Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 

 Pedagogiczne porwanie

W tradycyjnych społeczeństwach rodzice sami zajmowali się edukacją swoich dzieci. W Rzymie w pierwszym okresie życia (do 7 lat), wychowaniem synów i córek zajmowała się matka (nawet w arystokratycznych domach!); pieczę zaś nad starszymi synami sprawował ojciec. Nieco inaczej było w starożytnej Grecji, gdzie dziecko znajdowało się pod opieką tzw. paidagogosa (niewolnika-opiekuna). Moda ta z czasem zapanowała także wśród Rzymian. W starożytności narodziła się także tradycja nauczania dzieci w szkołach przez nauczycieli. Niestety, zarabiali oni niewiele (Rzym) i nie mieli najlepszej opinii w społeczeństwie.

Pedagogika jest trudną sztuką. Rozwój techniczny sprawił, że kontynuowanie tradycji przekazywania wiedzy, np. rolniczej czy rzemieślniczej z pokolenia na pokolenie, jest dziś praktycznie niemożliwe. Kształceniem musi zajmować się szkoła i osoby trzecie. I tu pojawia się pewne niebezpieczeństwo. Sposób nauczania oraz same przekazywane treści przez „pośredników” powinny być generalnie zgodne z poglądami rodziców. Niemniej w praktyce istnieje tu duża możliwość manipulacji, z której korzysta wielu ideologów, mających wpływ na funkcjonowanie systemów szkolnych. Można wręcz mówić o swoistym pedagogicznym porwaniu naszych dzieci dokonywanym często pod osłoną państwa.

Dziecięce koszary

W czasach tzw. rewolucji francuskiej Robespierre, przedstawił w Konwencie pewien projekt oświatowy. Pomysł polegał na skoszarowaniu wszystkich dzieci w specjalnych internatach, gdzie wychowywano by je na prawdziwych demokratów, w myśl hasła: wolność, równość, braterstwo. Zgodnie z projektem wychowankowie mieli być podobnie ubierani i tak samo odżywiani. Oprócz czytania, pisania i rachowania mieli uczyć się także „naturalnej moralności”, zgodnie z wytycznymi „praojca nowoczesnej pedagogiki” Roussea’u oraz przysposabiać się do przyszłych prac fizycznych. Nieważne jakie byłyby to prace. Mogło to być nawet zbieranie i rozsypywanie kamieni po drodze. Dzieciaki miały być zabierane rodzicom w piątym roku życia i indoktrynowane w internatach do 11 r.ż. (dziewczęta) i 12 r.ż. (chłopcy), oczywiście na koszt państwa.


Sposób myślenia komunistów w dwudziestowiecznej Rosji był w tej kwestii zbliżony do myślenia rewolucjonistów francuskich. Rzeczą niemal oczywistą było dla nich, że dziecko należy do państwa i powinno być wychowywane w duchu komunistycznym. Pojawiały się nawet pomysły „upaństwowienia dzieci” i zastąpienia rodziny partią komunistyczną. To ona miała dbać o wychowanie młodzieży nie tylko w szkołach, ale też w halach fabrycznych czy kołchozach.

Kontynuatorem tej demokratycznej i demokratyczno-ludowej linii myślenia o edukacji był Adolf Hitler. W przemówieniu do wychowanków jednej z tzw. Adolf Hitler-Schule (elitarnych nazistowskich szkół) Führer mówił: „Dziś my rezerwujemy sobie prowadzenie narodu – to znaczy, tylko my jesteśmy powołani, aby prowadzić naród jako taki – każdego pojedynczego mężczyznę i każdą pojedynczą kobietę. Stosunki życiowe regulujemy my. My wychowujemy dzieci”. (cyt za: M Banasiewicz, Polityka naukowa i oświatowa hitlerowskich Niemiec na ziemiach polskich „wcielonych” do trzeciej rzeszy w okresie okupacji (1939 – 1945), Poznań 1980 r., s. 21).

Demokratyczne półkolonie

Z powyższego wynika prosty wniosek: najlepszym sposobem na odsunięcie dzieci od wpływu rodziców jest ich „upaństwowienie” (całkowite lub przynajmniej częściowe). Wcześniej jednak należy odpowiednio zideologizować szkołę. Metoda ta nie jest obca również współczesnym, demoliberalnym „zbawcom świata”. Demokraci robią to jednak w białych rękawiczkach, stosując bardziej „cywilizowane metody” i nie obnosząc się wprost z ideą „upaństwowienia” dzieci. Po prostu: mniej mówią, a więcej robią w tej kwestii. Wychodzą z założenia, że w dobie „wolności” nie można drażnić ludzi wyrywaniem dzieci z domu rodzinnego i koszarowaniem ich w osobnych miejscach. (Pomysł ten jest zresztą trudny do wykonania ze względu na jego kosztowność.) Dzisiaj ideolodzy posługują się niezwykle przydatną dla nich ideą „obowiązku szkolnego”. Dzięki temu wynalazkowi obligatoryjnie zagania się dzieci do fundamentalistycznie „neutralnej światopoglądowo szkoły”, by tam bezkarnie przerabiać ich w „Europejczyków” i w najlepszym wypadku agnostyków.

„System” ten uzupełniany jest przez silne oddziaływanie mediów i młodzieżowych ruchów subkulturowych, sterowanych przez zręcznych propagandzistów, którzy w ten sposób organizują niejako „zajęcia dodatkowe” dla młodzieży.

W efekcie tych uwarunkowań wpływ rodziców na wychowanie młodego pokolenia w wielu przypadkach jest minimalny lub wręcz zerowy. Wspomniane uwarunkowania sprawiają, że zbędne są już całodobowe koszary, które roiły się rewoluconistom. Dzisiaj całkowicie wystarczą dzienne „półkolonie” w szkołach, aby budowniczowie nowego, wspaniałego świata osiągnęli założony przez siebie plan edukacyjny.

(Przy oprac. tekstu wykorzystano następujące prace: Henri-Irénée Marrou, Historia wychowania w starożytności, przek. S. Łoś, Warszawa 1969; S. Kot, Historia wychowania, t.II, Warszawa 1996; Maria Banasiewicz, Polityka naukowa i oświatowa hitlerowskich Niemiec na ziemiach polskich „wcielonych” do trzeciej rzeszy w okresie okupacji (1939 – 1945), Poznań 1980 r)

 Dariusz Zalewski

© Wszelkie prawa zastrzeżone

Opublikowane za zgodą autora

Za:  http://www.edukacja-klasyczna.pl/pedagogiczne-porwanie