Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 
Unijni przywódcy robią wszystko, by strefa euro przetrwała. Za wszelką cenę chcą ją ratować, bo jak powiedziała Angela Merkel, kanclerz Niemiec, jeśli upadnie euro, upadnie cała koncepcja unijnej integracji. Z kolei Nicolas Sarkozy, prezydent Francji, stwierdził, że „upadek euro byłby kataklizmem” oraz że Francja i Niemcy nigdy na to nie pozwolą. 

Dlatego właśnie proponuje się różne środki zaradcze i reformatorskie, by ratować to, co jeszcze zostało. Ministrowie finansów państw członkowskich Eurokołchozu, ku akceptacji najwyższych władz Komisji Europejskiej, zwiększyli unijny fundusz stabilizacyjny z 250 mld euro do 500 mld euro. W 2013 roku Europejski Mechanizm Stabilizacyjny, który będzie stałym funduszem pomocowym, ma zastąpić dotychczasowe porozumienia o przyznawaniu pomocy finansowej unijnym krajom, którym grozi bankructwo. Co ciekawe, zwiększenie funduszu dla ratowania krajów strefy euro skrytykował Wolfgang Schäuble, minister finansów Niemiec, twierdząc, że doprowadzi to jedynie do zawirowań rynkowych. Co więcej, Christine Lagarde, francuska minister finansów, zauważyła, że finansowa pomoc dla krajów, które dotknął kryzys finansowy, jest niezgodna z traktatem lizbońskim.

Ale to nie wszystko. By ratować niewydolne gospodarki i braki w publicznej kasie, Euroland próbuje bardziej ujednolicać swoje prawodawstwo, niż to się dzieje w ramach Unii Europejskiej. Państwa strefy euro zdecydowały o podniesieniu wieku emerytalnego do 67 lat, jednakowo dla kobiet i mężczyzn. W planach jest także ujednolicenie polityki fiskalnej i harmonizacja podatkowa, o co szczególnie zabiegają Niemcy i Francja, gdzie obciążenia podatkowe są stosunkowo największe, a przez to ich gospodarki najmniej konkurencyjne. Oba kraje żądają od innych, jak na przykład Irlandii, gdzie podatek od dochodów osób prawnych wynosi 12,5 proc., by radykalnie podniosły obciążenia fiskalne. Prof. Niall Ferguson z Uniwersytetu Harvarda twierdzi, że przed strefą euro stoi poważne zagrożenie „rozkładem”, właśnie w sytuacji, jeśli liderzy Eurokołchozu nie zdecydują się na jakąś formę zjednoczenia fiskalnego. Kanclerz Merkel chce także, by inne kraje Eurolandu brały z Niemiec przykład w zakresie dyscypliny budżetowej i ograniczały deficyt. Pani Merkel zachęca inne kraje strefy euro do oszczędności, chwaląc się, że po obcięciu w Niemczech wydatków publicznych, nastąpił nadspodziewany wzrost gospodarczy na poziomie 3,6 proc. I właśnie oszczędności w wydatkach publicznych, zamiast zwiększania pakietów pomocowych, proponuje Iweta Radičova, premier Słowacji, która jako jedyna odmówiła partycypowania w kosztach pomocy finansowej dla Grecji.

Tymczasem projekt wspólnej europejskiej waluty nie podoba się coraz większej liczbie ludzi, zarówno przywódcom politycznym, jak i zwykłym obywatelom. Nigel Farage, lider eurosceptyków w Unioparlamencie z Partii Niepodległości Wielkiej Brytanii, skrytykował działania unijnych władców dotyczące pomocy finansowej dla zadłużonych krajów Eurokołchozu. Stwierdził, że eurourzędasy w ten sposób okradają europejskich podatników. Uważa on, że powinno pozwolić się bankrutującym krajom, Grecji, Irlandii i Portugalii, na powrót do krajowych walut. Z kolei Gerry’emu Adamsowi, szefowi irlandzkiej partii Sinn Fein, nie podoba się to, że w wyniku otrzymania zagranicznej pomocy balansująca na granicy niewypłacalności Irlandia zadłużyła się tak mocno, że nie będzie w stanie spłacić swoich wierzycieli przez kilkadziesiąt lat.

Szwedzi, którzy w 2003 roku w referendum odrzucili przyjęcie unijnej waluty, do tej pory nie zmienili zdania w tej kwestii. Co symptomatyczne, coraz więcej prominentnych szwedzkich biznesmenów jest przeciwnych wstępowaniu do strefy euro. Z kolei z najnowszych sondaży wynika, że aż 50-55 proc. Duńczyków jest przeciwna wstąpieniu ich kraju do strefy euro, co zostało po raz pierwszy odrzucone w referendum w 2000 roku. To najwyższy taki wskaźnik od lat. Za wejściem do strefy euro opowiada się zaledwie 41-42 proc. ankietowanych mieszkańców Danii. Znacznie gorzej jest u naszych południowych sąsiadów. Jedynie 22 proc. Czechów opowiada się za przyłączeniem ich kraju do strefy euro i jest to najgorszy dla euroentuzjastów wynik od 6 lat. Jeszcze dalej poszedł Wacław Klaus, prezydent Czech, który wraz z kierownictwem Czeskiego Banku Narodowego proponuje, aby rząd Czech wynegocjował z Brukselą całkowitą rezygnację z przyjęcia euro. Prezydent Klaus od dawna wskazuje, że euro nie spełniło żadnego z podstawowych założeń, które stanowiły główne argumenty powstania strefy: wzrost gospodarczy jest niższy niż w unijnych krajach pozostających poza strefą, inflacja jest wyższa, a państwa i tak nie są chronione przed różnego typu kryzysami. Także politycy na Słowacji, która ponad 2 lata temu przyjęła euro, są coraz bardziej sceptyczni wobec unijnej waluty i traktują euro jako obciążenie. Richard Sulik, przewodniczący parlamentu w Bratysławie, stwierdził, że Słowacja powinna być gotowa do wyjścia ze strefy euro i powrotu do swojej waluty narodowej. Także w naszym kraju narasta niechęć do euro. 45-46 proc. ankietowanych Polaków uważa, że skutki przyjęcia euro będą negatywne, a przeciwnego zdania jest 26 proc. respondentów. Nawet polscy biznesmeni coraz bardziej sceptycznie odnoszą się do projektu europejskiej waluty. Jak podał „Puls Biznesu”, przeważającą ilość negatywnych ocen skutków przyjęcia euro zanotowano także na Łotwie i Litwie.

Po zaserwowaniu sobie wielu wyrzeczeń, 1 stycznia 2011 roku do bankrutującego klubu euro przystąpiła, co prawda, Estonia, mimo że większość Estończyków była przeciwko temu posunięciu, ale kolejni kandydaci postanawiają jak najdalej przesunąć termin przyjęcia unijnej waluty. Litwa przełożyła termin wprowadzenia u siebie euro na po 2014 roku, o czym poinformowała Dalia Grybauskaite, prezydent Litwy. Jeszcze bardziej ostrożne są Węgry. Wiktor Orban, premier centroprawicowego węgierskiego rządu, stwierdził, że przyjęcie euro przez ten kraj przed rokiem 2020 jest „niewyobrażalne”. Nawet polscy politycy z partii rządzących, którzy z reguły entuzjastycznie wypowiadają się o euro, z roku na rok przesuwają termin jego przyjęcia.

Czyżby nadchodziła całkowita katastrofa euro? Tak zdają się twierdzić prominentni ekonomiści. Aż 59 proc. przepytanych przez agencję Bloomberga ekonomistów i inwestorów przewiduje, że w ciągu najbliższych pięciu lat przynajmniej jedno państwo wyjdzie ze strefy euro. Zdaniem Pawła Krugmana, laureata Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii, jest 50 proc. szans, że Grecja opuści strefę euro, a potem może nastąpić reakcja łańcuchowa. Z kolei jak uważa Andrzej Bosomworth, jeden z największych inwestorów na świecie, stojący na czele funduszu obligacji Pimco, Grecja, Irlandia i Portugalia powinny wyjść ze strefy euro, jeżeli chcą stanąć na nogi. Coraz gorzej wygląda też sytuacja w Hiszpanii czy na Cyprze.

Aż 49 proc. Niemców chciałoby powrotu do niemieckiej marki, 68 proc. Niemców nie ma zaufania do euro, a aż 77 proc. naszych zachodnich sąsiadów uważa, że nie skorzystało osobiście na wprowadzeniu euro. Na czele kampanii przeciwko euro stanął Rolf Hochkuth, niemiecki dramaturg i powieściopisarz. Mimo to kanclerz Merkel wykluczyła możliwość ponownego wprowadzenia marki niemieckiej, a także podział strefy euro na „mocną północ” i „słabe południe”. Ten ostatni pomysł został także zdecydowanie potępiony przez Jeana Claude Tricheta, szefa Europejskiego Banku Centralnego, który stwierdził, że hipoteza podziału strefy euro jest absurdalna. Tymczasem brytyjskie Centrum Badań nad Gospodarką i Biznesem twierdzi, że unijna waluta ma 20 proc. szans na przetrwanie.

Faktem bezspornym jest to, że cały kryzys strefy euro wynika z nadmiernych deficytów budżetowych państw Eurolandu, na skutek czego lawinowo rośnie zadłużenie publiczne. Łączny deficyt finansów publicznych krajów strefy euro, który jeszcze w 2007 roku wynosił 0,6 proc. PKB, w 2010 roku podskoczył do 6,9 proc. PKB, znacznie przekraczając limit ustalony Traktatem z Maastricht, który należy spełniać, by w ogóle móc wstąpić do strefy. Tylko w ciągu ostatnich trzech lat kraje strefy euro zwiększyły swoje zadłużenie w stosunku do PKB o około 27 proc. Jak słusznie zauważył Marek Łangalis w „Najwyższym CZAS-ie!”, problem wystąpił z największym nasileniem w południowych krajach strefy euro dlatego, że wspólna waluta, manipulowana przez Europejski Bank Centralny we Frankfurcie w oparciu o niemiecką gospodarkę, przyniosła tym krajom tani pieniądz, co zwielokrotniło ich możliwości kredytowe. Bezmyślne zadłużanie się na potęgę, by zadowolić elektorat i politycznych pociotków, dopełniło aktu destrukcji.

Ale należy zauważyć, że takie bezmyślne zadłużanie się jest na rękę przede wszystkim międzynarodowej finansjerze, która czerpie z tego procederu największe profity. To właśnie finansiści skrytykowali zamiar osiągnięcia przez australijski rząd federalny nadwyżki budżetowej w roku finansowym 2012-13. Paul Brennan, główny ekonomista Citigroup, powiedział, że deficyt należałoby traktować jako… inwestycję w przyszłość narodu. Z kolei Katie Dean z instytucji finansowej ANZ uważa, że australijscy politycy dążą do osiągnięcia nadwyżki budżetowej za wszelką cenę, co nie jest optymalną polityką fiskalną i lepsze byłoby przesunięcie w czasie osiągnięcia nadwyżki.

* Niniejszy artykuł został opublikowany w 3 numerze miesięcznika “Opcja na Prawo” z 2011 r.

Za: http://tomaszcukiernik.pl/artykuly/teksty-o-unii-europejskiej/dlugi-niszcza-strefe-euro/