Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 
Z kardynałem Josephem Ratzingerem rozmawia Peter Seewald.
(fragment książki - rozdział o liturgii)

Eucharystia swój uroczysty charakter, swą godność zawdzięcza liturgii - mistrzowskiemu i wzniosłemu dziełu katolickiej duchowości. Każde zdanie, każdy gest zdają się mieć specjalne znaczenie, ba, kryć w sobie tajemnicę. Uczestnicząc w tej ziemskiej liturgii, wierni, jak stwierdza również Sobór Watykański Drugi, mają już przedsmak uczestnictwa w "liturgii niebiańskiej".
 
I jest to niezwykle ważny aspekt. Liturgia nigdy nie jest tylko spotkaniem grupy ludzi, która niejako sama sobie organizuje swą uroczystość, a zatem właściwie samą siebie fetuje. Uczestnicząc w Jezusie Chrystusie, który staje przed Ojcem, zawsze stoimy również we wszechświatowej wspólnocie całego Kościoła, a także w communio sanctorum, we wspólnocie wszystkich świętych. Tak, jest to poniekąd liturgia nieba - wielka liturgia otwartego nieba, które pozwala się nam przyłączyć do anielskiego chóru adoracji. Właśnie dlatego prefacja kończy się tymi słowami: Śpiewamy z chórami serafinów i cherubinów. I wiemy, że nie jesteśmy sami, że śpiewamy do wtóru, że granica między niebem i ziemią rzeczywiście zostaje otwarta.
Św. Bazyli Wielki, ojciec monastycyzmu, stwierdził, że Msza święta jest równie wielkim objawieniem jak Pismo Święte. Z tezy tej wyprowadził surowy zakaz przerabiania liturgii. Jeśli liturgia nie jest ludzkim dziełem, jeśli ma umożliwiać wiernym doświadczanie chwały Bożej - to czy nie należało uznać mszy gregoriańskiej za dar niebios, który powinien pozostać niezmienny?
 
W kwestii tej Wschód i Zachód pod pewnym względem się podzieliły. Na przykład Kościół bizantyjski formę swej liturgii otrzymał w IV, V wieku dzięki św. Bazylemu i św. Janowi Chryzostomowi. Podobnie jak inne Kościoły wschodnie, Kościół bizantyjski uważa liturgię za dar Boży, którego nie można zmieniać: wkraczamy weń, nie jest on naszym dziełem (jakkolwiek, rzecz jasna, pewne szczegóły ulegały przeobrażeniom). Zachód natomiast zawsze cechował się większym zmysłem historyczności. Również Kościół zachodni pojmował liturgię jako dar, ale jako dar, który znalazł się w żywym Kościele i który rośnie razem z Kościołem. Można tu dokonać porównania z Pismem Świętym. Także Pismo nie jest Słowem Bożym, które by wertykalnie spadło z nieba, lecz Słowem Bożym, które zstąpiło w historię i które mogło w niej wzrastać. Kościół zachodni podtrzymywał zatem zasadniczą nienaruszalność całej istoty i formy liturgii, ale zarazem ostrożnie pozwala jej historycznie wzrastać.
Kanon rzymski, podobnie jak kanon Kościoła wschodniego, powstał mniej więcej w IV wieku. Później także na Zachodzie pojawiły się rozmaite typy liturgii. Gallikański, hiszpański, potem doszły również wpływy germańskie itd. Poszczególne narody, które przyjmowały chrześcijaństwo, wnosiły coś nowego w ten proces wzrastania, na którego straży zawsze stał Rzym, zapobiegając wszelkim wybujałościom. Z największą surowością strzegł archaicznej formy liturgii, powiedziałbym, że nawet nieco starszej niż wschodnia - w każdym razie, jeśli chodzi o typ teologiczny.
Tym sposobem liturgia niezmiennie pozostawała żywa w historycznym procesie - ciągle dochodziły nowe elementy, zwłaszcza nowi święci - a jednocześnie niezmienna w swej istocie. Dlatego Kościół zachodni mógł myśleć także o dziele reformy liturgicznej. Nie mogło ono jednak oznaczać zerwania z dotychczasowymi formami, lecz musiało się z szacunkiem pochylać nad żywą istotą - tak jak strzeżemy rośliny, by się mogła rozwijać. Na przykład Pius X zredukował nadmiernie rozrośnięty kalendarz świętych. Ponownie umocnił też szczególne prawa niedzieli i również tutaj usunął przerosty. Już Pius V usunął nadmiar śpiewów sekwencyjnych. W tym kierunku poszło również Vaticanum Secundum. I słusznie, ponieważ wzrost wolny od kostniejących form należy do istoty tradycji liturgicznej Kościoła. Ale powiedziałbym, że nie jest bez różnicy, czy strzegę czegoś, co żywo wzrasta, i mam świadomość, że życie jako takie nie leży w mojej władzy - muszę mu służyć i baczyć na wewnętrzne prawa żywego tworu -czy też traktuję ten żywy twór jako swe własne dzieło, jako coś, co funkcjonuje, by tak powiedzieć, jak maszyna, którą mogę demontować i przerabiać.
Sobór Watykański Drugi niewątpliwie miał na względzie organiczny wzrost i odnowę. Nie sposób jednak nie dostrzec, że współcześnie występują tendencje do demontażu - co jest nie do pogodzenia z istotą liturgii. Nie możemy w gronie profesorskich komisji po prostu wymyślać, co będzie lepsze z punktu widzenia duszpasterstwa, co będzie praktyczniejsze itp., lecz z najwyższym szacunkiem dla dorobku wieków musimy patrzeć, gdzie należałoby coś uzupełnić, a gdzie coś usunąć.
Rzeczywiście, powinno to być wielką przestrogą dla wszystkich, którzy zajmują się sprawami liturgii. Swą posługę powinni pełnić w duchu służby dla żywo wzrastającego tworu, który przekazała nam wiara minionych wieków, a nie jak autokratyczni znawcy, którzy chcieliby wymyślić i wyprodukować coś lepszego.
 
Trudno nie dosłyszeć głosów krytyki współczesnej liturgii, która zdaniem wielu nie jest już dostatecznie święta. Czy potrzeba nowej reformy - reformy reformy - by liturgia odzyskała blask świętości?
 
W każdym razie, potrzebujemy nowej świadomości liturgicznej - aby zniknął ten konstrukcyjny duch. Sprawy zaszły tak daleko, że kręgi liturgiczne majstrują dla siebie liturgię niedzielną. Rzecz, którą się nam tu oferuje, z pewnością jest produktem paru bystrych, sprawnych ludzi, którzy sobie coś wykoncypowali. Ale nie znajduję w nim już sacrum, które mnie sobą obdarza, lecz sprawność kilku ludzi. I widzę, że nie tego szukałem. Że to za mało - i nie z tej półki. Dzisiaj najważniejsze jest, abyśmy znów poczuli szacunek dla liturgii, którą nikt nie ma prawa manipulować. Abyśmy znów nauczyli sieją widzieć jako żywo rosnący twór i jako dar, poprzez który uczestniczymy w liturgii niebiańskiej. Abyśmy w liturgii nie szukali naszej samorealizacji, lecz należącego do nas daru. Po pierwsze, musi zniknąć to osobliwe czy samowolne konstruowanie, musi się przebudzić wewnętrzny zmysł sacrum. Gdy to nastąpi, w drugim etapie można będzie dostrzec, gdzie, tak to ujmijmy, zbyt wiele zostało wykreślone - tym sposobem związek z całą historią Kościoła na powrót stanie się bardziej wyraźny i żywy. Sam mówiłem w tym sensie o reformie reformy. W moim przekonaniu, najpierw miałby to być przede wszystkim proces wychowawczy, który położy kres zachwaszczaniu liturgii własnymi pomysłami. Dla właściwego kształtowania świadomości liturgicznej ważne jest również, by w końcu zerwać z deprecjonowaniem obowiązującej do 1970 roku formy liturgii. Każdy, kto się opowiada za dalszą obecnością tej liturgii czy bierze w niej udział, jest dziś traktowany jak trędowaty - tutaj kończy się wszelka tolerancja. Czegoś podobnego nie było w całej historii Kościoła - przekreślono przecież jego całą przeszłość. Jak w takim razie można dowierzać jego teraźniejszości? Jeśli mam być szczery, to nie rozumiem również, dlaczego tylu biskupów w znacznej mierze podporządkowało się temu nakazowi nietolerancji, który bez przekonujących racji staje na przeszkodzie niezbędnemu pojednaniu wewnętrznemu w Kościele.
 
Kiedy rzeczywiście nastąpi ten drugi etap, o którym wspomniał Ksiądz Kardynał, ta reforma reformy?
 
Powiedziałbym, że tak jak ruch liturgiczny, który doprowadził do Soboru Watykańskiego Drugiego, narastał powoli - a potem szybko stał się nawałnicą - tak również tutaj ważne jest, by impuls wyszedł od wierzących i celebrujących. By istniały wzorowe miejsca, gdzie liturgia jest właściwie celebrowana, gdzie można ją wspólnie przeżywać. Gdy swego rodzaju ruch zrodzi się z potrzeby wewnętrznej, a niejako coś narzuconego odgórnie, będzie mógł nadejść ten drugi etap. Myślę, że nowe pokolenie tu i ówdzie wyrusza już w tym kierunku.
 
Prawdziwa, boska liturgia, liturgia dla przyszłości Kościoła i ludu - jak mogłaby wyglądać, zdaniem Księdza Kardynała?
 
Zasadniczo rzecz biorąc, tak, że znów przyjmiemy formy, które otrzymaliśmy jako dar, że wnikniemy w nie wewnętrznie. Gdy wracam myślą do czasów ruchu liturgicznego, w którym sam miałem przecież możność jeszcze współuczestniczyć, przypominam sobie, jak cudownym to było przeżyciem, gdy z wolna poznawałem, w jaki sposób zrodziła się i wzrastała struktura Mszy wielkopostnej, gdy zaczynałem rozumieć strukturę Wielkiego Postu, całą strukturę Missale itp. Trzeba było po prostu od strony Boga wniknąć w to bogactwo, a tym samym właśnie w chwałę, która w nim nas sobą obdarza. Myślę, że znów musimy się nauczyć słuchania - "słuchaj, mój synu", mówi św. Benedykt - samych siebie zaś uważać nie tyle za konstruujących, ile za otrzymujących.
 
Czy Msza święta znów powinna być odprawiana w języku łacińskim?
 
Nie będzie to już możliwe - i chyba też nie powinniśmy tego pragnąć. Powiedziałbym, że w każdym razie liturgia słowa powinna się odbywać w ojczystym języku wiernych. Ale byłbym za nową otwartością na łacinę. Póki co łacina jako język Mszy świętej jawi się nam wręcz jako grzech pierworodny. Jej nieobecność wyklucza jednak komunikację, która jest tak niezbędna na obszarach zamieszkiwanych przez ludność mieszaną. Proboszcz kościoła katedralnego w Awinionie opowiadał mi, że pewnej niedzieli na mszy pojawili się przedstawiciele trzech różnych grup językowych. Gdy im zaproponował, by razem odmówili kanon po łacinie, wszyscy zdecydowanie zaoponowali: nie, to musi być w naszym języku. To samo dotyczy miejscowości turystycznych. Zatem należy brać pod uwagę również takie aspekty. Gdy nawet w Rzymie podczas wielkiej liturgii nikt już nie potrafi zaśpiewać Kyrie czy Sanctus, gdy nikt już nie wie, co znaczy "gloria", jest to stratą również w kulturowym i wspólnotowym wymiarze. Dlatego powiedziałbym, że liturgia słowa bezwzględnie powinna się odbywać w ojczystym języku wiernych, ale powinna też zawierać elementy w języku łacińskim, które by nas wszystkich wzajemnie łączyły.

 

 


Wydawnictwo ZNAK, 2005, Książka Bóg i świat do kupienia w Księgarni SANCTUS 

 

Za: http://sanctus.pl/index.php?grupa=66&podgrupa=87&doc=31