Drukuj
Kategoria: Warto przeczytać
Odsłony: 5517

Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 
Niemal dokładnie dwadzieścia lat temu zaczęły wyrastać w Polsce, prawie jak grzyby po deszczu partie polityczne. Niektóre z nich były konglomeratem osób o najczęściej podobnej biografii i przejściach z minionym ustrojem lecz innych poglądach, bądź też zgoła były grupkami ludzi bez poglądów i nawet specjalnie nie szukających takowych.

Ot, takimi luźno zawiązanymi grupkami towarzysko-politycznymi. Był jednak i taki trend, panujących wśród niektórych byłych działaczy byłej „Solidarności”, aby uzasadnienia dla własnego politycznego istnienia kazać wyborcom doszukiwać się – co wydawało się zresztą najprostsze – w rzekomej ich ciągłości ideowej lub historycznej z ruchami politycznymi znanymi z historii Polski i czasem reszty Europy. Często wybór padał na polską perspektywę, z naciskiem na okres II RP. W taki oto sposób, np. Kaczyński pewnego dnia obudził się jako chadek i – w założeniu - poprzez Porozumienie Centrum miał ambicję zagospodarować „środek” sceny politycznej, zwany nieprzypadkowo od czasów rewolucji francuskiej marais. Na takiej samej zasadzie postkomuniści z ZSLu doklejali sobie wąsy a la Witos i zaczęli przypominać sobie o postaci i dziedzictwie wójta z Wierzchosławic. Idąc konsekwentnie tym tokiem rozumowania, powinna się była wówczas w Polsce odrodzić endecja – najsilniejszy społecznie (w państwie autorytarnym!) ruch polityczny Polski niepodległej w 1939.

Niestety trzy czynniki sprawiły, że to nie nastąpiło:

Po pierwsze, czasy się mocno zmieniły od II Rzeczypospolitej i dawne podziały społeczno-polityczne przestały mieć znaczenie. Polska przez 50 lat nie znajdowała się w ideowo-politycznej zamrażarce, z której można by było wyciągnąć niemal jak nowe, ruchy polityczne II RP. Spustoszenie moralne, wybicie niemal co do nogi całego pokolenia przedwojennych endeków (i po prostu, porządnych polskich patriotów, choćby w Powstaniu Warszawskim), zgodnie przez Niemców i komunistów, spowodowały, że w Polsce AD 1989 roku mieliśmy dychotomiczny wręcz podział w życiu publicznym na towarzyszy-szmaciaków bez twarzy, poglądów i honoru, a z drugiej nie nadających się niemal do niczego zaspanych i cuchnących papierosowym dymem, odzianych w sweterki opozycjonistów odciągniętych niemal siłą od styropianu. Tak oto, międzywojenny etos polskiego inteligenta zaangażowanego w sferze publicznej doczekał się – o zgrozo – takiej swojej karykatury.

Po drugie, byli też i tacy, których najmniejsza możliwość odrodzenia się jakiegokolwiek ruchu narodowego doprowadzała do iście szewskiej pasji, którą - dzięki danym im ku temu instrumentom (vide: gazeta założona na czas wyborów i tak nazwana z tej okazji) - mogli okazywać w sposób nieskrępowany wszem i wobec. Przedstawiciele nielicznej, ale wpływowej intelektualnie grupy zrobiliby wszystko, aby zohydzić obraz dawnej, obecnej lub jakiejkolwiek przyszłej endecji. Zgodnie z ich hasłem, że lepszy komunista, stalinowiec czy nacjonalista (ale! - ukraiński, niemiecki lub żydowski) niż Polak-katolik.

Po trzecie zaś, co miało zresztą związek z dwoma wyżej wymienionymi powodami (infiltracja przez komunistyczną agenturę oraz opanowanie przez postKORowców rynku medialnego), wielość, rozbicie, a czasami i śmieszność niektórych samozwańczych (lub nazwanych przez innych) przedstawicieli post- czy neo-endecji skazywało każdą inicjatywę na upadek. Nawet uczciwi i pełni szczerych chęci, narodowcy III RP nie pomagali sobie i ruchowi, propagując mało kreatywne epigoństwo lub też – eufemistycznie mówiąc - nie grzesząc skutecznością w budowaniu instytucji życia publicznego, w tym partii.
I tak dochodzimy do czasów współczesnych, kiedy to Ruch Narodowy:

- nadal jest rozbity i mało liczny,  

- sam czasami spycha się na pozycje wykoślawionego zresztą epigoństwa (vide: prorosyjskie sympatie co poniektórych) i antykwariatu bez większej przyszłości,
- ciągle jest opluwany przez niechętny mu liberalno-lewacki „salon” (ale, to też wskazuje  pośrednio na to, że nadal jest przynajmniej potencjalnie dlań groźny).
Jednak, paradoksalnie, Ruch Narodowy ma wszelkie dane ku temu aby właśnie teraz przeżyć swoją drugą, trzecią czy też kolejną młodość. Jest to możliwe moim zdaniem, z powodu (kolejność przypadkowa):

- przepięknej karty historycznej, którą teraz można odkrywać i młodemu pokoleniu przypominać (vide: chociażby działalność Stowarzyszenia Żołnierzy Narodowych Siły Zbrojnych, portal historyczny endecja.pl, stałe zainteresowanie młodych badaczy historią Ruchu Narodowego  czy też przywoływany dorobek naukowców związanych z RN),

- gromadzenia coraz większej liczby osób młodych, przy jednoczesnej sporej już grupie osób w średnim wieku, nawiązujących do tradycji endecji. Niedostatek jednych i drugich był dużą bolączką na początku lat 90-tych,

- posiadania i pozostawania wrogiem dla licznej, a kompromitującej się coraz bardziej kasty polityczno-medialnej spod znaku III RP,

- coraz lepszej adaptacji form działania społeczeństwa informacyjnego. Powstają portale prawicowo-narodowe, pisma, kluby dyskusyjne o takim profilu ideowym.
 
W Polsce AD 2009, której rządzących określają miejsce w Europie na podstawie mikromanii narodowej i wręcz ojkofobii (Scruton), silna Polska w Europie i realizm w stosunkach międzynarodowych oraz nacjonalizm ( w tym i gospodarczy, sic!) – czyli dekalog Ruchu Narodowego to warunek sine qua non pomyślności naszej Ojczyzny. Dlatego też wielkość polskiego Ruchu Narodowego to sprawa fundamentalna.

Ruch Narodowy zawsze miał i ma nadal dużą umiejętność tworzenia infrastruktury społecznej, a także twórczego czerpania i współpracy z pokrewnymi ideowo-politycznie ruchami w Polsce i Europie (tradycjonalistycznymi, konserwatywnymi) i ich (polskich) „unaradawiania”.

Czy taki Ruch Narodowy wykorzystujący wszystkie te możliwości na odrodzenie,  jest w stanie przejąć z powrotem w Polsce rząd dusz i wygrać rewolucję kulturową z obecnymi elitami Polski? Jest to możliwe.

A czy potrzebuje do tego silnej reprezentacji politycznej, afiliowanej przez niego? Moim zdaniem, niekoniecznie. W czystej endeckiej postaci i nie jest to najważniejsze. Choć patrząc na dzisiejszą scenę polityczną jakakolwiek jej zmiana wydaje się dla Polski dziejową koniecznością.

Jeden z najbardziej przenikliwych pisarzy politycznych związanych przez całe życie z endecją (najpierw z RNR Falangą, potem Stronnictwem Narodowym na emigracji) Wojciech Waisutyński, pod koniec swojego życia w 1991 roku (akurat w kontekście ZChNu, w którym wiązał niespełnione nadzieje) pisał (w liście do odchodzącego wówczas z tej partii Wiesława Walendziaka): „albo mimo wszystko ZChN (…) stanie się ośrodkiem prawdziwej tj. narodowej prawicy, albo na prawo od Kaczorów będzie proszek”.

Niestety, ta klątwa Wasiutyńskiego spełniła się po latach ze zdwojoną siłą..

Konrad Bonisławski

http://bonislawski.blog.onet.pl/