W jakim stanie są tajne służby po dwóch latach rządów Platformy Obywatelskiej? W swoim bilansie rządów PO w ogóle nie wymienia służb specjalnych i to zapewne nie dlatego, że działają tym lepiej, im mniej się o nich mówi.
Upadek gabinetu Jarosława Kaczyńskiego, przejęcie władzy przez PO stały się punktem wyjścia rekonstrukcji i odbudowy systemu. PO, walcząc z PiS, straszyła Polaków wszechpotężnym państwem służb. Ta propaganda nie miała nic wspólnego z rzeczywistością i wynikała ze strachu środowisk postkomunistycznych, które traciły władzę i wpływy. Chodziło nie tyle o prawa obywatelskie, ile o monopol ludzi z komunistycznej bezpieki na panowanie w służbach. Dziś po dwóch latach rządów PO widać wyraźnie, że to Donald Tusk buduje państwo oparte na bezprawiu tajnych służb, które na powrót stają się podstawową infrastrukturą realizacji władzy politycznej i gospodarczej.
O służbach pod rządami Platformy mówi się bardzo wiele i wyłącznie źle. To też nie dziwi - liczba skandali, afer i bezprawia przez nie spowodowanych w ostatnim czasie przekroczyła wszystko, co miało miejsce w ubiegłym dwudziestoleciu. Działanie służb pod kierunkiem PO nakierowane jest na walkę polityczną z przeciwnikami oraz na osłanianie i wspieranie patologicznych działań gospodarczych.
Ukoronowaniem tego procesu są ujawnione ostatnio fakty podsłuchiwania dziennikarzy oraz adwokatów i używania treści tych podsłuchów do zwalczania niepokornej prasy. Osłanianie przez ABW działań ministra Grada w sprawie stoczni z El-Assirem w tle pokazuje, jak kluczową rolę pełnią służby w gospodarczych planach ekipy Tuska. Prawdziwy powód milczenia Platformy na temat służb jest więc inny: w ciągu ostatnich dwóch lat tajne służby zostały przekształcone w ukryty, ale faktyczny fundament władzy. Pytanie tylko, czy jest to władza Donalda Tuska i Platformy Obywatelskiej, czy kogoś zupełnie innego.
Bezradność Tuska
Donald Tusk przypisuje tajnym służbom znaczenie zasadnicze. Dlatego przejął osobiście kierownictwo nad nimi i nie powołał konstytucyjnego ministra koordynatora. Ale władza Tuska jest bardzo szczególna. Podkreśla on publicznie, że kieruje służbami, wyznacza im zadania, a także je rozlicza.
Gdy jednak przychodzi do konkretów, okazuje się, że nie wie, ile jest w Polsce podsłuchów i na jakich zasadach są realizowane. Niszczy polską kryptografię i aprobuje upowszechnienie aparatury faktycznie umożliwiającej podsłuchiwanie najważniejszych osób w państwie. Nie potrafi odpowiedzieć, jak doszło do dramatu polskiego geologa Piotra Stańczaka w Pakistanie i co się stało z wojskowym szyfrantem Zielonką. Nic nie wie o działaniach ABW w sprawie stoczni i nie potrafi wyjaśnić, jak gromadzone w Polsce dane Polaków z Białorusi znalazły się w dyspozycji KGB w Mińsku. Pozwala na bezkarny wyjazd szpiegów rosyjskich i pozostawia nietkniętą ich siatkę w kluczowych instytucjach państwa. Zapowiada wielką reformę służb, a potem z niej rezygnuje, nawet nie wyjaśniając powodów. Aprobuje bezprawne podsłuchy, rewizje, nocne przesłuchania, odbieranie cer-, tyfikatów dostępu do tajemnicy jako narzędzia walki z przeciwnikami politycznymi. A gdy skandal już zmusza do reakcji, ujawnia swoją dziecinną bezsilność i na pytanie o dymisję zastępcy szefa ABW, który ewidentnie powinien zostać usunięty, odpowiada: ABW nie złożyła wniosku o dymisję, więc nie będzie decyzji personalnych.
Sprawa ppłk. Jacka Mąki z ABW jak w soczewce pokazuje istotę obecnej sytuacji w służbach specjalnych. Premier, zwierzchnik służb, nie jest w stanie odwołać swego podwładnego, bo ten nie złożył wniosku o dymisję! Tak wygląda relacja między służbami specjalnymi a Donaldem Tuskiem. Służby informują, decydują, rządzą. Premier Tusk co najwyżej może publicznie ogłosić swoją bezradność.
W istocie władzę nad służbami sprawuje szef ABW Krzysztof Bondaryk, który skupił w swoim ręku nie tylko decyzje personalne, ale w ciągu ubiegłych dwóch lat doprowadził do instytucjonalnego podporządkowania pozostałych służb ABW. Kluczowe znaczenie miały dwie ustawy: o nowelizacji ustawy o informacjach niejawnych oraz o zarządzaniu kryzysowym. Ta pierwsza pozwala Bondarykowi kontrolować wszystkie służby w dziedzinie ochrony informacji niejawnej, a także przyznawania certyfikatów dostępu do tej informacji osobom oraz przedsiębiorstwom. Oznacza to de facto kontrolę olbrzymiej części polskiej gospodarki (większość inwestycji wymaga dostępu do informacji niejawnej), a także decydowanie o składzie kadry państwowej i urzędniczej, gdyż nie można zajmować kierowniczych stanowisk bez takiego dostępu. Ustawa o zarządzaniu kryzysowym pozwala z kolei na sytuowanie w instytucjach państwowych i w przedsiębiorstwach osób zobowiązanych do informowania ABW o sytuacji, co może oznaczać wszystko. Sieć ta zostaje spięta przez Centrum Antyterrorystyczne usytuowane w istocie jako wydział ABW i podporządkowujące sobie działanie wszystkich służb w tej dziedzinie.
Jak centrum wykorzystuje swoją olbrzymią władzę? Dobrym przykładem był tzw. raport gruziński, gdy CAT, bazując przede wszystkim na źródłach rosyjskich, skompromitował się zupełną niezdolnością zebrania bezstronnej informacji. Zamiast obiektywnego raportu powstał polityczny paszkwil atakujący głowę państwa i zaprzyjaźnioną Gruzję, która odparła wielkomocarstwowe ataki Rosji.
Zupełną nieudolnością wykazało się Centrum w sprawie porwania śmierci P. Stańczaka. Do czego więc - poza osłanianiem nieudolności rządzących - służy ta machina oplatająca swoją siecią całe polskie życie gospodarcze i społeczne, wnikająca we wszystkie dziedziny i uprawniona do uzyskiwania informacji od każdej jednostki organizacyjnej państwa polskiego? Na te pytania nie potrafi oczywiście odpowiedzieć premier, a nie chce ten, kto naprawdę decyduje.
Taka właśnie sytuacja doprowadziła Krzysztofa Kwiatkowskiego do dramatycznego stwierdzenia, że w polskich służbach panuje zupełny chaos, którego nikt nie kontroluje. Mam niestety inne zdanie, obawiam się, że służby zostały sprawnie odbudowane przez ludzi takich jak Krzysztof Bondaryk i ppłk Mąka, z wykorzystaniem najgorszych wzorców, i stały się prawdziwym aparatem sprawowania władzy. Nie jest też przypadkiem, że najważniejsze stanowiska w służbach otrzymali ludzie z tzw. wydziału II A UOP, przetestowani przy sprawie Modrzejewskiego. To wierny i sprawny zespół gwarantujący szczególne działania w sprawach gospodarczych.
Qui prodest
Na koniec warto odpowiedzieć na pytanie, czyja to ręka kieruje tak skonstruowanymi służbami? Zapewne nie ręka Donalda Tuska, pokornie pytającego Bondaryka, czy można zwolnić funkcjonariusza korzystającego we własnym interesie z podsłuchów dziennikarzy. Wydaje się, że odpowiedzi trzeba szukać tam, gdzie wskazuje stara rzymska zasada: uczynił ten, kto korzysta.
Prześledzenie kariery Krzysztofa Bondaryka w wielkim biznesie pokazuje krąg oligarchów rozszerzających w ostatnich latach niepomiernie swoje wpływy i zakres działania. Jeżeli dodamy do tego fakt, że rząd Tuska przygotowuje największe w ostatnim dwudziestoleciu prywatyzacje dotyczące m.in. energetyki, będziemy mieli odpowiedź na dręczące nas pytania.
Przypomnijmy: żadna z prywatyzacji ubiegłych dwudziestu lat nie odbyła się bez decyzji ludzi służb specjalnych. Jak wielką rolę może odegrać ABW, pokazała sprawa stoczni szczecińskiej i gdyńskiej oraz afera El-Assira. Ale to wszystko były przedbiegi, zdjęcia próbne, przygotowania do prawdziwego skoku na kasę.
Polska energetyka warta jest dziesiątki miliardów złotych, a przede wszystkim oznacza być albo nie być państwa polskiego. Ten, kto będzie decydował ojej prywatyzacji, kto zapewni sobie dostęp do kluczowej informacji, sieci pośredników i osłonę służb specjalnych, będzie w istocie decydował o naszym losie. Warto z tej perspektywy przyjrzeć się walce o władzę, pieniądze i wpływy nie tylko wśród polityków, którzy czasem są tylko kukiełkami, ale także wśród oligarchów dysponujących fortunami, mediami, a wreszcie i tajnymi służbami.
Antoni Macierewicz
Gazeta Polska, 18.11.2009
Za: http://www.glos.com.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=1668&Itemid=138438434243