Drukuj
Kategoria: Pamięć Walka i Męczeństwo
Odsłony: 19817

Ocena użytkowników: 4 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka nieaktywna
 
Rysunek K. Sariusz Wolski na podstawie fotografii.
Stoją od lewej:
hr. Wojciech Komorowski, płk Franciszek Rochebrun, por. Bella.
Powstanie styczniowe (1863-1864) - narodowy zryw powstańczy przeciwko zaborcy, Rosji. Powstanie wybuchło 22 stycznia 1863 r., trwało do późnej jesieni 1864 roku.
W latach 1861-1862 w Królestwie Polskim społeczność polska coraz bardziej domagała się reform agrarnych, demokratyzacji władzy i niezawisłości państwa od Rosji. W tej sytuacji radykalne ugrupowania, głównie lewica patriotyczna, zwana czerwonymi, opowiadała się za podjęciem otwartej walki i przystąpiła do przygotowywania powstania. W końcu 1862 r. konspiracja czerwonych obejmowała ok. 20-25 tys. członków i planowała przeprowadzenie insurekcji wiosną 1863 r. Spiskiem kierował Centralny Komitet Narodowy, pod przewodnictwem gen. Jarosława Dąbrowskiego.
Odrębnie rozwijała się niepodległościowa konspiracja, grupująca ziemiaństwo, arystokrację i bogate warstwy mieszczaństwa, zwana obozem białych. Korzystając ze struktur Towarzystwa Rolniczego utworzyli oni sieć swych placówek w całym Królestwie Polskim, a także na Litwie i Ukrainie. Ich program różnił się od programu czerwonych praktycznie tylko tym, że postulowali uwłaszczenie chłopów za wysokim odszkodowaniem i odsunięciem powstania na dalsze lata.

Margrabia Wielopolski, jako premier rządu Królestwa Polskiego od czerwca 1862 r., był świadom istnienia tych niepodległościowych ruchów w kraju i upatrując szansę dogadanie się z obozem białych, zrealizował część zgłaszanych żądań polskiego społeczeństwa. Wprowadził mianowicie nową ustawę szkolną, przymusowe oczynszowanie chłopów i równe prawa dla ludności żydowskiej. Z drugiej strony, by odciąć młodzież od działań konspiracyjnych, zarządził w połowie stycznia 1863 r. niespodziewany pobór do wojska rosyjskiego. Przygotowane zostały w tym celu imienne listy, obejmujące 12 tys. osób, podejrzanych o przynależność do organizacji patriotycznych.

 Stan wojenny 1863
Zamierzona „branka” została jednakże zbojkotowana i 22 stycznia wybuchło zbrojne powstanie. Wywołane zostało przez Komitet Centralny Narodowy, który wyłonił Tymczasowy Rząd Narodowy, pod kierownictwem Stefana Bobrowskiego. Planowane przez czerwonych na wiosnę powstanie zostało więc znacznie przyspieszone, nie było jeszcze należycie przygotowane, powstańcom brakowało broni i amunicji, kierownictwo powstania było niejednolite i skłócone.
Po kilku tygodniach do powstania styczniowego przyłączyli się także biali, przejmując zresztą w krótkim czasie kierownictwo powstania. Stało się to po śmierci przywódców "czerwonych" S. Bobrowskiego (w pojedynku) i Zygmunta Padlewskiego, rozstrzelanego przez Rosjan. Od kwietnia wojskami powstańczymi kierowali kolejno gen. Ludwik Mierosławski oraz dyktatorzy powstania gen. Marian Langiewicz i Romuald Traugutt. Po początkowych sukcesach organizacyjnych, także wojskowych, powstańcy zaczęli jednak ulegać przeważającym siłom rosyjskim. Traugutt starał się wciągnąć do walk ludność chłopską, głosząc hasło działania „z ludem i przez lud”. Faktycznie udział chłopów w oddziałach partyzanckich znacznie wtedy wzrósł. Lecz opuścili je oni, po ogłoszeniu 2 marca 1864 r. dekretu carskiego o uwłaszczeniu i przyznaniu chłopom na własność użytkowaną przez nich ziemię.
Powstanie miało charakter wojny partyzanckiej, stoczono ok. 1200 rozproszonych potyczek, ale ani jednej większej bitwy, zginęło ok. 30 tys. uczestników. Nie nadeszła żadna pomoc z zagranicy, na jaką liczono, zwłaszcza z Francji. Powstanie objęło całe Królestwo, znaczną część Litwy oraz Wołyń i trwało z większą intensywnością ponad rok, a rozproszone oddziały partyzanckie walczyły jeszcze do jesieni.

Za: http://www.zgapa.pl/zgapedia/Powstanie_styczniowe.html

 


 

Powstanie styczniowe to polskie powstanie narodowe skierowane przeciwko Imperium Rosyjskiemu, do jakiego doszło w latach 1863–1864. Powstanie zostało ogłoszone w formie manifestu -Tymczasowy Rząd Narodowy. Działania zbrojne toczyły się tylko na terenie zaboru rosyjskiego - Królestwo Polskie oraz ziemie zabrane – Litwa, Białoruś i część Ukrainy. Powstanie Styczniowe uważa się za największe, polskie powstanie narodowe. W walkach wielką sławę zyskał Romuald Traugutt - dyktator powstania, który dowodził jednym z oddziałów i który całe swoje działania poświęcił ratowaniu zrywu.

Powstanie Styczniowe - dowódcy:
Ludwik Mierosławski
Marian Langiewicz
Romuald Traugutt

Bitwy i potyczki powstania styczniowego w Królestwie Kongresowym 1863-1864:
bitwa pod Ciołkowem, Szydłowcem ( 22 stycznia 1863
bitwa pod Lubartowem (23 stycznia 1863)
bitwa pod Węgrowem ( 3 lutego 1863)
bitwa pod Rawą ( 4 lutego 1863)
bitwa pod Siemiatyczami (6-7 lutego 1863)
bitwa pod Słupczą ( 8 lutego 1863)
bitwa pod Miechowem ( 17 lutego 1863)
bitwa pod Krzywosądzem ( 19 lutego 1863)
bitwa pod Dobrą ( 24 lutego 1863)
bitwa pod Małogoszczem ( 24 lutego 1863)
bitwa pod Staszowem ( 17 lutego 1863)
bitwa pod Nową Wsią ( 21 lutego 1863)
bitwa pod Mrzygłodem ( 1 marca 1863)
bitwa pod Nagoszewem ( 2-3 marca 1863)
bitwa pod Pieskową Skałą (4 marca 1863)
bitwa pod Skałą ( 5 marca 1863)
bitwa pod Chrobrzem ( 17 marca 1863)
bitwa pod Grochowiskami ( 18 marca 1863)
bitwa pod Hutą Krzeszowską (21 marca 1863)
bitwa pod Igołomią ( 21 marca 1863)
bitwa pod Krasnobrodem ( 24 marca 1863)
bitwa pod Praszką (11 kwietnia 1863)
bitwa pod Budą Zaborowską( 14 kwietnia 1863)
bitwa pod Brodami (16 kwietnia1863)
bitwa pod Brodami (18 kwietnia1863)
Bitwa pod Ginietynami (21 kwietnia 1863)
bitwa pod Wąsoszem ( 23 kwietnia 1863)
bitwa pod Nową Wsią ( 26 kwietnia 1863)
bitwa pod Pyzdrami ( 29 kwietnia 1863)
bitwa pod Stokiem ( 4/5 maja 1863)
bitwa pod Kobylanką ( 1-6 maja 1863)
bitwa pod Krzykawką ( 5 maja 1863)
bitwa pod Birżami ( 7 maja-9 maja 1863)
I bitwa pod Ignacewem ( 8 maja 1863)
bitwa pod Hutą Krzeszowską (11 maja 1863)
bitwa pod Salichą (26 maja 1863)
I bitwa pod Chruśliną (30 maja 1863)
II bitwa pod Ignacewem ( 9 czerwca 1863)
bitwa pod Kleczewem (10 czerwca 1863)
bitwa pod Lututowem ( 15 czerwca 1863)
bitwa pod Górami (18 czerwca 1863)
bitwa pod Komorowem (20 czerwca 1863)
bitwa pod Świerżami ( 9 lipca1863)
bitwa pod Ossą (10 lipca 1863 )
bitwa pod Siemiatyczami (11 lipca 1863)
II bitwa pod Chruśliną - 4 sierpnia 1863
bitwa pod Depułtyczami - 5 sierpnia1863
bitwa pod Żyrzynem - 8 sierpnia 1863
bitwa pod Złoczewem - 20 sierpnia 1863
bitwa pod Fajsławicami - 24 sierpnia 1863
bitwa pod Sędziejowicami - 25 sierpnia 1863
bitwa pod Panasówką 3 września 1863
bitwa pod Batorzem - 6 września 1863
bitwa pod Mełchowem - 30 września 1863
bitwa pod Ostrowami (Mazówki) - 3 października 1863
bitwa pod Oksą pod dow. Zygmunta Chmieleńskiego 20 października 1863
bitwa pod Łążkiem -22 października 1863
bitwa pod Rybnicą - 28 października 1863
bitwa pod Rossoszem - 16 listopada 1863 pod dow. Krysińskiego
bitwa pod Opatowem - 24 listopada 1863 i 21 lutego 1864
bitwa pod Brodami - piechoty Józefa Bosaka pod dow. mjr Bogdana - 2 grudnia 1863
bitwa pod Sprową - piechoty Bosaka i Z. Chmieleńskiego - 4 grudnia 1863
bitwa pod Mierzwinem - Karola Kality Rębajły – 5 grudnia 1863
bitwa pod Hutą Szczeceńską - Kality Rębajły – 9 grudnia 1863
bitwa pod Janikiem - oddziału Łady - 16 grudnia 1863
bitwa pod Iłżą - 17 stycznia 1864
Bitwa pod Tarnogórą (1864) - 22 kwietnia 1864
Bitwa pod Zamościem (1864) - 1 maja 1864
Bitwa pod Lublinem (1864) - 4 maja 1864
Epilogiem tego zrywu narodowego był wybuch powstania zabajkalskiego w czerwcu 1866, zorganizowanego przez polskich zesłańców.
Za: http://www.dobroni.pl/wojna,powstanie-styczniowe,265


Jerzy Robert Nowak 


CZARNA LEGENDA DZIEJÓW POLSKI


[Cykl Drukowany w Tygodniku  NASZA POLSKA w Roku 2000]

 

Jerzy Robert Nowak

"Czarna legenda" dziejów Polski"  (6)

W dwóch ostatnich odcinkach pisałem już dużo o tendencjach do przyczerniania obrazu polskich powstań, widocznych nawet w niektórych deformujących obraz naszych dziejów podręcznikach (vide: książka Andrzeja Garlickiego). Szokująca jest jednak ilość różnych skrajnie nie uargumentowanych ataków na powstania polskie, jaką spotykamy w przeróżnych publicystycznych tekstach. Oto parę typowych wypowiedzi.

Kałużyński o "rozrabiających awanturnikach"

Zacznijmy od osławionego wybielacza stalinizmu i jednego z najskrajniejszych gromicieli polskiego patriotyzmu, redaktora "Polityki" Zygmunta Kałużyńskiego. W książce Pamiętnik rozbitka (Warszawa 1991, s. 118) Kałużyński dał swoistą wizję działań polskich powstańców, pisząc: Wygląda na to, że nasi przodkowie nie przejęli się tragedią rozbiorów i tylko tu i ówdzie nieliczni awanturnicy zaczynali rozrabiać. Współpracownik innego czasopisma postkomunistycznego Wiesław Kot we "Wprost", zauważył: W XIX wieku Polacy wywoływali powstania, które nie mogły się zakończyć sukcesem i zamiast przyznać się do własnej nieudolności i lekkomyślności, celebrowali teorię "Polski-Chrystusa narodów" (W. Kot Poboyowisko, "Wprost" z 2 sierpnia 1992 r.). Wtórował mu w postkomunistycznej "Trybunie" były kurier, a pod koniec życia skrajny renegat Jan Karski w wywiadzie z 3 lutego 1997 r.: Polska-Mesjasz czy wrzód? Wystąpił w nim jako gwałtowny krytyk naszych powstań narodowych i żarliwy obrońca "ładu", jaki nam stwarzali carowie. Według Karskiego wszystkiemu winni byli anarchiczni Polacy, którzy wciąż buntowali się przeciwko dobroci cara, który dał im wszystko: sejmy, rząd i własne wojsko. A oni to wszystko bezrozumnie potracili przez swe głupie bunty.

Trudno zrozumieć fanatyczną zajadłość, z jaką niektórzy polscy autorzy skłonni są potępiać polskie powstania narodowe i wyłącznie Polaków obciążać odpowiedzialnością za doprowadzenie do ich wybuchu, pomijając całkowicie, prowokującą Polaków rolę caratu. Gdyby ci gromiciele powstań trochę więcej czytali, to poznaliby ze źródeł doby powstań aż nadto wiele świadectw, obciążających właśnie Moskwę i jej namiestników lwią częścią winy za sprowokowanie wybuchów kolejnych powstań. Cytowałem już wcześniej jednoznaczne opinie tak długo będącego filarem partii prorosyjskiej w Polsce - księcia Adama Czartoryskiego czy innego lidera prorosyjskiego nurtu politycznego - księcia Druckiego-Lubeckiego. Obaj akcentowali fatalne skutki wprowadzonych przez w. ks. Konstantego i Nowosilcowa rządów terroru i bezprawia, które wciąż prowokowały Polaków do buntu. Przypomnę inną, jakże wymowną, opinię pióra generała Ignacego Prądzyńskiego. Właśnie on, lider realistycznie i skrupulatnie wyliczający błędy Powstania Listopadowego, w swych pamiętnikach tak pisał o jego przyczynach: (...) Bunt, z początku tak słaby i mordami splamiony, pociągnął jednak za sobą z taką łatwością cały naród. Czyliżby to miało być jedynie skutkiem owej lekkomyślności, którą Polakom zarzucają? Nie. Aleksander był Polskę w tak fałszywym położeniu postawił, dwaj pierwsi namiestnicy w Polsce - Konstanty i Nowosilcow - tak dalece dali się we znaki Polakom, tak wielu osobom i familiom nadokuczali, że dosyć było buntownikom wymówić to wielkie słowo: o j c o w i z n a, aby wszystkie poruszyć serca, aby wszystkie pozyskać sympatye bez względu na to, czy chwila sprzyjająca, czy okoliczności przyjazne i w jaki sposób buntownicy robotę swoją rozpoczęli. Naród miał tylko do wyboru albo odepchnąć od siebie bunt, wyrzekając się wszelkiego z nim wspólnictwa, a zatem sankcyonować jak najwyraźniej i z własnej woli ohydny stan, w którym się znajdował, albo też, przyłączając się do buntu, zrobić z niego powstanie narodowe. Innemy słowy, naród był między hańbą a wielkiemi niebezpieczeństwami. Wybór nie mógł być wątpliwy (...).

Rewolucja musi nastąpić w Polsce...

Przypomnijmy, jak oceniał sytuację na krótko przed Powstaniem Listopadowym rosyjski pułkownik sztabu Zass, któremu car Mikołaj I zlecił tajne śledzenie w Warszawie czynności wielkiego księcia Konstantego. Już w pierwszym z raportów oświadczył, że: rewolucja musi nastąpić w Polsce, bo postępowania w. księcia, drażniące i dokuczliwe, nie tylko u Polaków, ale nawet u wiedeńczyków wywołałoby niechybnie rewolucję. Trudno było sobie wyobrazić, by cywilizowani Polacy mogli na trwałe pogodzić się z wielkorządcą-stupajką w. ks. Konstantym, który powtarzał w odniesieniu do swoich polskich poddanych: Rózgi, rózgi, oto, czego im trzeba (...). Jedynie tylko bat może rządzić światem. Trudno się dziwić też temu, że w tak podminowanej atmosferze wystarczył do powstania nagły impuls - wieść o tym, że wojsko polskie ma być skierowane do tłumienia rewolucji w Belgii i we Francji. Z dziesięć lat temu Senat polski tak ostro piętnował wykorzystanie wojska polskiego, podległego Sowietom do uczestniczenia w akcji 5 państw przeciw pragnącej się zdemokratyzować Czechosłowacji Dubczeka. Jak wiadomo, między nami a Czechami nie było większych sentymentów, były niestety nawet różne zadawnione urazy, choćby z fatalnego zachowania się Czechosłowacji w stosunku do Polski i Węgier w 1956 r. Potępiamy, i słusznie, udział w ówczesnej interwencji w Czechosłowacji, choć zbuntowanie się w owym czasie polskiego wojska przeciwko takiemu udziałowi niewątpliwie nie przyniosłoby żadnego efektu i zostałoby krwawo stłumione przez sowieckie supermocarstwo. Dlaczego więc, na Boga, dziwimy się polskim oficerom i żołnierzom, że nie chcieli iść na zachód, by tłumić rewolucję Francuzów, z którymi przez wiele lat łączyło Polskę tak silne braterstwo broni? Dlaczego różni publicyści za nic nie chcą się wczuć w ducha myślenia Polaków z 1830 r., tego, co na nie wpływało?

Davies o głupocie Rosji

Żałosny jest fakt, że "polskich gromicieli" naszych powstań narodowych nie stać nawet na odrobinę tego zrozumienia skutków głupoty polityki Rosji wobec Polski, jakie wykazuje świetny zachodni znawca dziejów Polski Norman Davies w Bożym igrzysku (Kraków 1998). Już w odniesieniu do Powstania Listopadowego zaakcentował on szczególną odpowiedzialność carskich władz za doprowadzenie do przekształcenia w powstanie czegoś, co mogło się skończyć jako krótkotrwały spisek, bez większego rezonansu. Według Daviesa (op.cit., t. 2, s. 356-357): Niestety, absolutna zatwardziałość cara, całkowita odmowa wszelkich rokowań i kompromisu, okazywany od początku brutalny upór, wymagający bezwarunkowo poddania się - wszystko to zmieniło niewielki spisek w poważny konflikt. W 1830 r. naród polski nie miał w swoich szeregach żadnych wyjątkowo licznych rzesz "zapaleńców" czy "rewolucjonistów". Nie okazywał też żadnych skłonności do popełnienia zbiorowego samobójstwa. Krańcowe postawy, jakie ujawniły się w trakcie powstania, były skutkiem sytuacji, w której rozsądnym ludziom nie dano szans rozsądnego postępowania (podkreślenie - J.R.N.). To Mikołaj I zrobił czynnych rebeliantów nawet z prorosyjskich konserwatystów w rodzaju Adama Czartoryskiego. To rząd rosyjski sprowokował właśnie te sytuacje, których rzekomo starał się uniknąć.

W późniejszym fragmencie swego dzieła (s. 402) Norman Davies dodawał: Rosjanie od początku krzywo patrzyli na autonomię Królestwa Kongresowego. Obawiając się ewentualnych konsekwencji braku zdecydowania, raz za razem reagowali na stosunkowo niewielkie zamieszki wrogimi wybuchami niepotrzebnej wrogości, tworząc w ten sposób błędne koło represji, powstań i kolejnych represji.

Fakt, że te właśnie tak istotne prawdy mówi Anglik, a za nic nie "potrafią" do nich dojść "polscy" autorzy w stylu Bocheńskiego, Łubieńskiego, Garlickiego, Kałużyńskiego czy Karskiego, jest zarazem prawdziwie haniebnym świadectwem ich mentalności. Dlaczego tak nisko upadli w deptaniu polskiej narodowej historii? Czy stało się tak tylko dlatego, że taki np. Bocheński od pierwszych lat po 1945 r. wszystko podporządkowywał fanatycznej idei kolaboracji z każdą Rosją za wszelką cenę, że Kałużyński zaczął od terminowania jako skrajny stalinowski publicysta, Garlicki swą partyjną wierność komunizmowi połączył z przekonaniem, że Rosji zawsze trzeba przyznawać rację? Ale przecież Karski przebywał po wojnie cały czas na Zachodzie, z dala od zniewolonej przez Sowiety Polski, a mimo to wypisywał jakże podobne, godzące w Polaków brednie. W tym ostatnim, iście klinicznym przypadku, chodziło głównie o to, że Karski w pewnym momencie uznał, że maksymalnie skorzysta na skrajnym wybielaniu Żydów i równoczesnym dokopywaniu "głupim" Polakom.

Wybielanie Bocheńskiego

Trudniej zrozumieć tych publicystów, którzy jeszcze dziś na łamach różnych czasopism opcji patriotycznej powielają najbardziej uproszczone sądy antypowstańcze, rodem z PRL-u, chętnie nawiązując do przemyśleń najgorszych ówczesnych kolaborantów typu Aleksandra Bocheńskiego.

Zdumiałem się niedawno mocno z powodu ukazania się na łamach wielce lubianego przeze mnie "Głosu" tekstu Wojciecha Rudnego, skrajnie antypowstańczego i bezkrytycznie idealizującego przemyślenia historyczne kolaboranta Aleksandra Bocheńskiego (pisałem już szerzej o Bocheńskim w "Naszej Polsce" z 16 sierpnia 2000 r.). Co zaś było szczególnie groteskowe - Rudny stawia Bocheńskiego, Stanisława Augusta i Wielopolskiego w jednym rzędzie obok Romana Dmowskiego. Postawić wielkiego patriotę Dmowskiego obok króla-targowiczanina Stanisława Augusta, obok XIX-wiecznego targowiczanina Wielopolskiego, obok współczesnego kolaboranta Bocheńskiego, to przecież coś wyjątkowo obraźliwego wobec tak wielkiego patrioty i myśliciela polskiego jak Roman Dmowski. Jestem pewien, że on sam z oburzeniem odrzuciłby tego typu wmawiane mu powinowactwo. Przyjmijmy, że Dmowski stanowczo odcinał się od postawy Wielopolskiego, pisząc: Nieprawdą jest, że dla Polski można coś zrobić, ale z Polakami nigdy (osławiony zwrot Wielopolskiego - J.R.N.). Chcąc zrobić coś dla Polski, jak zresztą dla każdego innego kraju, trzeba iść z jednymi rodakami przeciw innym (...). I główna rzecz, trzeba zrozumieć swe społeczeństwo, jego duszę, znać jego instynkty, w których podstawie zawsze leży instynkt samozachowawczy narodu (...) (por. R. Dmowski Polityka polska i odbudowanie państwa, Warszawa 1988, t. I, s. 206-207).

Przypomnijmy, jak stanowczo wystąpił Prymas Tysiąclecia w obronie pamięci Powstania Styczniowego przeciwko jego pomniejszycielowi, jednemu z czołowych redaktorów "Tygodnika Powszechnego", znanemu z upartego prorosyjskiego oportunizmu Stanisławowi Stommie. (Chodziło o zamieszczony w "TP", akurat w setną rocznicę Powstania Styczniowego, artykuł Stanisława Stommy, piętnujący Powstanie Styczniowe jako wyraz nonsensownego "kompleksu antyrosyjskiego".) W homilii, wygłoszonej 27 stycznia 1963 r. w Warszawie w kościele Św. Krzyża kardynał Stefan Wyszyński powiedział m.in.: Wyczytałem ostatnio przedziwne zdanie: ktoś, zastanawiając się, dlaczego Powstanie wybuchło w Królestwie Kongresowym, a nie w Wielkopolsce czy też Małopolsce, odpowiada sobie, że byliśmy podobno owładnięci "kompleksem antyrosyjskim"? Z tym wiązało się całe jego dalsze rozumowanie.

Wydaje mi się, że nie ma nic bardziej niesprawiedliwego, pomijając już, że historycznie nie jest to prawdą, jakoby Powstanie wybuchło tylko tutaj. Ono było właściwie wszędzie, ono było w duszy każdego niemal Polaka, żyjącego w granicach trzech kordonów. A wynikało to nie z takiego czy innego kompleksu, bo kompleks jest czymś chorobliwym, podczas gdy my mieliśmy zdrowe dążenie do wolności, pogwałconej i odebranej nam. I mniejsza z tym, kto ją nam odbierał i jakim językiem mówił; ważne jest, że gwałcił prawo Narodu do wolności.

Nie o kompleks więc idzie, nie o schorzenie psychiczne, które jakoby przeszkadzało Narodowi działać i decydować w sposób wolny. Szło o poczucie pogwałconego prawa Narodu do samostanowienia o sobie i do decydowania o swej wolności, w której rozmieszcza się w sposób wolny i samodzielny prawa i wzajemne obowiązki współżyjących ze sobą warstw narodowych. Chyba o to chodziło, a nie o jakiś kompleks!

Gdy człowiek czy Naród czuje się na jakimkolwiek odcinku związany i skrępowany, gdy czuje, że nie ma już wolności opinii, wolności zdania, wolności kultury, wolności pracy, gdy wszystko wzięte jest w jakieś łańcuchy, wtedy nie potrzeba kompleksów. Wystarczy być tylko przyzwoitym człowiekiem, mieć poczucie honoru i osobistej godności, aby się przeciwko takiej niewoli burzyć, szukając środków i sposobów wydobycia się z niej.

Z półtora roku temu polemizowałem z Arturem Górskim, który w artykule Nie w morzu krwi, lecz w pocie czoła w swoisty sposób uczcił kolejną rocznicę Powstania Styczniowego, zamieszczając panegiryczny tekst na temat jego bezwzględnego przeciwnika Aleksandra Wielopolskiego (pt. Nie w morzu krwi, lecz w pocie czoła na łamach "Naszego Dziennika" z 22 stycznia 1999 r.) Górskiemu w jego absolutnej idealizacji margrabiego Wielopolskiego nie przeszkadzał, jak się zdaje nawet fakt, że margrabia przyjął od cara order za stłumienie polskiego powstania. Już dalej nie można było chyba pójść w postawie targowickiej (stąd nawet "stańczyk" Szujski nazwał Wielopolskiego "targowiczaninem" w 1865 r.). Dodajmy do tego niekłamaną radość, wyrażaną przez Polaka, margrabiego Wielopolskiego, z powodu wprowadzenia przez Austriaków w 1864 r. stanu oblężenia w Galicji.

Adwokaci caratu

Jakże często niektórzy nasi publicyści posuwają się do wybielania caratu, przedstawiając go jako racjonalny twór, który na swoje nieszczęście, mimo wszystkich dobrych chęci, musiał zderzać się z anarchicznym partnerem, jakim byli Polacy. Adam Wielomski na przykład zapewniał z werwą w tekście W obronie Wielopolskiego ("ND" z 20-21 lutego 1999 r.), iż Powstanie Styczniowe utwierdziło w oczach caratu przekonanie, że Polacy to anarchiści i rewolucjoniści, z którymi trzeba rozmawiać za pomocą represji. Przypomnijmy więc, że właśnie ten carat, tak idealizowany przez publicystów, najczęściej sam z siebie nie był zdolny do żadnych racjonalnych ustępstw bez nacisku społecznego, do przyznania choćby małej cząstki demokratycznych praw, z jakich korzystały społeczności w innych, szczęśliwszych krajach. Osławiony Mikołaj I "Pałkin" wsławił się nakazem rozwiązania bractw trzeźwości, bo i te uznał za niebezpieczne dla niego, bo popierane nie przez władzę, a Kościół katolicki. Co zaś najbardziej groteskowe - car uzasadnił rozwiązanie bractw trzeźwości tym, że chcą ograniczyć wolność podległego mu ludu. Wolność w piciu wódki bez ograniczeń.

Car Aleksander III, pogromca Powstania Styczniowego, którego tak zawiedli, zdaniem Wielomskiego, anarchiczni i rewolucyjni Polacy, wykazywał dość swoisty stosunek do wszelkich życzeń swych poddanych. By przytoczyć jakże znamienny przykład ze skierowaną do niego prośbą szlachty guberni moskiewskiej. Upraszała ona o pozwolenie zabierania głosu w sprawach swego okręgu i to tylko raz na rok. Isz, czego zachotieli - napisał car na marginesie prośby (według P. Jasienica Dwie drogi, Warszawa 1963, s. 21).

Jeśli ten tak nieskłonny do wysłuchiwania życzeń swoich poddanych car był w pewnym momencie gotów iść na pewne ograniczone ustępstwa wobec Polaków, to nie z żadnej dobrej woli, a tylko dlatego, że dla caratu zaczynał być żenujący cały międzynarodowy rezonans wydarzeń w Polsce (pogrzeby rozlicznych ofiar strzelania do warszawskich tłumów etc.). Pod koniec życia ten sam car zdobył się nawet na decyzję o wydaniu konstytucji pod wpływem - znów nie z dobrej woli, lecz na skutek znużenia strachem przed ciągłymi akcjami bombowymi bojowców z "Narodnoj Woli" (udany zamach bombowy na cara przekreślił jednak tę tak bardzo spóźnioną inicjatywę).

Adam Wielomski zapewniał w tekście W obronie Wielopolskiego ("ND" z 20-21 lutego 1999 r.), iż: Dziewiętnastowieczni Polacy nie byli w swej robocie narodowej prowadzeni przez mężów stanu, lecz przez poetów. Czy mam przypominać rozliczne fakty pokazujące, że dowódcami powstańczymi byli bardzo często nie poeci, a wybitnej klasy fachowcy, specjaliści nie tylko od wojskowości, lecz od zimnego, ścisłego myślenia? Począwszy od generała Józefa Bema, świetnego konstruktora i architekta (przebudował Ossolineum), generała Józefa Prądzyńskiego, budowniczego Kanału Augustowskiego i gen. Dezyderego Chłapowskiego, świetnie gospodarującego na roli z zastosowaniem najnowszych technik rolnych, po carskiego oficera Romualda Traugutta. Dlaczego ci trzeźwi fachowcy buntowali się, szli walczyć do powstania? Odpowiedzi należy szukać w skrajnie głupawej polityce caratu, pod którym strasznie trudno było spokojnie wytrzymać. Do wyjątków należały polskie bunty w zaborze galicyjskim i pruskim, pomimo i tam występującego ucisku narodowego, bo jednak tam nie był on nigdy nawet choć w części porównywalny do barbarzyńskiej polityki caratu w zaborze rosyjskim.

Co Polacy musieli przeżywać w zaborze rosyjskim - dobrze ilustruje list Zygmunta Krasińkiego do Delfiny Potockiej, pisany w styczniu 1848 r.: Norwid mi opowiadał wczoraj rozmaite szczegóły z życia warszawskiego, uwięzienia, sądy, kajdany, wywozy na Sybir, niesłychane odwagi i męczeństwa. (...) Okropnie słuchać. Co to za stan rzeczy, co za piekło na ziemi, gorsze niż wszystkie jakie bądź marzone marzeniem wyobraźni. Wyobraź sobie, od kiedy wyszedł ze szkół, od lat sześciu, nie więcej, narachował imię po imieniu 200 współuczniów, prawie wszystkich, z którymi znał się i uczył, wywiezionych na Sybir, pomarłych w Cytadeli lub na drodze albo dojechałych i jęczących tam. 200 jeden człowiek narachował - i to prawie dzieci!!!

Dlaczego ci młodzi Polacy się buntowali, dlaczego nie chcieli się pogodzić z systemem rządów caratu? Czy naprawdę tak trudno jest to zrozumieć? Czy aby pokazać absurdalność tych rządów, znów muszę przypomnieć cytowanego już gruntownego rosyjskiego znawcę Polski Mikołaja W. Berga, bliskiego krewnego jednego z pogromców Powstania Styczniowego? We wspomnianych Zapiskach o polskich spiskach i konspiracjach Berg tak pisał o niebywałej głupocie rządów rosyjskich w Polsce: W innych państwach, gdy wybierają rządcę dla kraju tak ważnego jak Polska, opatrzą go przedtem dokładnie w instrukcye, zbadają pod każdym względem jego przeszłość i wykształcenie: czy ma wyobrażenie o geografii, historyi, języku, literaturze i innych właściwościach kraju, którym ma zarządzać. On otrzymuje od rządu ścisłe i dokładne instrukcye, wynik długoletnich badań i doświadczeń, sam też stara się uzupełnić wiadomości o kraju, do którego jest przeznaczony; otacza się ludźmi, którzy tam służyli i zamieszkiwali od dawna. A jeśli taki rządca rozmyślnie lub mimowolnie zejdzie ze wskazanej mu drogi, zaraz się znajdzie ostrzeżenie, które mu wskaże błąd popełniony, wytknie zboczenie od przyjętego systemu. Gdy to nie pomaga, rządcę zmieniają.

W Rosyi nic podobnego się nie dzieje! Na rządcę jakiejkolwiek prowincyi biorą bez ścisłego wyboru... kogoś cieszącego się protekcyją tej lub owej wpływowej osobistości... Czy zaś człowiek ten posiada odpowiednie zdolności i wiadomości, o to nikt nie pyta. I bez nich można być wielkorządcą... Znajomość praw i obyczajów kraju, w którym ma się zarządzać, zastąpi przyboczna kancelarya - a co się tyczy tej ręki opiekuńczej, wskazującej omyłki i zboczenia od systemu - o takim zbytku, o takich dziwnych rzeczach rosyjscy wielkorządcy nawet nie słyszeli i nie mają pojęcia, że to może być gdziekolwiek. (...). Toteż biedną Polskę... trzęsie chroniczna febra powstań: na kształt nieuleczalnej choroby.

Wyrzeczenie się aspiracji niepodległościowych byłoby błędem.

Liczni publicyści zwykli obliczać tylko koszty powstań, liczby poległych w bitwach i zesłanych, kontrybucje i konfiskaty sugerując, że bez tych "rzucań się" naród przeżywałby spokojny, zdrowy rozwój wewnętrzny. Zapominają, że wyrzeczenie się aspiracji niepodległościowych wcale nie zapewniało autentycznej ochrony przed śmiercią na polach bitew. Przeciwnie, ciągle wówczas pozostawał model wiernej służby w roli "Bartków Zwycięzców", kornie walczących w armiach zaborów przeciw buntującym się narodom: Węgrom i Włochom, Finom i narodom kaukaskim etc. względnie usłużnie tłumiących rewolucje na Zachodzie, tak jak chciał już car Mikołaj I w 1830 r. Niewiele dziś pisze się o kosztach ponoszonych przez społeczeństwo polskie na skutek poboru rekrutów do armii carskiej, w której Polacy musieli służyć przy realizowaniu zaborczej imperialnej polityki. Dość przytoczyć dane z obszarów jednego tylko powiatu piotrkowskiego. Rada piotrkowska wykazała cyframi, że spośród 11 tysięcy rekrutów, wziętych z powiatu piotrkowskiego do wojska między 1833 a 1856 r., do Polski wróciło po latach z powrotem zaledwie 498 inwalidów-żebraków. Innych straciło polskie społeczeństwo bezpowrotnie. (Według słynnej syntezy Powstania Styczniowego pióra J. Grabca, wyd. Poznań, s. 217.)

Rezygnacja z aspiracji niepodległościowych i bierna akceptacja despotyzmu groziłyby tylko tym skuteczniejszym wynarodowieniem. Zrozumiał to dobrze również papież polskich pozytywistów Aleksander Świętochowski, pisząc w 1905 r. w 75. rocznicę Powstania Listopadowego, iż pomimo faktu, że powstania polskie nie miały szansy zwycięstwa, ale czyż można się dziwić, że: ciągle burzymy chlew, który nam budują rządy; czy jednak żyjąc spokojnie w tym chlewie możemy zachować naszą istotę? Po rozbiorach Polacy mieli do wyboru dwie drogi: albo wynaturzyć się, znikczemnieć, posłużyć za karm dla swych zaborców, albo nie bacząc na wszystkie straty, porażki, ruiny, ratować swoje życie ciągłym buntem przeciw gwałtom. (...) Być może, iż bez rewolucji w roku 1830 i 1863 naród nasz doskonale by się utuczył i ważyłby dużo, ale prawdopodobnie byłby dziś tylko spasionym wieprzem (...). (Czyż można się dziwić, że cenzor czujnie wyciął mi ten cytat w tekście, publikowanym w 1982 r.?!)

Według Świętochowskiego

Na przegraną walkę nie należy patrzeć tylko pod kątem rozmiarów represji, jakie wywołała. Według Świętochowskiego miała ona bowiem również i inne, nie tak łatwo dostrzegalna skutki - w natężonym drganiu strun uczuciowych narodu, we wzlocie duchów na szczyty bohaterstwa i ofiary, w kulcie czci dla męczenników, w oczyszczaniu się dusz mocnym ogniem niesamolubnego zapału, w idealizacji życia, celów i dążeń. Tego nie da najcieplejszy dom i najpełniejsza misa, a jeżeli chodzi nam o dobro i gust przyszłych pokoleń, to im chyba najmniej na tym zależeć będzie, ażeby przodkowie patrzyli z przeszłości i w przyszłość z tłustymi i rumianymi gębami (...). Można sobie wyobrazić, jak ten fragment wzburzył WRON-ich cenzorów o "tłustych i rumianych gębach", którzy go bez wahania wycięli. Tego typu teksty były blokowane w PRL-u, nie docierały do polskich czytelników. W rezultacie tego faktu przez dziesięciolecia kształtował się coraz bardziej jednostronny obraz polskich walk narodowych w świadomości coraz szerszych grup społeczeństwa. To wskazuje, jak wiele zaległości publikacyjnych trzeba nadrobić, i tym większą szkodę przynoszą w tej sytuacji wystąpienia publicystów nie znających całości polskich przemyśleń na temat dylematów XIX-wiecznej historii.

Przeciw mierosławszczyźnie

Występowanie przeciw antypowstańczym egzorcyzmom nie może w żadnym razie oznaczać bezkrytycznej idealizacji historii naszych ruchów niepodległościowych, przymykania oczu na tak liczne błędy w toku przygotowywania powstań, ich organizacji i przebiegu. Jako naród zapłaciliśmy zbyt dużą cenę za jakże liczne przejawy bezsensownej spiskomanii, nie liczącej się z żadnymi realiami, a częstokroć prowadzonej tylko dla zaspokojenia własnych wygórowanych ambicji. Chorobliwym wprost przypadkiem w tym względzie były różne odmiany mierosławczyzny, czegoś, co określiłbym jako fatalną, piorunującą mieszanką żądzy władzy i demagogii, lekkomyślności i pieniactwa i co reprezentował przez całe życie nasz najszkodliwszy XIX-wieczny demagog-insurekcjonista Ludwik Mierosławski. Ileż szkód przyniosło akcentowane wciąż przez Mierosławskiego absolutyzowanie walki zbrojnej, natychmiastowego "prędkiego czynu" za wszelką cenę, idące w parze ze wzgardą dla pracy organicznej - "partactwa lada cyrkla, kotła czy pilnika". Zbyt często obok najwspanialszych objawów poświęcenia sprawie powstańczej, obok Konarskich, Bobrowskich czy Trauguttów spotykało się właśnie typy w stylu Mierosławskiego.

Polacy jako "plemię"

Widzenie słabości kolejnych konspiracji niepodległościowych i powstań narodowych w żadnym razie nie może uzasadniać prób skrajnego idealizowania drugiego nurtu działań narodowych, tj. różnych odmian pracy organicznej, absolutyzowania jej efektów, uważania jej za jedynie słuszną w każdej sytuacji. Zbyt często zapomina się, że ugoda nie wszędzie i nie zawsze była możliwa do realizacji. Wskazywano już nieraz, że zupełnie odmienne warunki trwałego kompromisu z zaborcą istniały w monarchii Habsburgów, gdzie nie było zdecydowanie liczebnie przeważającego i nad wszystkimi innymi panującego narodu niż w zaborze rosyjskim, gdzie wiodła prym doktryna, widząca w Polakach tylko plemię jednego "słowiańskiego" narodu. Stąd podzielane przez licznych wybitnych historyków opinie, iż możność kompromisu z caratem zawsze była w istocie tylko złudzeniem i mogła tylko prowadzić do zatarcia odrębności narodowej narodu polskiego i jego "przetrwania" wyłącznie jako regionalnej odrębności wielkoplemiennego imperium rosyjskiego.

"NASZA POLSKA" NR 37/2000

 

Za:  http://www.polonica.net/Czarna_Legenda_6.htm

 

Przeczytaj również:
Demokratyzm u podstaw polskiej idei narodowej