Tomasz Matynia: Panie Prezesie, jak kwestia związana z nowymi ekspertyzami wpływa na całą atmosferę wokół katastrofy? Czy badanie jej przyczyn powinno zacząć się od początku?
Jarosław Kaczyński: Śledztwo z całą pewnością powinno zacząć się od początku. Jednak ja w tej chwili chciałbym mówić o czymś innym – o metodzie obrony przed prawdą o katastrofie smoleńskiej. Dla wielu od początku było wiadome, że ci, którzy nie są zainteresowani dojściem do prawdy w tym śledztwie, będą się bronili. I trzeba ocenić to jasno: obrona ta jest wyjątkowo wręcz łajdacka. Po tych ludziach właściwie niczego innego nie należało się spodziewać, ale w tym wypadku znów przekraczane są różnego rodzaju bariery, granice.
Te deszyfracje pokazują, że różnego rodzaju głoszone tezy, które obrażały śp. prezydenta Polski, śp. gen. Błasika, śp. załogę, czyli mjr. Protasiuka, płk. Grzywnę, są po prostu nieprawdziwe. Dla mnie to było zawsze oczywiste, że to łgarstwa, ale dla wielu odbiorców przekazu medialnego mogło być inaczej. Jak się bronią ci, o których wspominałem? Insynuują, manipulują faktami, nie dopowiadają. Powtarzają zarzuty, które już raz były obalane, bo nie znalazły żadnego odzwierciedlenia w faktach. Ta ostatnia metoda jest szczególnie często wykorzystywana.
Sprawa odpowiedzialności śp. prezydenta. Początkowo był w ramach tej wyjątkowo odrażającej, goebbelsowskiej kampanii właściwie głównym oskarżonym – 4 podejścia do lądowania, naciski… Dzisiaj, w obliczu zdezawuowania nieprawd, które stały się kanwą zarówno dla raportu MAK jaki i raportu komisji Milera, to wraca. Ważne, by raz na zawsze pokazać, że tym haniebnym pomówieniom przeczą podstawowe fakty. O co chodzi?
O wypowiedź śp. dyrektora Kazany, że „Prezydent nie podjął decyzji”. Otóż ta „decyzja” miała dotyczyć ewentualnego wyboru lotniska zapasowego, tzn. dokąd miano lecieć jeżeliby piloci zdecydowaliby, że nie będą lądować w Smoleńsku. I to wszystko. Natomiast przedmiotem badania i naszych zarzutów jest to, że po pierwsze Rosjanie nie zamknęli lotniska a mieli taki obowiązek i przynajmniej część z nich chciała to zrobić. Nie zamknęli go na wyraźne polecenie Moskwy. I ten fakt zupełnie zniknął z obecnego dyskursu. Ten wątek jest zupełnie przemilczany.
Rosjanie pozwolili, wręcz zachęcali do tego by TU 154, jego załoga podchodzili do lądowania. Informowali o tym, że samolot znajduje się na właściwym kursie i ścieżce, a w następnej fazie powiadomili o wolnym pasie. Również inne źródło informacji, jakim dla pilotów TU 154, była załoga JAK-a, mówiła, że warunki są co prawda fatalne – używano tutaj niecenzuralnego słowa – ale powiedzieli „możecie spróbować”. Czyli załoga otrzymała i od Rosjan, ale także i od polskiej załogi informację, że podejście na 100 m jest całkowicie uzasadnione. Podeszła i podjęła decyzję o odejściu, o czym była mowa już przedtem. Bo była mowa między nimi o ewentualnym „pobujaniu się”, jak mówili pół godziny nad Smoleńskiem, bo na tyle jest paliwa, i o odleceniu gdzie indziej. I właśnie tego miałaby dotyczyć decyzja prezydenta – gdzie odlecieć, na jakie zapasowe lotnisko, jeśli piloci zdecydują, że nie będą lądować. Jaki ona miała mieć związek z całym procesem lądowania? Żaden. Nie było żadnych powodów, żeby sądzić, że prezydent wyda decyzję „nie lecimy w ogóle do Smoleńska, bo otrzymałem informację, że mogą tam być nie najlepsze warunki”…
W samolocie decyduje kapitan. Dowódca Sił Powietrznych nie ma prawa na niego wpływać a cóż dopiero Prezydent. Zarzut o tych rzekomych „wpływach” czy „naciskach” jest po prostu bzdurny, idiotyczny. Do tego dochodzą jeszcze dramatyczne twierdzenia o tym, że załoga nie doczekała się decyzji. Tu szczególnie mocno trzeba podkreślić, że sprawa podjęcia decyzji w sprawie wyboru zapasowego lotniska stałaby się aktualna i trzeba by o to prezydenta zapytać, gdyby samolot odszedł i byłoby jasne, że piloci w Smoleńsku lądować nie będą.
Albo gdyby – i to było wyjście jedynie prawdziwie dobre – samolot dostałby zakaz lądowania. Zamknięte lotnisko i wtedy pytanie, czy mamy lecieć do Moskwy, czy mamy lecieć do Mińska. Z całą pewnością prezydent nie wiedział, jakie są lotniska zapasowe, bo skoro nie wiedzieli tego ludzie z obsługi lotów – jest przecież nagrana ta rozmowa – to niby dlaczego miał to wiedzieć prezydent? Krótko mówiąc, mamy tutaj do czynienia z czymś wyjątkowo wręcz obrzydliwym, bo z pomawianiem nieżyjącego człowieka, który padł ofiarą tego wszystkiego w niewyjaśnionych tak naprawdę okolicznościach i z działaniem, które wskazuje na jakąś niezwykle daleko idącą i konieczną do wyjaśnienia zaciekłość tych ataków i tego strachu przed dochodzeniem do prawdy w sprawie katastrofy. Mam nadzieję, że nie tylko historycy, ale też państwo polskie za jakiś czas wyjaśni motywy tego rodzaju działań, bo tu muszą być jakieś motywy o szczególnym charakterze.
Jak już dziś wiemy, nieprawdziwie oskarża się też gen. Błasika. Tezę o jego obecności w kokpicie, a co za tym idzie presji na załogę, próbuje się absurdalnie uwiarygodnić stosując zasadę, że skoro nie ma dowodu, że był, to należy uznać, że był. A jeszcze w dodatku był tam też i inny generał – generał Buk. Nie wiedzieć czemu, bo to przecież dowódca Wojsk Lądowych, nie mający nic wspólnego z pilotażem. Może chodzi tutaj o to, że on był przez prezydenta, ale i przeze mnie już po tragedii kilkakrotnie chwalony za swoje działania, za służbę w Iraku. Oskarża się na podstawie sugestii. Bez jakichkolwiek dowodów. Albo odwołując się do Rosjan, których wiarygodność w sprawie smoleńskiej jest dokładnie równa zeru. I nikt racjonalny, nie może tej wiarygodności przyjmować. Rosjanie twierdzą, iż dowód polega na tym, że jeden z członków załogi – nawigator – i gen. Błasik leżeli w tym samym sektorze, czyli na dość znacznym obszarze. To nie jest dowód absolutnie na nic.
Gen. Błasik miał takie obrażenia jak inni wysokiej rangi wojskowi, którzy byli w tej pierwszej kabinie pasażerskiej za salonikiem i którzy najwyraźniej nie byli przypięci. To jest mocna przesłanka, że był właśnie tam, wśród nich. Generalnie mamy do czynienia z wyjątkowo odrażającym, ohydnym pomawianiem nieżyjących ludzi, którzy padli ofiarą potwornego bałaganu panującego w państwie, ale przede wszystkim rozdzielenia wizyt i innych działań rządu Tuska, bez których z całą pewnością nie byłoby tej katastrofy. Mamy jeszcze dodatkowy element, który można opisać starym powiedzeniem: „złapali cię za rękę, mów, że to nie twoja ręka”.