W polskiej publicystyce prawicowej, zwłaszcza zabarwionej  monarchizmem i/lub konserwatyzmem, spotyka się specyficzny obraz  porozbiorowych dziejów Ojczyzny. Kreślący go autorzy wyrażają opinię, iż  mocarstwa zaborcze miały jako państwa charakter konserwatywny (bo były  niedemokratycznymi monarchiami). Z tak sformułowanej przesłanki  wyprowadzają oni wniosek, że polscy zachowawcy powinni byli z zasady  kolaborować z zaborcami, zawsze i w każdych warunkach. Rzekomą słuszność  wniosku podważa jednak fałszywość przesłanki. Mniemanie o  konserwatyzmie państw zaborczych wyraźnie nie zalicza się do  najszczęśliwszych opinii, gdy choć pobieżnie przekartkować annały  historii. 
     
 Fryderycjańskie Prusy w XVIII wieku, epoce rozbiorów sarmackiego  imperium, zdążyły się już stać modelowym „państwem zachodnim”,  przeświadczonym o własnej, wynikającej z nowoczesności, wyższości  cywilizacyjnej i zarazem o swoim oświecicielskim posłannictwie wobec  zacofanych połaci świata. Największa z tych połaci – katolicka  Rzeczpospolita – rozciągała się tuż za ich wschodnimi granicami.  Fryderyk II wprost porównywał swą politykę do misji Francji czy Wielkiej  Brytanii w amerykańskich koloniach, nazywając Polskę europejską „Kanadą”, a Polaków europejskimi „Irokezami”, których trzeba dopiero  ucywilizować. Opublikował nawet utwór „Orangutan  Europy”, gdzie szydził, iż w przeciwieństwie do Europejczyków  Polacy wywodzą się od tej właśnie małpy. Obiektem szczególnych ataków  starego Fryca, i oczywiście koronnym dowodem polskiej ciemnoty, stał się  katolicyzm. Ów rewolucjonista na tronie, mason i ateista, marzył o  likwidacji papiestwa. „Wcześniej czy  później spostrzegą się ludzie, że państwo Papieża zabrać nietrudno, a  wtedy do nas palium należy i raz przecie skończy się spektakl. Żaden z  mocarzy europejskich nie uzna Namiestnikiem Chrystusowym człowieka,  obcemu rządowi uległego: każdy więc dla siebie zamianuje patriarchę.  Wówczas powoli odłączą się wszyscy od wspólnej jedności, i każde  królestwo będzie miało swój język i swoją religię…” – pisał w  liście do Woltera. Nic tedy dziwnego, że tacy luminarze  zachodnioeuropejskiego postępu,  jak znany filozof i matematyk Jean d’Alembert czy wspomniany Wolter  głośno wyrażali radość z zaniesienia przez oświeceniowe Prusy polskim „dzikusom” ogłady na bagnetach, a  ten drugi chwalił antypolskie paszkwile Fryderyka i uzasadniał zabór we  własnej publicystyce. 
     
 Paradoksalnie, nie mniejszą dozę zachodniego progresizmu w stosunku do  Polski wykazała w tamtej epoce położona od niej na wschód Rosja. Poddana  przed kilkudziesięciu laty przymusowej, brutalnej westernizacji przez  Piotra I, kolejnego rewolucjonistę na tronie, uchodziła w oczach swej  elity politycznej za państwo par  excellence nowoczesne i światłe. Tworzący tę elitę  modernizatorzy, odziani w peruki i zachodnie fraki, postrzegali  natomiast sarmacką, kontuszową Rzeczpospolitą jako państwo dogłębnie  zorientalizowane: bastion obskurantyzmu w samym sercu przenikniętej  duchem „oświecenia” Europy, któremu trzeba dopiero zanieść  dobrodziejstwa modernizacji, dla dobra ludzkości choćby siłą. Istotnie, w  kręgach europejskich oświeceniowych progresistów państwo Sarmatów „zaśniedziałością swych średniowiecznych  urządzeń uchodziło za Chiny europejskie”, jak wyraził się wielki  konserwatywny historyk prof. Józef  Szujski (1835-1883). W Petersburgu, podobnie jak w Berlinie,  największą zawadę dla postępu, a tym samym najpilniejszy przedmiot  modernizacji (czyli ataku), widziano w polskim katolicyzmie. W celu jej  przezwyciężenia rosyjski ambasador w Warszawie, Nikołaj książę Repnin –  wówczas faktyczny rządca Polski – oraz prymas Gabriel Podoski, należący  do purpuratów nasiąkniętych doktrynami „oświecenia”, a wyniesiony na  urząd (być może z tego właśnie powodu) przez Repnina, pod koniec 1767 r.  opracowali projekt oderwania od Stolicy Apostolskiej polskiego  Kościoła, na czele którego miała stanąć „jurysdykcja duchowa narodowa” – Nieustający Synod  Narodowy, złożony po połowie z przedstawicieli kleru i laikatu,  sprawujący wyłączną kontrolę nad całym kościelnym majątkiem, w tym nad  własnością zakonów. Katoliccy kapłani staliby się urzędnikami  państwowymi, pobierającymi pensje. Władza nuncjuszy apostolskich  zostałaby zlikwidowana; rosyjski kanclerz Nikita Panin radził zresztą w  razie oporu aresztować nuncjusza i w ten sposób wreszcie „wytępić papieską władzę” w  Rzeczypospolitej. Repnin zamierzał zmusić polski Sejm do uchwalenia tej  destrukcyjnej reformy większością głosów. Do realizacji projektu nie  doszło, ponieważ Katarzyna II ostatecznie nie zdecydowała się  zatwierdzić planu przygotowanego przez swoich funkcjonariuszy.  Imperatorowa ochoczo gościła jednak na petersburskim dworze ideologów  wywrotowych prądów w rodzaju Denisa Diderota. Jako profesor w liceum w  Carskim Siole, przeznaczonym dla dzieci rosyjskich arystokratów,  pracował pod przybranym nazwiskiem de Boudry brat Jean-Paula Marata,  jednego z liderów Wielkiej Rewolucji Antyfrancuskiej. 
     
 W prześladowaniu Kościoła katolickiego Prusy i Rosję prześcigał jednak  chyba, przynajmniej początkowo, trzeci zaborca – ten sam, który summa summarum odegrał w historii  Polski relatywnie najlepszą rolę. W pierwszym i trzecim rozbiorze  południowe ziemie Rzeczypospolitej zagarnęła Austria, przynosząc ze sobą  system zwany józefinizmem. Jego twórca, cesarz rzymski Józef II, to  jeszcze jeden rewolucjonista na tronie. W „Ustawie o tolerancji” (sic!) z  1781 r. ogłosił się najwyższą władzą we wszelkich sprawach kościelnych  innych niż dogmaty. Rozkazał usunąć ze świątyń wszystkie przybrania  krzyży, ołtarzy i świętych obrazów. Zakazał biskupom utrudniać wiernym  czytanie Pisma Świętego oraz jakichkolwiek książek dopuszczonych przez  państwową cenzurę, a także krytykować jakiekolwiek książki zaakceptowane  przez państwowych cenzorów. Patentem z 1782 r. zabronił ogłaszania  statutów diecezjalnych bez akceptacji państwowej cenzury oraz wydał  rozkaz usunięcia z brewiarzy, pod groźbą kar finansowych, wzmianek o  złożeniu z tronu przez Papieży króla Franków Childeryka III i cesarza  rzymskiego Henryka IV oraz o rzuceniu klątwy (za herezję ikonoklazmu) na  wschodnio-rzymskiego cesarza Leona III Izauryjczyka. W tym samym roku  zakazał dotykania relikwii i świętych obrazów. Czterema patentami z lat  1781-1783 zabronił klerowi katolickiemu z terytorium Austrii  jakichkolwiek kontaktów ze Stolicą Apostolską lub innymi zwierzchnikami  rezydującymi za granicą bez zgody władz państwowych. Żadne bulle, breve  ani inne dokumenty papieskie (w tym ogłaszające odpusty) nie mogły być  rozpowszechniane na terenie cesarstwa Habsburgów, o ile nie przeszły  wcześniej pozytywnie przez państwową cenzurę; postępowy cesarz swoimi  aktami prawnymi „zniósł” niektóre wydane wcześniej bulle, a inne nakazał  zniszczyć, wprowadzając kary za posiadanie choćby jednego egzemplarza. W  1783 r. zakazał wydawania paszportów osobom udającym się na pielgrzymkę  do Rzymu. W tym samym roku zdelegalizował wszelkie procesje poza  odbywanymi w święta Wielkanocy i Bożego Ciała. Rozporządzenie z 1783 r.  zobligowało wszystkich kaznodziejów do przedkładania państwowym cenzorom  każdego kazania na piśmie do akceptacji przed jego wygłoszeniem, z  podaniem planowanego miejsca i czasu wygłoszenia oraz listy książek  wykorzystanych przy jego pisaniu. Ze szczególną zawziętością Józef II  tępił zakony. W 1782 r. zredukował liczbę zakonników w Austrii z  siedemdziesięciu do dwudziestu siedmiu tysięcy oraz zlikwidował sześćset  dwadzieścia cztery klasztory, w tym z zasady wszystkie klasztory  żeńskie, nie zajmujące się opieką nad dziećmi lub chorymi. Pozostałe  klasztory pozbawił autonomii, podporządkowując je biskupom diecezjalnym  (których z kolei podporządkował państwu); usunięto z nich opatów i  przeorów, a ich miejsce zajęli jako nadzorcy i zarządcy z ramienia  państwa tzw. komendatariusze. Cesarz zabronił prowincjałom wizytować  klasztory i uzależnił moc obowiązującą statutów poszczególnych zakonów  od zatwierdzenia ich przez państwo. Rozporządzeniem z 1785 r.  uniemożliwił nakładanie klątw i kar kościelnych bez zgody sądu. Patentem  z 1786 r. zakazał budowania w kościołach więcej niż trzech ołtarzy, a  także używania nadliczbowych w tych kościołach, gdzie już istniały  więcej niż trzy. Zablokował możliwość kształcenia austriackich kleryków w  Państwie Kościelnym, zmuszając ich do nauki w specjalnie utworzonych w  Wiedniu i w diecezjach państwowych seminariach, wyjętych spod władzy  biskupów. Od początku XIX wieku odgórnie propagowano w Austrii pojęcie „cesarsko-królewskiej katolickiej religii”.  System józefiński, choć stopniowo ograniczany, przetrwał do końca lat  czterdziestych dziewiętnastego wieku. Funkcjonował jeszcze, gdy doszło  do bestialskiej rzezi galicyjskiej 1846 roku. Zbrodnię tę przygotowali  austriaccy urzędnicy (kluczową rolę odegrał Rusin Joachim Chomiński,  komisarz obwodowy w Tarnowie), celowo rewoltując włościan przeciw  szlachcie; na najwyższym szczeblu miał ją podobno zlecić sam szef  austriackiego rządu, kanclerz Klemens książę von Metternich. 
    Bieg historii wskazuje jednak, iż Austria nie została przyjęta do  nieformalnego sojuszu Prus i Rosji na arenie międzynarodowej, którego  głębinowym fundamentem pozostawała wrogość do katolicyzmu. Krakowski  konserwatysta prof. Stanisław hrabia  Tarnowski (1835-1917) wspomina: „Zbliżała  je także – choć może nie zawsze same o tym myślały – nienawiść  zasadnicza do świata i Kościoła katolickiego, do starych katolickich  monarchii i społeczeństw, Austrii i Francji.” Prawda zawarta w  tej obserwacji z całą mocą ujawniła się w drugiej połowie XIX wieku, gdy  – jak pisze wybitny analityk europejskiej dyplomacji Julian Klaczko (1825-1906), katolicki  konserwatysta i monarchista – państwo pruskie przeistoczyło się  całkowicie w „rewolucyjną monarchię”.  Prusy sprzymierzyły się taktycznie z rządzonymi przez stronnictwo  wolnomularskie zjednoczonymi Włochami, by wspólnie z nimi pobić i  rozerwać katolicką Austrię. Wcześniej dyplomacja królestwa Prus zawarła w  sekrecie porozumienie antyaustriackie z lewicowymi, republikańskimi  rewolucjonistami Giuseppe Mazziniego. Poprzez konsekwentne popieranie  zjednoczenia Włoch rękami wolnomularzy oraz poprzez rozbicie chroniącej  je militarnie Francji, Prusy doprowadziły do likwidacji Państwa  Kościelnego. Mazzini przyznał wówczas, że właściwym celem działań nie  było pozbawienie Papieża władzy świeckiej, ale zlikwidowanie papiestwa  jako takiego, „że trzeba być hipokrytą  albo człowiekiem bez logiki, by szanować Papieża jako naczelnika  Kościoła, a wywracać go jak rządcę jego państewka”. Na trupach  niezależnych katolickich monarchii południa Niemiec państwo pruskie  zjednoczyło obszar dawnej Rzeszy w Cesarstwo Niemieckie, by wkrótce  rozpętać na jego terenie Kulturkampf  – prześladowanie Kościoła. Ustawami z lat 1873-1875 Bismarck odebrał  Kościołowi nadzór nad szkolnictwem oraz władzę prowadzenia akt stanu  cywilnego, zastępując kanoniczny ślub świeckim kontraktem cywilnym,  objął natomiast kontrolą państwa kształcenie kapłanów (seminaria  znalazły się pod państwowym nadzorem) oraz obsadę stanowisk kościelnych  do probostw włącznie. Święcenia kapłańskie mógł odtąd otrzymać jedynie  niemiecki obywatel, każdorazowo za zgodą władz świeckich i po zdaniu  państwowych egzaminów. „Nie należy żyć  w błędzie, mówiono: rewolucja jedynie korzysta z wojny wydanej w  Niemczech katolicyzmowi, a wielką i naiwną jest iluzja tych, którzy w  szkodach wyrządzanych papiestwu chcą upatrywać korzyści dla idei  protestanckiej. Wystarczy rzucić okiem na hufce Kulturkampfu, by  rozpoznać ich bóstwo; na sztandarze swym mają jasno wyrażony znak, pod  którym chcą zwyciężać. Czy bowiem szczerzy protestanci, ewangelicy, dla  których prawdą jest Ewangelia, idą pierwsi w szeregu, czy tylko  towarzyszą życzeniami atakującym? Nie, zaiste; ci, którzy zatrzymali z  Reformy nie czczą nazwę tylko, lecz jej siłę, ci otwarcie i ze wstrętem  potępiają tę walkę i w duszy boleją nad nią. Czują sprawiedliwie, że  wśród wstrząśnień naszej epoki, tak głęboko poruszonej geniuszem  negacji, sprawy religijne są między sobą solidarne, równie jak i  interesy konserwatywne. Zapaleni w walce, najgorliwsi w niej są właśnie  tacy, którzy nie uznają bóstwa, a za religię mają pozytywizm, a między  tymi nie rozpoznawałby Luter swoich uczniów. Wielki wróg Rzymu w  szesnastym wieku dbał o Objawienie, dbał o Biblię i o dogmat łaski.  Apostoł z Wittenbergi wierzył mocno w skuteczność łaski przez wiarę;  apostołowie z Berlina wierzą w nią przez powodzenie.” –  podsumowywał politykę Prus Julian Klaczko. 
     
 W antykatolickich zapędach nie ustępowała Prusom Rosja. W kwietniu 1866  r. gubernator Litwy (noszącej w rosyjskim państwie nazwę Kraju  Północno-Zachodniego), gen. Konstantin von Kauffman, opracował projekt „stworzenia hierarchii  zachodnio-katolickiej, niezależnej od Rzymu”. Plan przewidywał  zmuszenie katolickiego duchowieństwa do podpisania się pod deklaracją  wypowiedzenia posłuszeństwa Stolicy Świętej w imieniu katolików żyjących  w Rosji, a następnie utworzenia z niego Rosyjskiego Kościoła  Katolickiego, podległego kolegium duchownemu w Petersburgu i władzom  państwowym. Projektu tego nie udało się zrealizować, mimo, iż Kauffman  napełnił księżmi rosyjskie więzienia. Likwidował też zaciekle katolickie  klasztory: zaledwie dwuletnie (1865-1866) rządy carskiego generała z  zastanych przezeń na Litwie stu siedemdziesięciu trzech klasztorów  przetrwało jedynie trzydzieści. Popowstaniową polityką (anty)kościelną  rosyjskiego rządu tak opisał Stanisław Tarnowski, podkreślając jej  wyraźnie eksterminacyjny charakter: „Po  wychowaniu, posiadanie ziemi. Na Litwie i Rusi katolik i Polak nie może  jej nabyć, nawet kiedy jest rosyjskim poddanym; w Królestwie nie może  jej odziedziczyć, jeżeli nim nie jest. (…). Nie wolno księdzu bez  pozwolenia ruszyć się z parafii; nie wolno biskupowi bez opowiedzenia  się objeżdżać diecezji; nie wolno przypominać, że małżeństwo z ludźmi  innej wiary dozwolone jest tylko pod warunkiem, że dzieci będą  katolickie; nie wolno przyjmować do zakonów, niech wymrą ci, którzy  żyją, a potem koniec. Tak jest tam, gdzie jest lepiej. A tam, gdzie  gorzej? Tam z samych wileńskich, dwóch biskupów na wygnaniu, tam  kościoła założyć, ani walącego się naprawić nie można; tam o kilka mil  od kościoła, bez nabożeństw, bez nauk, bez Sakramentów, niech żyją i  umierają. Zdziczeją? Zepsują się? Mniejsza o to; a ci, co mniej  rozumieją i rozróżniają, jak się dobrze za Kościołem stęsknią, to pomału  oswoją się z naszym i do niego wejdą. Parafie znosić – jest ich za  wiele. Seminaria być muszą jeszcze, bo inaczej Rzym podniósłby krzyk za  wielki, ale w nich pod pozorem nauki rosyjskiego języka, niech świecki i  prawosławny uczy historii kościelnej. Układy z Rzymem prowadzić  tymczasem, nawet zawierać i podpisywać, tylko je w wykonaniu przebiegle  obchodzić. Tam jest tak, gdzie nie najgorzej jeszcze. A gdzie najgorzej?  Tam pewnego dnia cesarz podpisał, że katolików greckiego obrządku nie  ma na świecie, więc być ich nie może. Tam knuty i strzały, i wsie całe w  stawie pławione na mrozie; tam wsie całe powyrywane, wywiezione w głąb  Rosji, tam bez chrztu, bez ślubu, bez spowiedzi żyją ludzie, co na obcą  wiarę przejść nie chcą; tam żony od mężów, a dzieci od matek odrywane,  na resztę życia wiedzieć o sobie przestają. Tam, jeżeli twój dziad czy  pradziad był unitą, musisz być prawosławnym albo z życiem uciekać. Tam  ksiądz katolicki nie śmie ci dać chrztu przy urodzeniu, ani wiatyku przy  śmierci, bo jego łaciński kościół zamkną. Tam matka niemowlęciu rozbiła  głowę o mur kościoła, mówiąc, że jej Bóg ten grzech przebaczy, bo dla  zbawienia duszy tego dziecka poświęca jego życie.” Wspomnienia  owych przerażających praktyk układają się w zupełnie inny obraz  wschodniego zaborcy, niż ten, w jaki wierzą niektórzy współcześni  prawicowi publicyści. W ocenie Tarnowskiego, bezpośredniego świadka  epoki, a także zachowawcy broniącego „pryncypu monarchicznego”, rzekomo  „konserwatywny” carat działał w Polsce jak reżim  anarchiczno-rewolucyjny, wręcz jakobiński: „W jakiej zasadzie, w jakim prawie znajdzie rząd oparcie, żeby  ład w tym społeczeństwie utrzymać, kiedy sam żadnej zasady, żadnego  prawa nie szanował, a wszystkie pogwałcił? Jeżeli zechce bronić  własności, anarchista przypomni mu Polskę, przymusowe sprzedaże, zakazy  dziedziczenia, konfiskaty, i powie, że własność nie jest prawem. Jeżeli  zechce bronić religii, anarchista przypomni Polskę i powie, że religia i  kościoły są od tego, by je prześladować. A jeżeli odwoła się do  patriotyzmu, do wielkości Rosji, do jej bezpieczeństwa, to anarchista  odpowie, że rację stanu reprezentuje zawsze ten, kto mocniejszy, i ona  do tego pojęcia się stosuje: la raison d’état est la raison du plus fort  – a że dziś on mocny, więc racja stanu i interes Rosji jest taki, jak  on rozumie i chce. Rząd rosyjski, który od wieków na to pracował, aby  społeczeństwa do świadomości i uczucia prawa nie dopuścić, tymi  gwałtami, jakie spełnił na Polsce, wyniszczył w nim i poszanowanie prawa  i zmysł moralny do reszty. A o tym zapomniał, że prędzej czy później,  ale niechybnie przyjdzie czas, w którym to społeczeństwo zechce samo  przez się myśleć, działać i rządzić – a wtedy z zepsutym jak sobie rząd  da radę? Jak się mniema, że się jest rządem regularnym a do tego  monarchistycznym, a Rosja taki nie tylko przed światem, ale przed sobą  samą udaje, to przede wszystkim nie trzeba być rewolucją. Rosja, która  wszystkie podstawy społeczeństwa gwałci i podkopuje, jest w innej formie  rewolucją, a jej rząd despotyczny i na pozór monarchistyczny prostuje  drogi przed nihilistami.” Doskonałe narzędzie realizacji swoich  wywrotowych w istocie dążeń, służące do siania anarchii i rozkładania  polskiego społeczeństwa, uczyniły państwa zaborcze z kwestii  pańszczyzny.  
     
 W Rzeczypospolitej sytuacja pańszczyźnianego chłopa nie przedstawiała  się bynajmniej tak źle, jak czarnymi (albo raczej czerwonymi) barwami  malowali ją przez kilkadziesiąt lat peerelowscy propagandyści w  podręcznikach „historii” obowiązujących wszystkich od pierwszoklasisty  do najstarszego studenta, ani jak dzisiaj twierdzą wszyscy, którzy za  nimi bezmyślnie powtarzają, ani też tak, jak w rozmaitych popkulturowych  stereotypach wykarmionych fałszywymi schematami komunistycznej i  demokratycznej propagandy. Ostatni wielki przedstawiciel krakowskiej  szkoły historycznej, prof. Stanisław  Kutrzeba (1876-1946), przestrzegał przed dawaniem wiary lewicowym  stereotypom: „A jeśli na swobody  polskie pada cień ciężkiego losu chłopa, to pamiętać powinniśmy, że los  ich krócej był tu ciężkim, niż w innych krajach, gdyż tylko w XVII i  XVIII wieku, gdyż jeszcze wiek XVI sporo zachował z blasków złotego  wieku włościan dwóch poprzednich stuleci. Pamiętać też powinniśmy, że  nie tylko w Polsce chłopu było źle; że źle było mu i w innych krajach,  Prusach, Austrii, Czechach i Węgrzech, tym bardziej w Rosji, gdzie cech  po prostu zbył człowieczeństwa; że z tamtych krajów on nieraz do Polski  uciekał, jak to obce stwierdzają wyraźnie źródła, by byt swój poprawić;  że nie brakło w Polsce wolnych osadników, i to w tysiącznych cyfrach  (np. tzw. olendrzy), i że choć władza państwowa później pospieszyła mu z  pomocą, by ulżyć jego doli, niż inne państwa, to jednak nie ze zbytnim  spóźnieniem, zaś prywatne zabiegi w przyznaniu mu lepszych warunków bytu  chyba w Polsce dużo większą przybrały miarę, niż gdziekolwiek indziej;  że w najgorszej nawet epoce nie było pastwienia się nad nim, częstego  gdzieindziej, a dotąd nawet śladu nie znaleziono, by szlachcic – prawnie  pan życia i śmierci włościanina – na nim kiedy karę śmierci wykonał.”  Rzekomo okropna dola polskiego chłopa w momencie rozbiorów prezentowała  się w rzeczywistości lepiej, niż w państwach zaborczych. Konsekwencje  tego stanu trafnie wypunktował inicjator krakowskiej szkoły  historycznej, O. Walerian Kalinka CR  (1826-1886): „Rząd austriacki po  dokonanym pierwszym zaborze ujrzał całą niemal szlachtę przeciw sobie,  że zaś naród idzie zazwyczaj tam, dokąd go prowadzi klasa oświecona, a w  Polsce sprzyjała temu sama szczególniej uległość klasy włościańskiej  przed szlachtą, postanowił w stosunku poddańczym szukać sposobu do  rozerwania narodu w Galicji. Przeciąć ten stosunek, odłączyć dziedzica  od włościanina, byłoby tylko wykonać wykrytą powyżej myśl prawodawstwa  polskiego. To rozerwanie materialne byłoby się z czasem zmieniło w tym  ściślejszy związek moralny, jaki w zdrowym społeczeństwie łączy zawsze  światlejszego z mniej światłym, zamożniejszego z mniej zamożnym. Nie  tego chciał rząd austriacki; pragnął on utrzymać, wzmocnić stosunek  poddańczy, ścieśnić, uczynić go nierozerwalnym, poplątać go, skrzyżować,  zawikłać, zrobić go dla obu stron nieznośnym, przykuć do siebie obie,  jako niewolników i w tym stanie drażnić je ciągle, pobudzać je przeciw  sobie, dopóki w rozpaczliwym wysileniu nie zerwą węzła, choćby im tym  szarpnięciem i po kawałku ciała oderwać sobie nawzajem przyszło. Przez  lat siedemdziesiąt czyniąc szlachtę odpowiedzialną za podatki i rekruta  chłopów, zmuszał ją do ucisku poddanych, a z chłopami układał po cichu  warunki sojuszu, który ci w roku 1846 krwią szlachty polskiej  podpisali.” Polityka pozostałych dwóch zaborców nie różniła się w  tej kwestii od austriackiej. Pańszczyzna sama w sobie, choć niezgodna z  dzisiejszą porewolucyjną, fanatycznie i zawistnie egalitarną wizją  świata, nie powodowała żadnych realnych konfliktów społecznych, dopóki w  zależności pańszczyźniane nie zaczęły ingerować obce władze, celowo  tak, aby antagonizować warstwy społeczne, rozniecać wrogość pomiędzy  nimi, rozbijać całość, by skłócona i bezwolna, stawała się łatwiejszym  przedmiotem rządzenia. Divide et  impera. 
     
 „Konserwatywne” mocarstwa rozbiorowe, jak widać, długo i wytrwale  burzyły w Polsce ład społeczny oraz niszczyły jego religijny fundament.  Polscy zachowawcy nie mogli współpracować z rządami, które za pomocą  cesarskich dekretów uprawiały jakobińską niwelację. Podjęcie współpracy z  Wiedniem, Petersburgiem czy Berlinem stawało się dla nich możliwe  jedynie w okresach, gdy ośrodki te prowadziły same konserwatywną  politykę i nie nastawały na byt poddanego ich władzy narodu z  pogwałceniem prawa objawionego i naturalnego. Okresy takie zaś wcale nie  zdarzały się często, choć na szczęście nie zabrakło ich całkiem. 
  
  
 Adam Danek
dla Xportalu!
Za: http://www.xportal.pl/viewtopic.php?t=2274

