Dokonany w roku 1989 akt legalizacji PRL-u dotyczył również gwarancji bezkarności zbrodniarzy sowieckiego reżimu. Wiedza o prawdziwych okolicznościach śmierci księdza Jerzego miała na zawsze stać się depozytemintegrującym twórców III RP. Ta zbrodnia, jak wiele innych komunistycznych morderstw, została objęta zmową milczenia i do chwili obecnej nie może zostać wyjaśniona.
Jako pierwszy chciałbym przypomnieć tekst z nr 37-38 podziemnego „Miesięcznika Politycznego Niepodległość” ze stycznia 1985 roku, zatytułowany „Mit jedności”.Mówi on m.in. o „dwóch nurtach” środowisk opozycyjnych i pozwala rozpoznać istniejące wówczas podziały. Po raz pierwszy znajdujemy wyraźnie zarysowany konflikt, między grupą czołowych „doradców” i „niezależnych intelektualistów”, a związkowcami „Solidarności”. Warto dostrzec, że podziały te przetrwały do dnia dzisiejszego.
„Wobec zamachu na księdza Jerzego Popiełuszkę zarysowały się w naszym związku dwie linie. Jedna linia […] jest równoznaczna ze zdaniem się na metody Kościoła […] Druga linia zakłada, że na rozpętanie przemocy trzeba odpowiedzieć nie przemocą – to nie, w żadnym razie, ale działaniem na tyle stanowczym, by władza, niezależnie od tego, na jakie frakcje podzielona, czuła respekt przed społeczeństwem. […] reakcja środowisk niezależnych – najpierw na porwanie, potem na morderstwo księdza Popiełuszki zakwestionowała funkcjonujący jeszcze w opinii mit o jedności polskich środowisk opozycyjnych, ujawniając istnienie głębokiego rozłamu.
Podziały te były widoczne i przed „sprawą” księdza Popiełuszki, ale nie tak wyraźnie. Oto, bowiem po jednej stronie znaleźli się prawie wszyscy „przywódcy” i „doradcy” „Solidarności” działający jawnie, wspierani przez część prasy, po drugiej zaś znaczna część publicystów prasy podziemnej, w tym biuletyny TKZ i porozumień międzyzakładowych, nieliczni działacze jawni i (choć nie do końca konsekwentnie) przywódcy i działacze podziemni. […] Według pierwszej linii (zgodnie zresztą z całą jego dotychczasową polityką) wypowiadał się Lech Wałęsa. Wzywał do nieulegania prowokacjom, do spokoju i opanowania.[…] W Warszawie i w Gdańsku wrzało. W niedzielę 28 października 12 tysięcy ludzi zgromadzonych wokół kościoła św.Brygidy w Gdańsku rwało się pod Pomnik – opisuje akcję Wałęsy biuletyn nowotarskiej „Solidarności” „JANOSIK” w nr.70 z listopada 1984r. „Wokół miasta i w samym Gdańsku czekały zgrupowane silne oddziały ZOMO – ktoś planował zbierać żniwo tej zbrodni. Jednak Lech Wałęsa kilkoma zaledwie zdaniami opanowuje sytuację. Mówi do ludzi: „Powinniśmy być ostrożni i uważni, ponieważ ktoś usiłuje wciągnąć nas do walki o władzę.[…] Jesteśmy mocni pozostając w swoich fabrykach i modlitwie.” To wystarczyło. Ludzie skandowali jeszcze „Solidarność – Solidarność”, ale Lechu mógł już spokojnie zmieszać się z tłumem i iść do domu – do marszu pod Pomnik nie doszło. Jeśli inspiratorzy tego morderstwa liczyli na wywołanie rozruchów, to przegrali całkowicie”.
„Ktosiów” z wypowiedzi Wałęsy i z tekstu „Janosika” rozszyfrowują inni. Janusz Onyszkiewicz, przedstawiony przez zachodnich korespondentów jako rzecznik opozycji politycznej [sic] zapewnia, że generał szczerze dąży do wykrycia i ukarania morderców.”Chcemy wierzyć, że to nie Pan, Panie Generale nakazał zamordować Popiełuszkę” – pisze w swym […] liście go generała profesor Edward Lipiński.
Chęć ta jest wśród czołowych „doradców” i „niezależnych intelektualistów” tak przemożna, że gorliwie biorą się za oczyszczanie z podejrzeń generalskiego reżimu, doradzając mu zarazem jaką drogą mógłby odzyskać wiarygodność. Jacek Kuroń na przykład zajął 107 nr.”Tygodnika Mazowsze” [z dn.22.11.1984r.] na „niezbite” dowody udowadniania niewinności Jaruzelskiego [ w artykule „Zbrodnia i polityka”], ba docenia determinację generała w dążeniu do wyjaśnienia tej zbrodni. Andrzej Szczypiorski – czołowy „intelektualista niezależny” – uważający zresztą, że „rząd rzetelnie pragnie normalizacji i być może nawet porozumienia” – w swoim artykule „Nasz tragiczny spokój” pisze [ podajemy za Głosem Ameryki] – „Zdumiewającym jest naprawdę, jak niewiele potrzeba, aby Polacy okazywali władzy państwowej, jeżeli nie sympatię to w każdym razie wspaniałomyślność i nawet obdarzali odrobiną zaufania. W dniach żałoby po śmierci ks. Popiełuszki wystarczyłoby, gdyby rząd okazał normalne, ludzkie oblicze. Gdyby wystąpił z wąskich ram biurokratycznego protokołu, gdyby przyłączył się do żałoby narodu. Polacy z nadzieją oczekują takiego gestu. Każdy ma prawo zapytać: Czy Panom Generałom było tak daleko na ten pogrzeb, na który ściągnęły z całego kraju setki tysięcy ludzi? Czy rządowi zabrakło pieniędzy na wysłanie depeszy kondolencyjnej do rodziców zamordowanego kapłana i jego kościelnych zwierzchników?.” [!?!?!?]
Działania Jaruzelskiego i Kiszczaka, wystąpienie Urbana, deklaracje Komitetu Centralnego PZPR szczególnie usatysfakcjonowały publicystę krakowskiej „Trzynastki” Mirosława Dzielskiego, autora artykułu „Po śmierci księdza”, dostrzegającego w posunięciach generała-sekretarza-premiera i jego ludzi znamiona stopniowego cywilizowania się [pod wpływem Kościoła, a zwłaszcza Papieża] i uczenia się współżycia ze społeczeństwem.” […]
Wypowiedzi takich autorytetów jak Wałęsa, Onyszkiewicz czy Kuroń natychmiast powielane przez zachodnich korespondentów i wolne rozgłośnie oraz przedrukowywane przez solidarnościowe biuletyny podziemne spowodowały wrażenie niemal pełnej jednomyślności polskiej opozycji.
Dlatego „Tygodnik Solidarność” w artykule „W walce o władzę” zamieszczonym w 105 nr. tego pisma z 8.11.1984r.miał pełne prawo napisać: „W oficjalnych wypowiedziach i „przeciekach” sugeruje się, że prowokacja miała być wymierzona w rządy Jaruzelskiego i że frakcja „twardogłowych” chciała przejąć władzę […] Oficjalna wersja została natychmiast przyjęta przez Kościół. Zaakceptowała ją zachodnia opinia publiczna i politycy[…] W swych działaniach – choć nie zawsze w słownych deklaracjach przyjęły ją też niezależne ośrodki opiniotwórcze w kraju, począwszy od Lecha Wałęsy i różnych struktur „S”, a skończywszy na nieformalnych grupach środowiskowych. Ta niezwykła zgodność opinii – a zwłaszcza jej zgodność z wersją , na której zależało Jaruzelskiemu – jest może najbardziej znaczącą cechą obecnej sytuacji politycznej w PRL.
Jednakże, w miarę upływu czasu i ukazywania się kolejnych pism podziemnych okazało się, że „reprezentanci społeczeństwa” i „rzecznicy opozycji” pospieszyli się nieco. Bo prasa podziemna zaczęła pisać co innego – przebili się po prostu zwolennicy drugiej linii.”
Drugi z tekstów to wspomniany powyżej artykuł Jacka Kuronia opublikowany w nr.107 „Tygodnika Mazowsze” z 22 listopada 1984 roku, zatytułowany „Zbrodnia i polityka”. Ponieważ jest dość obszerny, ograniczę się do jego omówienia i kilku cytatów. To tekst niezwykle ważny, którego tezy do dziś wyznaczają podstawę fałszywej antynomii „dobrych” i „złych” komunistów oraz ahistoryczny podział na frakcje „liberałów” i „twardogłowych”. Zdjęcie odpowiedzialności z Jaruzelskiego za mord na księdzu Jerzym posłużyło usprawiedliwieniu postaw przedstawicieli „demokratycznej opozycji” i pozwoliło podjąć współpracę z reżimem.
Już na wstępie Kuroń „analizuje” motywy sprawców porwania księdza, by dojść do konkluzji, że za zbrodnią nie mógł stać Jaruzelski. Pisząc o generale, autor dowodził: „ Jedno jest pewne – głupcem nie jest. Można mu stawiać różne zarzuty, ale pewną sprawność rządzenia w tych trudnych warunkach zachowuje. A skoro nie jest głupcem, musiałoby się przyjąć, że jest niebezpiecznym szaleńcem. Z tym, że takie założenie zwalnia całkowicie od myślenia. Wszystko zaczyna się odbywać w sytuacji nieobliczalnej, nic w ogóle nie jesteśmy w stanie przewidzieć, bo szaleniec pojutrze może abdykować, albo przyłączyć Polskę do Australii. Takich założeń w myśleniu politycznym przyjmować nie można. Nic nie wskazuje na to, że stał za tym sam Jaruzelski. Nie on, a więc kto?”
Postawiwszy to pytanie Kuroń dochodzi do wniosku, że za zabójstwem musiał stać aparat policyjny, „ale podporządkowany jakimś ośrodkom politycznym”.
„Znaczy to– pisze dalej – że mamy do czynienia przynajmniej z dwiema grupami, z których jedna jest lojalna wobec Jaruzelskiego, a druga prowadzi wobec niego swoją własną politykę. [...] Po co grupa konkurencyjna czy też policja miałaby to robić? Nie sądzę żeby chodziło tu o usunięcie Jaruzelskiego. [...] Raczej chodziło o to, by zmusić Jaruzelskiego do prowadzenia określonej polityki. Jakiej? To dość oczywiste – oczywiście niesłychanie represyjnej. Policji jest potrzebna represyjna polityka, bo zwiększa jej znaczenie. Tym samym wyjaśnia się pierwszy wariant, to znaczy ten, że zrobił to sam aparat policyjny.”
Tytuł kolejnego rozdziału artykułu nie pozostawia wątpliwości, kogo Kuroń upatruje jako „ofiarę” prowokacji. Brzmi on: „Generał Jaruzelski kontra aparat policyjny”. Autor twierdzi:
„Jaruzelski jest teraz w niesłychanie trudnej sytuacji. Ma dwa wyjścia: albo cofnąć się i próbować dogadać ze swoimi przeciwnikami w aparacie władzy – co jest właściwie niemożliwe i na co jest już za późno, albo próbować się porozumieć ze społeczeństwem, co dla niego, autora 13 grudnia jest niesłychanie trudne, wręcz niewykonalne.”
Dalej Kuroń pyta – „Czekać czy działać?” i odpowiada: „W obliczu tej sytuacji środowiska opiniotwórcze, rozliczne elity społeczeństwa polskiego podzieliły się. Da się wyodrębnić dwa stanowiska taktyczne. Pierwsze: skoro Jaruzelski to załatwia, nie trzeba mu przeszkadzać – im większe będzie miał trudności ze społeczeństwem, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że będzie mógł zrobić to, co zaczął, tym większe, że powie nie. I druga propozycja: skoro Jaruzelski musi się teraz liczyć ze społeczeństwem jak nigdy po 13 grudnia i w tym sensie jakby częściowo cofnął 13 grudnia – trzeba na niego naciskać, żeby dał jak najwięcej. A więc gen. Jaruzelski rozpoczął walkę ze swoim aparatem. Żeby mógł ją skończyć i umocnić się, musi mieć spokój społeczny. Jeśli damy mu ten spokój nie żądając nic w zamian, to oczywiście nie będzie musiał nam nic dać. Dlatego trzeba naciskać na władzę, ale w taki sposób, aby nie stało się dla niej konieczne zastosowanie terroru.”
Tezę o „prowokacji politycznej” skierowanej przeciwko Jaruzelskiemu (podaną natychmiast przez komunistyczne media) podzielał również Lech Wałęsa. 23 października 1984 roku w kościele św.Brygidy w Gdańsku Wałęsa mówił:
„Ktoś zrobił nam wszystkim wielkie świństwo. Na pewno planował sobie reakcję góry i społeczeństwa, w którym z wami wszystkimi jestem. My nie chcieliśmy przejmować władzy. I dlatego nie będziemy się mieszać do rozgrywek o władzę. Nas powinno interesować to, jak w to wszystko chciano nas wmanipulować. Inspiratorzy tej prowokacji, porywając księdza Popiełuszkę, chcieli zobaczyć jak się zachowamy, czy się przestraszymy. Na pewno chcieli byśmy bez opamiętania ruszyli, jak to mięso armatnie. Idźmy tym tokiem myślenia i nie dajmy się wmanipulować. [...] Musimy pamiętać, by nasze poczynania nie dawały nikomu foteli ani nie powodowały gabinetowych przesunięć. Dlatego ktoś postawił na rewolucję, licząc że my pójdziemy jak stado baranów i zrobimy mu (inspiratorowi) rewolucję…[...] Dlatego my pójdziemy drogą ewolucji – bezpiecznej, pokojowej ewolucji. My się nie pchamy do władzy i władzy urządzać nie będziemy.[...] Musimy znaleźć bezpieczne, chrześcijańskie rozwiązanie, które nie będą nas nic kosztowały. Nie dajmy się wciągnąć w czyjeś manipulacje”.
W niemal identyczny sposób przedstawiała sprawę zabójstwa propaganda komunistyczna. W tzw. stanowisku Rady Krajowej PRON z 29 października 1984 roku można przeczytać:
„Porwanie księdza Popiełuszki jest oczywistą próbą wbicia noża w niezabliźnioną do końca ranę.[...] Cios zadany zwolennikowi określonej postawy politycznej miał stworzyć wrażenie, że zamiast proponowanego dialogu, władze dążą do brutalnej likwidacji swoich przeciwników. Mimo oczywistości, że temu właśnie miał służyć zamach, rzeczą smutną jest fakt, że są ludzie, którzy nie czekając na ostateczny wynik śledztwa, z góry przesądzili sprawę i zgodnie z celami prowokacji wzywają do wystąpień, do aktów nienawiści, do działań szkodzących krajowi, ukrywając swe intencje pozornym przyłączaniem się do modlitwy Kościoła i jego troski o porwanego”.
Ostatni dokument to zaprezentowana przez Sławomira Cenckiewicza notatka z rozmowy agenta Departamentu I SB MSW, występującego w meldunkach i szyfrogramach jako „źródło nr 13963″ z abp. Bronisławem Dąbrowskim – ówczesnym sekretarzem episkopatu Polski. Dotyczy ona spotkania z arcybiskupem w dniu 12 grudnia 1984 roku i przedstawia opinie hierarchów Kościoła w sprawie zabójstwa księdza Jerzego:
„Zdaniem abp. Dąbrowskiego odpowiedzialność za tę zbrodnię należy przypisać elementom politycznym wrogim wobec gen. Jaruzelskiego, a zatem chodzi niewątpliwie w tym przypadku o prowokację, posiadającą dotąd pewne cechy utajone. Kpt. Piotrowskiego – Dąbrowski określił jako „starego znajomego”, gdyż zarówno on, jak i Glemp spotykali go kilka razy, podczas kiedy pełnił on służbę jako funkcjonariusz Biura Ochrony Rządu i Departamentu ds. Kościelnych i Narodowościowych MSW w czasie wizyty papieża w Polsce oraz przy okazji spotkań z Wałęsą. W jego ocenie Piotrowski jest typem bardzo ambitnym, który uważał, że należy mu się stopień pułkownika. Trzej sprawcy przestępstwa działali pod Toruniem w łatwych warunkach, ponieważ strefa ta jest dobrze kontrolowana. Mogli więc liczyć na poparcie organizacyjne czynników radykalnych w aparacie SB i tajnej jaczejki OAS (Organizacja Anty-Solidarność), jak również na poparcie „bazy sowieckiej”. Jako wykonawcy działali oni niewątpliwie na rozkaz przeciwników gen. Jaruzelskiego uplasowanych w MSW tzn. ludzi zaufanych Mirosława Milewskiego”.
Źródła: