Warto dokładniej przyjrzeć się książce Pawła Zyzaka "Lech Wałęsa. Idea i historia. Biografia polityczna legendarnego przywódcy 'Solidarności' do 1988 roku". Już dziś można bez przesady powiedzieć, że jako magisterium kwalifikuje się pod paroma względami do swoistych rekordów Guinnessa. Na pewno jest to pierwsza w świecie praca magisterska, która wywołała tak wielką burzę po wydrukowaniu. Przypuszczalnie jest największą objętościowo pracą magisterską (ponad 700 stron), a przynajmniej jedną z największych. A na dodatek, wbrew idiotycznym napaściom, książka Zyzaka jest wybitnym dziełem naukowym, świetną próbą syntetycznej biografii politycznej opartej na bardzo licznych źródłach (około 1000). Na tle przeciętnych prac magisterskich, które mają po 20-30 stron objętości, książka Zyzaka wyróżnia się wielkością bibliografii (w tym 152 książki) liczącej 16 stron druku. Faktycznie ta praca 24-letniego magistra mogłaby, po niewielkich przeróbkach, być broniona jako doktorat. Jej niebywałe walory skonstatuje każdy, kto zajrzy do niej choćby na 20 minut, zamiast wydawać bez czytania bezmyślne sądy potępieńcze, tak jak zrobiła to minister Barbara Kudrycka.
Lawina kłamstw
Na tle autentycznej wartości książki Pawła Zyzaka tym bardziej ośmieszają się jej krytycy próbujący zdyskredytować ją jako nic nie wartą, wręcz kompromitującą. Na skrajnie negatywne opinie o książce Zyzaka, pomijające jakiekolwiek jej walory, pozwoliły sobie bowiem takie "autorytety" jak premier Donald Tusk (ciekawe, jaką wartość miało jego magisterium z historii?), minister nauki i szkolnictwa wyższego Barbara Kudrycka, marszałek Senatu Bogdan Borusewicz, szef Klubu Parlamentarnego PO Zbigniew Chlebowski etc, etc. Do ponurej groteski urastają ataki na książkę Pawła Zyzaka ze strony takich prominentów Platformy Obywatelskiej jak wicemarszałek Sejmu Stefan Niesiołowski czy jeden z najbardziej krzykliwych posłów PO Janusz Palikot. Niesiołowski nazwał książkę Zyzaka "hańbą". Co więcej, publicznie wystąpił w audycji telewizyjnej za usunięciem z pracy na Uniwersytecie Jagiellońskim promotora pracy magisterskiej Pawła Zyzaka - prof. Andrzeja Nowaka. Było to żądanie godne najgorszych czasów stalinowskich. Nie bez racji prezes IPN prof. Janusz Kurtyka nazwał żądanie Niesiołowskiego "haniebnym" (por. "Dziennik" z 6 kwietnia 2009 r.). Z kolei Palikot "popisał się" chyba najbardziej prymitywnym i obskuranckim atakiem na dzieło Zyzaka. W programie Moniki Olejnik "Kropka nad 'i'" 2 kwietnia nazwał tę książkę "kretyńską" i "diabelską".
Nie da się natomiast zaprzeczyć, że jest to książka pisana przez autora bardzo inteligentnego, zadziwiającego wprost umiejętnościami w dziedzinie biografistyki historycznej, i to w wieku zaledwie 24 lat! Książka ta ma jeszcze jeden dodatkowy walor: łączy ogromną ilość zebranych materiałów źródłowych z bardzo żywym, zajmującym stylem pisarstwa. To się naprawdę daje i chce czytać, czego na pewno nie można powiedzieć o żałosnym gniocie Janusza Palikota, nazywanym przez pomyłkę książką. Jego "przebojowa publikacja" "Płoną koty w Biłgoraju" jest tak nudna, że aż zęby bolą przy czytaniu.
Porównajmy ataki na książkę Zyzaka z niektórymi opiniami tych, którzy ją dokładnie przeczytali, w odróżnieniu od atakujących. Profesor Andrzej Nowak, przyznając, że są pewne usterki w pracy Zyzaka, stwierdził, że pomimo to jej "ocena musi być bardzo dobra ze względu na gigantyczny, niespotykany wręcz nakład pracy, także pracę interpretacyjną" ("Nasz Dziennik" z 4-5 kwietnia 2009 r.). Znany publicysta Jerzy Jachowicz pisał o "tytanicznej wprost pracy 24-letniego badacza", dodając: "Ogrom źródeł, z jakich korzystał, i własnych przedsięwzięć badawczych jest doprawdy imponujący". I rzeczywiście, należy podziwiać przede wszystkim ogromną, benedyktyńską wręcz pracowitość Zyzaka w wyszukiwaniu źródeł. Próbowano dyskredytować jego książkę, atakując ją za to, że część źródeł ustnych, które przytacza, jest anonimowa. Przypomnijmy więc, iż autor książki posiada nagrania wszystkich tych anonimowych opinii i nie podaje nazwisk ich autorów ze względu na troskę o bezpieczeństwo wypowiadających się osób. Co więcej, te anonimowe źródła występują zaledwie na kilkunastu stronach tej 624-stronicowej książki. O tej zaś proporcji milczą jak grób autorzy agresywnych napaści na pracę Zyzaka. Największe wzburzenie osób piętnujących jego książkę wywołało poinformowanie w niej - w oparciu o anonimowe źródła - o historii nieślubnego syna Wałęsy. Zajadłe ataki na Zyzaka w tej sprawie doprowadziły nagle do czegoś nieprzewidzianego - kilka osób znających dobrze historię młodzieńczego romansu Wałęsy i jego nieślubnego dziecka zdecydowało się otwarcie przemówić. Wypowiedzi ich przedstawiła "Gazeta Pomorska" z 2 kwietnia 2009 r., można je też odsłuchać w nagraniu wideo tej gazety w internecie. Nawiązywały do tej sprawy również centralne gazety, powołując się na informacje "Gazety Pomorskiej". W "Dzienniku" z 3 kwietnia pisano już w tytule "Cała wieś mówi o nieślubnym dziecku Wałęsy. Zobacz wspomnienia ludzi z okolic Łochocina". Na ten sam temat informowała "Rzeczpospolita" z 3 kwietnia w tekście pt. "Zyzak napisał prawdę?", przytaczając fragmenty z wypowiedzi krajanów Wałęsy przytoczonych w "Gazecie Pomorskiej".
Czarna karta mediów
Rzeczą znamienną jest przemilczenie przez przeważającą część mediów ustaleń podanych przez świadków reporterom "Gazety Pomorskiej", a także "Expressu Bydgoskiego". Znany publicysta Piotr Skwieciński, były prezes PAP, pisał w "Rzeczpospolitej" z 6 kwietnia: "Nie mam wątpliwości, że w przyszłości sprawa Zyzaka będzie przywoływana jako czarna karta polskich mediów. Uderzające jest, że gdy reporterzy 'Gazety Pomorskiej' i 'Expressu Bydgoskiego' (a nie żadnej centralnej redakcji) postanowili zweryfikować - uznawane dotąd przez wszystkich za główny kanon obrazy i za w oczywisty sposób fałszywe - twierdzenia historyka o młodzieńczych ekscesach Wałęsy (sprawa nieślubnego dziecka i nieszczęsne sikanie do kropielnicy), i kiedy okazało się, że mieszkańcy Łochocina potwierdzają - i to wcale nie anonimowo - wersję Zyzaka, 'Wyborcza' przemilczała to totalnie. Odkrycie pomorskich dziennikarzy zostało pominięte przez niemal wszystkie informacyjne serwisy głównych telewizji, a większość redakcji prasowych nie zamieściła go w swoich papierowych wydaniach". Dodajmy przy okazji, że właśnie fragmenty książki Zyzaka na temat młodzieńczych lat Wałęsy należą do ustaleń pionierskich. Przyznaje to nawet autor proplatformowego "Newsweeka" Piotr Śmiłowicz, pisząc w numerze z 13 kwietnia o Zyzaku: "Jego zasługą jest jednak to, że zdecydował się na badanie terenu dziewiczego, jakim było dzieciństwo i młodość Lecha Wałęsy. Dotąd okres ten był znany tylko z relacji samego zainteresowanego. Najwyraźniej historycy z tzw. wielkim nazwiskiem bali się tego tematu, skoro zabrał się do niego młody człowiek".
"Odbrązawiacz" Zyzak
Nie chcę być panegirystą Pawła Zyzaka, dlatego muszę zaakcentować jedną wadę jego pisarstwa. Na pewno nie jest on bezstronnym historykiem piszącym sine ira et studio (bez gniewu i namiętności). Głównym celem jego pracy jest odbrązowienie Wałęsy w oparciu o skrzętnie nagromadzoną ilość materiałów źródłowych. Tytuł tej książki wyraźnie pokazuje tę tendencję: "Lech Wałęsa. Idee i historia". Osobiście dałbym jeszcze bardziej jednoznaczny tytuł: "Lech Wałęsa. Próba odbrązowienia". Paweł Zyzak pracowicie weryfikuje stwierdzenia Wałęsy w różnych okresach jego życia, wyłapuje powtarzające się w nich sprzeczności na temat podawanych faktów. Przywołuje na przykład twierdzenia o niezwykle wielkiej religijności byłego prezydenta, jakoby cechującej go od dzieciństwa, przypominając różne relacje mówiące coś wręcz przeciwnego, przynajmniej w odniesieniu do dzieciństwa i młodości. Powołuje się przy tym nie tylko na sąsiadów Wałęsy, ale i na proboszcza z jego rodzinnych stron - księdza J. Płaciszewskiego (por. s. 317). Porównuje sprzeczne stwierdzenia Wałęsy w sprawie kryzysu wiary. W jednym z wywiadów powiedział on Orianie Fallaci, że oddalił się od wiary tylko między 17. a 19. rokiem życia. W drugim wyznaniu z kolei twierdził, że "Gdzieś między dwudziestym a dwudziestym piątym rokiem życia sporo grzeszyłem" (s. 39-40). Według Zyzaka (s. 41): "Żadna z osób, pamiętających Lecha Wałęsę z młodości, nie poświadczyła głębokiej religijności na miarę tej, jaka objawiła się w nim kilkanaście lat później, w trakcie strajku w Sierpniu �80 (...). - Po co chodzić do spowiedzi, jeśli nie masz nic do wyznania? - żartował (...)".
Zyzak jest ogromnie sceptyczny co do różnych zwierzeń Wałęsy. Na przykład przytacza na s. 318, z jednoznacznymi wątpliwościami, historię "cudu", jaki Wałęsa miał przeżyć osobiście. Historią tą Wałęsa uraczył Krzysztofa Wyszkowskiego jeszcze w okresie Wolnych Związków Zawodowych (WZZ). Podczas wystąpień robotniczych 15 grudnia 1970 r. Wałęsa rzekomo stał przed komendą MO w Gdańsku, akurat wtedy, gdy milicja strzelała z okien budynku. Wtedy jakoby Lech miał poczuć silne uderzenie w klatkę piersiową. Gdy spojrzał na marynarkę, dostrzegł w niej dziurę na piersi. Rozpiąwszy marynarkę, wyjął z kieszeni notesik - jak się okazało - również przedziurawiony. Notesik otworzył się na obrazku Matki Bożej. Na tym obrazku zatrzymał się i uległ spłaszczeniu (!) pocisk milicyjnej kuli. Zyzak przytacza w tym momencie komentarz Wyszkowskiego, który stwierdził, że Matka Boża została potraktowana przez Wałęsę bardzo instrumentalnie. W tym czasie bowiem, gdy miał się zdarzyć opisywany przez Wałęsę cud, przyszły heros "S" zwyczajnie siedział na kanapie i pił kawę z dowództwem operacji (por. s. 318).
Zyzak uważa również za dość wątpliwe różne opowieści byłego prezydenta zmierzające do wykreowania jego "martyrologii". Jest przekonany, że nie ma przekonywających dowodów na to, że komuniści chcieli - jak opowiadał Wałęsa - zgładzić go w styczniu 1981 r. we Włoszech i później znów, już w Gdańsku, w maju 1985 roku. Na łamach "Gazety Wyborczej" ilość rzekomych zamachów na życie Wałęsy urosła już do pięciu (por. Lech Wałęsa wie o pięciu "poważnych" zamachach na niego, "Gazeta Wyborcza" z 6 października 2005 r.). Dodajmy do tego jeszcze nieścisłości w opowieści Wałęsy o jego aresztowaniach, który wywiadzie dla Oriany Fallaci powiedział: "Byłem zatrzymany ok. 100 razy, prawie zawsze zamknięty na 48 godzin" (por. O. Fallaci, Dwa wywiady, Samodzielna Oficyna Literacka, 1982, s. 20). Według Pawła Zyzaka (s. 296), z dokumentów źródłowych wynika, że Wałęsa został zatrzymany dwanaście razy, w tym tylko pięciokrotnie z osadzeniem w areszcie na 48 godzin. Jak widać, rozbieżność między faktami a relacją Wałęsy była po prostu ogromna! Dość wątpliwa wydaje się również opowieść Wałęsy, jak to rzekomo straszył władzę "dobrym przegłodzeniem własnych dzieci", by w ten sposób wyrazić protest przeciwko szykanom władzy. Zyzak (s. 351) przytacza na przykład, za autobiografią Wałęsy, następującą opowieść: "(...) W okresie WZZ, po wyrzuceniu z 'Elektromontażu', Wałęsa zorientował się, że w jego domu 'ściany mają uszy'. Niepocieszony brakiem ofert pracy, postanowił to wykorzystać i wygłosił w domu przemówienie: 'Zaplanowałem więc - wspomina - że kiedy zostanę odprawiony z kwitkiem, wezmę po południu dzieci, na wszelki wypadek dobrze przegłodzone (sic!), zaprowadzę do sklepu i niech biorą, co chcą, do jedzenia'. Ekspedientce zamierzał wytłumaczyć się brakiem pracy, a następnie pozwolić spisać swoje dane, obiecując rychłą spłatę długu po otrzymaniu pensji. I co dalej? Kiedy ponownie znalazł się w 'pośredniaku', podszedł do niego kierownik i oświadczył: '(...) Znamy pana sytuację, wiemy, że jest pan bez pracy', i wręczył mu 6000 zł tytułem zapomogi".
Zyzak podaje fakty dowodzące, że Wałęsa bez skrupułów koloryzował, nawet w odniesieniu do tak poważnych opracowań, jak encyklopedie. Według niego (s. 326), w kwestionariuszu przysłanym mu przez "Encyclopaedia Britannica" Wałęsa napisał o sobie: "Jeden z przywódców strajku 1970, 1976, przywódca strajku 1980". Przynajmniej jedno z tych twierdzeń jest drastycznie nieprawdziwe. Wałęsa nie był w żadnym razie "jednym z przywódców strajku w 1976 roku"!
Czy Zyzak ma prawo do wyrażania wątpliwości wobec przeróżnych opowieści Wałęsy? Na tle wielokrotnych, udowadnianych przez niego kłamstw byłego prezydenta czy po prostu jaskrawych sprzeczności w jego komentarzach na temat tych samych faktów dotyczących różnych wydarzeń uważam, że sceptycyzm Zyzaka wobec Wałęsy jest bardzo, ale to bardzo uzasadniony. Tym, którzy krytykują autora książki za jego nastawienie skierowane głównie na odbrązawianie Wałęsy, proponuję - niech zabiorą się sami za taką biografię, w której popróbują skutecznie zawalczyć z zarzutami wobec niego.
Zyzaka portret Wałęsy
Przyjrzyjmy się teraz innym aspektom kreślonego przez Pawła Zyzaka psychologicznego portretu Wałęsy. Autor książki, w oparciu o bardzo bogaty materiał źródłowy, stara się wypunktować mocne strony Wałęsy, które zapewniły mu przywództwo w "Solidarności". Zalicza do nich: "niewątpliwą charyzmę", "przebojowość", "umiejętność szybkiego podejmowania decyzji", "świetne zrozumienie mas", "umiejętność wyczuwania nastrojów społecznych". Sam określił to słowami: "Jak jestem między wronami, to kraczę jak one". W parze z tym jednak szły tendencje do autorytatywnego sterowania "Solidarnością", do usuwania ludzi, którzy w zasadniczych dla związku sprawach mieli opinie odmienne niż Wałęsa, swego rodzaju "despotyzm", którego nie próbował zbytnio ukrywać, wyrażając się: "Ja demokratycznie, półdemokratycznie, a nawet niedemokratycznie buduję demokrację" (cyt. za: J. Kurski: Wódz, Warszawa 1991, s. 7).
Wśród cech charakteru Wałęsy najbardziej męcząca wydaje się jego skrajna pycha sięgająca niebotycznych rozmiarów. Bardzo wiele osób pamięta, jak nawet po uzyskaniu w wyborach prezydenckich w 2000 r. tylko ok. 1 proc. głosów przechwalał się, że zostanie prezydentem Europy. Zyzak bardzo mocno wzbogaca nasze informacje na temat rozmiarów tej pychy. Przypomina opinię słynnej dziennikarki włoskiej Oriany Fallaci, która po wielogodzinnym wywiadzie z Wałęsą stwierdziła m.in.: "Był bardzo pretensjonalny i pewny siebie, uważał się za kogoś bardzo inteligentnego. Był nieprawdopodobnie próżny. Potworny ignorant (...). Jako człowiek był tym, co my we Włoszech określamy jako 'antipatico'". Pycha przywódcy "Solidarności" odzwierciedlała się - według Zyzaka - w byciu człowiekiem, "który bardzo dużo myśli o swojej pozycji, a mierzy ją długością oklasków dla niego i jego konkurentów". Dlatego nie mógł ścierpieć tego, że Anna Walentynowicz momentami otrzymywała równie duże, jak on, oklaski. W odniesieniu do niej szczególnie widoczne były przejawy małości Wałęsy. Zyzak przytacza na przykład wspomnienie Bogdana Borusewicza: "W tym czasie pani Ania była bardzo popularna w Polsce, była osobą, która wyraźnie zagrażała pozycji Wałęsy. Nie było większego konfliktu do czasu podróży delegacji 'Solidarności' do Papieża. Pani Ania chciała bardzo jechać do Papieża ze względu na to, że jest religijną kobietą, i okazało się, że nie znalazła się w delegacji. Wałęsa obiecał, że pojedzie, a potem nawet jej zabronił, gdy ona chciała jechać na własną rękę. To wywołało nasze oburzenie (...).
Do najostrzejszego konfliktu między Wałęsą a Walentynowicz doszło akurat w czasie spotkania z Janem Pawłem II. Walentynowicz podeszła z jedną z pamiątkowych książek do księdza Stefana Wesołego i zapytała, czy może dostać autograf Ojca Świętego dla ciężko chorej przyjaciółki. Ksiądz Wesoły zachęcił ją, aby uczyniła to teraz, dopóki Jan Paweł II nie jest jeszcze zajęty. Papież zareagował przyjaźnie i upomniał się o długopis. Wówczas podszedł do nich Wałęsa, wołając: 'Jak pani śmie wykorzystywać Ojca Świętego! Pani jest bezczelna! Ja mam pierwszeństwo, mam dzieci, a tak się nie zachowuję!'. 'Panie Wałęsa, załatwicie te sprawy później, dobrze?' - rzucił Papież i zwrócił się do Walentynowicz: 'Przepraszam, jakie imię mam tu wypisać, bo zapomniałem...'. Walentynowicz z trudem powstrzymywała łzy" (s. 289).
Dziennikarka Ewa Berberyusz użalała się w "Gazecie Wyborczej" z 13-14 października 1990 r.: "Przed Wałęsą wstrzymuje mnie (...) stosunek do ludzi. Nasilająca się podejrzliwość, dopatrywanie się w każdym, kto nie schlebia, przeciwnika (...)" (s. 288).
Z rodu rzymskiego cesarza Walensa
Niebotyczne rozmiary pychy Wałęsy dobrze ilustrował przytoczony przez Zyzaka (s. 299) fragment wywiadu udzielonego przez przywódcę "S" podziemnemu pismu "Bez dekretu" (nr 13 z 1986 r.). Publicystka tego pisma pytała Wałęsę: "Czy jest w historii jakaś postać, która jest dla Pana wzorem, punktem odniesienia czy może mistrzem? - Nie ma - stwierdził Wałęsa. Jest Jan Paweł II, jest Józef Piłsudski, jestem ja, Lech Wałęsa... To są wielkie postacie, robiące wielkie rzeczy w określonych warunkach". Jeszcze bardziej surrealistyczna była scena przytoczona przez Zyzaka (s. 300) za Krzysztofem Wyszkowskim. Oto sekretarz Wałęsy Andrzej Celiński miał zwrócić się do przywódcy "S" w następujący sposób: "Piłsudskiego już przewyższyłeś? - Tak - przytaknął Lech. - A Stalina...? - ciągnął Celiński. - No tutaj... - odburknął Wałęsa". Zdaniem Wyszkowskiego, dzielny elektryk nie miał całkowitej pewności co do tego, czy przewyższył poziom geniuszu Stalina.
Najbardziej groteskowe było ubzduranie sobie przez Wałęsę, że pochodzi z rodu cesarza rzymskiego Walensa. Pierwszy raz sprawę tych "przemyśleń" Wałęsy nagłośniono w spreparowanej przez bezpiekę taśmie z nagraniem rozmowy między Wałęsą a jego bratem (s. 445-446). Zyzak przytacza jednak również inne odwoływania się przywódcy "Solidarności" do swego rzekomego pochodzenia od rzymskiego cesarza Walensa, ba, nawet próbuje znaleźć praprzyczynę tych bajek dzielnego elektryka. Przywołuje najpierw (s. 446) opowieść M.F. Rakowskiego, jak to ks. Alojzy Orszulik komentował wywody o wyimaginowanym protoplaście rodu Wałęsów dyrektorowi Agencji "Interpress" Mirosławowi Wojciechowskiemu: "Orszulik mówił, że to on jest winien, iż Wałęsa bredził o swoim cesarskim pochodzeniu. 'Prosił mnie o książki. Przywoziłem mu je, a on oddawał mi nie rozcięte. Wreszcie dałem mu książkę o początkach chrześcijaństwa. Przeczytał 12 stron i natknął się na nazwisko cesarza Walensa. Zapytał mnie, czy mogło tak być, że pisał się on przez 'ł'. Po co ci to, Lechu, potrzebne? Bo to może mieć związek z moją rodziną, odpowiedział. Stąd wzięła się kwestia w rozmowie z bratem na temat cesarskiego pochodzenia rodziny". Sam ks. bp Alojzy Orszulik tak wspominał o tej sprawie w książce "Czas przełomu" (Warszawa Ząbki 2006, s. 98): "W innym miejscu Wałęsa przekonywał brata, że pochodzą z rodu cesarskiego, bo od cesarza Walezjusza (istotnie, kiedyś mi mówił, że wyczytał w książce ks. Józefa Umińskiego pt. 'Historia Kościoła', t. I, i czy bym nie mógł sprawdzić, czy nazwisko Wałęsa nie pochodzi od nazwiska Walensa. Być może, że Polacy zmienili literę 'l' na 'ł', a literę 'e' na 'ę' i wymawiają jego nazwisko w obecnym brzmieniu (...)".
Skomplikowana psyche Wałęsy czasem znajdowała odbicie w dość zaskakujących wynurzeniach. Zyzak (s. 319) cytuje np. jedno z takich wystąpień Wałęsy, gdy w przypływie szczerości, na spotkaniu z grupą działaczy "Solidarności" we Włocławku 1 listopada 1980 r. powiedział: "Ja, jak wchodzę do kościoła, to zapominam o wszystkim - ja się tym sprawdziłem - myślałem, ile mi jeszcze zostało, może dzień, może rok - tego nie przewidzisz - i z czym ja stanę, że zdrajca, że świnia, że oszukał ludzi. Nie wierzę w wielkich ludzi, którzy uczciwie szli do przodu (...)". Zyzak zwraca uwagę na powtarzające się u Wałęsy skłonności do powtarzania zdań wewnętrznie sprzecznych: "Nie chcę, ale muszę", "Jestem za, a nawet przeciw", "Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia", "Plusy dodatnie, plusy ujemne". Widzi w tych zwrotach świadectwo permanentnego uciekania przed odpowiedzialnością za czyny. Chowając się za tego typu dwuznacznymi zwrotami, "mógł zmyć z siebie barwę reprezentanta danej opcji i spróbować zatrzeć negatywne wrażenie". Swą niebywałą elastyczność poglądów Wałęsa usprawiedliwiał stwierdzeniami w stylu: "Jestem człowiekiem, który chce (...) być użytecznym niezależnie od granic, kolorów i ideologii. Zając głodny nie zna granic". Potrzebując szerokiego pola manewru, lubił mówić dwuznacznikami w stylu: "Ja się z wami zgadzam, tylko to trzeba robić mądrze". Według Zyzaka, Wałęsa bardzo rozwinął "sztukę swoistej gry słowem". Na przykład jednoznaczną dla wszystkich "lustrację" przeobraził w "mądrą lustrację", stwarzając w ten sposób sobie i przeciwnikom lustracji szerokie pole manewru.
Odsłanianie zacieranych kart z przeszłości
Do najcenniejszych części książki Pawła Zyzaka należy żmudne odtwarzanie różnych źródeł na temat charakteru kontaktów między Lechem Wałęsą a Służbą Bezpieczeństwa. Część z publikowanych przez niego materiałów powtarza dane znane już z książki Pawła Gontarczyka i Sławomira Cenckiewicza "SB a Lech Wałęsa". A jednak, jak przyznaje jeden z autorów wspomnianej już książki Sławomir Cenckiewicz na łamach "Rzeczpospolitej" z 2 kwietnia 2009 r., Zyzak wzbogaca opisaną wcześniej sprawę TW "Bolka" o obszerną relację (czterogodzinne nagranie wideo) mjr. SB Janusza Stachowiaka na temat współpracy Wałęsy z SB (s. 120-121). Warto zapoznać się z przedstawianymi przez Zyzaka odpryskami różnych donosów TW "Bolka" (s. 122-129).
Szczególnie interesujący jest rozdział o roli głównego zausznika Wałęsy Mieczysława Wachowskiego (s. 270-280 oraz s. 463-466). Jak wiadomo, Wachowskiemu już kiedyś nadano przydomek "kapciowy" (od nakładania kapci na nogi Wałęsy). Zyzak pokazuje, że wpływ Wachowskiego na Wałęsę nie polegał tylko na ogromnych umiejętnościach przypochlebiania się "Wodzowi", w czym "kapciowy" był rzeczywiście nie do prześcignięcia. Zwraca uwagę na umiejętności organizacyjne Wachowskiego, jego "niezwykłe poczucie humoru", zażyłe kontakty z Danutą Wałęsową, która uważała go za "człowieka wręcz uroczego". Według Zyzaka (s. 277), szerzyły się informacje o tym, że Wachowski specjalizował się też w organizowaniu różnych "rozrywek" szefowi "Solidarności". Jak pisze w swojej książce: "Od czasu do czasu wypływały informacje, że Wachowski 'odmroził' swoje kontakty z trójmiejskim 'półświatkiem' i dbał o zapewnienie dobrej zabawy Przewodniczącemu. Wałęsa cieszył się dużym powodzeniem u kobiet. Jego współpracownicy mówią o 'ekstazie kobiet, dzikich oczach i oszalałym wzroku' fanek. Wielu działaczy wiedziało lub przynajmniej domyślało się licznych romansów naszego tytułowego bohatera". Na osobną uwagę zasługują przykłady konfiskowania przez służby specjalne w dobie prezydentury Wałęsy różnych niewygodnych dla niego dokumentów, które potem bezpowrotnie zaginęły.
Walorem książki Zyzaka jest przytoczenie wielu ciekawych, a wciąż za mało znanych materiałów na temat różnych pseudoautorytetów współdziałających z Wałęsą. Młody historyk przytacza np. na s. 389-390 szyfrogram Horsta Neubauera, ambasadora NRD, do kierownictwa NRD z 2 grudnia 1981 roku. W szyfrogramie tym, po raz pierwszy opublikowanym w paryskiej "Kulturze" z września 1995 r., Neubauer przytaczał wypowiedź Stanisława Cioska, ministra ds. współpracy ze związkami zawodowymi, tak relacjonującego swą rozmowę z Bronisławem Geremkiem: "Część decydujących doradców 'Solidarności' rozpoznała już obecną sytuację i wie o zmianie sytuacji. Mają więcej strachu, niż zakładaliśmy, i zaczynają ratować skórę. Właśnie miałem osobliwą rozmowę z szefem ekspertów 'Solidarności' Geremkiem. (...) Nie wierzyłem własnym uszom. Geremek oświadczył, że dalsza pokojowa koegzystencja pomiędzy 'Solidarnością' w obecnej formie a socjalizmem realnym jest niemożliwa. Konfrontacja siłowa nieunikniona. (...) Aparat solidarnościowy musi zostać zlikwidowany przez państwowe organy władzy. Po siłowej konfrontacji 'Solidarność' mogłaby na nowo powstać, ale jako rzeczywisty związek zawodowy bez Matki Boskiej w klapie, bez programu gdańskiego, bez politycznego oblicza i bez ambicji sięgnięcia po władzę. Być może - kontynuował Geremek - tak umiarkowane siły jak Wałęsa mogłyby zostać zachowane. Po konfrontacji nowa władza państwowa mogłaby w innej sytuacji politycznej kontynuować nowe procesy demokratyzacyjne. Nie mogę jeszcze ocenić, czy Geremek mówił tylko we własnym imieniu i czy jego zdanie jest reprezentatywne. Jego postawa z pewnością nie jest podzielana przez Kuronia i Modzelewskiego (...)". Sądzę, że ujawnienie takich niezbyt ciekawych epizodów z życia Geremka czy niektórych innych pseudoautorytetów (np. Kuronia) wpłynęło na rozmiary nagonki prowadzonej przeciwko Zyzakowi w niektórych mediach. Na przykład na łamach "Gazety Wyborczej" pracę tę zaatakowano kilkadziesiąt razy.
W komentarzach na temat krytyk Wałęsy wychodzących z najróżnorodniejszych środowisk, od prawicy po dawną opozycyjną lewicę laicką, bardzo zabrakło mi autorskiego komentarza na temat określonych momentów czasowych, w których atakowano Wałęsę. Na przykład na s. 575-576 Zyzak przytacza utwór Jacka Kaczmarskiego "Kariera Nikodema Dyzmy", jednoznacznie bardzo ostro atakujący Lecha Wałęsę. Jedna ze zwrotek piosenki Kaczmarskiego stwierdzała np.:
Rzecznicy salonowej tłuszczy
Unoszą brwi - to wielki człowiek!
Ja krzyczę - Cham to! Cham
griaduszczij!
Lecz przecież mam nierówno
w głowie.
Choć osobiście całkowicie zgadzam się z porównaniem Wałęsy do Nikodema Dyzmy, to jednak warto to porównanie, przywołane w utworze Kaczmarskiego z 12 października 1990 r., uzupełnić informacją na temat warunków, w jakich powstał tekst. Atakujący Wałęsę Jacek Kaczmarski należał do gorliwych zwolenników Mazowieckiego, Geremka i Michnika, a to właśnie ci zwolennicy stanowili trzon "salonowej tłuszczy". Wałęsy w owym czasie nie popierała "salonowa tłuszcza", lecz zwykły lud, czyli większość Polaków głosujących w grudniowych wyborach prezydenckich 1990 roku.
Na koniec tego szkicu o książce Pawła Zyzaka chciałbym ją gorąco polecić każdemu czytelnikowi, który myśli po polsku. Uważam, że praca ta może znakomicie służyć do demaskowania jakże licznych oszczerstw medialnych z takich kuźni oszczerstw jak "Wyborcza", nie mówiąc o osądach takich przedstawicieli łże-elit jak Tusk, Niesiołowski czy Palikot. Warto pokazywać tę książkę wszystkim sąsiadom lub kolegom dotąd pozostającym pod wpływami "Wyborczej" i PO. Niech porównają tak wielkie merytoryczne wartości książki Zyzaka z oczerniającymi ją kłamstwami pseudoautorytetów. Może się wreszcie przebudzą!
Prof. Jerzy Robert Nowak
Za: http://www.rpn.com.pl/index.php/Artyku%C5%82y/wyklta-ksika.html