Premier Donald Tusk nie ma ostatnio powodów do chwały. A to za późno przerwie urlop, a to straci panowanie nad sobą podczas spotkania z rodzinami smoleńskich ofiar, a to nie przyniesie swą obecnością szczęścia (w postaci złotych medali) polskim sportowcom na mistrzostwach świata w narciarstwie klasycznym.
W dodatku jego najbliższym współpracownikom z Kancelarii Premiera też coraz częściej zdarza się zrobić lub powiedzieć coś niezbyt przemyślanego i bulwersującego opinię publiczną. Najpierw Tomasz Arabski wywarł telefoniczny nacisk na dziennikarza Polskiej Agencji Prasowej poprzez jej prezesa, później Władysław Bartoszewski udzielił wywiadu czołowemu niemieckiemu dziennikowi "Die Welt", w którym stwierdził, że działacze ruchu oporu oraz obywatele II Rzeczypospolitej pochodzenia żydowskiego bardziej bali się podczas okupacji niemieckiej swoich sąsiadów aniżeli Niemców.
"Straszny dziadunio" przejawia już od dawna dziwną tendencję do formułowania radykalnych sądów, szczególnie - ale jak wskazuje powyższy przykład nie tylko - wobec politycznych przeciwników. Wprawia nimi w nie ukrywane zakłopotanie swoich przyjaciół z Platformy Obywatelskiej. Jeszcze nie ucichły echa jego niewybrednych słów pod adresem Jarosława Kaczyńskiego, wypowiedzianych w trakcie kampanii prezydenckiej, a już mamy kolejną frazę, która nie przynosi mu chluby.
Nawet przyjąwszy za dobrą monetę wyjaśnienia, jakich udzielił "Super Expressowi", tłumacząc że o ile umundurowany wróg był z definicji rozpoznawalny, o tyle życzliwy z pozoru sąsiad mógł się okazać wredną kanalią, wydającą Niemcom ukrywającego się u niego lub u kogoś innego Żyda bądź denuncjującego znanego mu żołnierza podziemnej armii, niesmak pozostał. A niefrasobliwe słowa mówiącego szybciej niż myśli Bartoszewskiego, że nie autoryzował tego wywiadu, stanowią dlań raczej dodatkowe obciążenie niż usprawiedliwienie.
"Die Welt" dostał znakomity prezent: oto kombatant Polski Podziemnej, człowiek wielce zasłużony w ratowaniu Żydów (aktywna działalność w "Żegocie"), honorowy obywatel Izraela, poważany również przez Niemców, z własnej inicjatywy i woli przyznał, iż coraz głośniej lansowana przez tych ostatnich kuriozalna teza, jakoby Polacy byli w jakiejś mierze współodpowiedzialni za Holocaust, znajduje uzasadnienie w jego poglądach.
Oj, panie ministrze, trzeba sobie nieraz dać na werbalne wstrzymanie, bo reprezentuje Pan teraz swoimi wypowiedziami nie samego siebie, ale rząd RP, a więc pośrednio całą Polskę.
A premier powinien zrobić coś, aby choć trochę okiełznać buńczucznego doradcę, którego sędziwy wiek i piękna przeszłość nie mogą upoważniać do rzucania dowolnych słów w medialną przestrzeń, bo idą one na konto obecnej władzy.
Sowiniec
Za: http://bukojer.salon24.pl/