
Z  Krzysztofem Wyszkowskim, publicystą, działaczem ruchu  niepodległościowego w PRL, niezależnym obserwatorem obrad Okrągłego  Stołu,  rozmawia Bogusław Rąpała
 
 Platforma Obywatelska często powołuje się na swoje korzenie  solidarnościowe.  Czy Pańskim zdaniem ma do tego prawo?
 - Platforma powstała z rozłamu w Unii Wolności, która niewątpliwie miała  swoje  początki w ruchu solidarnościowym. Ale kiedy przewodniczący tej partii  Bronisław  Geremek nie wpuścił do jej kierownictwa działaczy z dawnego Kongresu  Liberalno-Demokratycznego, były funkcjonariusz wywiadu PRL Gromosław  Czempiński  zorganizował liberałom nowe ugrupowanie. A więc człowiek tworzący  Platformę,  główny jej wynalazca i organizator, zalicza się do tych, którzy bardzo  czynnie  zwalczali "Solidarność", bo sam walczył z nią na całym świecie. Jeśli  mówimy o  korzeniach PO, to właśnie tego zaprawionego w bojach, zaufanego  człowieka  komunistycznej policji politycznej trzeba wymienić na pierwszym miejscu.  Kiedy  widzi się Donalda Tuska w towarzystwie duchownych, warto pamiętać, że  mentor  Tuska w 1976 r. pisał raporty na ks. kard. Karola Wojtyłę, który udał  się z  wizytą duszpasterską do Stanów Zjednoczonych. 
 
 Czyli nie "trzej tenorzy": Tusk, Płażyński i Olechowski, ale gen.  Czempiński  położył kamień węgielny pod budowę PO?
 - To gen. Czempiński stanowił posowiecką skamielinę, na której zbudowano  tę  partię. Sam przyznawał, że celowo ukrył swoją obecność, co nie zmienia  faktu, iż  on i inni ludzie związani z komunistycznymi i postkomunistycznymi  służbami  specjalnymi, którzy wymyślili i zbudowali to ugrupowanie, są jądrem  Platformy  Obywatelskiej. Reszta to na ogół tylko wystawa. Wiadomo również, że  razem z  ludźmi tajnych służb do Platformy weszła cała masa innych beneficjentów  PRL  związanych z PZPR, którzy zresztą działali już wcześniej w samym KLD.  Nawiasem  mówiąc, KLD również był od początku wspierany przez osoby związane z  Wojskowymi  Służbami Informacyjnymi. Mówimy więc o całej fali ludzi, którzy z  "Solidarnością" nie mieli nic wspólnego, a wręcz ją zwalczali. 
 
 Świętej pamięci Maciej Płażyński, znany ze swej działalności w ruchu  solidarnościowym, szybko opuścił szeregi partii.
 - Uznano, że na wierzchu trzeba ustawić atrakcyjną powłokę,  symbolizowaną przez  śp. Macieja Płażyńskiego, który niewątpliwie, jeśli chodzi o ruch  solidarnościowy - szczególnie ten z okresu po wprowadzeniu stanu  wojennego - ma  duże zasługi. Płażyński opuścił szeregi partii, oświadczając, iż  odchodzi  właśnie dlatego, że Platforma sprzeniewierzyła się deklarowanym  oficjalnie  założeniom, a jej działalność jest sprzeczna z zasadami politycznymi  zakorzenionymi w "Solidarności". Szybko się okazało, że to Andrzej  Olechowski ze  swoją agenturalną przeszłością jest w PO bardziej u siebie niż  Płażyński.
 
 Niedawno pojawiła się informacja, że Tusk rzekomo współzakładał  Studencki  Komitet Solidarności w Gdańsku w 1977 roku.
 - To jest dość zabawne, ponieważ coś o tym wiem. Nie byłem studentem,  ale ten  komitet, niejako z mojej inicjatywy, zakładany był przez moją ówczesną  przyjaciółkę i mojego brata, którzy zaprosili grupę studentów ze  środowiska  Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela, ale Donalda Tuska wśród nich  nie było!  Więc o współzakładaniu SKS nie mogło być mowy. Rzeczywiście, później  pojawił się  gdzieś na obrzeżach działalności tego Komitetu, ale przypisywanie sobie  współzałożycielstwa na oficjalnej stronie internetowej jest grubym,  charakterystycznym dla jego mentalności, nadużyciem. 
 
 A działalność Tuska w Wolnych Związkach Zawodowych poprzedzających  "Solidarność", o której sam publicznie wspomina, to również nadużycie?
 - Nie tak dawno widziałem go, kiedy opowiadał o swojej aktywności w WZZ,  o tym,  że spotykał się z Lechem Wałęsą. Bardzo mnie to ubawiło, bo rzeczywiście  może i  gdzieś tam się incydentalnie pojawił, ale mówienie o współpracy z Wałęsą  w  Wolnych Związkach Zawodowych jest niepoważne. Tym bardziej że sam Lech  Wałęsa  współpracował z WZZ z pozycji raczej nieznaczącej. Trzeba powiedzieć, iż  wiele  lat później Tusk z kolegami tworzyli "Przegląd Polityczny", a w 1988 r.  wspomagali strajki w Stoczni Gdańskiej i - ogólnie rzecz ujmując -  należeli do  ruchu solidarnościowego. Ale od momentu, gdy Tusk silnie związał się z  układem  posowieckim, a więc z takimi ludźmi, jak np. Wiktor Kubiak, którego  niesamowita  aktywność biznesowo-polityczna została opisana w raporcie o WSI,  powoływanie się  na korzenie solidarnościowe jest czystą propagandą. To nie idee  "Solidarności",  a ludzie ze służb specjalnych, którzy na polecenie Wojciecha  Jaruzelskiego i  Czesława Kiszczaka zajmowali się tworzeniem nowej geografii politycznej  po  Okrągłym Stole, są tłem politycznym Tuska.
 
 Jako jeden z ważnych argumentów na użytek tezy o swoim  solidarnościowym  rodowodzie Platforma wykorzystuje poparcie Lecha Wałęsy.
 - Propaganda III RP, szczególnie ta kierowana przez agentów SB i WSI,  utożsamia  "Solidarność" z Lechem Wałęsą. Jej celem jest zagłuszenie idei  solidarnościowych  i zastąpienie ich praktyką polityczną byłego TW "Bolka". Kiedy w 1983 r.  komitet  noblowski postanowił przyznać nagrodę ruchowi "Solidarność", musiał to  zrobić w  sposób pośredni, ponieważ związek był już oficjalnie zdelegalizowany.  Chcąc  uniknąć konfrontacji z władzami komunistycznymi PRL i całym blokiem  sowieckim,  ale i z uwagi na konieczność szanowania międzynarodowego porządku  prawnego  zakazującego wspierania organizacji podziemnych, komitet zdecydował się  nagrodzić jedną konkretną osobę - członka tego ruchu. Wybór padł na  Wałęsę,  pomimo że posiadano już wtedy dokumenty świadczące o jego agenturalnej  przeszłości. Jednak wszyscy mieli wówczas świadomość, że była to nagroda  dla  całej "Solidarności". W tym okresie utrzymywałem z Wałęsą bliskie  kontakty i  widziałem, jak grzecznie, posłusznie i solennie zapewniał, że wie, iż to  nie  jest nagroda dla niego, ale dla całego ruchu solidarnościowego. Ale po  jakimś  czasie, wraz z pozyskiwaniem wsparcia ze strony Czesława Kiszczaka,  Wałęsa  przestał się liczyć z opinią działaczy "Solidarności" i zaczął  twierdzić, że to  jest jego nagroda. Nie tylko przywłaszczył sobie tytuł, który wcześniej  uznawał  za własność wszystkich członków ruchu, ale i wziął pieniądze, a  następnie  ogłosił, że cała "Solidarność" i jej spuścizna są jego dziełem.  Towarzyszyłem mu  podczas strajków w stoczni w 1980 i 1988 r., przygotowywałem jego  kampanię  prezydencką w 1990 r., więc dobrze wiem, co jest jego dziełem, a co nie.   Twierdzenie zatem, że Lech Wałęsa to "Solidarność", i że jeśli on nas  popiera,  to oznacza, iż to my reprezentujemy wartości ruchu "Solidarności", jest  po  prostu kłamstwem. 
 
 Zresztą środowisko Unii Wolności wcześniej niejednokrotnie ostro  atakowało  Wałęsę.
 - Unia Wolności była z nim w nienawistnym zwarciu. Przecież kandydatem  tych  środowisk na prezydenta był Tadeusz Mazowiecki. Wówczas Urząd Ochrony  Państwa  zbierał dokumenty mające skompromitować Lecha Wałęsę na wypadek, gdyby w  drugiej  turze starł się on z Mazowieckim. W sytuacji, gdy do drugiej tury wszedł   Stanisław Tymiński, cały ten plan i dossier agenturalne Wałęsy przestało  być  potrzebne. Z czasem wszyscy ci ludzie, jako uczestnicy Okrągłego Stołu  chcący  wypełniać zawarte wtedy zobowiązania, znaleźli się po jednej stronie  wobec oporu  społeczeństwa, które w momencie, gdy się zorientowało, że przymusowo  zawarty  kontrakt był szkodliwy dla Polski, zażądało jego rewizji. Do Polaków  zaczęło  docierać, że była to zmowa na rzecz wspólnego rządzenia ponad  społeczeństwem i  niedopuszczenia do rozwoju rzetelnej demokracji. Od tego momentu  istnieje sojusz  Mazowieckiego, Michnika i tych wszystkich, którzy kiedyś gardzili Wałęsą  i  zwalczali go ze wszystkich sił, a teraz we własnym interesie zawzięcie  go  bronią. 
 
 Rozmawialiśmy o ludziach. Teraz chciałbym zapytać o ideały  solidarnościowe w  programie i samych działaniach Platformy Obywatelskiej.
 - Na tym poziomie sztuczne wykorzystywanie legendy "Solidarności" we  własnym  interesie politycznym jest najbardziej jawne. Nigdy w niczym, poza  antykomunizmem, środowisko Donalda Tuska z fundamentami ideowymi  "Solidarności"  nie miało nic wspólnego. "Solidarność" niewątpliwie była ruchem  społecznym, z  misją służenia szerokim kręgom społecznym i realizacji idei  sprawiedliwości.  Tymczasem Tusk i jego środowisko opowiedzieli się za prostackim  liberalizmem,  zgodnie z którym każdy daje sobie radę tak, jak potrafi, a świat należy  do ludzi  dynamicznych, przebojowych i pozbawionych skrupułów moralnych. Reszta to   niewarta uwagi masa, która musi się podporządkować. To z etosem  solidarnościowym  absolutnie nie miało nic wspólnego. Tusk, jak sam o sobie mówił w tym  okresie,  był "macherem z zaplecza" do załatwiania interesów partyjnych. Z  wartościami  "Solidarności", i w ogóle ze sferą idei charakterystycznych dla  nowoczesnej  polskości miało to niewiele wspólnego. 
 
 Czy postawa rządu spisująca na straty polskie stocznie może służyć  jako  symboliczny przykład ostatecznego porzucenia ideałów "Solidarności"?
 - Rzeczywiście, w tym przypadku ma to bardzo symboliczny wymiar. 16  sierpnia  1980 r., a więc wtedy, kiedy Wałęsa zakończył pierwszy strajk  stoczniowy,  rozpoczął się również wielki strajk ogólnopolski. U jego podstaw legło  przeświadczenie, że nie można realizować wyłącznie interesu jednej grupy  czy  pracowników jednego zakładu, ale trzeba walczyć o interes zbiorowy  całego  społeczeństwa, wszystkich robotników i zawodów. Z wyrzeczenia się  realizacji  własnego interesu na rzecz dobra wspólnego powstała "Solidarność". To  bardzo  charakterystyczne, że właśnie Stocznia Gdańska, która była symbolem  takiego  sposobu stawiania problemów politycznych i takiego sposobu uprawiania  polityki,  została zniszczona, a ludzie rozgonieni. Przykład Stoczni Gdańskiej i  innych  stoczni, od których się rozpoczął ten marsz ku niepodległości, dokładnie   pokazuje, że Platforma chce się wyprzeć tych korzeni, chce je  zlikwidować i  zatrzeć. A mit Wałęsy ma to wszystko zakłamać i zasłonić. 
 
 Obecnie Platformę tworzą ludzie, których wyłącznymi intencjami są  kariera i  władza.
 - To partia ludzi absolutnie pragmatycznych, zlepek różnych "macherów z  zaplecza", którzy tak jak Tusk doszli na szczyty i ich jedynym  pragnieniem jest  utrzymanie się tam jak najdłużej. Widzę w jej szeregach miernoty, osoby  podłe i  bez sumienia, którym władza przesłania rzeczywistość, które potrafiły  bez  skrupułów walczyć z prezydentem Lechem Kaczyńskim, a teraz nie poczuwają  się z  tego powodu do winy, ani do moralnej czy politycznej odpowiedzialności.  Do tego  dochodzi gromada byłych PZPR-owców, różnych krętaczy, ludzi ze służb  specjalnych, byłych agentów, ludzi o mentalności Michała Boniego, który  przez  dwadzieścia lat twierdził, że nie był agentem, a na końcu przyznał, iż  rzeczywiście, podpisał zobowiązanie o współpracy, ale wytoczy proces  każdemu,  kto go agentem nazwie. To rzeczywiście zjawisko bardzo dobre do  obserwacji  choroby, którą dla wielu tych ludzi jest polityka traktowana jako  popularność  publiczna, dostęp do pieniędzy i stanowisk, możliwość wykorzystywania  służb  specjalnych, tajnych informacji i przeprowadzania różnego rodzaju  operacji na  społeczeństwie. To gra, w której najważniejsze jest sprawowanie władzy,  której  utrata może oznaczać pociągniecie do odpowiedzialności. 
 
 Czy Pana to zaskakuje?
 - Tak, przyznaję, że przynajmniej w odniesieniu do ludzi, których znałem  z  okresu, gdy deklarowali patriotyzm, zaskakuje mnie cynizm i niska jakość   prowadzonej polityki. Warto porównać układ Kwaśniewski - Miller - Oleksy  z  układem Tusk - Komorowski - Drzewiecki i reszta. Doświadczenie  polityczne tych  pierwszych powodowało - ciążyła na nich przeszłość Kata, Minima czy  Olina - że  starannie się kryli i starali prezentować opinii publicznej jako osoby  przyzwoite. Mimo to afera Rywina zmiotła Millera. A teraz okazuje się,  że z  Tuskiem jest inaczej, że taki Drzewiecki, główny kasjer Donka i  Platformy, który  powinien stać się Rywinem tego układu, potrafi uniknąć odpowiedzialności  i nie  zaszkodzić swojej partii. Wystarczy, że PO mówi: Ale my kochamy ludzi,  my  kochamy społeczeństwo i chcemy dobrze. Ich stać na taką bezczelność,  przy której  stare kadry szkolone przez KGB są jak grzeczne dzieci. Okazuje się, że  pojawiła  się nowa jakość. To mnie rzeczywiście zaskakuje. Nie spodziewałem się,  że coś  takiego jest możliwe. 
 
 Od lat obserwuje Pan polską scenę polityczną, początki i upadki wielu  partii  politycznych. W czym można upatrywać szansy na odsunięcie PO od władzy?
 - Kiedy zaczynałem działalność polityczną jeszcze przed "Solidarnością",   wierzyłem w wolę wolności Polaków i ich zdrowy rozsądek. Nadal w to  wierzę.  Myślę, że przeżywamy okres jakiegoś "zaczadzenia", jakiegoś  przejściowego  ogłupienia publicznego. Jest wiele czynników osłabiających  samoświadomość i  spójność społeczną, umiejętnie pobudzane są antagonizmy wewnętrzne,  istnieje coś  takiego jak postawa wstydzenia się polskości. Ale to się musi skończyć.  Polacy  nie są najgłupszym narodem w Europie, którym wiecznie można bezkarnie  manipulować. Wierzę, że nie potrwa to długo, że wkrótce pęknie i nagle  wszyscy  będą się zastanawiać - naprawdę Tusk mógł być polskim premierem?!
 
 Dziękuję za rozmowę.

