Kara za "złe wychowanie"
 Chcąc oszczędzić swojej dziesięcioletniej córce zajęć z seksedukacji,  państwo Korejwowie nie zezwolili jej na udział w tego typu lekcjach.  Uwzględniając wniosek szkoły, sąd pierwszej instancji ograniczył władzę  rodzicielską poprzez poddanie jej nadzorowi kuratora sądowego. - To było  jak grom z jasnego nieba. Otrzymałem wezwanie do stawiennictwa z córką w  sądzie rodzinnym w Olsztynie. W sądzie czekały akty urodzenia dzieci. I  prokurator, by je nam odebrać - relacjonuje "Naszemu Dziennikowi" pan  Andrzej Korejwo.
Koncepcja wychowawcza państwa Korejwów nie  wyrządzała krzywdy dzieciom, ale nie podobała się nauczycielom.  Olsztyński sąd zdecydował o ograniczeniu władzy rodzicielskiej.
W  piśmie z 29 kwietnia 2009 r. skierowanym przez dyrekcję Szkoły  Podstawowej nr 3 w Olsztynie do III Wydziału Rodzinnego i Nieletnich  Sądu Rejonowego w tym mieście sformułowany jest wniosek o rozpatrzenie  sytuacji rodzinnej dwóch córek państwa Korejwów. 
Dyrektor Joanna  Sędrowska wytacza konkretne zarzuty wobec pana Andrzeja Korejwy, ojca  dziewczynek. Sugeruje, jakoby jedna z nich, wtedy uczennica czwartej  klasy, była w szkole smutna i wystraszona. W dokumencie znajduje się  domniemanie, że może to być spowodowane zachowaniem ojca, który rzekomo  utrudnia córce dostęp do edukacji.
 "Ojciec kwestionuje wszystkie  tematy związane z rozwojem człowieka" - taką puentę znajdujemy w piśmie  do sądu. W szczególności chodzi o to, że dziewczynka nie uczestniczyła w  cyklu spotkań "Przemoc fizyczna wobec dziecka. O dotykaniu, odmawianiu i  pomaganiu, czyli jak dziecko może skutecznie sobie radzić z przemocą  fizyczną i seksualną". A spotkania te szkoła bardzo sobie ceni. Od kilku  lat prowadził je pedagog i psycholog z Poradni  Psychologiczno-Pedagogicznej nr 1 w Olsztynie. 
W zajęciach o  "dotykaniu, odmawianiu i pomaganiu" pan Korejwo dostrzegł jednak  niebezpieczeństwo niewłaściwego rozbudzania wyobraźni dziecka. - Stąd  nie zgodziłem się na uczestniczenie naszej córki w nieobowiązkowej  seksedukacji w szkole - podkreśla rodzic.
Miał do tego prawo. Zgodnie  z rozporządzeniem ministra edukacji narodowej, którego nowelizacja  obowiązuje od 1 września 2009 r., niepełnoletni uczeń nie uczestniczy w  zajęciach z edukacji seksualnej, jeżeli jego rodzice zgłoszą dyrektorowi  szkoły rezygnację na piśmie (par. 4.1). - Uczyniliśmy to 2 września  2009 r. - relacjonuje pan Korejwo. - Osobiście uważam, że o takich  rzeczach nie rozmawia się z dziećmi w wieku 10 lat - zauważa.
Państwo  Korejwowie mają świadomość swoich praw. Jak tłumaczą, to rodzice  decydują o wychowaniu i edukowaniu swoich dzieci, także w sferze  prokreacji. Mówi o tym Konstytucja RP, która w art. 48 stanowi o  wychowywaniu dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami z uwzględnieniem  stopnia dojrzałości dziecka.
Jednak lista zastrzeżeń jest znacznie  bogatsza. Szkoła miała za złe ojcu kwestionowanie ocen wystawianych  dziecku przez nauczycieli, formułowanie przez niego uwag do zadań  pojawiających się na sprawdzianach z matematyki czy do niektórych treści  i zdjęć ze szkolnych podręczników, np. reprodukcji z książki do  plastyki.
- Jako rodzic mam prawo i obowiązek dbać o prawidłowy i  właściwy rozwój moich dzieci. Tam gdzie zachodzi konieczność, mam prawo  interweniować, gdy uważam za niestosowne działanie wychowawców czy  pedagogów - kontruje pan Korejwo, który o perypetiach swojej rodziny  postanowił opowiedzieć "Naszemu Dziennikowi".
To dlatego na szkolnym  zebraniu Andrzej Korejwo zaprezentował podręcznik do plastyki. -  Zauważyłem, że autor zamiast osiągnięć architektury, prezentacji stylów  czy sztuki sakralnej zamieścił nieproporcjonalnie liczne akty nagich  kobiet i mężczyzn. Zwracałem uwagę, że pokazywanie obrazów nagich ciał  kobiecych i męskich dziesięciolatkom na lekcji plastyki jest niestosowne  i niewłaściwe w publicznej instytucji państwowej, jaką jest szkoła  podstawowa - mówi ojciec.
Bo to katolicka rodzina
Placówka  skarży się też sądowi, że ojciec nie podał do szkolnej dokumentacji  numeru PESEL podczas zapisywania do pierwszej klasy drugiej córki. Co na  to Andrzej Korejwo? - Pani dyrektor zarzuca mi, że nie podałem PESEL-u  dziecka, podczas gdy jego podanie nie jest obowiązkowe. Brak tej  informacji nie wpływa na promocję dziecka do następnej klasy. Poza tym  szkoła nie podaje przepisów, na podstawie których wymaga numeru PESEL -  tłumaczy.
W rodzinie Korejwo jest pięcioro dzieci. "Jest to rodzina  katolicka. Rodzice prawdopodobnie nie pracują. Pan Andrzej Korejwo,  zapytany o miejsce zatrudnienia, powiedział, że to tajemnica" - ubolewa  dyrektor szkoły. Jednocześnie przyznaje, że nieposyłana na kwestionowane  zajęcia antyprzemocowe czy szkolne dyskoteki uczennica "jest miła,  sympatyczna, zadbana, nie sprawia kłopotów wychowawczych". 
- Pani  dyrektor w donosie do sądu podaje naszą przynależność wyznaniową,  podczas gdy w Polsce 93 proc. obywateli jest takiego samego wyznania.  Podając przynależność religijną, naruszono przepisy o wolności i  swobodach religijnych, o czym stanowi art. 53 par. 7 Konstytucji RP -  podnosi pan Korejwo, cytując: "Nikt nie może być obowiązany przez organy  władzy publicznej do ujawnienia swojego światopoglądu, przekonań  religijnych lub wyznania". 
Korejwo kwestionuje też inne zarzuty  placówki, jak ten, że ze szkołą kontaktuje się tylko ojciec rodziny. -  Ze szkołą kontaktuje się i kontaktowała także moja żona. A na temat  pisma wystosowanego przez szkołę do sądu i treści w nim zawartych nikt  nigdy z nami wcześniej nie rozmawiał - zaznacza. - Wszystkie decyzje  związane ze szkołą i z naszymi dziećmi podejmujemy z mężem wspólnie. Ja o  wszystkim wiem, w szkole bywam często, a to, co pani dyrektor napisała,  było nieprawdą - dodaje Małgorzata Korejwo. 
Chcieliśmy o sprawę zapytać szkołę, jednak dyrektor odmówiła rozmowy z "Naszym Dziennikiem".
Pod nadzorem kuratora
To  było jak grom z jasnego nieba. - Otrzymałem wezwanie do stawiennictwa z  córką do sądu rodzinnego w Olsztynie. W sądzie czekały akty urodzenia  dzieci. I prokurator, by odebrać nam dzieci - relacjonuje pan Andrzej.
Sąd  Rejonowy III Wydział Rodzinny i Nieletnich w Postanowieniu z 7  października 2009 r. poddał wykonywanie władzy rodzicielskiej państwa  Korejwo kontroli kuratora sądowego z obowiązkiem składania kwartalnych  sprawozdań z nadzoru.
Sprawozdania kuratora miałyby pozwolić na  ocenienie wpływu rodziców na dzieci - "(...) czy rzeczywiście są one tak  silnie zdominowane i zastraszane przez rodziców, jak to wynika z  zebranych do tej pory dowodów". Sąd rejonowy zobowiązał też Andrzeja  Korejwę do nieutrudniania realizowania obowiązku szkolnego przez  małoletnie córki. Matkę dzieci zobowiązał zaś do zaangażowania się w  proces edukacji szkolnej dzieci. 
Według argumentacji sądu, ojciec  dziecka - nie pozwalając mu na uczestniczenie w niektórych zajęciach -  uniemożliwiał mu integrację z klasą oraz naruszał przysługujące dzieciom  prawo do nauki i rozwoju. Zachowanie pana Korejwy miało destabilizować  pracę nauczycieli, rzekomo przeszkadzało innym uczniom w nauce i  istotnie wpływało na postawę jego własnych dzieci, które w związku z  zachowaniem ojca mogły czuć dyskomfort psychiczny, być nim zażenowane i  zawstydzone.
Sąd rejonowy przyznał jednocześnie, że nie rozpoznawał  zarzutów Andrzeja Korejwy odnośnie do programu szkolnego i  obowiązujących podręczników, uznał je bowiem za... niemające znaczenia w  sprawie. Ustanawiając nadzór kuratorski "jako niezbędny do  monitorowania sytuacji rodzinnej rodziny Korejwo", sąd stwierdził  jednocześnie, że istnieje konieczność powstrzymania ojca dzieci od "tak  silnej ingerencji w proces edukacji córek".
"Przeprowadzone  postępowanie dowodowe potwierdziło (...) w ogromnej większości  prawdziwość informacji przekazanych przez szkołę" - konkluduje sąd. Nie  ujawnia jednak, na jakim materiale dowodowym się oparł, formułując ten  wniosek.
Zabrakło krytycyzmu?
Sąd przyznaje, że sprawa  nie dotyczyła kwestii zagrożenia zdrowia lub życia dzieci - chodziło o  sposób wykonywania władzy rodzicielskiej. - Ta sprawa była na tle  podejścia rodziców do programu edukacyjnego realizowanego przez szkołę -  tłumaczy Krystyna Skiepko, wiceprezes Sądu Rejonowego w Olsztynie. -  Chodziło o przyjęty sposób wychowania, o koncepcję wychowawczą na tle  edukacji - dodaje. Jak wyjaśnia, w takim przypadku sąd jest zobligowany  wszcząć postępowanie z urzędu oraz przeprowadzić postępowanie dowodowe.
Kwestie  te reguluje kodeks postępowania cywilnego, a konkretnie art. 570 - "Sąd  opiekuńczy może wszcząć postępowanie z urzędu", oraz art. 572 par. 1 -  "Każdy, komu znane jest zdarzenie uzasadniające wszczęcie postępowania z  urzędu, obowiązany jest zawiadomić o nim sąd opiekuńczy". Paragraf 2  tego artykułu doprecyzowuje: "Obowiązek wymieniony w ¤ 1 ciąży przede  wszystkim na urzędach stanu cywilnego, sądach, prokuratorach,  notariuszach, komornikach, organach samorządu i administracji rządowej,  organach policji, placówkach oświatowych, opiekunach społecznych oraz  organizacjach i zakładach zajmujących się opieką nad dziećmi lub osobami  psychicznie chorymi". Jednak jak wskazuje Skiepko, są takie przypadki,  gdy sąd nic nie robi, stwierdzając, że nie ma podstaw do ingerencji. -  To są bardzo trudne decyzje dla sądu, bo sąd wie, że władza rodzicielska  i sposób wykonywania tej władzy zależy od rodzica - zaznacza. 
Czy  sąd nie przesadził? - Polskie prawo przewiduje wszczęcie postępowania  przez sąd rodzinny, kiedy otrzymuje on wiadomość o zaistnieniu zdarzeń  szkodzących dziecku. Ale to nie oznacza, że sąd musi przyjmować te  informacje bezkrytycznie. W tym wypadku reakcja sądu rejonowego była, w  moim przekonaniu, bezpodstawna. Dotyczyła bowiem drażliwej kwestii,  która leżała w gestii rodzica. Szkoła nie jest jeszcze uprawniona do  arbitralnego decydowania, co jest w tym zakresie lepsze lub gorsze dla  dziecka. Jeżeli ponadto oboje rodzice są zgodni co do wychowania  dziecka, to szkoła jako organ administracji publicznej nie może w to  ingerować. Powinna raczej zająć się kwestią realnej przemocy w szkole  czy problemem narkomanii - ocenia w rozmowie z "Naszym Dziennikiem"  mecenas Piotr Kwiecień specjalizujący się w prawie rodzinnym. 
Warto o  tym mówić, bo w dobie bezrefleksyjnego lansowania "poprawności  politycznej" podobna sytuacja może zaburzyć spokój także innych rodzin. -  To rodzice mają prawo i obowiązek wychowania swoich dzieci. Nikt nie  może ich zmusić do tego, by zgodzili się na uczestniczenie swoich dzieci  w zajęciach, które burzą na przykład system wartości przyjęty w  rodzinie - stwierdza Ryszard Proksa, szef Sekcji Krajowej Oświaty i  Wychowania NSZZ "Solidarność".
Z sądu do sądu
Obie  córki państwa Korejwo nadal są uczennicami Szkoły Podstawowej nr 3 w  Olsztynie. Rodzice są zadowoleni, że dobrze się uczą i nie sprawiają  problemów wychowawczych.
Od postanowienia Sądu Rejonowego w Olsztynie  Korejwowie wnieśli apelację do Sądu Okręgowego w Olsztynie VI Wydział  Cywilny Rodzinny. Ten zmienił zaskarżone postanowienie, stwierdzając  brak podstaw do ograniczenia władzy rodzicielskiej nad córkami.  Jednocześnie podkreślił prawidłowość sprawowania władzy rodzicielskiej i  uznał argumentację państwa Korejwo, powołujących się na przepisy  konstytucyjne, według których to rodzice mają swobodę w kształtowaniu  poglądów i wychowaniu swoich dzieci, "zaś dotychczas poczyniony przez  nich trud wychowawczy nie wskazuje na jakiekolwiek zaniedbania w tym  zakresie". Tym razem nie było wątpliwości, że "w miarę prawidłowo  funkcjonujące środowisko rodzinne ma zdecydowanie pierwszeństwo w  procesie wychowania dzieci względem innych środowisk, w tym środowiska  szkolnego". Sąd stwierdza wreszcie, że "dążenie do unifikacji w  wychowywaniu i kształceniu dzieci charakteryzowało władzę totalitarną, a  władza demokratyczna pozwala na to, by niektórzy podlegli jej obywatele  według własnego wyboru żyli w warunkach cywilizacyjnych i ekonomicznych  (...)". Postanowienie to jest prawomocne. 
- Sąd na ten moment przy  braku zmiany okoliczności uznaje, że brak jest podstaw do ograniczenia  władzy rodzicielskiej. To są tzw. ruchome orzeczenia. W razie zmiany  okoliczności mogą one ulec zmianie. Tu nie ma czegoś takiego jak powaga  rzeczy osądzonych. Jeśli sąd rodzinny stwierdzi jakieś zaniedbania  dotyczące opieki nad dziećmi, może ponownie wszcząć postępowanie o  ograniczenie [władzy rodzicielskiej - przyp. red.] - tłumaczy sędzia  Elżbieta Budna, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Olsztynie. Jak  dodaje, sąd może wszcząć takie postępowanie na formalny wniosek, który  może złożyć m.in. szkoła. - A nawet jeśli to będzie osoba nieuprawniona,  to też ten wniosek uzna za sygnał do podjęcia czynności sprawdzających,  na przykład wysłania kuratora - mówi sędzia.
W grudniu 2009 r.  Andrzej Korejwo zwrócił się do Prokuratury Rejonowej w Olsztynie o  rozpatrzenie sprawy donosu, który w sądzie rejonowym złożyła szkoła. Jak  wynika z tego zawiadomienia, córka państwa Korejwo była wypytywana w  szkole o różne sprawy osobiste, m.in. o to, ile ma rodzeństwa, o  sytuację materialną rodziny, czy występują w niej patologie, omawiane  były również stosunki i więzi wewnątrzrodzinne. Jak podnosi ojciec, dane  te są chronione prawem, art. 47 Ustawy Zasadniczej, który mówi, że  "Każdy ma prawo do ochrony prawnej życia prywatnego, rodzinnego, czci i  dobrego imienia oraz do decydowania o swoim życiu osobistym".  Prokuratura Rejonowa w Olsztynie odmówiła jednak zajęcia się tą sprawą.
-  To rodzina decyduje, według jakich wartości są wychowywane jej dzieci.  Instytucja państwowa może ingerować, ale tylko wtedy, gdy dziecku  ewidentnie dzieje się krzywda, gdy jest zagrożone jego bezpieczeństwo.  Niestety, obecnie mamy taką tendencję, by państwo ingerowało we  wszystkie sfery życia rodziny. Sprawa państwa Korejwo jest tego  klasycznym przykładem - na szczęście sąd wyższej instancji uchylił  decyzję o ingerencji. To jednak nie oznacza, że problemu nie ma -  funkcjonuje już przecież ustawa o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie,  która daje taką możliwość - zauważa poseł Marzena Machałek (PiS) z  sejmowej Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży.
Anna Ambroziak
 
