„Stwierdzono fakty piastowania przez byłych tajnych współpracowników służb specjalnych PRL wysokich i odpowiedzialnych stanowisk w parlamencie, administracji państwowej. Kancelarii Prezydenta i we władzach sądowniczych. Ustalono obecność tego typu ludzi w kierownictwach niemal wszystkich liczących się partii politycznych, w państwowych środkach masowego przekazu, bankach, służbie dyplomatycznej i instytucjach gospodarczych. Wszystkie te osoby mogą być bardzo łatwymi obiektami szantażu zmierzającego do wymuszenia na ich decyzji przynoszących krajowi niepowetowane szkody: polityczne, materialne i moralne.”
Choć od sporządzenia tego dokumentu minęło blisko 20 lat, w strukturach państwowych III RP nadal działa rzesza „zaufanych wśród przyjaciół” i niemniej liczna grupa tajnych współpracowników i oficerów komunistycznej bezpieki. Wciąż zatem aktualne są zagrożenia, o których wspomina raport z 1992 roku. Swoistą stajnią Augiasza, w której czas zatrzymał się na poziomie „czerwonych dynastii” wydaje się służba dyplomatyczna. Doskonale trzymają się tam stare struktury, a za granicą reprezentują nas ludzie minionego systemu, zaangażowani w aktywną obronę komunizmu i sojuszu z ZSRR.
Od chwili ogłoszenia procesu „pojednania” z reżimem Putina, kluczową placówką dyplomatyczną III RP stała się ambasada w Moskwie, zatem kierunek wschodni trzeba zaliczyć do priorytetów polskiej dyplomacji. Obecność funkcjonariuszy SB, pułkownika Tomasza Turowskiego czy obecnego kierownika wydziału promocji handlu i inwestycji ambasady RP Marka Ociepki, potwierdza szczególną rolę tej placówki.
Generalnie, relacje służby specjalne – dyplomacja oraz obecność oficerów wywiadu na placówkach dyplomatycznych, należą do kanonu pracy wszystkich służb. Ujawniona przed kilkoma dniami informacja ABW, iż ok. 300 dyplomatów akredytowanych w Polsce to oficerowie obcych służb specjalnych, nie jest żadną sensacyjną wiadomością. W niemal każdej ambasadzie większego państwa pracują ludzie obcych służb i póki ich działalność nie przynosi gospodarzom szkody, są obserwowani i tolerowani przez kontrwywiad. Problemem dla kontrwywiadu są natomiast ci, którzy działają pod przykryciem - prowadząc operacje agenturalne i występując oficjalnie w charakterze ambasadorów, urzędników lub pracowników ambasady.
W kontekście ujawnionej przez ABW informacji, trzeba zauważyć, że niemal natychmiast po rozpoczęciu procesu lustracyjnego Tomasza Turowskiego, Gazeta Wyborcza zaczęła dywagować, jakoby pułkownik SB miał być czynnym oficerem wywiadu III RP. Według gazety powodem, dla którego obrona Turowskiego domagała się odrzucenia wniosku IPN o uznaniu go za kłamcę lustracyjnego, może być fakt, że przeszedł on do służby w strukturach najpierw Urzędu Ochrony Państwa, a potem Agencji Wywiadu. Na dowód prawdziwości takiej tezy przytaczano publikację rosyjskiej "Niezawisimoj Gaziety", która w 1998 roku ujawniła listę 19 pracowników Ambasady RP w Moskwie, mających pełnić "funkcje wychodzące poza ramy działalności dyplomatycznej". Wśród wymienionych wówczas przez NG najwyższy rangą był minister pełnomocny Tomasz Turowski.
Bez wątpienia taka sytuacja jest możliwa, skoro przejmowanie aktywów, w tym najcenniejszej agentury stanowi w służbach przyjętą praktykę. Jeśli odnotować, że Cezary Gmyz, opisując działalność Turowskiego ujawnił, że do pracy na moskiewskiej placówce miał rekomendować „Orsoma” były szef wywiadu Zbigniew Nowek, informacja o pracy Turowskiego dla służb III RP nabiera cech prawdopodobieństwa. Wówczas jednak pojawia się pytanie: dlaczego wywiad miałby kierować dyplomatę-agenta do ambasady RP w Moskwie, właśnie z zadaniem przygotowania wizyty prezydenta Kaczyńskiego w Katyniu oraz wątpliwość - na rzecz jakich służb Turowski wykonywał tę ostatnią misję?
Agenturalna przeszłość tego człowieka z lat PRL-u (doskonale znana służbom rosyjskim) musiała przecież stwarzać ryzyko, że może stać się on obiektem szantażu „zmierzającego do wymuszenia decyzji przynoszących krajowi niepowetowane szkody”. Nie wolno również zapominać o roli Turowskiego w latach 2007-2010, jako moderatora procesu zbliżenia polsko-rosyjskiego oraz jego działalności na rzecz integracji polskich środowisk uniwersyteckich z moskiewską akademią MAEiP. Uczelnia ta, znana z pielęgnowania tradycji ZSRR, utrzymuje również ożywione kontakty z rosyjskim ministerstwem spraw wewnętrznych i ludźmi służb FR.
Muszą zatem pojawiać się wątpliwości dotyczące rzeczywistych decydentów w sprawach polityki zagranicznej III RP oraz nigdy niewyjaśnionej roli służb w przygotowaniach zmierzających do tragicznego lotu. Gdyby bowiem Turowski był faktycznie na etacie Agencji Wywiadu, stawia to jego moskiewską misję w całkiem innym świetle. Tym bardziej, jeśli istnieją przesłanki świadczące, że kierunek wschodni w polskiej dyplomacji może stać się obszarem, na którym dojdzie (bądź już doszło) do zacieśnienia szczególnego rodzaju współpracy.
W dniu 2 marca br. przed sejmową Komisją Spraw Zagranicznych odbyło się przesłuchanie dwóch kandydatów na ambasadorów RP - Henryka Litwina oraz gen. bryg. Grzegorza Wiśniewskiego, dotychczasowego attaché wojskowego ambasady RP w Moskwie. Gen. Wiśniewski jest absolwentem Wojskowej Akademii Technicznej, z tego samego rocznika co gen. Marek Dukaczewski – ostatni szef WSI. To do Wiśniewskiego, już w roku 2009 mjr. Andrzej Szerszeń z oddziału służby meteo Dowództwa Sił Powietrznych kierował pisma, wskazując na utrudniony dostęp do danych meteo ze Smoleńska i konieczność podjęcia rozmów na temat współpracy w zakresie tzw. geografii wojskowej ze stroną rosyjską. W październiku 2009 r. stosowne pismo w tej sprawie wpłynęło też do Departamentu Spraw Zagranicznych Ministerstwa Obrony Narodowej. Jednak ani MON, ani attaché wojskowy ambasady w Moskwie nie podjęli żadnych działań. Obecnie gen. Wiśniewski obejmie obowiązki ambasadora w Republice Indonezji oraz Demokratycznej Republice Timoru Wschodniego.
Drugi z kandydatów, Henryk Litwin został zatwierdzony na stanowisko ambasadora RP na Ukrainie. Wiemy, że po wygranych przez Janukowycza wyborach prezydenckich, nastąpiło wręcz błyskawiczne zbliżenie tego państwa z Rosją i powrót w strefę wpływów Kremla. Analogia do sytuacji w Polsce, zaistniałej po wyborze Bronisława Komorowskiego, wydaje się czytelna. Ukraina wykreśliła z ustawy o zasadach polityki wewnętrznej i zagranicznej zapis o dążeniu do członkostwa w NATO, a symbolem postępującej integracji stała się ścisła współpraca służb specjalnych obu państw i powrót na Krym funkcjonariuszy rosyjskiego kontrwywiadu.
Henryk Litwin pracuje w dyplomacji od 1991 roku, piastując kolejno funkcje: konsula generalnego RP we Lwowie, dyrektora Departamentu Europa-Wschód, radcy i kierownika wydziału konsularnego w ambasadzie RP w Rzymie, kierownika wydziału politycznego ambasady w Moskwie (tę funkcję pełnił później Turowski), naczelnika wydziału Federacji Rosyjskiej oraz zastępcy dyrektora Departamentu Polityki Wschodniej MSZ.
W lutym 2006 roku podczas przesłuchania przed Komisją Spraw Zagranicznych kandydata na ambasadora na Białorusi Henryka Litwina padło pytanie: czy pan kiedykolwiek współpracował ze służbami specjalnymi i odpowiedź kandydata: „nie byłem współpracownikiem służb specjalnych przed 1989 r.”. W pochodzącej z tego samego okresu informacji RMF 24 napisano: „Eksperci od spraw Białorusi podkreślają, że Litwin to świetny wybór. Jak przekonał się nasz reporter, jest także on wyjątkowym gadułą. Henryk Litwin przyznał się m.in., że współpracował ze służbami specjalnymi po 1989 r. Pewnie, że współpracowałem, to jest jasne. To słowo jest szerokie. Każdy kierownik placówki dyplomatycznej ma kontakty z przedstawicielami służb specjalnych Rzeczpospolitej Polskiej”.
Choć określenie „współpraca” jest rzeczywiście wieloznaczne, a w przypadku dyplomaty nie musi oznaczać etatu w służbach, czy w kontekście gwałtownego zbliżenia polsko-rosyjskiego nie należy pytać o charakter obecnych relacji dyplomacja – służby? Gdzie w tych relacjach kończy się dyplomacja i działanie w interesie państwa, a zaczyna gra w zupełnie innej dziedzinie?
Pytanie to nabiera sensu, gdy przypomnimy sobie informacje ujawnione w sierpniu 2008 roku przez ówczesnego wiceszefa MSZ Witolda Waszczykowskiego, który w wywiadzie udzielonym „Newsweekowi” stwierdził m.in. „Były szef WSI gen. Marek Dukaczewski był częstym gościem w gabinecie Sikorskiego wieczorami i nocami. Nawet do mnie dzwonili w różnych sprawach. Miałem wrażenie, że Sikorski konsultuje z nim wiele decyzji personalnych.”
Może w tego rodzaju nieformalnych „konsultacjach kadrowych” z szefem zlikwidowanej służby, tkwi klucz do zrozumienia mechanizmów dzisiejszej polityki zagranicznej oraz niektórych decyzji podejmowanych przez Sikorskiego? Czy ktoś zapytał ministra spraw zagranicznych, w jakim charakterze zapraszał na konsultacje obecnego prezesa zarządu stowarzyszenia „SOWA” i czy konsultacje te były kontynuowane w okresie poprzedzającym tragedię smoleńską? Gen. Dukaczewski należy z pewnością do ludzi dobrze poinformowanych w sprawie tragedii skoro, tuż po ujawnieniu rosyjskiej wersji stenogramów z kokpitu Tu-154 nawoływał do „sprawdzenia dokładnie działania niektórych osób na pokładzie” i wyraził zainteresowanie rozmową telefoniczną braci Kaczyńskich – „kiedy ta rozmowa była - czy przed informacją, że jest problem z lądowaniem, czy po? Interesuje mnie, czy prezydent poinformowany o tym, że jest problem, i zapytany, gdzie ma samolot lądować, konsultował z kimś swoją decyzję.”
Przed kilkoma laty Sławomir Cenckiewicz, wówczas szef Komisji Likwidacyjnej WSI przypomniał, że Rosjanie doskonale znali personalia oficerów „wojskówki”, metody pracy oraz aktywa operacyjne (w tym agenturę) i oficerów prowadzących. Wyjawił również, że najcenniejsza, nieewidencjonowana agentura tej służby została przez ostatnie lata wyprowadzona poza WSI. Podzielił się przypuszczeniem, że może być teraz kontrolowana w zupełnie innych środowiskach.
Artykuł zamieszczony w nr 11/2011 Gazety Polskiej.
Za: Blog- Bez dekretu