Drukuj
Kategoria: Warto przeczytać
Odsłony: 6097
Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

W ramach trwających na Ukrainie obchodów 100-lecia urodzin Stepana Bandery, przywódcy OUN i UPA, organizowane są kolejne uroczystości i imprezy. Szczególnie wiele ma miejsce na Wołyniu, tak krwawo doświadczonym przez zbrodniczą działalność ukraińskich szowinistów przed 65. laty.

W ubiegłym tygodniu, na scenie domu ludowego „Proswity” w Łucku zorganizowano wieczornicę, przedstawiającą fabularyzowane fragmenty biografii Bandery, w tym początki jego działalności, jak udział w zamordowaniu polskiego ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego. Jak stwierdzono – „czas walki z lackim panowaniem na Zachodniej Ukrainie” był kluczowy dla kształtowania się charakteru i poglądów wodza nacjonalistów.

Wystawienie sztuki «Життя як подвиг – ім’я як прапор», autorstwa Lesy Kowalczuk – zorganizowały władze miejskie Łucka, na czele z burmistrzem Bohdanem Szybą (niegdyś liderem Demokratycznej Partii Ukrainy). W swoim wystąpieniu zapewnił on zgromadzonych (w tym delegację „kombatantów” UPA), że dołoży wszelkich starań, by jak najszybciej w stolicy Wołynia powstał pomnik Bandery. – Україна буде міцною тоді, коли буде міцною наша віра – wołał, mając na myśli więź ideową łączącą współczesne władze ukraińskie z poglądami OUN-UPA.

Zgromadzeni wysłuchali koncertu pieśni upowskich i siczowych, odebrali też błogosławieństwo od przedstawicieli Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej (Patriarchatu Kijowskiego), a także – ze szczególnym wzruszeniem – od Wasyla Kusznira, komendanta Krajowego Bractwa OUN-UPA im. „Kłyma Sawura” (przywódcy i organizatora rzezi wołyńskiej).

Łuck jest miastem partnerskim Lublina, którego władze (z Platformy Obywatelskiej) nie kwapią się jednak do zajęcia stanowiska w sprawie upamiętniania zbrodniarzy przez naszych rzekomych „przyjaciół”.

Tablice na granicach

Podobnie zresztą dzieje się na szczeblu regionalnym. Od kilku tygodni przekraczających granicę przez najbardziej uczęszczane przejście Dorohusk/Jagodzin witają nowe tablice przydrożne, głoszące „Wołyń – Kraj Partyzanckiej Sławy”. Niestety, historia nie odnotowała większej aktywności na tym terenie ukraińskiej partyzantki wymierzonej przeciw Niemcom. Raczej nie chodzi też o AK, czy partyzantkę sowiecką. Jedynym „dorobkiem” tzw. partyzantów UPA w dawnym województwie wołyńskim jest bestialskie wyrżnięcie blisko 1.200 polskich wsi i wymordowanie co najmniej 100 tysięcy ich mieszkańców. Terror banderowców ostatecznie w końcu 1944 r. i w 1945 r. został ograniczony do terenów leśnych w powiecie krzemienieckim i południowej części powiatu rówieńskiego. Dopiero w czerwcu 1946r., po akcji „Wielka Blokada” oddziały zbrojne UPA na Wołyniu przestały istnieć. Jak widać – administracja regionalna (podległa prezydentowi Juszczence) nie wstydzi się jednak sięgać do miłych sobie wzorców.

„Chełmszczyna zawsze ukraińska”?!

Na Wołyniu rośnie aktywność SWOBODY (wcześniej działającej jako Socjal-Nacjonalistyczna Partia Ukrainy). Dotychczas ciesząca się śladowym poparciem, wiosną zdobyła aż 34,69 proc. proc. w tarnopolskich wyborach lokalnych, zwyciężając dzięki hasłom walki z kryzysem i odsunięcia dotychczasowych elit, ale także resentymentom upowskim i hasłom antypolskim. Partia jest bardzo widoczna we Lwowie i okolicach. Jej działacze starali się nie dopuścić do wspólnych uroczystości w Hucie Pieniackiej, posuwając się nawet do rozkopania drogi, którą na miejsce miały dotrzeć delegacje polskie i ukraińskie. Wszystko oczywiście przy całkowitej bierności organów porządków, skupiających się na ganianiu polskiej ekipy telewizyjnej. SWOBODA szybko też odsłoniła (zbudowany w ciągu jednego dnia!) monument ku czci czterech konfidentów gestapo zlikwidowanych przez AK w Brodach…

Teraz szowiniści dotarli też o Łucka. Pod koniec marca, wraz z lokalnym ziomkostwem – towarzystwem „Холмщина” i jego młodzieżówką, „Swoboda” zorganizowała obchody 65 rocznicy „niszczenia ukraińskich wsi na terenie Chełmszczyzny”. „Chełm zawsze ukraiński!” – brzmiało główne hasło uroczystości. Uczestnicy gloryfikowali oczywiście „herosów z UPA” pomijając fakt, że właśnie przeniknięcie band z Wołynia było przyczyną akcji zbrojnej polskiego podziemia, wymierzonego w ich potencjalne zaplecze, zaś ofiarami banderowców padali także miejscowi Ukraińcy, niechętni agresywnej propagandzie przybyszów i broniący się przed zwyczajną grabieżą i przymusowym wcielaniem do band.

Co ciekawe, szowinistyczna partia walczy także z lokalną władzą na Wołyniu, atakując np. szefa obwodowej administracji, Mikołaja Romaniuka za… uczczenie 90-lecia powołania ukraińskiego Komsomołu. Cóż, takie wybiórcze podejście do historii i granie historycznymi resentymentami nie jest rzadkością również w Polsce, w przypadku Ukrainy jednak – co warto podkreślić – odcinanie się np. od tradycji udziału Ukraińców w walce z Niemcami idzie często w parze z agresywną antypolskością oraz antyrosyjskością.

Nie jest tajemnicą, że – przynajmniej w Łucku – swobodowcy (choć formalnie opozycyjni) po cichu współpracują z lokalnymi agendami formacji bliskich Julii Tymoszenko (ostatnio pochopnie w Polsce uznanej za mniej pro-banderowską od Juszczenki).

Regres stosunków

Pomimo tych faktów, elity polityczne w Polsce (tak z PO, jak PiS i SLD) uparcie starają się przemilczeć narastanie ukraińskiego szowinizmu, bądź też przedstawiają go jako zjawisko marginalne. Tymczasem od dłuższego czasu staje się on dominującą tendencją ideową władz już nie tylko Lwowa (co trwa od lat), ale także kolejnych obwodów Wołynia i Zachodniej Ukrainy. Brak zdecydowanych reakcji na pierwsze objawy akcji antypolskich jedynie poszerzył zakres tego co wolno, a wręcz wypada lokalnym elitom politycznym zza Buga.

Tak się złożyło, że w ramach swej działalności samorządowej przez kilka lat kierowałem pracami strony polskiej EUROREGIONU BUG, jestem korespondentem ukraińskich gazet. Nie ulega wątpliwości, że realna współpraca transgraniczna, jest bez wątpienia w interesie partnerów z Polski, Ukrainy i Białorusi. Realna, to jest taka, której na przeszkodzie nie leżą np. szkodliwe dla wszystkich obostrzenia w ruchu granicznym, potęgowane małpią złośliwością polskich (niestety) służb celnych połączona z łapówkarstwem ich ukraińskich odpowiedników. Nie może jednak być też tak, że kolejki na przejściach są jedynym problemem, od święta dostrzeganym przez władze lokalne. Kwestia odpowiedzialności za historię jest tu bodaj czy nie ważniejsza, bowiem dotąd niemal nie tknięta.

Strona polska ma tu szczególnie wiele zaniedbań wstydząc się stawać po stronie prawdy, by wspomnieć ostatnie ogólnopolskie obchody wołyńskie. Nastąpił wyraźny regres, nawet w porównaniu z ostatnimi laty. Jeszcze na początku dekady gestom pojednania, wychodzącym z Chełma i Lublina, jak np. wizja odsłonięcia pomnika Króla Daniela Halickiego w Chełmie – towarzyszyło zrozumienie Ukraińców (wprawdzie tylko zabużańskich) dla czczenia żołnierzy Hrubieszowskiego Batalionu BCh walczących z banderowcami. Przykładów takich było więcej. Tymczasem dziś nieustannemu biciu się w piersi władz polskich towarzyszy tym większa hucpa szowinistów. Polaka starającego się o wjazd do kraju, czy Kartę Polaka traktuje się często w naszych konsulatach jak podejrzanego przemytnika, czy gastarbeitera – zaś po plecach klepie się następców UPA. Zaś jej chwalcom – wręcza się doktoraty honoris causa KUL…

Dwie strony medalu

Przyczyny takiego stanu rzeczy są dwie. Z jednej strony winna jest dominująca w Polsce tzw. „polityczna poprawność”, w myśl której można i należy potępiać własny (nieważne, prawdziwy czy urojony) nacjonalizm, w odniesieniu do innych nacji zaś doszukiwać się trzeba jedynie wyrządzonych im krzywd (również niekoniecznie autentycznych). Metoda ta daje szczególnie fatalne następstwa wobec krajów i środowisk odpornych na szkodliwą propagandę, przeciwstawiających jej własną, agresywną dumę, a często… kompleksy. W takich przypadkach polit-poprawne „anse” odbierane są jako przejaw słabości i upadku – i trudno temu poglądowi nie przyznać trochę racji…

Druga postawa jest bodaj jeszcze dziwniejsza, opiera się bowiem na dziwacznej fascynacji oprawcą, jakimś zbiorowym syndromie sztokholmskim, który każe zwolennikom niektórych polskich partii wykonywać unisono pieśni UPA wraz z nieco rozbawionymi tym osobnikami marzącymi o ostrzeniu siekier.

Oba opisane stanowiska dominują niestety obecnie wśród lokalnych i krajowych elit politycznych Polski. Ich bierność (a co gorsza również popełniane błędy) nie pozwalają mieć nadziei na zmianę stanowiska. Tymczasem sprzeciw wobec zakłamywania historii najnowszej obecnego pogranicza jesteśmy winni nie tylko ofiarom, ale współczesnym i przyszłym pokoleniom – zresztą także ukraińskim. Choćby po to, by pomóc im uniknąć zaczadzenia ideologią, która już raz doprowadziła ten kraj na skraj upadku i wojny domowej, tworząc mur między niedawnymi sąsiadami i przyjaciółmi.

Polskie prawo wyraźnie nakłada na samorządowe władze wojewódzkie obowiązek prowadzenia efektywnej polityki międzyregionalnej. Odniesienie się do niepokojących wydarzeń na Wołyniu z pewnością byłoby właściwą formą realizacji tego zadania.

Konrad Rękas

Rozszerzona wersja artykułów ukazujących się na łamach „Kresów – Tygodnika Chełmskiego”

Za: konserwatyzm.pl
Za: http://www.bibula.com/?p=10429