Drukuj
Kategoria: Warto przeczytać
Odsłony: 6026
Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 
Przypominamy
Tylko w dwóch krajach dokonuje się z wielkim rozmachem „prywatyzacja” bogactw naturalnych: w Polsce i w Iraku. Piszemy o prywatyzacji w cudzysłowie, gdyż w istocie rzeczy chodzi o przejęcie tych bogactw przez kapitał obcy.

Plany „prywatyzacji” ropy naftowej Iraku, posiadającego drugie pod względem wielkości zasoby tego surowca wywołały w świecie wielką konsternację już w 2003 roku, zwłaszcza kiedy okazało się, że były one wpisane w plany agresji na Irak. Od początku okupacji Stany Zjednoczone usiłowały realizować strategię przejęcia irackich złóż ropy (a nawet szerzej – na całym obszarze Bliskiego Wschodu) przez międzynarodowe firmy naftowe (IOCs).

Skoro jednak neoliberalna polityka prezydenta Busha wobec Iraku została zakwestionowana w trakcie kampanii prezydenckiej, światowa opinia publiczna miała prawo oczekiwać, że także w stosunku do planów „prywatyzacji” irackiej ropy naftowej nastąpi jakieś przewartościowanie. Nic takiego nie zaistniało, poza nowym pomysłem wiceprezydenta Joe Bidena podziału Iraku na trzy strefy, by „rozdysponować” między nie dochody z ropy naftowej (co ułatwiałoby uzyskanie kontroli nad jej zasobami).
Obecnie widać wyraźnie, że prezydent Obama nie zamierza rezygnować z przejęcia kontroli nad iracką ropą naftową. To jest zbyt łakomy kąsek, aby z niego rezygnować. Szacuje się, że zyski z eksploatacji tych zasobów mogą wynieść od 6 miliardów do 9 bilionów dolarów. Ale rosną też koszty kontroli, związane z koniecznością utrzymania wojsk okupacyjnych i służb specjalnych, a przede wszystkim wynikające z dającego o sobie znać powszechnego oporu Irakijczyków, którzy są zdecydowanie przeciwni denacjonalizacji swoich bogactw naturalnych (o czym przekonała się już ekipa prezydenta Busha). Nie powiodły się naciski, aby transplantować odpowiednio spreparowane prawo naftowe, w tym nacisk Kongresu USA w postaci groźby cofnięcia pomocy na odbudowę zniszczeń wojennych. Spoza kontroli wymknęły się związki zawodowe, ale też marionetkowe władze nie kwapią się do jawnej zdrady interesów narodowych.

Są też generalia: USA traci pozycję hegemona w gospodarce i polityce, ale jak widać nie zamierza pozwolić na utratę możliwości kontroli nad okupowanym Irakiem (i oczywiście jego zasobami, bo o nie przede wszystkim chodzi). Przeciwnie, widać energiczne wysiłki nastawione na przekształcenie niestabilnych władz krajowych w kolonialne struktury administracyjne. W jakim stopniu dotyczy to innych krajów, w tym także będącej pod silnym wpływem politycznym i finansowym Polski? Sądzimy, że także w innych krajach daje się zaobserwować wzmożoną aktywność polityczną, dyplomatyczną oraz wywiadowczą Stanów Zjednoczonych. Paradoksalnie, odejście od wojennej retoryki Busha pozwala ześrodkować te wysiłki na przyśpieszeniu działań związanych z przejmowaniem zasobów naturalnych tych krajów. Towarzyszą temu gorączkowe zabiegi prowadzące do wymiany dotychczasowych, skompromitowanych ekip rządzących, a także umocnienie obecności militarnej. W dyskusji nad tworzeniem bazy wojsk amerykańskich w Polsce nie bierze się tego pod uwagę, chociaż ten motyw jest najbardziej wiarygodny. Ale tutaj także administracja amerykańska musi się liczyć z wysokimi kosztami oporu społecznego. W samych Stanach Zjednoczonych też stawiane są pytania, czy mogą one pozwolić sobie na dalszą utratę przyjaciół i szacunku światowej opinii publicznej? Zauważmy, że w czasie wizyty w Polsce Joe Bidena deklarowanie „wspólnych wartości” (przez niego i prezydenta Kaczyńskiego) raziło nie tylko pustą retoryką, ale także narzucało pytanie, gdzie się podziały owe „wspólne wartości”. Chyba nikt nie ma już złudzeń, że każdy następny „skok na kasę” da się osłonić gołosłownymi zapewnieniami o przyjaźni i szczytnych celach.

Co działo się w Polsce? Trzeba przypomnieć, że „prywatyzacja” ciągnie się ponad dwadzieścia lat, z kolejnymi przesunięciami granicy tupetu i bezczelności. Równolegle z tymi przesunięciami przeistacza się ustrój polityczny od obrazu „słabo zaawansowanej demokracji” do kompozycji lekceważenia interesu narodowego, sprzedajności oraz cynizmu władzy. Przeistoczenie ustrojowe nie zaślepiło polskiego społeczeństwa, które czuje się oszukane i ubezwłasnowolnione, lecz stanowi jaskrawy przykład fiaska kolonizacji Polski. Po kompromitacji neoliberalizmu torującego drogę eksploracji Polski przez korporacje i grupy interesów wspierane przez USA i niektóre zachodnie rządy europejskie, pojawia się niemożliwa do wypełnienia próżnia ideologiczna. Żadne usprawiedliwienie ideowe („wspólne wartości”) ani zabiegi propagandowe nie są w stanie przeciwstawić się dwudziestoletniemu doświadczeniu.
Koncepcje prywatyzacji w Polsce były rezultatem nacisku z zagranicy, głównie Stanów Zjednoczonych i początkowo spotkały się z życzliwym poparciem jako element pożądanych reform politycznych i gospodarczych. Już w połowie lat dziewięćdziesiątych nastąpiła istotna zmiana sytuacji. Krytyka i żądanie demokratyzacji życia społecznego w Polsce było bezwzględnie tłumione, a w ślad za tym stopniowo wyłaniał się obraz kraju podporządkowanego interesom zagranicznym. Pożądane reformy sądownictwa, finansów, obronności czy służby zdrowia zostały zahamowane. Wejście Polski do Unii Europejskiej nie osłabiło tej tendencji. Przeciwnie, przywódcy unijni postanowili „skorzystać z okazji”.

Podstawowym krokiem do przejmowania kontroli zasobów naturalnych przez kapitał obcy stało się celowe „rozmydlenie” pojęcia przedsiębiorstw i zasobów o charakterze strategicznym.
Formalnie historia rozpoczyna się w 1997 roku, gdy „prywatyzacja” wkracza w strategiczne sektory gospodarcze. Jednak należy uwzględnić fakt, że wcześniej zostały skonsumowane przez kapitał zagraniczny najefektywniejsze polskie przedsiębiorstwa państwowe (z „okruchami ze stołu” przeznaczonymi dla przewertowanych służb specjalnych). W ślad za tym międzynarodowa oligarchia finansowa, która walnie przyczyniła się do obecnego kryzysu światowego, przejęła polski sektor bankowy. Tak więc w 1997 roku nastąpił raczej kolejny etap „prywatyzacji”, tym razem nie znajdujący uzasadnienia w konieczności „transformacji ustrojowej” Polski. O ile bowiem przy dobrej woli (lub raczej łatwowierności) można było przyjąć, iż negatywne aspekty prywatyzacji i jej tendencyjność mogły wynikać ze słabości lub niedoświadczenia rządu w Polsce, o tyle po tej dacie rozpoczyna się nowy rozdział, nacechowany cynizmem i demoralizacją funkcjonariuszy politycznych i administracyjnych. Jest całkowicie jasne, że oddanie strategicznych dla Polski przedsiębiorstw i zasobów gospodarczych zagranicznym korporacjom nie stanowi postępu w „prywatyzacji”, lecz jest akcją wyjątkowo groźną dla egzystencji i rozwoju. Nie mamy prawa przypuszczać, że było to działaniem bezmyślnym lub nieudolnym, ponieważ inicjatorzy tej akcji już znacznie wcześniej odkryli swe koneksje polityczne, a często także antynarodowe. Wrogość wobec Polski towarzyszyła im od początku, nikt nawet nie starał się jej ukrywać.

Przypomnijmy jak wyglądały ówczesne deklaracje i analizy polityczne. Pisano, że „ obecnie gospodarka polska wkracza w kolejny, decydujący etap prywatyzacji obejmujący duże strategiczne dla kraju sektory”. Grunt pod owe „wkroczenie” przygotowały zmiany regulacji prawnych z 5 lutego 1995 roku o przekształceniach własnościowych niektórych przedsiębiorstw państwowych o szczególnym znaczeniu dla gospodarki państwa. Istotą tej ustawy było upoważnienie Rady Ministrów do określenia, które z przedsiębiorstw mają strategiczny charakter. Innymi słowy, Sejm RP uznał, że strategiczne problemy rozwoju kraju nie zasługują na szczególne zainteresowanie, ani nawet na kontrolę parlamentarną. W ten sposób pole do nadużyć i manipulacji zostało rozszerzone na najważniejsze, najbardziej żywotne dla Polski zagadnienia.

Rząd … wykonał brudną robotę, przekazując we władanie zagranicy krajową sieć telekomunikacyjną, co było największa i najbardziej spektakularna prywatyzacją w dziejach Europy. Co z tego, że wielu ekonomistów i polityków europejskich łapało się za głowę, jak można lekką ręką było przekazać za granicę komplet danych adresowych większości obywateli oraz wszystkich urzędów państwowych, co zostało w końcu zrozumiane: Polska nie jest w stanie bronić swych podstawowych interesów politycznych i gospodarczych. To oczywiście przyciągnęło rzesze większych i mniejszych elementów kryminalno-gospodarczych, zapaliło zielone światło dla Eureko i wielu innych. Jak przed pół wiekiem pisał Joseph Schumpeter: „bezbronna twierdza zachęca do agresji”.
Dalej, rozpoczęto „prywatyzację” pierwszych zakładów energetycznych. Hutnictwo żelaza i stali także wykreślone z listy przedsiębiorstw strategicznych. Nie przegapiono okazji do ostatecznego podważenia strategicznego znaczenia przemysłu obronnego, który zaczęto ostro rozparcelowywać.

Ostatecznie, w 1997 roku na zweryfikowanej przez rząd „liście przedsiębiorstw o znaczeniu strategicznym pozostało zaledwie 44 przedsiębiorstwa. Później zredukowano tę liczbę do 25. Aż w końcu, za rządów Tuska w amoku rozzuchwalenia uznano, że można prywatyzować … wszystko. To jest oczywiście wykrzywiony obraz sytuacji, gdyż widoczne rozzuchwalenie jedynie maskuje przyczyny determinacji decydentów w omawianej sprawie, a ściślej – ich dyspozycyjności wobec kapitału i rządów zagranicznych. Nikt poważny nie będzie przecież twierdził, że działo się to z przyczyn ideowych lub z powodu złego rozpoznania sytuacji.

Przypomnijmy proste zasady. Interesy strategiczne kraju nie są „obszarem decyzyjnym”, który można dowolnie definiować. To parlament i rząd ma dbać o rzeczywiste interesy strategiczne Polski, egzystencjalne i rozwojowe, ma je rozumieć i respektować. Naruszenie tych interesów – wcale nie trudnych do identyfikacji - jest wiarołomstwem i zdradą, niezależnie do okoliczności czy koniunktury politycznej.

Po pierwsze, konieczna jest autentyczna oraz oparta na gruntownym i realistycznym rozpoznaniu strategia rozwoju kraju. Jej istota sprowadza się do przeciwdziałania ewentualnym zagrożeniom politycznym, militarnym, społecznym i gospodarczym, co oznacza nie tylko dalekowzroczną troskę o bezpieczeństwo zewnętrzne i wewnętrzne, ale także o bezpieczeństwo w sferze finansowej. Oznacza również troskę o własność prywatną i publiczną, w tym szczególnie o najcenniejsze zasoby naturalne kraju. Z nieukrywanym zażenowaniem musimy tutaj wypowiadać banalną prawdę, iż rząd nie ma żadnego mandatu do wyzbywania się bogactw naturalnych, tak jak nie ma mandatu do wprowadzenia niewolnictwa. Nie jest to porównanie metaforyczne, ponieważ oddanie bogactw naturalnych w obce ręce równa się oddaniu kraju w niewolę.

A jednak rozpoczęto wyzbywanie się bogactw naturalnych Polski na wielką skalę, początkowo w sposób zakamuflowany, później z pełnym tupetem i rozmachem.

Już w czerwcu 2005 roku uchwalono ustawę maskującą zamach na strategiczne sektory gospodarki przez podstawienie w ich miejsce określenia „ spółki kapitałowe o istotnym znaczeniu dla porządku publicznego lub bezpieczeństwa publicznego”. Każdy wie, że dla zapewnienia porządku i bezpieczeństwa publicznego nie jest potrzebne żadne przedsiębiorstwo. Wystarczy policja. Toteż podmioty zamieszczone na liście „przedsiębiorstw strategicznych” można łatwo zakwestionować jako „nieistotne dla porządku publicznego lub bezpieczeństwa publicznego”. Liczbę przedsiębiorstw o znaczeniu strategicznym zredukowano do … trzynastu. Szybko więc w te buty weszła Komisja Europejska. Uznała mianowicie umieszczenie na tej liście „Polskiej miedzi” za niezgodne z ustawą. Przypadek, że chodziło jej o kontrole nad polskimi zasobami miedzi? Nie bądźmy naiwni. W stosunku do strategicznych sektorów gospodarczych Niemiec, Francji czy Wielkiej Brytanii z pewnością podobne działania nie miałby miejsca.

Rząd Donalda Tuska jakby na to czekał, rzucając się do prywatyzacji nie tylko „Polskiej Miedzi”, ale również kopalni i zakładów chemicznych siarki („Siarkopol” S.A.).

Po tych chocholich tańcach przychodzi najpoważniejszy atak na bogactwa naturalne Polski. Rząd Donalda Tuska słabnie i chyli się do upadku, ale z determinacją usiłuje jeszcze pozbawić Polskę wszystkich bogactw naturalnych, na które kapitał zagraniczny miałby ochotę. Na zawsze.

Prof. dr hab. Artur Śliwiński

Za: http://www.monitorekonomiczny.pl/s17/Artyku%C5%82y/a74/Co_dzieje_