 
 Po objęciu wszystkich najważniejszych  stanowisk w państwie Platforma Obywatelska bierze się za porządki w  świecie mediów. Wszak politycy tej partii doskonale wiedzą, że nie ma to  jak siła propagandy medialnej, zwłaszcza propagandy totalnej. A więc  całe media w ręce władzy! Platforma w ekspresowym tempie realizuje to  hasło. Tak, aby jak najszybciej, jeszcze przed jesiennymi wyborami  samorządowymi, zbudować nowy, wspaniały medialny ład. Aby jedynie  słuszna linia zdążyła zapracować na przyszłoroczne wybory parlamentarne.  
Na pierwszy ogień poszły fotele w Krajowej Radzie  Radiofonii i Telewizji. Bo przecież przejęcie tego konstytucyjnego  organu umożliwia w pierwszej kolejności skok na media publiczne. W  dalszej perspektywie pozwala zaś na kształtowanie świata mediów - to  Krajowa Rada przydziela lub zabiera koncesje radiowe i telewizyjne.  Mając do dyspozycji ten organ, można faworyzować jednych, a  dyskryminować drugich. Zwłaszcza zrobić porządek z niepokornymi wolnymi  mediami. Za kogo najpierw się zabrać? Politycy Platformy nie kryli  nigdy, że najwyższy czas zrobić porządek z toruńską rozgłośnią, która  psuje im nastrój przy porannym przeglądzie prasy.
Powrót  monopolu
Krajowa Rada składa się z pięciu członków. Dwóch  wskazuje prezydent, kolejnych dwóch wybiera Sejm, a ostatniego Senat. Po  raz pierwszy w blisko dwudziestoletniej historii tego organu został on  odwołany w całości. Udało się to oczywiście partii, nie bez powodu  zwanej miłośniczką POprawnej demokracji. Kalendarium tej akcji jest  imponujące. Szturm nastąpił zaraz po katastrofie smoleńskiej, a jego  powodzenie było zręcznym wykorzystaniem politycznych skutków narodowego  dramatu.
Zgodnie z postanowieniami ustawy o radiofonii i telewizji  Krajowa Rada może być odwołana tylko w jednym przypadku. Wtedy, gdy jej  coroczne sprawozdanie z działalności zostanie odrzucone aż przez trzy  konstytucyjne organy: Sejm, Senat i prezydenta RP. Dotychczas nie było  to możliwe, gdyż nie było jeszcze takiej sytuacji, aby wszystkie te trzy  organy znajdowały się w rękach jednej opcji politycznej. Zresztą celem  twórców tej ustawy było maksymalne zagwarantowanie apolityczności  Krajowej Rady, zwłaszcza od bieżących układów politycznych, stąd taki  zapis. Nie przewidzieli jednego: że historia zatoczy swoiste koło, że w  Polsce może powtórzyć się partyjny monopol władzy w wydaniu nowej  "jedynie słusznej przewodniej siły narodu". Znamienność tego faktu  zauważyła nawet i odpowiednio skomentowała parlamentarna partia lubiąca  nazywać siebie lewicą. 
Pierwszy szturm nastąpił 28 maja, gdy  zdominowany przez Platformę Senat odrzucił sprawozdanie Krajowej Rady. Z  niewielkim opóźnieniem - Platforma dogadywała się z lewicą - 10 czerwca  sprawozdanie to zostało odrzucone przez Sejm. Za to błyskawicznie, już  14 czerwca, pełniący obowiązki prezydent, polityk Platformy, podpisał  postanowienie w sprawie wygaśnięcia kadencji wszystkich członków  Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. To ostatnie było kolejnym  przykładem, co oznacza "tymczasowe pełnienie obowiązków w zastępstwie" w  świetle standardów Platformy Obywatelskiej.
Kłótnia w  rodzinie
Tym samym otworzyła się droga do przejęcia Krajowej Rady  przez Platformę. Już 7 lipca Bronisław Komorowski powołał dwóch  członków Krajowej Rady. Znamienne, że nie poczekał z tym do dnia  zaprzysiężenia, jako prezydent państwa, ale uczynił to dokładnie w  ostatnim dniu pełnienia przez siebie obowiązków głowy państwa. W tym  momencie zaczęła się wrzawa w samej Platformie i wspierających ją  mediach. Bo powołani kandydaci widocznie okazali się większymi kolegami  nowego prezydenta niż szefa Platformy. Trzeba było widzieć też minę  marszałka Sejmu Grzegorza Schetyny, pełniącego od 8 lipca obowiązki  prezydenta. Czyżby początek wojny o podział łupów w politycznej rodzinie  PO?
Bronisław Komorowski powołał do Krajowej Rady swoich partyjnych  kolegów. Jak zauważył przy tej okazji jeden z liderów Platformy, tych  dwóch członków daje nowemu prezydentowi i samej PO pakiet kontrolny w  Krajowej Radzie. Podpisanie ich nominacji, czyli kształtowanie składu  konstytucyjnego organu państwa, to rzeczywiście "pełnienie w zastępstwie  obowiązków" w wydaniu Platformy. Po raz kolejny politycy tej partii  dali dowód na to, że gdy w grę wchodzi podział politycznych łupów, nie  liczą się nawet pozory dobrych obyczajów czy tzw. standardów w życiu  publicznym. A zachowanie tych standardów było głównym postulatem  wyborczym PO tak w ostatniej kampanii parlamentarnej, jak i  prezydenckiej. Przy czym partia ta oskarżała wtedy wszystkich dookoła -  oprócz siebie, oczywiście - o łamanie tych wymogów.
Na ironię  zakrawają słowa posłanki PO, przewodniczącej sejmowej Komisji Kultury i  Środków Przekazu, pani Iwony Śledzińskiej-Katarasińskiej, że intencją  dokonywanych przez Platformę zmian jest "przegonienie polityków" z  Krajowej Rady. Rzeczywiście - zgodnie z polityczną nowomową - w  przypadku Platformy to przegonienie sprowadza się do czystek, tak aby  zwolnić miejsca dla partyjnych kolegów. Wszak osoby powołane przez pana  Komorowskiego to byli działacze Platformy. Ale już jesteśmy  przyzwyczajeni do takich słownych klocków. Politycy tej partii rzadko  mówią wprost. Często słyszę opinię, że to środowisko jest uosobieniem  politycznego faryzeizmu. 
TVN-bis
Teraz nastąpił czas  wyboru pozostałych członków KRRiT. Sejm ma wybrać dwóch, a Senat  jednego. W Senacie Platforma zgłosiła swojego kandydata (uzgodnionego z  PSL) i zapewne to on zostanie powołany. Toteż PO już ma "swoją"  większość w Krajowej Radzie. W Sejmie zgłoszono czterech kandydatów -  dwóch rekomendowanych przez PiS (Platforma natychmiast zapowiedziała, że  ich nie poprze). Dwóch kolejnych zgłosiła lewica. Co do tych ostatnich -  rzecznik klubu PO oceniła, że są to "merytoryczne kandydatury".  Wszystko więc wiadomo. PO z lewicą uzupełnią skład Krajowej Rady, w  której większość ma mieć Platforma.
Kolejnym etapem będą "wielkie  porządki" w publicznych mediach. Bo to Krajowa Rada wybiera rady  nadzorcze publicznych mediów. Natomiast rady nadzorcze wybierają  członków zarządów tych mediów. Tym samym PO zagwarantuje sobie  propagandę w zbliżających się wyborach samorządowych i parlamentarnych.  Niektórzy dziennikarze już z przekąsem komentują, że przy Woronicza  powstanie - w sensie ideowym - nowa TVN-bis jako drugie medialne ramię  Platformy. Jaki będzie następny krok tej partii? Likwidacja mediów  publicznych albo uczynienie z nich skansenu ku uciesze komercyjnej  konkurencji? Ta ostatnia zapewne rozraduje się możliwością zagarnięcia  schedy po mediach publicznych na medialnym rynku (wpływy z reklam).  Byłaby to swoista wypłata tej partii dla medialnych dobrodziejów. A może  politycy PO zrealizują swoje dawne marzenie o podziale mediów  publicznych? W końcu nie tak dawno mówili, że TVP jest za duża, po co  tyle programów, wystarczy jeden ogólnopolski plus ewentualnie  regionalne, choć niekoniecznie. Chodzi tu o podział na następujące  części: tzw. publiczną obsadzoną przez własne środowiska i tzw.  skomercjalizowaną, czyli uwłaszczoną przez swoich.
Nie ulega  wątpliwości, że swoistym ukoronowaniem powyższego procesu byłaby  realizacja platformerskich marzeń o likwidacji niezależnych mediów,  takich jak np. Telewizja Trwam czy Radio Maryja. Zamknięty zostałby tym  samym krąg jedynie słusznej propagandy. Dalszym ciągiem dokonywanych  przez Platformę zmian ma być bowiem kształtowanie nowego "poprawnego"  ładu medialnego w Polsce.
Najważniejszą konsekwencją zachodzących  zmian jest to, że gwałtownie kurczy się sfera wolności w medialnej  przestrzeni. Stąd też niepomiernie wzrasta znaczenie nielicznych  niezależnych, wolnych mediów w Polsce. Ogromnie wzrasta znaczenie takich  źródeł informacji i miejsc dyskusji społecznej, jakimi są w  szczególności Radio Maryja, Telewizja Trwam i "Nasz Dziennik".
Jak  swoiste memento mogą posłużyć słynne już - w niechlubnym sensie - słowa  szefostwa PO, że jeśli opozycja się nie zmieni, to wyginie jak  dinozaury. Monopolizacja propagandowa mediów oznacza, że dla wszystkich,  którzy myślą inaczej niż władcy przestrzeni medialnej, przestrzeń ta  zamyka się, ze wszystkimi tego konsekwencjami włącznie.
Nasz Dziennik, 2010-07-18
Autor  jest doktorem nauk prawnych, pracownikiem naukowym na Wydziale Prawa  Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II i wykładowcą w  WSKSiM, specjalistą w zakresie prawa mediów. W latach 1991-1993 i  1997-2005 był posłem na Sejm
