski konsulat generalny w Lille.

Po powrocie do diecezji płockiej, z której pochodził, ks. Kaczmarek został sekretarzem związku młodzieży katolickiej, a wkrótce potem dyrektorem Instytutu Akcji Katolickiej. Z jego inicjatywy powstawały biblioteki parafialne, kioski z prasą i książką katolicką, budowano domy parafialne, organizowano szkolenia i rekolekcje zamknięte. Powstał tygodnik "Hasło Katolickie", a później także inne pisma. Swoją pracę ks. Kaczmarek opierał na laikacie, "w sposób doskonały włączył w pracę Kościoła szerokie zastępy inteligencji polskiej" - pisał jego następca.

W 1938 r. ks. bp Kaczmarek został mianowany ordynariuszem kieleckim i z ogromnym entuzjazmem przyjęty przez mieszkańców Kielc. Pasterzowanie biskupa Czesława przypadło w trudnych latach okupacji niemieckiej, a potem sowieckiej. Od pierwszych dni wojny nieustannie zachęcał wiernych do przyjmowania ludzi wysiedlanych z terenów zajmowanych przez Niemców. W diecezji kieleckiej znalazło schronienie m.in. wielu poznaniaków, a po upadku Powstania także wielu warszawiaków.
Sam ordynariusz otworzył drzwi kurii i domu biskupiego. Mieszkali w nim alumni zajętego przez szpital seminarium. W pomieszczeniach kurialnych prowadzono wykłady dla tajnych grup studentów KUL-u. Na rozkaz okupantów musiał też ks. biskup czasowo opuścić swój dom i gdzie indziej szukać schronienia. Ordynariusz utrzymywał kontakty z konspiracją i delegował księży na kapelanów oddziałów partyzanckich. Na terenie diecezji kieleckiej było około 100 kapelanów, czyli co piąty kapłan spełniał funkcje duszpasterskie wobec partyzantów.
W trudnym dla Polski okresie okupacji wspierał ksiądz biskup Czesław swoich wiernych kierowanymi do nich listami pasterskimi. Wyjęte z kontekstu, zmienione i spreparowane ich fragmenty wykorzystali w czasie procesu oskarżyciele, przedstawiając je jako dowody na postawione zarzuty.

Po wojnie ks. biskup Kaczmarek okazał się rozważnym, gorliwym i działającym z rozmachem pasterzem diecezji.
Proces
Rozprawa rozpoczęła się 14 września 1953 r. Zdumieni i zdezorientowani ludzie słuchali przez głośniki Polskiego Radia słów ks. biskupa Czesława Kaczmarka, przyznającego się do:

- "popierania akcji faszystowskich ugrupowań i przyczynienia się do osłabienia ducha obronnego społeczeństwa polskiego w obliczu grożącej agresji hitlerowskiej";

- "współdziałania z niemiecką władzą okupacyjną, nawoływania wiernych do uległości i współpracy z okupantem, kierując się założeniami prohitlerowskiej i antypolskiej polityki Watykanu";

- "usiłowania obalenia przemocą władzy robotniczo-chłopskiej i ludowo-demokratycznego ustroju Polski, prowadzenia akcji przeciwko odbudowie kraju i planowej gospodarce";

- "organizowania i kierowania akcją wywiadowczą na terenie Polski, w interesie imperializmu amerykańskiego i Watykanu";

- "uprawiania propagandy wojennej w wystąpieniach publicznych, biorąc kurs na nową wojnę";

- "przyjmowania od zagranicznych ośrodków dywersyjnych i szpiegowskich pieniędzy w walucie obcej i spekulowania nimi na czarnym rynku".


Prokurator wojskowy Zarako-Zarakowski nie analizował dowodów. Grzmiał natomiast na sali sądowej: "Droga, którą szedł ksiądz biskup Kaczmarek i jego poplecznicy, ma swoją nieubłaganą logikę rozwojową. Ten duchowny i denuncjant robotników w jednej osobie, pupilek reakcyjnych biskupów francuskich i polskich, faworyt Watykanu i zausznik Becka, organizator antyludowej roboty pod przykrywką Akcji Katolickiej i szermierz 'krucjaty antybolszewickiej', wielbiciel korporacjonizmu i poplecznik hitleryzmu staje na progu niepodległości jako nieprzejednany wróg nowej, odrodzonej Ludowej Polski".
Na koniec swojego przemówienia, chcąc wzmocnić efekt, powtórzył: "...ksiądz biskup Kaczmarek - faworyt Watykanu, zausznik Becka, 'krzyżowiec' antykomunizmu, sługa hitleryzmu, chwalca narodowego zaprzaństwa i kapitulacji".


"Obrońca" ks. biskupa Czesława, adwokat Maślanko, nie miał żadnych zastrzeżeń do zebranych dowodów. Przyjął na siebie rolę drugiego oskarżyciela i wtórował: "biskup Kaczmarek, ten wielki kolaborant", "...nie będę twierdził, że był szeregowcem, był generałem w szeregach walki z postępem i demokracją (...) mocno siedział w szponach wywiadu amerykańskiego". Mowa "obrończa" mecenasa Maślanko wymierzona była jednak głównie przeciwko Stolicy Apostolskiej. Sprawę ks. bp. Kaczmarka określił "jeszcze jednym przyczynkiem do poznania metod działania imperializmu amerykańskiego i polityki Watykanu". Jedną z okoliczności łagodzących było według "obrońcy" przyznanie się oskarżonego do winy.

Prokurator wniósł o wydanie "twardego i sprawiedliwego wyroku". Sąd w "łaskawości swojej" skazał biskupa Czesława na 12 lat więzienia.

 "Jak mogło dojść do tego, że biskup przyznał się do czynów, których absolutnie nie przeprowadzał, nie mogę pojąć" - dziwił się w "Zapiskach więziennych" Prymas Tysiąclecia.

Śledzący przez radio przebieg procesu, a ściśle mówiąc wyreżyserowanego przedstawienia, nie wiedzieli, że ks. biskup Czesław Kaczmarek podczas rozprawy trzymał w rękach 30-stronicowy maszynopis przygotowany i opracowany przez prowadzących śledztwo. Był to tekst wyjaśnień, który w formie monologu odczytał oskarżony. Nie wiedzieli też, że próba zmiany ich treści, jaką podjął biskup zaraz po rozpoczęciu odczytywania, zakończyła się przerwaniem procesu i brutalnymi pogróżkami dyrektora departamentu śledczego bezpieki pułkownika Różańskiego: "Ja już 'skułem' mordy obrońcom i przestrzegam księdza biskupa, aby nie poważył się więcej na podobne postępowanie".


Przede wszystkim nie wiedziano jednak o zbrodniczych metodach śledztwa, o których ks. biskup Czesław opowiadał później swojemu przyjacielowi z Płocka: "Badano mnie podczas pierwszego więzienia przez trzy tysiące godzin, dzień i noc, i doprowadzono do takiego stanu wyczerpania, ze uczyniłem silne postanowienie, żeby się tylko Pana Boga nie wyprzeć, przyznałem się bowiem pod naciskiem zeznań świadków nieprawdziwych do takich rzeczy, które nie miały miejsca w moim życiu".

Propaganda

W wyreżyserowanym w najmniejszych szczegółach pokazowym procesie nie chodziło tylko o pogrążenie biskupa Czesława. Chciano rozbić Kościół w Polsce i zniechęcić ludzi do chrześcijaństwa, pokazując w najczarniejszych barwach katolickiego biskupa. Na ławie oskarżonych mógł zasiąść każdy z ówczesnych przedstawicieli Episkopatu.
Wybrano biskupa Kaczmarka, którego postawę cechował zdecydowany sprzeciw wobec jakichkolwiek układów czy porozumień z komunistycznymi władzami.
Zużyto morze farby drukarskiej, wydając broszury, gazety i książki zohydzające biskupa w oczach polskiego społeczeństwa. Już w trzy miesiące po zakończeniu "rozprawy", w grudniu 1953 r., opublikowano w formie książkowej w nakładzie 10 tysięcy egzemplarzy 352-stronicowy stenogram procesu.

Tuż po skazaniu biskupa Czesława na 12 lat więzienia brutalnie zaatakował ordynariusza kieleckiego Tadeusz Mazowiecki.
W artykule "Wnioski" na łamach "WTK" zarzucił mu "błędną postawę polityczną" i "uwikłanie się we współpracę z ośrodkami wywiadu amerykańskiego, które pragnęłyby posługiwać się przedstawicielami duchowieństwa jako narzędziem realizacji swych wrogich Polsce czynów". Mazowiecki wygrażał: "Nie tylko bolejemy, ale i odcinamy się od błędnych poglądów ks. biskupa Kaczmarka, które doprowadziły go do akcji dywersyjnej wobec Polski Ludowej, i kierowały w tej działalności jego postawą".
Dopiero po latach w 1990 roku wyraził publicznie ubolewanie, że napisał taki artykuł.

Obydwa programy Polskiego Radia poświęciły nie godziny, ale tygodnie czasu antenowego, aby przedstawić ordynariusza kieleckiego jako wyjątkowo czarny charakter. W Polskiej Kronice Filmowej pokazywano go w biskupim stroju i z napisem: "Na usługach wroga". W zakładach pracy organizowano wiece potępiające szpiegowsko-faszystowską działalność księdza biskupa Kaczmarka przygotowującego ze swoim "antypaństwowym i antyludowym" ośrodkiem "nową wojnę".
W podziemiach katedry kieleckiej poszukiwano broni i radiostacji, uszkadzając przy tym płytę grobowca. Przeprowadzano rewizje w wieży katedralnej, zakrystii i w seminarium. Aresztowano 20 księży z diecezji kieleckiej, oskarżając ich m.in. o współudział w dążeniu do obalenia przemocą ustroju oraz o szpiegostwo.
Sfingowany proces polityczny podzielił Polaków. Byli tacy, którzy uważali, że na sali sądowej zeznaje ktoś podstawiony. W umysłach innych propaganda osiągnęła zamierzony cel. Patrzyli na ks. biskupa Czesława Kaczmarka jak na zdrajcę i przestępcę. Sam biskup miał się wkrótce o tym przekonać.

Aresztowanie i proces ordynariusza kieleckiego były jedynie prologiem szeroko zakrojonej kampanii komunistycznego rządu skierowanej przeciwko Kościołowi w Polsce, a w szczególności przeciwko jego Episkopatowi. W tym samym czasie podobne akcje UB przeprowadziło w diecezjach: katowickiej i krakowskiej.
Zaledwie trzy dni po ogłoszeniu wyroku na pasterza Kościoła kieleckiego aresztowano Prymasa Polski ks. kardynała Stefana Wyszyńskiego.

Rehabilitacja

Ogłoszona w maju 1956 r. amnestia więźniów politycznych objęła również ks. biskupa Czesława Kaczmarka. Nie odzyskał on jednak wolności. Tego samego dnia został internowany w klasztorze w Rywałdzie, tym samym, w którym początkowo osadzono księdza Prymasa Wyszyńskiego. Przebywając tam, ordynariusz kielecki napisał wniosek do Naczelnej Prokuratury Wojskowej o wznowienie postępowania.
Dopiero po pół roku, 20 grudnia, rozpoczęto przewód, w wyniku którego Naczelny Sąd Wojskowy uchylił poprzedni wyrok i przekazał sprawę do ponownego rozpatrzenia w sądzie I instancji. Prokuratura wojskowa, której przekazano akt oskarżenia "w celu uzupełnienia śledztwa", umorzyła postępowanie "z braku dostatecznych dowodów winy". Ksiądz biskup Czesław odzyskał wreszcie wolność.
Proces rehabilitacyjny nie wymaza ł jednak ze świadomości wielu Polaków tak silnie ugruntowanego przez propagandę wizerunku biskupa Kaczmarka jako zdrajcy Narodu.

Choroba i śmierć

Wyczerpanie fizyczne i psychiczne całego organizmu podczas wieloletniego śledztwa i więzienia nie pozostało bez wpływu na zdrowie ks. biskupa Czesława. Zachorował na dusznicę bolesną (angina pectoris), objawiającą się napadowymi bólami zamostkowymi, którym czasem towarzyszy uczucie zbliżającej się śmierci. Po kilku latach od uwolnienia, z powodu ciągle pogarszającego się zdrowia, wyjechał do Nałęczowa. Tam czuł się coraz gorzej. Dolegliwości sercowe zaczęły się nasilać.
Z silnymi bólami przewieziono chorego do szpitala w Lublinie, gdzie stwierdzono zawał serca. Personel szpitalny przyjął księdza biskupa z dystansem, wręcz oschle. W pierwszych dniach pobytu w kontaktach z lekarzami, pielęgniarkami, a także z chorymi, kapłan wyczuwał nieufność. W świadomości tych ludzi tkwiły jeszcze oszczerstwa utrwalone przez lata akcji propagandowej.
Dopiero wielodniowy bliższy kontakt i poznanie ordynariusza kieleckiego jako człowieka bezpośredniego, pogodnego mimo cierpienia, życzliwego i przy tym mądrego, pozwoliły na diametralną zmianę nastawienia. Przy jego łóżku zaczęli gromadzić się chorzy, aby modlić się wspólnie. Służba zdrowia, próbując nadrobić początkową niechęć, troskliwie się nim zajęła.
Ordynariusz kielecki nie zdołał już powrócić do zdrowia. Nastąpiły kolejne zawały serca. Przykuty do szpitalnego łóżka cierpiał bardzo. Łapiąc z trudem oddech, powiedział kiedyś: "Nigdy nie byłem przy ciężko chorym ani konającym i nie wiedziałem, że może być takie cierpienie". Do biskupa siedleckiego napisał: "Za ucisk, za krzyże, za doświadczenia, za fizyczny i moralny ból, za wszystkie pioruny i błyskawice, za wszystkie ciosy we mnie godzące - niech będzie uwielbiony Chrystus, Król nieba i ziemi". Całkowicie świadomy swojego stanu odszedł 26 VIII 1963 r.

Pogrzeb Pasterza zgromadził w Kielcach rzesze wiernych i kapłanów. Przybyli także wszyscy biskupi polscy. Po Mszy św. pogrzebowej kaznodzieja naszkicował sylwetkę zmarłego: "Śp. ksiądz biskup Kaczmarek cieszył się dobrym zdrowiem, obdarzony był wielkimi zdolnościami, zdobył dobre przygotowanie naukowe do pracy. Wszystkie te dary w połączeniu z jego zapałem do działania zdawały się zapowiadać mu świetną przyszłość. Tymczasem Opatrzność przygotowała go do największych cierpień. (...) Wyglądało to tak, jakby największym jego powołaniem było cierpienie". A potem mówca zacytował fragment testamentu ks. biskupa Czesława: "Moim wrogom, którzy niesłusznie przydali mi tyle krzyża i cierpień, mimo wszystko przebaczam, starając się naśladować Chrystusa Miłosiernego, i dziękuję im za daną mi okazję przejścia przez próbę i czyściec na ziemi". W katedrze kieleckiej zapanowała przejmująca cisza.

* * *

W roku 1981 Prymas Tysiąclecia ks. kardynał Stefan Wyszyński, na kilka miesięcy przed swoją śmiercią dwukrotnie prosił obejmującego w tym czasie urząd biskupi w Kielcach ks. biskupa Stanisława Szymeckiego o przeprowadzenie rehabilitacji biskupa Czesława. Diecezja kielecka zorganizowała dwa sympozja, wydała monografię, książkę, napisano kilka artykułów poświęconych męczennikowi czasów komunizmu.
Propaganda nie dała jednak za wygraną. W 1986 r. ukazała się książka A. Massalskiego i S. Meduckiego "Kielce w latach okupacji hitlerowskiej", w której autorzy cytują sfałszowany tekst listu biskupa Kaczmarka do wiernych z października 1939 r. Nawoływanie pasterza diecezji kieleckiej do zachowania "naszej polskiej godności" zmieniono w nim na zachęcanie wiernych do okazywania hitlerowcom "naszej polskiej gościnności".
W przyszłym roku będziemy obchodzić 50. rocznicę procesu księdza biskupa Czesława Kaczmarka. Co zrobić, aby w powszechnej świadomości Polaków dokonała się rehabilitacja biskupa - męczennika za wolność Kościoła?

Marzena Michalczyk, Nasz Dziennik, 2002-09-14

* * *

W 1951 r. komuniści rozpoczęli bezpośrednią bezpardonową walkę z Kościołem. Zapoczątkowało ją aresztowanie pod zarzutem szpiegostwa biskupa kieleckiego Czesława Kaczmarka. Pod koniec tego roku aresztowano kilkunastu księży w diecezji krakowskiej. W styczniu 1953 r. odbył się ich "proces". Zarzucono im "szpiegostwo za amerykańskie pieniądze". Trzech księży skazano na śmierć, a pozostałych na wieloletnie więzienie.

W lutym 1953 roku gdy księża oczekiwali w celach śmierci na wykonanie wyroku grupa literatów krakowskich, wśród których była Szymborska, podpisała i przekazała władzom oraz ogłosiła "Rezolucję Związku Literatów Polskich w Krakowie w sprawie procesu krakowskiego". Czego domagali się literaci? Czas był taki, jak pokazała historia, że broniąc księży mogli uratować im życie. Władze komunistyczne wyraźnie się wahały. Potrzebowały "poparcia społecznego". Chciały podzielić się odpowiedzialnością.
Czyn komunistów był zbrodniczy i haniebny. Trzeba było być idiotą, by uwierzyć, że w kurii krakowskiej działa amerykański wywiad wykorzystując ją jako swoje narzędzie przeciwko komunistom.
 
Tekst rezolucji:

W ostatnich dniach toczył się w Krakowie proces grupy szpiegów amerykańskich powiązanych z krakowską Kurią Metropolitarną.
My zebrani w dniu 8 lutego 1953 r. członkowie krakowskiego Oddziału Związku Literatów Polskich wyrażamy bezwzględne potępienie dla zdrajców Ojczyzny (wytłuszczenie - S. K.), którzy wykorzystując swe duchowe stanowiska i wpływ na część młodzieży skupionej w KSM działali wrogo wobec narodu i państwa ludowego, uprawiali - za amerykańskie pieniądze - szpiegostwo i dywersję.
Potępiamy tych dostojników z wyższej hierarchii kościelnej, którzy sprzyjali knowaniom antypolskim i okazywali zdrajcom pomoc, oraz niszczyli cenne zabytki kulturalne.
Wobec tych faktów zobowiązujemy się w twórczości swojej jeszcze bardziej bojowo i wnikliwiej niż dotychczas podejmować aktualne problemy walki o socjalizm i ostrzej piętnować wrogów narodu - dla dobra Polski silnej i sprawiedliwej."
Rezolucję podpisało swoimi nazwiskami i pierwszymi literami swoich imion 53 osoby. Wśród nich znaleźli się tak znani pisarze i krytycy literaccy jak:

Karol Bunsch, Wł. Dobrowolski, K. Filipowicz (późniejszy mąż Szymborskiej), A. Kijowski, J. Kurek, Wł. Machejek, Wł Maciąg, Sławomir Mrożek, Tadeusz Nowak, Julian Przyboś, T. Śliwiak, M. Słomczyński (znany tłumacz Szekspira podpisujący kryminały swojego autorstwa pseudonimem Joe Alex), O. Terlecki, H. Vogler, A. Włodek (pierwszy mąż Szymborskiej).
Wśród sygnatariuszy tej rezolucji znalazł się również Jan Błoński, który kilkadziesiąt lat później zarzucał Polakom, równie kłamliwie, w "Tygodniku Powszechnym", "zbrodniczą obojętność wobec zagłady getta warszawskiego".

Rezolucję podpisali także:

K. Barnaś, Wł. Błachut, J. Bober, Wł. Bodnicki, A. Brosz, B. Brzeziński, , B. M. Długoszewski, L. Flaszen, J. A. Frasik, Z. Groń, L. Herdegen, B. Husarski, J. Janowski, J. Jaźwiec, R. Kłyś, W. Krzemiński, J. Kurczab, T, Kwiatkowski, J. Lowell, J. Łabuz, H. Markiewicz, B. Miecugow, H. Mortkowicz-Loczakowa, W (lub S.). Otwinowski, A. Polewka, M. Promiński, E. Rączkowski, E. Sicińska, St. Skoneczny, A. Świrszczyńska, K. Szpalski, Wiesława Szymborska, J. Wiktor, J. Zagórski, M. Załucki, W. Zechenter, A. Zuzmierowski.

Rezolucja ta była, zbrodnicza i haniebna. Ci, którzy ją podpisali, podpisali się nie tylko pod wyrokami śmierci dla 3 księży i pod wyrokami wieloletniego więzienia dla pozostałych kapłanów, ale podpisali się również w ten sposób pod pozostałymi zbrodniami stalinizmu. Oni przecież użyli swych nazwisk, swoich autorytetów, by wesprzeć stalinizm, by go wzmocnić, by go usprawiedliwić.

Za: http://www.polonica.net