ACTA jest dokumentem porażającym. Dotąd znałem go jedynie z mediów. Dzisiaj go przeczytałem i nie potrafię wyjść ze zdumienia!
Preambuła – czyli Himalaje bezczelności.
Żyjemy w czasach, w których nie wypada być złym. Zbójcy pozostali tylko w charakterze czarnych charakterów baśni. Dlatego każda kanalia musi koniecznie znaleźć wzniosłe uzasadnienie dla swych działań. Ale szczyty bezczelności, na jakie wznieśli się w tym celu autorzy ACTA są doprawdy zdumiewające. Brak ACTA według nich „osłabia prowadzony zgodnie z prawem handel i zrównoważony rozwój światowej gospodarki”.
W jaki sposób wzrost poziomu ochrony własności intelektualnej wpływa na rozwój handlu opisał ktoś ładnie na przykładzie rynku rowerów. Ale o wiele bardziej bezczelnym łgarstwem jest opis wpływu na zrównoważony rozwój. Bo to tak naprawdę jest istota problemu. Dostrzeżono go już w początkach rewolucji naukowo-technicznej. W raporcie dla „Klubu Rzymskiego” pod tytułem „Mikroelektronika a społeczeństwo” (1984 rok) opisano możliwe korzyści i zagrożenia jakie się pojawiły przed ludzkością. Z perspektywy historycznej można stwierdzić, że raport ten jest nadzwyczaj celny. Niestety – wygląda to tak, jakby się ktoś uparł realizować negatywny scenariusz. Jednym z największych zagrożeń wówczas przedstawionych było wykorzystywanie prawa patentowego i autorskiego do zwiększania dysproporcji i większej dominacji krajów rozwiniętych nad słabszymi. Autorzy raportu nie przewidzieli rozwoju internetu, który w znacznym stopniu osłabił te tendencje. Teraz ACTA usiłuje zniwelować tą siłę, wpisując się w tendencję budowy neo-niewolnictwa. Aby to poniżenie i klęska były pełne, potrzebne jest maksymalnie bezczelne kłamstwo. Porównać to można jedynie do „sprawiedliwych” rządów komunistów. Nie można było wystąpić przeciw komunistom, bo przecież to oni byli gwarancją pokoju i sprawiedliwości.
Podobnie tutaj wmawia się społeczeństwu, że ACTA to gwarancja zrównoważonego rozwoju! Chyba nie chcesz młody człowieku występować przeciw zrównoważonemu rozwojowi? Jeśli będziesz w przyszłości płacił tantiemy właścicielowi praw autorskich/patentowych do chleba i pszenicy, to przynajmniej ze świadomością, że służysz zrównoważonemu rozwojowi.
To jedno stwierdzenie wystarczyłoby, aby zdyskredytować cały dokument. Ale przecież nie dotarliśmy nawet do pierwszego paragrafu!
Nowe „standardy prawne”
Początek porozumienia służy jedynie 'zmyleniu przeciwnika'. Jest to zbiór pustych (w świetle reszty dokumentu) zapisów, zapewniających nas, że żadne nadzwyczajne prawa nie będą wprowadzone.
Ale już na początku artykułu 6 mamy zobowiązanie do stworzenia środków zapobiegających naruszeniom i odstraszających od dalszych naruszeń. Przecież to jawne podważenie podstaw praworządności. Sąd nie będzie niczemu zapobiegał, a policja nie interweniuje tam, gdzie nie ma naruszenia porządku publicznego. Kto więc będzie tym „zapobiegaczem”? Wszystko staje się jasne po przeczytaniu punktu 4: „żadne postanowienie niniejszego rozdziału nie może być interpretowane w taki sposób, aby nakładało na Stronę wymóg pociągnięcia do odpowiedzialności za działania podjęte w związku z wypełnieniem ich urzędowych obowiązków”.
To może wprowadźmy przy okazji analogiczne prawa zapobiegające gwałtom? Urzędnik będzie miał prawo „zapobiegać gwałtom” przez kastrację (jeśli na przykład oglądniesz się za dziewczyną). A biorąc pod uwagę gwarancje nietykalności, z pewnością z tego prawa skorzysta.
Dalszą analizę zastąpię fragmentami stanowiska Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji (bodajże z maja 2011!!!), które dość dobrze punktuje wszystkie problemy:
- Z punktu widzenia przedsiębiorców internetowych największy niepokój i wątpliwości budzi brak jednoznacznego przepisu w tekście ACTA, stanowiącego, że jej wykładnia będzie zgodna z obecnie obowiązującym prawem Unii Europejskiej dotyczącym ehandlu. W szczególności chodzi tu o Dyrektywę 2000/31/WE zwaną E-Commerce. Mimo że takie sformułowanie zawarte było w pierwotnym tekście ACTA, nie znalazło się ono w jej wersji ostatecznej.
- W obecnym kształcie ACTA zaledwie sugeruje i to jedynie w przypisie – że Umawiające się Strony mogą przyjąć ograniczenia odpowiedzialności usługodawców działających w Internecie za treści umieszczane przez użytkowników (taka regulacja jest zawarta w art. 12-14 Dyrektywy E-Commerce). Poza stwierdzeniem, że ze względu na swą istotę każde postanowienie umowy musi być ujęte w jej tekście (a nie jedynie w przypisie), należy zauważyć, że ACTA nawet we wspomnianym przypisie nie porusza kwestii zakazu nakładania obowiązku monitorowania treści w Internecie, a takowy jest zawarty w art. 15 Dyrektywy E-Commerce (2000/31/WE). Gdyby wprowadzić odpowiedzialność po stronie przedsiębiorców internetowych za treści umieszczane przez użytkowników oraz obowiązek monitorowania tych treści to nie tylko doprowadziłoby to do cenzury w Internecie, ale przede wszystkim, sens biznesowy platform internetowych przestałby istnieć, co z kolei by skutkowało załamaniem gospodarki internetowej.
- Inne wątpliwości budzi art. 8.1 ACTA, który w niedostateczny sposób definiuje pojecie osoby trzeciej, która może być wezwana do zaprzestania naruszeń, co stwarza pole do sprzecznych interpretacji na tle Dyrektywy 2004/48/WE o egzekwowaniu własności intelektualnej.
- Art. 23.1 ACTA posługuje się z kolei bardzo szerokim, ale niejasnym pojęciem „skali handlowej”, które nie jest zdefiniowane w żadnym akcie prawnym Unii Europejskiej dotyczącym ochrony prawa własności intelektualnej, co również otworzy drzwi do wielu różnych interpretacji.
- Wreszcie art. 11 i 27.4 ACTA zobowiązują do wydania uprawnionym informacji o podmiotach naruszających prawa. Postanowienia te, co prawda wskazują, że prawo do informacji może być realizowane bez uszczerbku dla i zgodnie z przepisami dotyczącymi ochrony danych osobowych, jednak ich stosowanie wg ACTA ma być obowiązkowe, stąd pozostają w sprzeczności z zasadą, która została ustanowiona przez Trybunał Sprawiedliwości w 2008 r. w sprawie Promusicae (C-275/06), zgodnie, z którą „(Dyrektywy UE) nie zobowiązują Państw Członkowskich do ustanowienia (…) obowiązku przekazania danych osobowych w celu zapewnienia skutecznej ochrony praw autorskich w ramach postępowania cywilnego”, co również zostało potwierdzone przez Rzecznika generalnego w sprawie Scarlet Extended (C-70/10) obecnie rozpatrywanej przez Trybunał Sprawiedliwości.
Czy rząd powinien brać pod uwagę interes polskiej gospodarki?
Na koniec kilka moich refleksji, które skłaniają mnie do tezy, że polski rząd działa wbrew interesowi kraju.
Na początek chciałbym się odnieść do kwestii obrony własności intelektualnej. Jako programista powinienem skakać z radości, że rząd dba o moje interesy. Jestem autorem wielu programów (niektóre open source, np. http://code.google.com/p/lexitoolsmobile/, http://sourceforge.net/projects/ltreminder/, http://sourceforge.net/projects/tosl/). W czasach, gdy wszyscy pisali FK i „magazynówki”, ja się zajmowałem automatycznym tłumaczeniem. Pamiętam, jak gdzieś na początku lat 90-tych do naszego stoiska na targach przyszedł młody człowiek, który zakupił na bazarze nasz program (LexiTools), ale widzi że mamy nowszą wersję, to może by mu uaktualnić ;-).
Jawny przykład naruszania moich praw autorskich. Czy to była przyczyna upadku tego projektu? Nie! Było wiele innych przyczyn, dla których rynek popularnego oprogramowania nie mógł się w Polsce rozwinąć. To było przed erą internetu. Gdyby nasze oprogramowanie zyskało dzięki internetowi większą popularność, to byłby wręcz jeden z czynników, które równoważyłyby inne negatywne czynniki (mających zupełnie inny charakter).
W czyim interesie?
Czy w Polsce istnieje problem praw autorskich w odniesieniu do oprogramowania? Zdecydowanie nie. Po pierwsze mamy wystarczające środki dla zabezpieczenia oprogramowania. Po drugie w Polsce produkuje się głównie programy dedykowane, które bez wsparcia są bezwartościowe. Po trzecie dynamicznie rozwija się otwarte oprogramowanie.
Może więc wzrost poziomu ochrony umożliwi tworzenie nowych, innowacyjnych programów? Zdecydowanie nie. Jak już wspomniałem – problem piractwa jest z tego punktu widzenia marginalny. Komu i po co jest więc potrzebne ACTA?
Moim zdaniem to jest początek kolejnej próby wprowadzenia patentów na oprogramowanie. Nie będę tu przytaczał wielu argumentów, jakie padły przy okazji poprzedniej próby (trochę danych historycznych można znaleźć tutaj). Chcę tylko zwrócić uwagę na to, że tylko ktoś skrajnie naiwny mógłby sądzić, że porażka USA w sprawie patentów zakończy sprawę. Jak sądzę na drugi dzień zebrał się jakiś sztab, opracowujący nową strategię. Może obserwujemy właśnie jej realizację? Upadek ACTA także nic nie zmieni. Oni są wytrwali i podstępni. I takie drobne porażki jedynie skłaniają do doskonalenia metod manipulacji. Nawiasem mówiąc podobny proces obserwujemy w sprawie OFE. Nieważne jak celne i ważkie będą argumenty przeciw. One wszak się pojawiają sporadycznie. Propagandyści zaś są wytrwali i nieprzemakalni.....
Prawa autorskie w informatyce służą przede wszystkim ograniczeniu konkurencji. Duże korporacje zatrudniają tabuny prawników i patentują setki najbardziej banalnych rozwiązań (Microsoft kiedyś próbował nawet opatentować komendę, która od dziesięciolecie jest znana w systemach uniksowych!). Kiedy któryś z producentów zgłosi naruszenie jego praw, prawnicy siadają i szukają naruszeń wzajemnych, by doprowadzić do ugody. A mniejsze firmy? Mogą tworzyć rzeczywiste innowacje, albo pracować dla „wielkich”. Ta pierwsza możliwość w Polsce odpada. Legendarne wsparcie w USA dla innowacji ma w Polsce równie mocny odpowiednik: masy ludzi dobrej woli, gotowych każdemu chętnemu wyjaśnić dlaczego „nie da się”. Nasz rynek masowych aplikacji jest słabiutki (zadziwiające w zestawieniu z faktem, że Polacy należą do najlepszych programistów na świecie). Wprowadzenie ACTA może pogrzebać go zupełnie. Nie będzie odważnych.
Jak walczyć z piractwem i zapewnić twórcom dochody?
Na koniec kilka słów wykraczających poza informatykę. Nie uważam się za złodzieja. Wydałem sporo pieniędzy na oprogramowanie, to i za muzykę mogę płacić. Najpopularniejsze utwory na youtube mają miliony odtworzeń. Nawet po kilka groszy od odtworzenia pozwoliłoby na uzyskanie przez autorów całkiem sporych dochodów. Szukałem kiedyś możliwości zakupienia legalnie muzyki w internecie. Wyszło po 3-4 zł od utworu. I to niezależnie od tego, ile razy go odsłucham. Czy to nie przesada? Inne nie wykorzystane źródło potencjalnych dochodów dla twórców to reklama. Nie wiem na ile jestem typowy – ale ja bardzo chętnie zapłacą do 100zł/miesiąc aby nie musieć tego słuchać/oglądać (to jeden z powodów, dla których ostatnio przestawiłem się na Radio Maryja :-)). Ale w pakiecie chcę dostać zakaz zaśmiecania mojej skrzynki na listy. No i jeszcze by się filtr antydebilny przydał. Wczoraj na przykład nieopatrznie oglądnąłem fragment posiedzenia komisji sejmowej pod dowództwem posłanki Śledzińskiej-Katarasińskiej. Przecież to jawnie szkodliwe dla zdrowia. Jestem w stanie się opodatkować, byle nie być narażonym na widok takich idiotek. Może postawienie tej chamskiej baby na czele komisji kultury miało być dowcipem? Jakoś nie trafia w moje poczucie humoru :-(.
Jerzy Wawro
- Rewolucja naukowo techniczna przechodzi w fazę, w której jej społeczne skutki będą coraz większe. Świat jest na zakręcie. Przestańmy więc myśleć o jego dogonieniu ale szukajmy optymalnej ścieżki rozwoju.
Za: http://netsociety.nowyekran.pl/post/49991,acta-widziana-oczami-informatyka