Centroprawica rządziła już w Polsce trzy razy (w czterech, czy licząc inaczej pięciu rządach) za każdym razem z marnym skutkiem, tak dla siebie, jak dla kraju. Głównie dlatego, że prezentując się jako siła antyukładowa, niosąca za sobą jakąś zasadniczą zmianę jakościową – tzw. prawica post-solidarnościowa nie różni się ani w swej genezie, ani formacji intelekturalno-ideowej, ani powiązań międzynarodowych od pozostałych sił politycznych III RP.
Kłopotliwe dziedzictwo
Rząd Jana Olszewskiego miał być „rządem przełomu”, formowanym w rzekomej kontrze do polityki, zwłaszcza społeczno-gospodarczej realizowanej przez Leszka Balcerowicza w gabinetach Tadeusza Mazowieckiego i Jana K. Bieleckiego. Tymczasem ekipa PC-ZChN i mniejszych formacji chadeckich nawet nie podjęła próby zmiany kierunku przemian, czy choćby wstrzymania dokonywanej wówczas w dalszym ciągu złodziejskiej prywatyzacji.
Mimo to zupełnie bez żadnego związku z rzeczywistością, za to w zgodzie z obowiązującą linią propagandową – rząd Olszewskiego, a zwłaszcza jego upadek stanowią do dziś jeden z mitów założycielskich całego obozu, mający dowodzić jego szlachetnych intencji i dobrych chęci, a nie hipokryzji, nieudolności i braku zdolności kierowania państwem. Co ciekawe zresztą, ZChN-owska część centroprawicy praktycznie od razu odnalazła się w kolejnym rządzie Hanny Suchockiej, bez krępacji partycypując w neoliberalny wykańczaniu Polski.
Tym bardziej również centroprawicowy rząd Jerzego Buzka (w którego skład wchodzili także obecni prominentni politycy PiS) w żaden sposób nie może być uznawany za gabinet „dobrej zmiany”, który ponoć dziś tworzą Beata Szydło pod kierunkiem Jarosława Kaczyńskiego. Koalicja AWS-UW jest zresztą dla dzisiejszej centroprawicy wspomnieniem krępującym, nie tylko bowiem ze względu na jawną wtedy jedność obozu post-solidarnościowego dekomponowania Polski, ale także jako dowód na wspólną genezę PO i PiS-u, partii, które już po rozpadzie AWS zgodnie i z jednej listy, bez żadnych większych różnic programowych startowały chwilę później do sejmików wojewódzkich. W istocie ekipa Buzka-Balcerowicza (a potem i Kaczyńskiego) zmieniała Polskę – ale tylko na gorsze, żeby przywołać choćby nieszczęsną reformę oświaty (dzielnie wtedy wspieraną przez obecnych PiS-owców z Antonim Macierewiczem na czele, trzymanym wtedy w przedpokoju AWS, więc wyjątkowo gorliwym w popieraniu wszystkich, nawet najfatalniejszych pomysłów koalicyjnych).
Pod względem społeczno-ekonomicznym była to katastrofa równie wielka, podobnie jak i na płaszczyźnie międzynarodowej. Na obu tych polach kontynuowano płaszczenie się przed oligarchami i przywódcami zachodnimi, w żaden sposób nie reprezentując, ani nie chroniąc polskiego interesu narodowego, a często działając wprost przeciw niemu (co piętnowali nieliczni, by wspomnień tylko pamiętne protesty Gabriela Janowskiego).
Rząd i cała formacja AWS-owska (a raczej ta jej część, która nie przemalowała się na PiS, czy PO) odchodziły w 2001 r. w wyjątkowej niesławie, ponosząc klęskę wyborczą jaką nie doświadczyła bezpośrednio po okresie swej władzy żadna partia czy koalicja w III RP. A przecież – czym zbyt rzadko się dziś pamięta, zwycięstwo Akcji w wyborach 1997 r. powszechnie przyjmowane było jako powiew świeżości i korzystna odmiana po arogancji i rozpasaniu panującej niemal niepodzielnie lewicy i PSL. Niestety, nie zapeszając wydaje się, że zmęczenie 8-letnimi rządami PO-PSL w bardzo podobny sposób upiększa nastawienie części patriotycznej opinii publicznej wobec nowego rządu PiS.
Zmyłka Kansas City
Tymczasem przypomnijmy sobie jak było z poprzednimi Radami Ministrów o składach podyktowanych przez J. Kaczyńskiego. Wbrew pozorom nie ma nic ani dziwnego, ani strasznego np. w powołaniu A. Macierewicza na ministra obrony narodowej, bo w końce ludzie głosowali na partię, którą jest wiceprezesem, więc niby czemu nie miałby wchodzić do rządu? Dużo większym oszustwem było skonstruowanie w 2005 r. całej wizji PiS jako obrońców „Polski solidarnej” w opozycji do „liberalnej” – a potem oddanie polityki ekonomicznej państwa w ręce prof. Zyty Gilowskiej!
Sądzenie jaka będzie polityka rządu PiS-u po składzie gabinetu wydaje się równie zwodnicze, jak opieranie się na pomysłach zgłaszanych w kampanii wyborczej. Większość z nich przypomina nieco suplementy diety – to znaczy nie wnosi niczego do rozwiązywania problemów narastających latami. Właściwie poza słusznym pomysłem kontr-reformy szkolnictwa oraz równie prawidłowym, acz mocno spóźnionym i nie stanowiącym póki co elementu większej całości postulatem obłożenia wielkich sieci handlowych podatkiem od obrotów – niewiele więcej o zamiarach PiS-u wiemy.
Obniżenie wieku emerytalnego to jeszcze nie reforma ubezpieczeń społecznych, podobnie jak i likwidacja Narodowego Funduszu Zdrowia nie odpowie na pytania jak zmieniać ubezpieczenia zdrowotne by znaleźć dodatkowe pieniądze w systemie ochrony zdrowia. Dobrym pomysłem jest wycofanie się z odrębności Prokuratury Generalnej – bo zamiast być apolityczną (jak populistycznie zapowiadano) o mało nie obaliła ona w Polsce rządu (co z tego, że fatalnego). I tak dalej, i tym podobne – można dyskutować o „500 zł na dziecko”, o „kwocie wolnej”, ale to wszystko nadal nie składa się na jakąś spójną wizję co dalej z Polską. Póki co nadal mamy więc mieć chyba do czynienia z typowym dla III RP kontynuacyjnym zarządzaniem, w granicach pozostawianych nam w związku z brakiem faktycznej suwerenności gospodarczej i geopolitycznej.
Igrzyska międzynarodowe
Trochę więcej o tym jaki może być PiS-owska władza mówi nam natomiast ruchliwość prezydenta, który kręci się po Europie nieco chaotycznie, byle tylko dowieść, że „jest aktywny”. Jak się to ma do podejmowania konkretnych decyzji – widzimy na przykładzie pierwszego sporu o szczyt maltańskiego. W ogóle wydaje się, że PiS nie wyciągnął wniosków z poprzedniego okresu swoich rządów, wciąż naiwnie licząc na jakiś „okres przejściowy”, czy sfery, których rząd i prezydent nie będą atakowani. Tymczasem jak widać z „afer” z Maltą i ministerium Macierewicza – nikt PiS-owi nie zamierza zostawiać żadnego czasu na złapanie oddechu i żadne wołanie „zamawiam!” nie wchodzi w rachubę.
To może tylko zwiększyć upór władzy w „osiąganiu sukcesów międzynarodowych”, które to dążenie stoi w jawnej dysproporcji to faktycznej pozycji Polski. Decydenci III RP mogą więc wyżywać się na wszechświatowego znaczenia wizytach w Estonii, gawędzić o pogodzie z prezydentem Francji, czy brylować na mini-szczytach NATO-wskiej drobnicy. W istocie jednak nie ma np. większego znaczenia czy ministrem obrony jest A. Macierewicz czy Jarosław Gowin, skoro i tak rządzić on będzie co najwyżej swoim gabinetem i tłumkiem generałów, a byle rakiety nie odpali, ani samolotu nie poderwie bez decyzji amerykańskiego nadzoru, czyli jakiegoś pana sierżanta siedzącego przy telefonie w kwaterze Paktu.
A mimo to, a może właśnie dlatego, choćby wraz z wyczerpywaniem się pomysłów na to co można by jeszcze odkręcić w kraju – igrzysk na forum zagranicznym może być więcej. W ten sposób łatwiej będzie bowiem pozorować naśladowanie „linii Orbana”, a przede wszystkim mówić o „rozwijaniu dziedzictwa L. Kaczyńskiego”, co jest przecież głównym, by nie rzec jedynym celem gabinetu B. Szydło i prezydentury A. Dudy. Apogeum takich pozorowanych zabiegów będzie zapewne przyszłoroczny szczyt NATO w Warszawie, niezależnie od wyników (?) skazany wręcz na bycie historycznym sukcesem tysiąclecia dla Polski.
W oczekiwaniu na ten oczywisty triumf – do polityki nowego rządu można i należy podchodzić ze spokojem, chwaląc jeśli zdarzy się coś dobrego i nie dziwiąc nadmiernie, gdy coś iście po polsku pójdzie jak zwykle źle. Żaden z poprzednich centroprawicowych gabinetów nie zrobił niczego pożytecznego dla Polski, szkodząc (może poza bezkonkurencyjnym w szkodnictwie rządem Buzka) na poziomie równym innym administrującym naszym biednym krajem w ostatnich 25 latach. W ogóle zresztą prawica post-solidarnościowa nie zrobiła zbyt wiele, mając jakby genetycznie wbudowaną nieumiejętność budowania jakichś trwałych konstrukcji programowych. I nic dziwnego zresztą, biorąc pod uwagę kto zrządzeniem historii pełni obecnie obowiązki prawicy w Polsce...
Brak spójnego pomysłu na kierunek polityki państwa (zwłaszcza gospodarczej), „zmiany” zamiast „reform”, po których w zasadzie wszystko w III RP pozostanie takie samo, próby igrzysk na arenie międzynarodowej i może trochę spektakularnych aresztowań w walce z układem i agenturą – to na razie wszystko, czego można spodziewać się po „nowym rządzie”. Słowem – nic nowego. III RP trwa sobie w najlepsze dalej.
Konrad Rękas
konserwatyzm.pl
Za: http://www.mysl-polska.pl/690